- Rana? - powtórzyła kobieta. Jak jej tam było...? Z nadmiaru myśli nie zdążył zakodować w umyśle jej imienia. Na moment ich spojrzenia się splotły, jego szare, niemalże oczy i jej błękitne, niczym delikatna tafla jeziora. Piegi okalały jej całą twarz, miały ładny, brązowo-pomarańczowy kolor, niczym rdza. Mógł się założyć, że posiadała rude włosy. Tak, to by do niej pasowało, do tej bladej cery. Dlaczego nie ma włosów? Przez jakąś chorobę? A może ją ogolono? Lub w wyniku jakiegoś wypadku stała się łysa? Na przykład w wyniku pożaru? Wykluczył to ostatnie, miałaby blizny. Chociaż istnieją różne przeszczepy skóry to nie miał bladego pojęcia, czy dało się wykonać taki zabieg na czaszce i to w taki sposób, by nie było widać jego skutków. Ale cóż, ludzie stale idą do przodu jeśli chodzi o medycynę... Zaczął się zastanawiać, ile już tutaj siedzi. Dzień? Dwa? Tygodnie, miesiące? Odwrócił zakłopotany wzrok, wbijając go w tańczącą mieszaninę czerwieni, żółci oraz pomarańczu, rzucającej chwiejne światłu na całą ich trójkę. Mieszkanie w takim miejscu, jak to, musiało być okropne. Pewnie gdy pada deszcz, całe pomieszczenie pływa. Naszła go myśl, gdzie się wypróżnia. A jakimś kącie? Gdzie popadnie? A może ją wyciągają raz, a może nawet i parę razy, by mogła w spokoju załatwić swoje potrzeby?
- Jest okay - oznajmił mając nadzieję, że się nie myli i na prawdę wszystko skończy się tylko na bólu. A ty jak się trzymasz?
- Chyba też nie najgorzej - wyznała, ale miał przeczucie, że wcale nie było tak dobrze, jak zapewniała. Obraz ognia uspokajał go. Od zawsze fascynował się tym żywiołem. Jego wyglądem, tym, jak szybko się rozprzeszczenia, jakie rany może zadać, a jakie korzyści. Zatęsknił za swoimi zabawami z dymem i co się z tym wiązało, również z ogniem. Gdy formował szare obłoki unoszące się nad zapaloną zapałką, za muzyką, za jabłkami, za cyrkiem.
- Jakie rany? - ponowiła swoje pytanie, zataczając błędne koło. Ale Rue, która już zdążyła lepiej zapoznać się z ich nową towarzyszką, odpowiedziała:
- Po postrzale, mieliśmy z nim do czynienia parę tygodni temu - wyjaśniła z grubsza.
- Jak długo tutaj jesteś? - odezwał się po raz pierwszy do kobiety, na oko około trzydziestki. Dała się złapać jak oni, i teraz za to płaci. Ciekawe, w jaki sposób ją uwięziono. Siłą zaciągnięto? Podstępem, tak jak ich? Ogłuszono ją i bezwładną przyniesiono tutaj?
- Nie wiem, często się przemieszczamy. Mam wtedy opaskę na oczach. Ale za każdym razem, gdy się przenosimy nie słychać zbyt wiele, musi być noc. Ale wydaję mi się, że przynajmniej dwa dni.
- Dokładnie dwa dni - poprawiła ją Rue, a ta zmarszczyła brwi, co wyglądało niepokojąco dziwnie znad płonącego knota świeczki trzymanej wysoko. Dopiero teraz przyjrzał się ziemi, na której siedzieli. Chociaż on leżał... Była jasno brązowa, czyli nie mogli zgłębić się zbyt nisko, czasem pokryta brązowawą i czerwoną substancją, zapewne skrzepniętą krwią. Niecały metr dalej, bo taki zasięg miało światło świecy, leżała kocia czaszka. Chyba kocia, gdyż miała nienaturalnie małe i długie zęby, była też mała. Znajdowali się w starej, porzuconej rzeźni, czy co?
- Powiedział, że za dwa dni nas wynoszą. Byłaś tu już kiedyś? - zadał kolejne pytanie, chcąc wywnioskować jak najwięcej.
- Nie - odparła. Uniósł brwi, a ona jeszcze raz zaprzeczyła, kiwając na boki głową.
- A więc to najprawdopodobniej ich prywatny budynek, ile razy się przenosiliście? - brnął dalej. Skoro nikt nie zorientował się, że tutaj są, musi to być miejsce pod ich władzą. Z resztą łatwo było to wywnioskować po panującym wokół cmentarzysku.
- Góra dwadzieścia razy, dawno już przestałam liczyć...
- A więc czterdzieści dni.
-Czterdzieści dni - oznajmiła w tym samym czasie Rue, gdy on się wypowiadał. Czuł na sobie jej wzrok, ale nie miał odwagi odwrócić swojego od płomienia.
- Sprawdziłaś już, czy są tu jakieś szyby wentylacyjne, albo wejścia do ścieków? - spytał bez krzty nadziei w głosie.
- Jest okay - oznajmił mając nadzieję, że się nie myli i na prawdę wszystko skończy się tylko na bólu. A ty jak się trzymasz?
- Chyba też nie najgorzej - wyznała, ale miał przeczucie, że wcale nie było tak dobrze, jak zapewniała. Obraz ognia uspokajał go. Od zawsze fascynował się tym żywiołem. Jego wyglądem, tym, jak szybko się rozprzeszczenia, jakie rany może zadać, a jakie korzyści. Zatęsknił za swoimi zabawami z dymem i co się z tym wiązało, również z ogniem. Gdy formował szare obłoki unoszące się nad zapaloną zapałką, za muzyką, za jabłkami, za cyrkiem.
- Jakie rany? - ponowiła swoje pytanie, zataczając błędne koło. Ale Rue, która już zdążyła lepiej zapoznać się z ich nową towarzyszką, odpowiedziała:
- Po postrzale, mieliśmy z nim do czynienia parę tygodni temu - wyjaśniła z grubsza.
- Jak długo tutaj jesteś? - odezwał się po raz pierwszy do kobiety, na oko około trzydziestki. Dała się złapać jak oni, i teraz za to płaci. Ciekawe, w jaki sposób ją uwięziono. Siłą zaciągnięto? Podstępem, tak jak ich? Ogłuszono ją i bezwładną przyniesiono tutaj?
- Nie wiem, często się przemieszczamy. Mam wtedy opaskę na oczach. Ale za każdym razem, gdy się przenosimy nie słychać zbyt wiele, musi być noc. Ale wydaję mi się, że przynajmniej dwa dni.
- Dokładnie dwa dni - poprawiła ją Rue, a ta zmarszczyła brwi, co wyglądało niepokojąco dziwnie znad płonącego knota świeczki trzymanej wysoko. Dopiero teraz przyjrzał się ziemi, na której siedzieli. Chociaż on leżał... Była jasno brązowa, czyli nie mogli zgłębić się zbyt nisko, czasem pokryta brązowawą i czerwoną substancją, zapewne skrzepniętą krwią. Niecały metr dalej, bo taki zasięg miało światło świecy, leżała kocia czaszka. Chyba kocia, gdyż miała nienaturalnie małe i długie zęby, była też mała. Znajdowali się w starej, porzuconej rzeźni, czy co?
- Powiedział, że za dwa dni nas wynoszą. Byłaś tu już kiedyś? - zadał kolejne pytanie, chcąc wywnioskować jak najwięcej.
- Nie - odparła. Uniósł brwi, a ona jeszcze raz zaprzeczyła, kiwając na boki głową.
- A więc to najprawdopodobniej ich prywatny budynek, ile razy się przenosiliście? - brnął dalej. Skoro nikt nie zorientował się, że tutaj są, musi to być miejsce pod ich władzą. Z resztą łatwo było to wywnioskować po panującym wokół cmentarzysku.
- Góra dwadzieścia razy, dawno już przestałam liczyć...
- A więc czterdzieści dni.
-Czterdzieści dni - oznajmiła w tym samym czasie Rue, gdy on się wypowiadał. Czuł na sobie jej wzrok, ale nie miał odwagi odwrócić swojego od płomienia.
- Sprawdziłaś już, czy są tu jakieś szyby wentylacyjne, albo wejścia do ścieków? - spytał bez krzty nadziei w głosie.
< Rue? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz