- Znowu cię zrzucę - pogroziła, wyczuł w jej głosie łobuzerską nutę i już przed oczyma zobaczył obraz podobnej miny, z lekkim półuśmiechem i oczyma wręcz wyrażającymi chęć do spełnienia wypowiedzianych słów.
- Już myślałem, że powiesz, że masz zamiar pierdnąć - droczył się, jednak natychmiast zaprzestał, gdy koń nagle zmienił kurs pod dowództwem Rue. Zaśmiała się gdy krzyknął cicho, przylegając do niej jeszcze mocniej.
- A kto powiedział, że nie mam? - Zamarł na moment, jednak szybko pojął ,że to tylko żart. Bo to tylko żart, prawda?
- Czy możecie przejść na nieco przyjemniejsze tematy? - usłyszał jakby znudzony i obrzydzony jednocześnie głos Pika. Prychnął pod nosem, on wciąż tu jest. Dałby głowę, że przyłożyłby mu solidnie z pięści. O ile tego nie zrobi zaraz po zejściu z galopującego konia. Swoją drogą, w książkach i na filmach wyglądało to lepiej i łatwiej. Tymczasem bolały go całe uda i łydki, kość ogonowa zdrętwiała, a żołądek dopominał się o jedzenie i wypróżnienie jednocześnie. No tak, chyba jest głodny.
- Wisisz mi kebsa, trochę się napracowałem - powiedział, nawet nie reagując na wcześniejszą prośbę mężczyzny. Zignorował go, zamykając oczy, czuł i słyszał bicie serca siedzącej przed nim dziewczyny. Ciepło biło od niej całej, pachniała kadzidłami. Boże, jak on wielbi kadzidła. I świeczki zapachowe. Musi sobie jakieś sprawić, kiedy w ogóle zaczął tak myśleć? W sensie, że jest ich fanem i w ogóle? Porąbany dzień. A raczej noc. Tak na prawdę to parę tego i tego. Czyli spokojnie można powiedzieć, że połowa tygodnia. Chyba...
- A ty mi dalej szarlotkę - rzuciła, zaśmiał się cicho, no tak. Zastanowił się na moment, czy ten cały szef Mortusów ich teraz widzi i słyszy. Czy dalej ma dostęp do ich umysłów? Skoro się nie odzywa ani nie ukazuje, może dał już sobie spokój? Miał taką nadzieję, na wspomnienie jego okropnie chudych łap na własnej klatce piersiowej jeszcze bardziej zachciało mu się wymiotować. Dopiero teraz sobie uświadomił, że stoją. Ale tego nie odczuwał. Dalej miał wrażenie, jakby kończyny wierzchowca pracowały w rytmicznym tempie, wiatr smagał jego ciało, a chłód docierał ze wszystkich stron. Zszedł, tym razem normalnie.
- Zła strona - skarciła Rue, przeklął tylko, machając dłonią zaraz po tym, jak stanął na ziemi. Dostał zawału. Czy in stoi? Poczuł się, jakby latał. Nie czuł własnej wagi, jednak gdy uniósł lekko nogę, by j ą poprawić, zdrętwiała kończyna wydała mu się ważyć z tonę. Stał krzywo, co od razu zauważyła jego towarzyszka. Zaśmiała się głośno, niezbyt wiedział, o co jej chodzi. Gdy zsiadła i NORMALNIE stanęła i stanęła naprzeciwko niego, kopara mu opadła.
- Jak ty to...? - nie dokończył, bo przerwał mu jej śmiech. Zacisnął szczęki.
- Jeździłam już konno, przyzwyczaiłam się i nie odczuwam już prawie różnicy schodząc. Jutro będziesz się czuć jak złom - złapała wodze konia i poprowadziła go do stajni. Instynktownie wyczuł, że ma udać się za nią i pomóc zająć się zmęczonym zwierzęciem - cała jego sierść lepiła się od potu.
- Już tak się czuję - mruknął niezrozumiale, człapiąc niezdarnie i z wielkim wysiłkiem obok niej.
< Rue? Spoooko ; ) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz