Czuł własne tętno, krew pulsującą mi w skroniach, a nawet i żyłach na wewnętrznej stronie nadgarstka. Strach oraz gniew palił go od środka, pozostawiając z każdą chwilą coraz to puściejszą skorupę. Kolejny pościg, chociaż prawdopodobnie jedyna szansa na wolność, przerastał go. Z włączonym kogutem ( nawet gdyby wiedział jak to zrobić, nie wyłączyłby go ) obserwował, jak ludzie przechodzący przez ulicę schodzą bu z drogi, a raczej pędzą po niej, by uniknąć zderzenia z policyjnym samochodem pędzącym sto trzydzieści cztery kilometry na godzinę w terenie zabudowanym. Już niemal słyszał jadący za nim pościg, wkrótce dojrzał również czarne Jeepy jadące w ślad za nim. Przeklął głośno, nie wiedział, co ma robić. Wykonał nagły skręt, używając hamulca, z całej siły napierając na niego, by zdążyć na rozwidleniu dróg przed zetknięciu się ze znakiem drogowym, wykwitającym tuż przed nimi. Pisk opon, zapach spalonej gumy, czarne niczym węgiel ślady zostawione na grafitowej drodze.
- Doganiają nas - oznajmiła Rue szybko, wyraźnie próbując opanować drżenie głosu. Skinął jedynie głową, wyjechali na prostą w chmarze dymu. Poczuł, jak przez opuszczone do połowy szyby przelatuje zanieczyszczone powietrze i że zaczyna się dławić. "Ku*rwa, nie teraz!" - pomyślał, mocniej chwytając za kierownicę i zamykając szyby drugą ręką. Przyśpieszył, wymijając kobietę z dzieckiem na pasach w ostatnim momencie - pusty wózek poszybował w powietrze. Jedno było pewne - siedzących mu na ogonie trudno będzie zgubić, a kariery w policji oraz drifcie raczej prędko nie zrobi. Kolejny zakręt z wstrzymanym oddechem okazał się mordownią, przypięta z tyłu oboma pasami Rue siedziała na środki i trzymała się siedzeń, on także z ledwością utrzymywał równowagę i jak mu się wydawało, również przytomność. Nie mógł pojąć, jakim cudem w filmach i książkach ludzie po raz pierwszy siadając za kierownicą manewrują między budynkami bez problemu, a ludzie na ulicy nie sprawiają im większego problemu. Poczuł, jak nie wytrzymuje i po raz kolejny musi zacząć kaszleć. Zrobił to, ponownie próbując zapanować nad sobą. drżeniem rąk, i łez gromadzących się w jego oczach z powodu braku powietrza dającego się już mocno we znaki. Wydawało mu się, że teraz jego płuca wyglądają jak orzech włoski - suche, pomarszczone, skwarki. Boże, jak on nienawidzi tego słowa - "skwarek". Dreszcze przeszły go na myśl o tym śmierdzącym obrzydlistwie. Szybko jednak wykrzyczał w swoją stronę obelgi, oczywiście w umyśle, że myśli teraz o takich rzeczach. Z ulgą poczuł, że powietrze, które właśnie wdychał nie szkodzi mu już tak, jak przedtem. W tej samej chwili autem wstrząsnął prawdziwy grad kul. Tylna szyba nie wytrzymała i w jednej chwili deszcz odłamków szkła nawiedził całe wnętrze.
- Wszystko okay? - rzucił, starając się dostrzec w lusterku, czy kuląca się przed impetem ostrych odłamków na tylnym siedzeniu przyjaciółka dała sobie radę. Jej plecy krwawiły w niektórych miejscach, na włosach uczepiły się większe kawałki - to na nią padła główna fala. Serce mu przyśpieszyło, miał nadzieję, że jej nie trafili - mu zagrażało znacznie mniej, i tym właśnie się martwił. Galopujące serce pokrywało wszystkie inne dźwięki. Szybko jednak zobaczył coś, co zmroziło mu krew w żyłach - most. I to, do chu*a, zwodzony. Samochody po prawej stronie zrobiły już prawdziwą kolejkę, lewy pas był wolny, miał przypuszczenia, że leniwie podnoszący się most będzie ich ostatnią deską ratunku.
- Zrób to - usłyszał jej niewyraźny bełkot. Zanim zmienił pas i zwiększył prędkość do nieco ponad dwustu kilosów na godzinę, stale zwiększając prędkość, obrócił głowę na ułamek sekundy - jej ramię krwawiło, a przynajmniej się za nie trzymała. - To tylko draśnięcie, jedź! - pośpieszyła go. Miał nadzieję, że go nie okłamuje i nie okaże się, że się wykrwawi.
- Trzymaj się czego tylko możesz, to nie będzie przyjemne - rzucił szybko, gdy już wjechali na podnoszoną część drogi. Zacisnął szczęki, zawsze takie chwile opisywane były wspaniałymi słowami, może nie będzie tak źle. Jeszcze tylko w tle puścić "Highway to Hell" i rzucić się na spotkanie ze śmiercią. Ostatnim, co usłyszał przed znalezieniem się w powietrzu to kolejne świsty kul, trafiające w tył samochodu i w pustą przestrzeń, gdzie powinna znajdować się szyba. Dwa pociski przeleciały niebezpiecznie blisko jego twarzy, robiąc dwie dziury w przedniej szybie. - Teraz trzymaj się już po prostu podłogi nawet - starał się poprawić atmosferę, ale jak, do cholery,zrobić to, gdy leci się w powietrzu, a samochód przekrzywia się w prawo? Teraz bokiem do jezdni zbliżającej się niebezpiecznie szybko. Spiął nogi, ramionami uczepił się kierownicy, gdy wstrząs okazał się ogromny. Ból w kości ogonowej, plecach oraz głowie, którą trzymał na splecionych dłoniach na moment sprawił, iż obraz zamazał mu się przed oczyma. Ale zatrzymali się. I żyli, obserwowani przez setki ludzi.
- Rue...? - wybełkotał niewyraźnie, odpinając się z pasów i odgarniając ciężką dłonią włosy ze spoconej twarzy, spojrzał na nią z troską. Adrenalina nie pozwoliła mu nawet myśleć racjonalnie i jechać dalej, chociaż powinno być właśnie odwrotnie - popędzić do podjęcia właściwych decyzji i zrobienia ich.
< Rue? Pościgi są fajne, a akurat teraz mi wena wysiada ;< >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz