- A co z tego będę mieć? - pyta. Szarowłosy zacisnął szczęki. Skończyły mu się argumenty, gdy poprzednie odtrącił. Nie przystał na obietnicę mycia podług do końca życia, wszelaką pomoc, choć wciąż licytował.
- Dziesięć... - zaczęło się odliczanie. Gorączkowo spojrzał w kierunku Rue, ich spojrzenia na chwilę się złączyły, gdy wpadł na pewien pomysł. Jeśli nie wypali, ten idiota zrujnuje szansę na uratowanie jej, nie podnosząc ręki i nie mówiąc jakiejś kwoty, która i tak jest bezwartościowa, gdy w grę wchodzi życie kogoś tak ważnego.
- Słuchaj, ona zna się na wielu rzeczach,. Jest akrobatką. Nauczyłaby ciętych wszystkich salt, skoków i innych pierdół. Potrafi jeździć konno, obezwładnić człowieka paroma dotknięciami,...- zaczął wymieniać jej cechy pozytywne. Lub te, które mogłyby mu przypaść do gustu - jest bardzo odważna, waleczna, wytrzymała. Na pewno się odwdzięczy, tylko musisz DAĆ JEJ SZANSĘ - ostatnie słowa wycedził w taki sposób, że zagłuszył odgłos wymawianej siódemki. Tylko tyle dzieli go od stracenia wszystkiego, a jednocześnie odzyskania tego, co najważniejsze.
- Dwieście! - niezbyt wiedział, czym tak naprawdę przekonał tego wielkoluda, ale miał ochotę rzucić się na niego i mocno przytulić, a jednocześnie rzucić na niego i zacząć okładać seriami pięści. No i kopać. Tego też nie można pominąć. Patrząc na jego twarz widział lekkie znużenie, rozbawienie i pogardę. Jakby chciał się spytać "Ale co ona mi może dać, czego ja nie mam?".
- Więcej nie licytuję - powiedział półszeptem. Akuma spiorunował go wzrokiem. Dlaczego to nie? Przewrócił oczyma - Tylko mi się tutaj zaraz nie popłacz - mruknął, ponownie przybierając zbudzony wyraz. Pięści cyrkowca się zacisnęły tak bardzo, że niemal przed oczyma miał obraz swoich białych kostek. Jego oddech stał się płytki, poczuł, że zaczyna brakować mu powietrza. Zakaszlał parę razy, przykładając wciąż zaciśniętą pięść do ust. Zrobił to jeszcze parę razy, aż w końcu kłucie przeszło. Miał nadzieję, że przynajmniej na jakiś czas. Na razie nie mógł odwrócić myśli od jednego - odliczanie zaczęło się na nowo. Wypowiadane cyfry już sięgały czterech. Jeszcze tylko trochę, a będzie super. Będzie dobrze, będzie zniewalająco fajnie, będzie genialnie, będzie niewyobrażalnie wspaniale, będzie "po staremu".
- Sprzedana dla pana w skórzanej kurtce! - albo mu się zdawało, albo też gość ze sceny mrugnął do jego towarzysza. W każdym razie otrząsnął się, używając do tego dosłownie ruchów głowy.
- Dzięki - mruknął tylko i już zaczął przeciskać się przez tłum. Nadepnął komuś na nogę, i to chyba parę razy, ale się tym nie przejął, kontynuując przebywanie wymierzonej sobie drogi. Kątem oka dostrzegł, że Rue została już sprowadzona po stopniach. Przyśpieszył, nie zwracając uwagi na nic innego. Po prostu gdy okazała się już w zasięgu, objął ją w niedźwiedzim uścisku, niczym troskliwa mamusia, a raczej tatuś, jak na każdego osobnika płci męskiej przystało, zaczął kołysać się na boki.
- Tak się bałam - wyznała. Kciukiem gładził jej plecy.
- Ja też - powiedział, ostatecznie puszczając ją - potem wszystko mi opowiesz, na razie chodźmy.
- Zaraz. Chcesz wziąć ją w łańcuchach, czy bez? - odezwał się mężczyzna stojący obok. Z początku myślał, że tylko sobie żartował, ale w końcu pojął, że powiedział to na serio.
- Oczywiście, że bez, idioto - Akuma usłyszał głos za sobą. Logan. Jeszcze tego brakowało. Chociaż to chyba dobrze. To on jest tutaj nadziany.
< Rue? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz