W obu dłoniach dzierżąc broń, szedł pewnie przed siebie. Chociaż panował nas swoim ciałem, trudno było mu to samo uzyskać ze swoim umysłem. Co z Rue? Gdzie jest? Czy jest bezpieczna? Czy jest ranna? Ilu jeszcze wrogo nastawionych ludzi się tutaj kręci? Zdoła jej pomóc? A może w ogóle nie potrzebuje pomocy? Czy w ogóle on sam jest bezpieczny? Pytania kotłowały się w jego głowie, tworząc prawdziwą burzę myśli. Po niecałej minucie ostrożnego marszu zdołał ogarnąć się na tyle, że jego dolna warga przestała nerwowo drgać (właściwie to nawet nie zdawał sobie sprawy, że tak było ) oraz skupił się na tym, co robi. Po przejściu paru kroków usłyszał ściszone głosy. Nie wyłapał poszczególnych słów ani nie rozpoznał żadnego głosu, ale był pewien, że to ludzie Tobiasa. A może nawet on we własnej osobie? Czuł buzujące w nim emocje - złość, a raczej wściekłość, strach, niepokój, nadzieję. " Nadzieja matką głupich ", jak to zostało dawno temu powiedziane. Nie wierzył jednak w te słowa, bo nadzieja, to tak na prawdę wszystko, co mu teraz pozostało. Oraz dwa pistolety. Tak, to zdecydowanie ogromny plus, właściwie to przeważający o jego najbliższych chwilach. Możliwe, że ostatnich. Po paru przebytych metrach ujrzał zaparkowaną czarną furgonetkę w cieniu siedmiu wysokich drzew. Słabo widoczna, jednak gdy już zdążył wyłapać ją wzrokiem i skupić się na odpowiednim miejscu, mógł dostrzec zarys tylnych drzwi, opon oraz przodu pojazdu. Wyraźnie słyszał, że dźwięki rozmowy miały swoje źródło właśnie w nim. Ostrożnie obszedł wóz tak, by znaleźć się centralnie za drzwiami prowadzącymi na pakę pojazdu. Nie miał pewności, że tam właśnie znajduje się Rue, ale coś mu to podpowiadało. Tyle, że równie dobrze może nie być tam sama. Wsadził pistolet w lewą kieszeń spodni tak, by w razie czego od razu chwycił za rączkę i mógł wymierzyć. Wolną dłoń postawił na klamce, drugą uniósł, mierząc prosto przed siebie. Wziął głęboki oddech i długo się nie zastanawiając, z bijącym głośno sercem, powoli, cicho otworzył drzwi. Światło księżyca natychmiast oświetliło wnętrze. Pierwsze co zobaczył, to leżącą na środku postać - bez trudu ją rozpoznał. Zauważył jednak znaczne utrudnienie w ucieczce - skrępowane nogi oraz dłonie. Napotykając jej wzrok przyłożył palec do ust na znak, by zachowywała się cicho. Nie musiała kiwać głową by wiedział, że właśnie tak postąpi. Zaczął najszybciej oraz najciszej, jak tylko potrafi rozwiązywać krępujące ją sznury. I wtedy zauważył jeszcze jeden, istotny szczegół - jej noga krwawiła. Na moment przestał, ale szybko sobie uświadomił, że z każdą chwilą ryzyko ich śmierci wzrasta. Gdy poradził sobie z szczerze mówiąc prostym węzłem na jej nogach, zaczął rozplątywać ten na dłoniach. Poszło mu szybciej, gdyż już mniej więcej wiedział, jak sobie poradzić - liny związano identycznie. Bez słowa pomógł jej podnieść się do pozycji siedzącej, a następnie przesunąć się w stronę wyjścia, szurając przy okazji siedzeniem o matę, na której wcześniej leżała. W momencie, gdy przełożył jej ramię nad swoim karkiem i objął ją, trzymając nieco ponad łokciem ( powierzył jej pistolet ), usłyszał trzask otwieranych drzwi.
- Biegnij - rozkazał szeptem, jednak to i tak poskutkowało. Oboje wystrzelili do przodu jak z procy, kierując się w stronę namiotu chłopaka. Po paru sekundach usłyszał, że mężczyzna, który właśnie wysiadł z wozu krzyczy coś do swojego wspólnika, po czym strzela. Kilka kolejnych huków przeszyło powietrze, zanim nie poczuł nagłego bólu w prawym boku, tuż pod żebrami. Jęknął głośno, ale biegł dalej, zagryzając mocno szczęki. W tym samym momencie usłyszał wycie syren w oddali. A więc policja? Nie mógł myśleć racjonalnie, z każdą chwilą czuł coraz to większy ból. Trudno mu się myślało, był w stanie po prostu dalej biec, podtrzymując Rue, jak najlepiej mógł. Mimo tego wiedział, że musiała bardzo cierpieć. Po paru następnych krokach przyłapał się na tym, że próbuje się na niej podeprzeć.
< Rue? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz