Choler a. Wiedział, że zakładanie obcasów, nawet tak niskich nie było dobrych pomysłem. Gdy ten niepozornie wyglądający przechodzeń niespodziewanie odwrócił się i zwiał, Misha tylko otworzył szerzej oczy i gwałtownie wyrwał się do przodu, co go zgubiło. Podłoże było oblodzone, nie zdołał utrzymać równowagi i poleciał do przodu, wywijając w powietrzu młynki ramionami. Chwilę temu otworzył usta, jednak nie zdołał wypowiedzieć słowa. Upadł na wyciągnięte przed sobą ręce lecz na szczęście miał rękawiczki, które ochroniły delikatną skórę wnętrza dłoni. Jego szczęki kłapnęły głośno, gdy uderzył niezgrabnie podbródkiem o ziemię. Przejechał jeszcze kawałek na brzuchu, z nieprzyjemnym dźwiękiem zgrzytania guzików płaszcza o kostkę. Uniósł wzrok bez cienia nadziei, złodziejaszek miał nad nim zdecydowaną przewagę w tym momencie. Tak jak Rosjanin podejrzewał, chłopak zdążył uciec. Błękitnowłosy zacisnął pięści, usta ułożyły się w wąską linię, jego oblicze pociemniało. Na usta cisnęły mu się przekleństwa w ojczystym języku, ale zamiast wypowiedzieć je zazgrzytał zębami z niewymowną wściekłością.
Gdzieś w pobliżu otworzyły się drzwi, na ziemię padł prostokąt światła. Najwyraźniej kogoś zainteresował hałas dobiegający z ulicy, jednakże Misha nie słyszał żadnych kroków, jakby nieznajomy zatrzymał się ze zdziwieniem wpatrując w leżącą na ziemi istotę. Rosjanin obrócił się na bok i wsparł na łokciu, drugą rękę umieszczając na biodrze. Obrzucił szybkim spojrzeniem mężczyznę w średnim wieku, przyjmując na twarz słodki uśmiech. Czoło obcego zmarszczyło się, a drzwi momentalnie zamknęły. Najwyraźniej nie chciał mieć do czynienia z żadnymi wylegującymi się na oblodzonej ulicy dziwakami. Niebieskoooki dziwak z niezadowoloną miną podniósł się z ziemi i otrzepał starannie ubiór ze śniegu, który zaczynał stopniowo prószyć coraz mocniej. Dopiero teraz poczuł piekący gorąc i lepką krew spływającą mu po podbródku. Zderzenie z kostką nie mogło się przecież skończyć dobrze. Wyciągnął z kieszeni długą, śnieżnobiałą chustkę i przytknął ją do rany, plamiąc ciemną czerwienią. Szlag by to. Będzie musiał wracać do cyrku pieszo, nie miał przy sobie nawet drobnych. Skurczybyk zapłaci. I bynajmniej nie ze skradzionego portfela.
Następny dzień nie zapowiadał się specjalnie. Misha spał całkiem dobrze, chociaż nie mógł pozbyć się ciężkiego uczucia w klatce piersiowej, które pozostało po stracie drogiego przedmiotu i jego zawartości. Jakaś miłą osóbka opatrzyła drobne rozcięcie na podbródku, dekorując je puszystym grubym plastrem. Krew szybko krzepła, więc po jakimś czasie nie było z nią problemu. Rosjanin nie zamartwiał się, czy będzie potrzebna wizyta w szpitalu. Miał pełną świadomość, że w jego przypadku rana prawdopodobnie zniknie za dzień czy dwa, nie pozostawiając po sobie blizny. Czasem zastanawiał się, skąd się u niego wzięła ta łatwość z jaką przychodzi mu regeneracja.
Wychodząc z namiotu poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku. Ktoś definitywnie zatrzymał na nim wzrok. Uniósł głowę i szybko rozejrzał się wokół siebie, wachlując włosami powietrze. Błękitna kurtyna na chwilę zasłoniła mu wizję, jednak zaraz włosy ułożyły się na swoje miejsce i mężczyzna mógł zobaczyć stojącego parę metrów od siemię czarnowłosego chłopaka, którego rozpoznał błyskawicznie.
Przez chwilę wyższy z nich odczuł chęć zmarszczenia brwi, wydęcia warg, zaciśnięcia na czymś palców – najchętniej na szyi ciemnowłosego. Były to typowe odruchy, które ma się przy spotkaniu kogoś nie darzonego sympatią. Powstrzymał się jednak niesamowitą siłą woli, nie poruszył ani o milimetr, nie dając znać o swoich zamiarach. Jego twarz przeciął uśmiech, lecz oczy pozostały zimne. Przez myśl przemknęło mu, że złodziej zaraz da nogę, wiec zrobił pierwszy krok. A właściwie parę. Niezwykle szybko znalazł się tuż przy obcym, jednak miał opuszczone ramiona, dając znać o pozornie przyjaznych chęciach. Był wyższy od chłopaka, co dawało mu niejaką przewagę. Nie mógł znieść myśli, że obcy może pracować w tym samym cyrku, że pracuje ze złodziejem. Choć równie dobrze, mógł wpaść tu na jednorazową wizytę, by znowu kogoś okraść.
- Privet – Przywitał się z wyraźnym akcentem. Jego wysoki głos i pewna siebie postawa sprawiały, że biło od niego czymś onieśmielającym– Wydaje mi się, że zdążyliśmy na siebie niedawno wpaść. Mianowicie wczoraj. Zapomniałeś mi chyba oddać pewnej ważnej rzeczy. – Stwierdził lodowatym tonem, unosząc zraniony podbródek. Dawał głośno do zrozumienia, że jeśli zaraz nie otrzyma swojej własności, może się zrobić nieprzyjemnie. Nie zamierzał się z chłopakiem patyczkować. Był gotów wpakować mu obcas w szczękę w tym momencie, tej sekundzie.
Chociaż był nabuzowany, trzymał emocje na wodzy, grając świetnie jadowitego węża. Pięknego, ale zabójczego. Czekał na odpowiedź. Wiatr szarpnął połami jego płaszcza i włosami w odcieniu czystego, letniego nieba. Scena jak z dramatu, przemknęło mu przez głowę. Zachciało mu się przez chwilę powrócić na scenę teatru.
Gdzieś w pobliżu otworzyły się drzwi, na ziemię padł prostokąt światła. Najwyraźniej kogoś zainteresował hałas dobiegający z ulicy, jednakże Misha nie słyszał żadnych kroków, jakby nieznajomy zatrzymał się ze zdziwieniem wpatrując w leżącą na ziemi istotę. Rosjanin obrócił się na bok i wsparł na łokciu, drugą rękę umieszczając na biodrze. Obrzucił szybkim spojrzeniem mężczyznę w średnim wieku, przyjmując na twarz słodki uśmiech. Czoło obcego zmarszczyło się, a drzwi momentalnie zamknęły. Najwyraźniej nie chciał mieć do czynienia z żadnymi wylegującymi się na oblodzonej ulicy dziwakami. Niebieskoooki dziwak z niezadowoloną miną podniósł się z ziemi i otrzepał starannie ubiór ze śniegu, który zaczynał stopniowo prószyć coraz mocniej. Dopiero teraz poczuł piekący gorąc i lepką krew spływającą mu po podbródku. Zderzenie z kostką nie mogło się przecież skończyć dobrze. Wyciągnął z kieszeni długą, śnieżnobiałą chustkę i przytknął ją do rany, plamiąc ciemną czerwienią. Szlag by to. Będzie musiał wracać do cyrku pieszo, nie miał przy sobie nawet drobnych. Skurczybyk zapłaci. I bynajmniej nie ze skradzionego portfela.
Następny dzień nie zapowiadał się specjalnie. Misha spał całkiem dobrze, chociaż nie mógł pozbyć się ciężkiego uczucia w klatce piersiowej, które pozostało po stracie drogiego przedmiotu i jego zawartości. Jakaś miłą osóbka opatrzyła drobne rozcięcie na podbródku, dekorując je puszystym grubym plastrem. Krew szybko krzepła, więc po jakimś czasie nie było z nią problemu. Rosjanin nie zamartwiał się, czy będzie potrzebna wizyta w szpitalu. Miał pełną świadomość, że w jego przypadku rana prawdopodobnie zniknie za dzień czy dwa, nie pozostawiając po sobie blizny. Czasem zastanawiał się, skąd się u niego wzięła ta łatwość z jaką przychodzi mu regeneracja.
Wychodząc z namiotu poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku. Ktoś definitywnie zatrzymał na nim wzrok. Uniósł głowę i szybko rozejrzał się wokół siebie, wachlując włosami powietrze. Błękitna kurtyna na chwilę zasłoniła mu wizję, jednak zaraz włosy ułożyły się na swoje miejsce i mężczyzna mógł zobaczyć stojącego parę metrów od siemię czarnowłosego chłopaka, którego rozpoznał błyskawicznie.
Przez chwilę wyższy z nich odczuł chęć zmarszczenia brwi, wydęcia warg, zaciśnięcia na czymś palców – najchętniej na szyi ciemnowłosego. Były to typowe odruchy, które ma się przy spotkaniu kogoś nie darzonego sympatią. Powstrzymał się jednak niesamowitą siłą woli, nie poruszył ani o milimetr, nie dając znać o swoich zamiarach. Jego twarz przeciął uśmiech, lecz oczy pozostały zimne. Przez myśl przemknęło mu, że złodziej zaraz da nogę, wiec zrobił pierwszy krok. A właściwie parę. Niezwykle szybko znalazł się tuż przy obcym, jednak miał opuszczone ramiona, dając znać o pozornie przyjaznych chęciach. Był wyższy od chłopaka, co dawało mu niejaką przewagę. Nie mógł znieść myśli, że obcy może pracować w tym samym cyrku, że pracuje ze złodziejem. Choć równie dobrze, mógł wpaść tu na jednorazową wizytę, by znowu kogoś okraść.
- Privet – Przywitał się z wyraźnym akcentem. Jego wysoki głos i pewna siebie postawa sprawiały, że biło od niego czymś onieśmielającym– Wydaje mi się, że zdążyliśmy na siebie niedawno wpaść. Mianowicie wczoraj. Zapomniałeś mi chyba oddać pewnej ważnej rzeczy. – Stwierdził lodowatym tonem, unosząc zraniony podbródek. Dawał głośno do zrozumienia, że jeśli zaraz nie otrzyma swojej własności, może się zrobić nieprzyjemnie. Nie zamierzał się z chłopakiem patyczkować. Był gotów wpakować mu obcas w szczękę w tym momencie, tej sekundzie.
Chociaż był nabuzowany, trzymał emocje na wodzy, grając świetnie jadowitego węża. Pięknego, ale zabójczego. Czekał na odpowiedź. Wiatr szarpnął połami jego płaszcza i włosami w odcieniu czystego, letniego nieba. Scena jak z dramatu, przemknęło mu przez głowę. Zachciało mu się przez chwilę powrócić na scenę teatru.
<Blade? Wiem, że spodziewałeś się wpie*dolu, ale na razie musisz się zadowolić zimnym spojrzeniem i niechęcią ze strony Miszy. Enjoy.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz