30 kwi 2017

Akuma CD Rue

Ukłucie w ramieniu to jedno z ostatnich szczegółów, jakie zapamiętał. Miał już się wydrzeć, że nienawidzi igieł, ale poczuł, że nie ma sił do wykonania tak prostej, a zarazem trudnej dla niego czynności. Ręce oplatające całe jego ciało stały się tak ciężkie, że upadł na kolana. Widok zaszedł mu mgłą przed oczyma, więc twarze patrzące na niego ze skupieniem stały się jedynie kremowymi oraz brązowymi plamami, szybko jednak zamknął oczy. Częściowo dlatego, że światło lamp oślepiło go, a częściowo, bo utracił przytomność. Ciche przekleństwo było jego ostatnim słowem ( i tutaj pojawia się pytanie - jakim cudem wcześniej nie mógł mówić, a w momencie, gdy mdlał wypowiedział to jedno, pojedyncze słowo? ).
Obudził się ponownie podpięty do maszyn, tym razem słyszał jednak także huczenie. Co to mogło być? Głuche huki wydawały się dobiegać to z oddali, to z wnętrza jego ciała, tak jak z resztą reszta dźwięków, jakie słyszał - ciche szumienie, nerwowy oddech, zapewne swój, szelest poście. Gdy otworzył oczy, natychmiast tego pożałował, gdyż wokół panowała taka jasność, iż miał wrażenie, że go oślepiła. W tym samym momencie zawroty głowy, z których zdał sobie sprawę dopiero sekundę temu, znikły, a wszystkie dźwięki przez niego słyszane ustabilizowały się. I wtedy pojął, że owe huczenie było rytmicznym pulsowaniem w jego skroniach, a szum gotującą się w okolicach jego uszu krwią. Ponownie rozsunął powieki, tym razem odebrał jednak wszystko łagodnie. A przynajmniej bardziej od wcześniejszego razu. Ujrzał znany już sobie widok - biel pościeli, ścian oraz parę maszyn obok siebie oraz za sobą. Boże, czy to jest sen? Jeśli tak, to dosyć kiepski. Próbował się wyprostować, ale wszystkie jego mięśnie były zdrętwiałe i niezdatne do wykonania jakiegokolwiek ruchu, chociażby otwarcia ust, czy poruszenia palcem. Co mu było? Albo inaczej - co mu zrobili? Pamiętał wczorajszą ( a może i nie wczorajszą? ) noc jak przez mgłę. Jakby niemalże przezroczysta zasłona oddzielała go od dokładnych wspomnień. Był ogromnie wkurzony, miał ochotę pozabijać wszystkich wokół. Teraz, gdy o tym myślał, zdziwił się. Nigdy tak się nie zdenerwował. A żart Rue nie powinien tak na niego działać. Co prawda mógł się rozzłościć ale żeby aż rzucić się na pierwszą lepszą osobę? Tak, pamiętał to doskonale - skoczył na Toniego z zamiarem pobicia go na śmierć. Ale co go powstrzymało? Tego nie był pewien, pamiętał jednak uścisk na ramionach, klatce piersiowej oraz plecach. A więc ktoś go odciągał. Rue? Nie, jej nigdzie nie było. Zaraz... Rue, gdzie ona jest?! Próbował odwrócić głowę w prawo, gdzie powinno znajdować się jej łóżko, ale nic z tego. Zamiast jej ujrzał przed sobą nieznajomą sobie kobietę w białym fartuchu, trzymającą w ręce teczce. Pierwsze, co pomyślał to to, iż trzyma akt zgonu. Ale dlaczego ona miałaby umrzeć? Chciał się o coś spytać, ale nie mógł. Więc patrzył przestraszonym wzrokiem na nią, nie wiedząc co mu zrobili, gdzie jest Rue ( o ile nie było jej w pomieszczeniu ) oraz jakie zamiary co od niego ma ta pani.
- Jestem doktorem i psychologiem tego szpitala. Podano ci środek obezwładniający, przez to nie możesz się ruszyć. Teraz podam ci coś, co odwróci jego działanie - czy ona cały czas nad nim stałą i sprawdzała, czy czasem się nie obudził? Porąbana. Miał ochotę pokazać jej środkowy palec, ale po pierwsze zdążył już ochłonąć, a po drugie, to do cholery, nie mógł wykonać żadnego ruchu. Poczuł ukłucie w ramieniu i zorientował się, że ta babka o czarnych jak noc oczach wbija mu igłę w skórę. Myślał, że ponownie odleci. Nienawidził widoku igieł, zwłaszcza tych, które w nim tkwiły. Chwilę później poczuł, że może poruszać palcami. Potem mógł przekręcić głowę i poruszyć ustami. Przekrzywił szyję w taki sposób, by móc ujrzeć... Rue na jej łóżku! Chyba spała, ale nie był tego pewien. Miał ochotę się odezwać i coś do niej powiedzieć, ale jedynie co zyskał, to chaotyczne ruchy ustami oraz całą głową.
- Uspokój się, ona tylko śpi. Zastrzyk nie działa tak szybko - powiedziała lekarka niby ze znudzeniem. - Podczas gdy ty spałeś, wykonaliśmy na tobie parę testów i wszystko wygląda na to, że jesteś zdrowy - spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. - No, nie licząc postrzału, rzecz jasna. Jeszcze porozmawiam z tobą i wystawię diagnozę, ale prawdopodobnie to wszystko wina hormonów. Pamiętasz, co wczoraj się stało? W nocy? - spytała się. Skinął głową. Ponownie próbował coś powiedzieć, ale z jego gardła wydobył się tylko cichy warkot. " Jak ze starego złomu", pomyślał. I w tej samej chwili usłyszał szuranie pościeli - Rue się obudziła. Posłał jej pytające spojrzenie. Nie wiedział, jak się wytłumaczyć ze swojego zachowania. Podjął kolejną próbę wypowiedzenia się i tym razem, o dziwo, udało mu się to.
- Chyba oszalałem - stwierdził ochryple, zacinając się przy ostatnim słowie i cicho się zaśmiał. Niezbyt wiedział, co było w tym takiego śmiesznego. Zdaniem tej baby to wina hormonów, ale czy serio mógł tak jeden, jedyny raz zwariować i atakować ludzi, wrzeszcząc na każdego?
< Rue? >

Rue CD Akuma

Nie sądziłam, że chłopak potrafi wpaść w taki szał, tylko dlatego, że zrobiłam sobie z niego żarty, a potem miałam jechać na badania. Akurat ta czerwona ciecz z nosa to była prawdziwa krew, żaden ketchup czy sok, tym bardziej, że nie mam nic takiego w zasięgu ręki. Niestety nie zdążyłam mu tego wytłumaczyć, nie zdążyłam z nim porozmawiać, bo gdy tylko jacyś mężczyźni w białych fartuchach i granatowych - to byli chyba ochroniarze – zabrali mnie z sali. Słyszałam tylko jak chłopak wrzeszczy, ale nie pozwolili mi do niego wrócić. Zamiast tego doktorek zabrał mnie na badania.
- Ja muszę do niego wrócić! On zaraz tam zwariuje! - krzyczałam, kiedy byłam z tony'm sama w jakiejś sali, w której miał mnie zbadać.
- Spokojnie, podadzą mu lek na uspokojenie i zbadają. Możliwe, że ma jakiś uraz – walnęłam się ręką w czoło.
- Czyli uważasz, że jest chory psychicznie?! - zapytałam oburzona. Przecież on się tylko wściekł, nic więcej! Dlaczego ludzie muszą zawsze wszystko wyolbrzymiać? Potem się dziwią, dlaczego na świecie chodzi tyle idiotów i rzekomo wariatów chorych psychicznie.
- To tylko teoria.
- W teorie może się bawić naukowiec. Ty jesteś lekarzem! Chcę natychmiast do niego pójść! - zacisnęłam palce na krześle, aż koniuszki mi zbielały. Doktor pokręcił głową.
- Nie możesz. Najpierw muszę zbadać, dlaczego ci leci krew z nosa.
- Chole*a! - wstałam.
- Po za tym specjaliści się nim zajmują – dodał szybko i podszedł do mnie. Opierałam się na jednej nodze, ponieważ druga nei była do tego zdolna. Czułam się jak bez nogi, równie dobrze mogliby ją mi odciąć, niż bandażować i usztywniać.
- Idę do niego – powiedziałam, gdy znowu słyszałam jego krzyk. Chole*a! Czy on nie potrafi się uspokoić?!
- Nie puszcze cię – zagrodził mi drogę. W pewnym momencie Akuma ucichł. - Podali mu już leki, nic nie zdziałasz – spojrzałam na sufit, jakby nade mną znajdował się przyjaciel. W głowie zaczęłam wyzywać cały ten szpital od najgorszych, użyłam wszystkich przekleństw jakich znałam. Musiałam wrócić na miejsce i dać się zbadać. Cały czas siedziałam naburmuszona i jedynie kręciłam, lub potakiwałam głową, gdy o coś pytał. Te parę minut wydawały się dla mnie wiecznością. Kiedy pozwolił mi wrócić od razu zeskoczyłam z siedzenia i praktycznie podskakując szłam w kierunku wyjścia. - Pomogę ci – nie zgodziłam się na to, zamiast tego wzięłam od niego jakieś kule i wyszłam na nich z sali. Potem i tak ich nie używałam, tylko dalej skakałam na jednej nodze. To było szybsze, niż męczenie się na tych dwóch kijkach. Wróciłam do sali, gdzie chłopak leżał dalej w tym samym miejscu. Tyle, że był podpięty jeszcze do jednej maszyny, leżał bez ruchu pod biała pościelą i gdyby nie to, że oddychał spokojnie, płynnie, a jego klatka piersiowa się unosiła, wzięłabym go za zmarłego. Weszłam do sali i usiadłam obok chłopaka.
- I po coś tak szalał - westchnęłam. Wzięłam jedną kulę i zaczęłam dźgać chłopaka w rękę. Zero reakcji. - Ile będziesz tak leżał? - chociaż mówiłam do niego, wiedziałam, że mi nie odpowie. Czułam się, jakbym siedziała przy zmarłej osobie z nadzieją, że jeśli będę do niej gadać, zdarzy się cud i ożyje. - Idiota... - mruknęłam pod nosem, po czym wstałam i poszłam do swojego łóżka. - Jak mi się jutro nie obudzisz, obleje cię kubłem zimnej wody - powiadomiłam go, chociaż wiedziałam, że i tak mnie nie słyszy. Trudno, pogadać zawsze można. Położyłam się na swoim łóżku i przez parę minut gapiłam się na chłopaka mając nadzieję, że zaraz się obudzi. Kiedy to jednak nie nastąpiło, poszłam spać. Bynajmniej zdawało mi się, że śpię.
<Akuma?>

Akuma CD Rue

"Boże, jaki ze mnie był idiota! Jak ja mogłem jej uwierzyć?! Kłamliwa, mała żmija! Jak tylko stąd wyjdziemy, kupie największy sekator w mieście i obetnę jej te pieprzone kudły! To dopiero będzie rolnictwo!" - myślał, wymyślając to coraz różniejsze historyjki na temat, jak ją zabić bądź upośledzić. Chociaż już jest zdrowo trzepnięta, pomyślał. Nie zwracał najmniejszej uwagi na doktora oraz Rue, pogrążony w swoich burzliwych myślach do momentu, aż nie wypowiedział stanowczego zdania:
- Bierzemy cię na badania, ta krew nie jest naturalna - powiedział.
- Chyba cię pogięło gościu, to jest farba, ketchup czy cokolwiek podobnego!- zawołał nadal oburzony Akuma, posyłając obojgu mordercze spojrzenie. Dziewczyna nadal miała niepoważną minę, jednak na twarzy łysego Toniego ( jakie rymy! ) widniał ewidentny niepokój. Posłał mu zaskoczone i jednocześnie zbulwersowane spojrzenie i wnet pojął, że tym razem to nie był żart.
- Ale każda krew jest naturalna - ściął, nadal trwając w fochu.
- Mnie to naturalna krew zaraz zaleje, jeśli nie dasz mi swobodnie działać - warknął lekarz. Ej, to było nie miłe! Tak nie powinno się traktować swoich pacjentów!
- Działać z moją dziewczyną?! Ty zboczeńcu! - zawołał, wstając nagle. Poczuł przy tym ból w okolicach rany od postrzału, ale się tym nie przejął. Musiał na czymś wyładować swoją złość, a padło na tego wrednego łysola. Nawet jeśli ceną jest dalsze udawanie chłopaka Rue. Przybrał bojową postawę, ale nie posiadał żadnych mięśni, którymi mógłby zagrozić starszemu od siebie facetowi.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. A teraz odsuń się, bo nie przejadę...poza tym to ty masz leżeć, nie możesz wstawać!- udał, że się nim interesuje. Akuma spiorunował go spojrzeniem.
- Słuchaj pan, jeśli chce pan gdzieś z nią jechać, potrzebuje pan mojej zgody, a ja jej nie wyrażam, o ile z nią nie pojadę! - zawołał tak gniewnie, że aż sam się zdziwił. Albo dobry z niego aktor, albo na prawdę potrzebuje zrobić z czegoś awanturę. ( Raczej to drugie, rzecz jasna ).
- Proszę cię przestań i wreszcie usiądź! Muszę ją zbadać... - położył obie dłonie na ramionach chłopaka, próbując posadzić go z powrotem na łóżku. Wyrwał się, popychając przy tym mężczyznę.
- Nie będzie pan jej badał! A co jak powiem, że jest dziewicą?!- chociaż na celu miał wyładowanie się, coraz bardziej wczuwał się w swoją rolę i aż kipiał gniewem. Ponownie popchnął Toniego, tym razem tak mocno, że uderzył w drzwi. Oczywiście nie mocno, ale Rue natychmiast zareagowała.
- Akuma, przestań natychmiast! - zmrużył oczy, spoglądając w jej kierunku.
- A ty? Po której jesteś stronie? Będziecie się macać za moimi plecami?! - warknął do niej gniewnie. Nie wiedząc czemu,. furia z każdą chwilą w nim wzrastała. Maił ochotę w coś przyłożyć i złamać sobie rękę. A potem to samo zrobić z drugą i pogrążyć się w bólu. Nagle poczuł, jak coś odciąga go w tył - usłyszał trzask spadającej maszyny, do której był podpięty. Cienka igła połączona z przezroczystą rurką wysunęła się z jego ręki, przez co o mało co się nie przewrócił. Po chwili w pomieszczeniu znalazło się jeszcze paru mężczyzn, którzy zaczęli oblegać i doktora, i Rue, ale większość rzuciła się na Akumę, by powstrzymać jego próbę zaatakowania Toniego. Nie wiedząc, dlaczego, dopiero teraz zorientował się, że skakał do niego z pięściami, a mały włos trafiając go prosto w twarz. Dostał jedynie w ramie, ale sądząc po cichym krzyku i tak musiało nieco zaboleć.
- To zaburzenia emocjonalne, podaj mu leki. Trzeba będzie go przebadać pod względem psychiki - usłyszał czyiś głos. Że co? Go też chcą badać?! On się tak łatwo nie da! Jednak szybko został powstrzymany w momencie, gdy całe powietrze uszło z jego płuc.
- Gdzie jest Rue? I gdzie ten idiota?! On nie może jej przebadać, nie może! - wołał jak jakiś chory psychicznie. A może faktycznie coś mu było?
< Rue? Taka małą bijatyka ;P >

29 kwi 2017

Rue CD Akuma

Zaraz... czyli on na prawdę w to wierzy? Kto jest na tyle głupi i naiwny, żeby uwierzyć w taką historyjkę o okresie? No dobra, rozumiem, że to facet, ale żeby nawet tych podstawowych rzeczy nie znać? Nie powstrzymałam się i wybuchnęłam śmiechem, od którego zaczął mnie boleć brzuch, ale nie potrafiłam przestać. Ta jego niewiedza na temat miesiączki i naiwności przez którą mi uwierzył, nie pozwalały mi się uspokoić. On za to patrzył na mnie zdziwiony i jak na idiotkę, ale co zrobić, kiedy nie można się przestać śmiać? Byłam prawie z stu procentach pewna, że jeśli zaraz się nie uspokoję, zbudzę cały szpital. Ale czy to ważne?
- To umierasz czy nie? - zapytał rozgorączkowany. Próbowałam się uspokoić dobre dwie minuty. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim, więc dlaczego by jeszcze się nie pobawić? Jest zabawnie! Bynajmniej dla mnie.
- Jeszcze nie - odparłam dalej z uśmiechem, ale już spokojna. - To jest drugi etap, po krwawieniu z twarzy - powiedziałam poważnie, chociaż miałam ogromną ochotę dalej się śmiać.
- Ile jest jeszcze tych etapów? - zapytał zaciekawiony. Człowieku... nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak bardzo z kogoś śmiałam.
- Potem będę płakać, narzekać, gniewać się i wszystkich wyzywać, a ostatnia rzecz to osłabienie. Jeśli się je doświadcza, to znaczy, że już się nie obudzisz rano... - nastraszyłam chłopaka. Wyglądał na na prawdę zmartwionego. W tej chwili stłumiłam całkowicie śmiech i zrobiłam smutną minę, po której wymusiłam płacz. Tak to jest, gdy miało się w cyrku zawodową płaczkę. Nauczyłam się od niej tej praktycznej rzeczy jak wymuszanie u siebie prawdziwego płaczu.
- O matko! Ty płaczesz! - powiedział zdołowany, nie wiedział co robić. Ja za to świetnie się bawiłam. - A krew z nosa ci dalej leci! - dodał. Przyłożyłam dłoń do nosa i rzeczywiście czułam ciepłą ciecz, a kiedy spojrzałam na palce, zauważyłam czerwoną krew. Skąd ona się wzięła? Ale to nie ważne. Bynajmniej mi uwierzył.
- To tak jest... - chlipnęłam, po czym zmarszczyłam brwi. - Ale ty się strasznie czepiasz! - fuknęłam rzucając się na łóżko.
- Etap złości... - powiedział bardziej sam do siebie. Musiałam się odwrócić do niego plecami, aby na jego oczach nie wybuchnąć śmiechem. Jedynie się uśmiechnęłam i udałam obrażoną. - Ej no... - rzucił we mnie poduszką, a ja się nie ruszyłam. - Odwróć się do mnie - powiedział. Słyszałam jak wstaje z łóżka i idzie w moją stronę. - Słyszysz mnie?! - krzyknął. Przestałam się ruszać i zamknęłam oczy. - Ej no! Nie umieraj mi to! - krzyknął tak żałobnie, że nie powstrzymałam się i wybuchnęłam śmiechem, kiedy stał przed moim łóżkiem. - Z czego się śmiejesz?! - zapytał zdziwiony.
- Ty serio mi uwierzyłeś?! - zapytałam, a on speszony pokiwał twierdząco głową. - Ale idiota! - zaśmiałam się śmiejąc. - Ja żartowałam! - powiedziałam na koniec, a on przez parę sekundę nie zmieniał wyrazu twarzy, jakby musiał to sobie wszystko przetrawić. Dopiero po jakimś czasie zmarszczył czoło i spojrzał na mnie tak morderczym wzrokiem, że gdyby mógł, to jestem pewna, że zabiłby mnie nim.
- Że co?! - wręcz krzyknął, a ja usiadłam na łóżku.
- No to. Okres tak nie przebiega, nie umieramy od niego! - walnęłam się ręką w czoło dalej się śmiejąc z jego głupoty.
- Ty... - najwidoczniej nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa, aby mnie wyzwać, dlatego złapał mnie za szyję jakbym chciał mnie udusić, a w rzeczywistości znowu zaczął czochrać mnie po włosach.
- Ej! Bo znowu będziesz robić mi warkocza!
- Nie będę! - powiedział stanowczo nie przerywając czynności. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy drzwi do naszej sali się otworzyły. Stał w nich zdziwiony Tony.
- Co tu się wyrabia? - zapytał oskarżycielskim tonem, jakby nie wiadomo co sobie wyobrażał.
- Ej, może Tony cię czegoś nauczy, na temat okresu? - zaproponowałam, po czym skierowałam się w stronę lekarza. - Akuma myślał, że umieramy od tego! - zaśmiałam się.
- Bo tak powiedziałaś! - krzyknął mierząc mnie morderczym wzrokiem.
- Nie musiałeś mi wierzyć ty psychopatyczny rolniku! - zaśmiałam się przypominając sobie wersję o jego życiu, jaką mi kiedyś wcisnął.
- Ugh... - wrócił na swoje łóżko.
<Akuma?>

28 kwi 2017

Akuma CD Rue

Zmierzył ją spojrzeniem przepełnionym mordem.
- Następnym razem nie popełnię tego błędu - wyrzucił gniewnie. Jak ona mogła go tak potraktować?!
- Nie będzie następnego razu, wymiotować mi się chciało gdy pomyślała, że moglibyśmy być ze sobą - zmrużył oczy na tę wypowiedź.
- No nie wiem, wyglądałaś jakbyś miała mnie rozebrać i zacząć macać na jego oczach - zażartował z niej, nadal używając kpiącego tonu. Pokiwał przy tym z niedowierzaniem głową, prychając na końcu, jakby chciał wyśmiać jej zachowanie. - To pożądanie w twoich oczach... - po tych słowach zrobiła taką minę, iż był pewien, że gdyby siedzieli bliżej, dostałby w twarz z pięści.
- Wszystko udawane, nie rób sobie nadziei - powiedziała przesłodzonym głosikiem, uśmiechając się przy tym tak uroczo, że miał ochotę rzygnąć tęczą.
- Tak, tak, wmawiaj sobie, udawane... - ciągnął. - Swoją drogą, okres serio aż tak boli? - spytał po chwili, z czystej ciekawości. Od lat słyszał różne żarty, rozmowy, widział obrazki na temat miesiączki, zwykle dotyczące tego, jak kobieta się podczas niej zachowuje. Usłyszał śmiech od strony Rue. Zabijał ją wzrokiem, chciał tylko wiedzieć! Przecież to facet, co on miał wiedzieć na temat okresu?!
- Pewnie już się o tym w szkole uczyłeś, ale u każdej przebiega to inaczej. Zawsze są jednak poszczególne etapy, a tego na lekcjach to już się nie dowiesz - pierwsza faza, jaka się pojawia, to zwykłe krwawienie. Potem dochodzą ogromne bóle. Potem stajesz się bardzo osłabiony, aż w końcu twój organizm jest tak wycieńczony, że nadmiar jest transportowany również do uszu, ust, nosa, oczu, przez co krwawimy również z tamtych miejsc - spojrzał na nią zszokowany. Nie miał pojęcia, że to coś takiego poważnego. - Ale to nic w porównaniu z tym, co jest później - powiedziała śmiertelnie poważnie i z bólem, jakby to już się u niej pojawiło - nadmiar krwi w całym ciele powoduje u nas wyostrzenie myślenia. A co idzie razem z tym? Tracimy rozum. Wszystko, co najdrobniejsze musimy szczegółowo analizować, wszystko wokół jest dla nas jak potężny cios w twarz. Zwykłe spotkanie ze znajomymi nas przerasta. Stajemy się chodzącymi zombie...
- Spotkało cię to już? Bo szczerze już wyglądasz jak zombie i... - nie dokończył, ponieważ poduszka uderzyła go prosto w twarz. - Okay, kontynuuj swój wywód - zamknął się. Nie wiedząc czemu, uderzenie lekko go zabolało. A może tak mu się zdawało? Sam już nie wiedział. Jednak to, co mówiła mu Rue było drastyczne. Nie dość, że krwawi z dupy, to jeszcze z twarzy oraz traci rozum?
- Właściwie to potem jest śmierć. Kobiety żyją krócej od mężczyzn - nie wiem, czy o tym wiesz.
- Umieracie przez okres?!- Zawołał.
- Tak, chociaż to różnica tylko kilku lat, to przecież tak częsta utrata krwi jest dla nas zabójcza... - powiedziała, jakby to było oczywiste.Nie mógł w to uwierzyć. Nie dość, że dzieją im się takie straszne rzeczy, to jeszcze na koniec przedwcześnie umierają? Boże, to jest okropne! A on umiera, gdy ma 37,8 stopni gorączki...
Stał nad śpiącą Rue i zauważył coś, co nim wstrząsnęło - dałby sobie głowę uciąć, że z jej ust wypłynęła kropla krwi! Potrząsnął ją szybko, by się budziła.
- Rue, ty masz okres! - zawołał. Gdy obudziła się i otworzyła oczy, obrzuciła go spojrzeniem, jakiego jeszcze nigdy od niej nie otrzymał. Został wręcz przez nie z m i a ż d ż o n y. - Dam słowo, krew ci leci z buzi! A co, jak umrzesz? Nie umieraj! - przestraszył się. Stala się dla niego jak młodsza siostra, rozstanie byłoby zbyt bolesne.
- Ty idioto, ty mi serio uwierzyłeś?! - Nagle zaczęła się histerycznie śmiać. Mimo ,że jest trzecia w nocy,m mimo, iż ją obudził, mimo, iż przed chwilą była na serio wkurzona i mimo tego, iż chyba umiera, śmieje się? Boże, a co, jeśli właśnie traci zmysły?! Nagle jednak dotarły do niego słowa dziewczyny. Co? Jak to, czy jej uwierzył? O co jej chodziło?
- Nie umierasz? - wybąkał chłopak tak cicho, że kolejna fala śmiechu, która zaraz wstrząsnęła dziewczyną wydała się głośna, jak wystrzał z armaty. Podszedł do swojego łóżka i usiadł, kładąc sprzęt trzymany w ręce obok ( nie chciał znowu czegoś rozwalić ). Gdy w końcu się uspokoiła, pokręciła głową, ocierając łzy. Nie wiedział co o tym myśleć - czyli w końcu coś jej jest, czy nie?
< Rue? >

White CD Smiley

Uśmiechnąłem się na wspominki o nim. Dawno nikomu o nim nie opowiadałem, a przyznam, że dobrze mi się mówiło na jego temat. Mieliśmy dobre, a nawet bardzo dobre relacje. Nawet gdy się kłóciliśmy czy wyzywaliśmy, kończyło się na tym, że robiliśmy coś wspólnie, godząc się przy tym, chociaż na ten temat nigdy nie rozmawiamy. Największa nasza kłótnia odbyła się po czterech latach od zniknięcia matki. Bardzo dobrze to pamiętam; zaczęliśmy na siebie wrzeszczeć, potem wyzywaliśmy od czegoś gorszego, niż pajaców czy jakichś grubasów. Potem rzucaliśmy naczyniami, za które musieliśmy odrobić w domu. Nawet jako dziecko miał gadane i siłę, aby się ze mną kłócić. Potem jednak poszliśmy wspólnie na basen. Czasem naprawdę jest pięknie mieć rodzeństwo, nie ważne czy młodsze, czy starsze, wredne czy wstydliwe. Ważne, że jest.
- Jest ode mnie młodszy o dziesięć lat, więc teraz ma jakieś dziewięć – powiedziałem. - Ojciec zawsze mówił, ze jest strasznie do mnie podobny. Jedyna różnica między nami to to, ze on ma jaśniejsze oczy po matce – przypomniałem sobie te błękitne oczka, które zawsze patrzyły na mnie z taką radością życia, że po samym spojrzeniu rozpierała mnie energia i byłem ogromnie szczęśliwy. - Od każdego słyszę, że tak samo się uśmiechamy, mamy takie same rysy twarzy, a nawet ruchy! Tak samo jak ja drapie się po karku ze zdenerwowania i stuka o siebie zębami z nudów, lub pstryka palcami - przypomniały mi się słowa nauczycielki, która uczyła mnie i mojego brata. Za każdym razem zachowywaliśmy się tak samo na jej lekcjach; gdy była nudna, patrzyliśmy w okno i stukaliśmy zębami, lub pstrykaliśmy palcami, w ciekawsze zajęcia bujaliśmy się na krześle, a kiedy rozpierała nas energia, oboje się zgłaszaliśmy do tablicy. Mówiła, że jesteśmy jak bliźniaki, tyle, że on jest ode mnie młodszy i mniejszy.
- Chyba fajnie mieć takiego brata - stwierdziła Smiley.
- Bardzo - i od tej pory zacząłem jej wszystko opowiadać (bynajmniej rzeczy napisane na górze). Dodałem do tego jeszcze wiele innych sytuacji, w których albo ja, albo on miał kłopoty, jak spotykało nas coś zadziwiającego, albo zabawnego. - Wybacz - zaśmiałem się po chwili ciszy. - Znowu się rozgadałem - podrapałem się po karku. - Gdy zacznę jakiś ciekawy dla mnie temat, nie potrafię zamknąć ust - zaśmiałem się speszony, ponieważ wiele ludzi się do mnie zrażało, za ciągłe gadanie. 
<Smiley?>

Rue CD Akuma

Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Chciałam schować twarz pod kołdrę, ale stwierdziłam, ze to był by zły pomysł. Mógłby jeszcze pomyśleć, że jego widok mnie zawstydza, kiedy się całkowicie odwrotnie; obrzydza mnie, kiedy próbuje... nie zachowywać się jak lekarz. Jedyny plus tej całej sytuacji było podejście Akumy, który mu dogryzał, co było zabawne. Z trudem powstrzymywałam się od śmiechu. Odwróciłam wzrok, aby nie oglądać naburmuszonej twarzy mężczyzny... znaczy Tony'ego, a rozbawionej miny przyjaciela. Miałam ochotę stąd wyjść i już nie wrócić, bynajmniej nie w obecności lekarza. Nosz kurde... nie dość, że nie w moim typie, to jeszcze za stary dla mnie! Czy ja jestem Miu? Czyli moją starszą siostrą? Chyba tak się nazywała, ale nie byłam pewna. W końcu ostatni raz ją widziałam jakieś... zaraz... chyba dwanaście lat, ale nie jestem pewna. Ona zawsze dobierała sobie nie tylko o wiele starszych mężczyzn, ale i wysoko postawionych. Jestem w stu procentach pewna, że gdybym była nią, od razu bym rzuciła się na tego lekarza. Niestety na ową myśl miałam ochotę wymiotować.
- Mów, jak wolisz – na jego twarzy wpełzną wymuszony uśmiech. Widziałam, jak zaciska palce na notatniku, aż mu koniuszki pobielały.
- Dobrze, Toniuś – zaśmiał się wrednie chłopak.
- Ale dzieci... - mruknęłam pod nosem.
- Mówiłaś coś? - Akuma udał, że tego nie słyszał. Odwrócił się w moją stronę głowę, a ja spojrzałam na zauroczonego moją osobą lekarza. Zastanawiałam się, jak się go pozbyć. Powiedzieć mu prosto w twarz, że go nie chcę, nie lubię, nie jest w moim typie, jest dla mnie za stary... no nie wiem... trochę mi go szkoda... Wiem. Może jeśli zobaczy, że nie jestem nim nie tylko nie zainteresowana, ale i jestem zajęta, może sobie odpuści?
- Tak kochanie – nacisnęłam mocno na ostatnie słowo, a oczy obojga facetów praktycznie wychodziły z orbit. No cóż, nie mam innego wyjścia. Została mi tylko nadzieja, że to wypali. - Zachowujesz się jak dzieciak – wbiłam w niego wzrok modląc się, aby mnie nie wydał. - Już cię dawno temu prosiłam, abyś czasem się mnie słuchał – sadziłam, ze zrozumie przekaz, w końcu głupi nie był.
- Jesteście parą? - zapytał lekarz, a ja energicznie pokiwałam głową. "Oby się udało" pomyślałam modląc się, aby jak najszybciej stąd wyszedł.
- Oczywiście, powiedz mu kiciu – ponownie wbiłam w Akumę wzrok dając mu do zrozumienia, że jeśli to spartoli, zabiję go.
- Tak, cukiereczku - wymusił na sobie kłamliwy uśmiech i skierował się do lekarza. - Toniuś, to jest moja dziewczyna - wskazał na mnie, a ja się uśmiechnęłam promiennie. "Jeśli zaraz nie wyjdzie, puszcze pawia". Nigdy w życiu bym nie pomyślała o Akumie, jako o moim chłopaku. I on raczej także, ponieważ nasze słowa były tak wymuszane, że tylko ktoś, kto nas nie zna, dałby się na to nabrać. Tak, jak w tej chwili lekarz. Nie musi wiedzieć, że udajemy i przechodzi nam to przez gardło zbyt ciężko. O wiele bardziej wolałam na niego krzyczeć "psychopata", czy jakiś "pączku", "grubasie". Miałam ochotę to jak najszybciej zakończyć, zanim będzie nam się kazał całować. Pf... Chyba się specjalnie wywalę z łóżka.
- No dobrze, to może wam nie będę przeszkadzał - powiedział nieco zasmuconym głosem, po czym wyszedł z sali. W tym momencie Akuma spojrzał na mnie morderczym wzrokiem.
- Kochanie?! Kiciu?! - wyglądał, jakby miał zamiar zwrócić. Wzruszyłam ramionami.
- Szkoda mi go było. Nie miałam serca mu powiedzieć, że mnie nie kręci, a nadziei nie chce mu robić - wytłumaczyłam.
- Ale dlaczego ja?! - prawił mi wyrzuty? No ładnie... jeszcze się rozliczę.
- A z kim? Ze ścianą?!
- Nawet!
- Zachowujesz się jak dziecko, pączku - prychnęła kładąc głowę na poduszkę.
- Ale nie mam tak głupich pomysłów, parówko.
- Ale jednak mi pomogłeś - zaśmiałam się.
- Pierwszy i chyba ostatni raz... - prychnął z wyrzutem.
- Jęczysz jak baba z okresem - westchnęłam. - Nawet gorzej! - dodałam.
- Czy ja wyraziłem zgodę, na taką scenkę?
- Nie, bo nie miałeś głosu. Po za tym skoro ci tak przeszkadza, to po co się zgadzałeś? - zapytałam odwracając w jego stronę głowę.

<Akuma? Musiałam się go pozbyć XD>

27 kwi 2017

Vulnere CD Smiley

Gdy tylko dziewczyna o różowych włosach opuściła jej mieszkanie, zabrała się do sprzątania i dalszego rozpakowywania się. Zaczęła od posprzątania łóżka, a co się z tym wiązało, walizki. Przenośną zamrażarkę stawiła na podłodze obok gniazdka, gdzie także podłączyła telefon. Wiedziała, że chociaż pomieszczenie jest dobrze wyposażone, będzie musiała zainwestować w kupno jakiejś pułki na swoje rośliny. Bez nich rozstawionych dosłownie wszędzie, czuła się nieswojo.
Niemal całą godzinę chodziła w te i wewte, niosąc resztę ubrań, kolejne książki oraz całą resztę swojego wyposażenia. Nieźle się przy tym namęczyła, więc gdy spojrzała na mokrą i w niektórych miejscach podłogę pokrytą jasnobrązowym błotem, westchnęła przeciągle. Posprzątanie tego bajzlu zajęło jej trochę czasu, nim w końcu opadła na łóżko i sięgnęła po swój laptop. Przeglądała dość długo różne strony internetowe, w tym Twittera oraz inne portale społecznościowe. Na niemal każdym odwiedziła stronę dotyczącą niedalekich tragedii. Jedna strona internetowa całkowicie byłą temu poświęcona. Można było ustalić, gdzie aktualnie się znajdujesz i czy w zasięgu niecałych stu kilometrów nie zdarzyło się nic podejrzanego, jak chociażby kradzież. Sprawy sięgające aż po morderstwa oraz porwania wymagające okupu zdarzały się na prawdę rzadko, prawie w ogóle. Nim postanowiła w końcu położyć się spać, nie mogła zmrużyć oka. Wpatrywała się w nagi sufit, którego praktycznie nie widziała. Jedynie niewyraźny zarys przy łączeniu ze ścianami, poza tym to ciemność. Zaczęła się zastanawiać nad swoim spotkaniem ze Smiley. Nie wiedziała dlaczego, ale zaczęła ponownie analizować jej osobę. Kim byli pozostali chłopacy, którzy tak się o nią martwili? Którzy omalże nie wtargnęli do namiotu w momencie, gdy była bez bluzki? Swoją drogą - ciekawe, czy stali przed nim i podsłuchiwali rozmowę. W końcu weszli w takim momencie... Ziewnęła. Nareszcie senność zaczęła ją ogarniać. Mimo tego nadal czuła nadmiar energii. Kolejnym tematem jej rozmyślań stało się to, jakim cudem sama zaproponowała spotkanie. Robiła to tak rzadko, że teraz o tym myśląc czuła się dziwnie. Chociaż wiedziała, że postąpiła słusznie, to inaczej niż zwykle, i właśnie to ją przytłaczało. W głębi duszy chciała poznać bardziej tą całą Smiley, ale z drugiej strony stanowczo temu protestowała. Lubiła swoje towarzystwo, i to bardzo. Każda dłuższa chwila spędzona z kimś innym, niż ona sama bądź jakieś zwierzę, czy bliska jej osoba było dla niej niekomfortowe.
Obudziła się dość wcześnie, bo o równej siódmej. Parę godzin do spotkania... Postanowiła, że pierw skorzysta z toalety i się umyje, wczoraj ewidentnie o tym zapomniała. Całość zajęła jej pół godziny. Z nadal mokrymi włosami ubrała się i jak zwykle, wypiła poranną kawę, by następnie ubrać luźną bluzę zakładaną przez głowę oraz jej ukochane glany i wyjść na zewnątrz. W kieszeni wciąż miała telefon, na którym przed chwilą sprawdziła godzinę. Dochodziła ósma. Postanowiła, że zajmie się w ten czas Hadesem, po czym weźmie go na krótką przejażdżkę. Tak też zrobiła. Ubierając mu uzdę, zrezygnowała z siodła. Tak będzie nie tylko szybciej, ale i wygodniej. Tyle, że gorzej z wchodzeniem na grzbiet wierzchowca. Musiała próbować trzy razy, zanim się jej udało. W końcu mogła z zadowoleniem kłusować przez las, poznając przy okazji niektóre ścieżki. Było och bardzo dużo, ku jej zdziwieniu. Wydeptane. Najwyraźniej ktoś często przechadzał się tymi samymi drogami. A może to leśniczy? To także prawdopodobne...
Gdy w końcu uporała się z wyszczotkowaniem końskiej sierści, wyłożeniem złocistego pokarmu konia w rogu boksu oraz nasypanie nieco owsa, pognała do swojego namiotu po pieniądze konieczne do zakupów w aptece. Było to niemal pięć stów. Musiała zaopatrzyć się w maści na skaleczenia oraz stłuczenia, wodę utlenioną bo ta, którą posiadała już się wyraźnie kończyła, leki na np.: przeziębienie oraz parę innych pierdół. Najlepsze to, że całą kasę, jaką ma zamiar wydać na swoją pracę otrzymała od Pika ( teoretycznie od Papy ). Minus był taki, że musiała mu pokazać paragon, więc nici z darmowej pożyczki... Ponieważ na zewnątrz na niebie widniały jedynie białe chmury oraz mimo, iż był wiatr, było w miarę ciepło, postanowiła nie zabierać ze sobą kurtki. A więc została przy swojej szarej bluzie, którą wcześniej ubrała. Wsunęła pieniądze do kieszeni czarnych jeansów, po czym pobiegła w miejsce, gdzie powinna spotkać się z Smiley. Wydawać by się mogło, że przecież skoro wstała o siódmej, wszystko powinna na spokojnie załatwić tymczasem pędziła w wyznaczone miejsce, by się nie spóźnić Mimo wszystko ujrzała już czekającą na nią postać. Wiedział ,ze powinna się jakoś przywitać. Zamiast tego zatrzymała się przy niej i spytała się:
- I jak, lepiej ci już?

< Smiley? >

Smiley CD Vulnere

"Blizny są fajne" usłyszałam wypowiedź z ust dziewczyny, która stała za mną i przyglądała się moim plecom. Jej wypowiedź na ten temat brzmiała całkowicie inaczej niż inni wypowiadywali się na ten temat, gdy byłam u innych lekarzy. To chyba dlatego nie lubiłam tak lekarzy. Natomiast wypowiedź na temat mojego stłuczenia, siniaka, czy co ja tam miałam na plecach nie zachwycała za bardzo zwłaszcza, że zapewne nie będę mogła zbytnio robić swoich ćwiczeń.
- Sorry, ale nic ze sobą nie mam. Zamierzałam tutaj wszystko zakupić W sensie w mieście, rzecz jasna, bo trudno by mi było to wszystko taszczyć. Mogę ci coś kupić po drodze albo możemy pójść razem, chyba będę się wybierać do apteki jutro, dzisiaj muszę się jeszcze rozpakować. Jeśli nie chcesz mogę ci napisać na kartce dobre maści, jak już wcześniej wspomniałam - powiedziała trochę oschle dziewczyna, ale wiedziałam  że nie jest zła dziewczyna czy coś. Była bardzo miła i uprzejma.
- Z miłą chęcią wybiorę się jutro z tobą do apteki. Przy okazji wejdę do sklepu po kilka innych rzeczy. - zachichotałam się pod nosem. Zaczęłam ubierać swoje ubrania, gdy do namiotu wlecieli jak jakiś huragan chłopcy.
- I co jest Smiley? - spytali się równocześnie.
- Wy durnie!!! - wykrzyczałam na głos, moja twarz zrobiła się cała czerwona, a przedmiot stojący blisko mnie poleciał w ich stronę. Tak jak szybko wlecieli do namiotu tak szybko z niego wylecieli.
- Będzie lepiej jak już sobie pójdę za nim coś narozrabiam - powiedziałam trochę zawstydzona cała ta sytuacją. Założyłam swój  płaszczyk. - Dziękuję ci naprawę za pomoc. Spotkamy się jutro jutro około dziesiątej przy bramie wyjściowej, odpowiada tobie taka pora? - spojrzałam na nią, a ona przykiwneła głową, że tak.
- To do jutra - Pomachałam i wyszłam.
Widząc cała czwórkę, która tylko czekała na datę mojej śmierci, a przynajmniej to tak według mnie wyglądało, zaczęłam od tego, że dałam im porządny wykład, a jak już byłam przy swoim namiocie powiedziałam im tylko na zakończenie.
- Nie musicie się o mnie martwić, wreszcie jestem już duża dziewczynka, a poza tym to przyzwyczaiłam się do bólu i nie musicie się o mnie martwić - uśmiechnęłam się do nich ciepło.

<Vulnere?>

26 kwi 2017

Akuma CD Rue

Również się zaśmiał. Wizja spędzenia wolnego czasu w szpitalu, a potem n rehabilitacji mocno go przytłaczała. Skoro dostał w okolice żeber, to po co mu rehabilitacja? Przecież chodzi normalnie. Cóż, prawie normalnie. Ale to na pewno tylko dlatego, iż jest osłabiony. I nic więcej, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył.
- Ale mogę się założyć, że mój piękny tyłek na pewno chciałaby zobaczyć. A zastrzyk to tylko wymówka - oświadczył pewnym tonem, nadal nieco ciszej, ale o wiele swobodniej.
- Uważaj, bo zacznie się do ciebie dobierać - zażartowała.
- Byłabyś zazdrosna. Z resztą, co tam u twojego doktorka? Może znowu raczy cię odwiedzić? - spytał, ze śmiechem wspominając lekarza, który sprawiał wrażenie co najmniej zainteresowanego jej osobą.
- Wtedy ty byłbyś zazdrosny - wystawiła mu język, jakby właśnie wygrała kłótnię. Już miał odpowiedzieć, gdy usłyszał pukanie do drzwi. "Kto do cholery puka do otwartych na oścież drzwi?" - pomyślał. Rue najwidoczniej także zainteresował i nieco zdziwił ten odgłos. Jednak gdy ujrzał, kto przyszedł ich odwiedzić, kopara mu opadła i siedział osłupiały, wpatrując się w przybysza. Powstrzymywał wewnętrzny śmiech, gdy zauważył tego samego łysola w okularach, o którym właśnie rozmawiali. Oraz który chyba zakochał się w Rue. Skąd on wie, że ona ponownie trafiła do szpitala? Chyba nie przez przypadek się tutaj zjawił? Ani to nie jemu przypisano tych dwóch pacjentów, teraz patrzących w osłupieniu na jego przyjacielsko wyglądającą twarz.
- Witaj, Rue - uśmiechnął się do niej szeroko. - Widać nasze drogi znowu się spotkały - Co on, ku*wa gada? Akuma o mało co się nie zaśmiał słysząc te słowa. Zaraz nastąpi scena balkonowa z " Romea i Julii "! Był tego pewien. Spoglądał to na dziewczynę, do na doktorka, oczekując dalszego rozwoju rozmowy. Może umówią się na kolację? Chociaż pewnie nie pozwolą jej wychodzić ani jeść nic poza kleikiem...a więc ich pierwsza randka w jego towarzystwie? Boże, w co on się wpakował... Mimo to nadal chciało mu się śmiać. Przecież to nie mógł być zbieg okoliczności! Tylko jakim cudem dowiedział się, że ona tutaj jest? Mniejsza z tym. To, w jaki sposób teraz na nią patrzył był komiczny. Jakby samym spojrzeniem pytał się " Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wyjdziesz za mnie?". A mina Rue wyrażała za to stanowczą odpowiedź - " Nope. ".
- Znamy się? - najwidoczniej chciała być w miarę miłą. Ton jej głosu wyrażał jednak fakt, iż nie ma najmniejszego zamiaru się z nim poznawać. Mimo przyjaznego ton głosu mężczyzny, zachowywał się dość krępująco. Zwłaszcza wcześniej, co prawda ona tego nie pamiętała, bo spała. Pięć dni. Jak zabita. Akuma nie mógł już powstrzymać śmiechu. Zachichotał cicho widząc, że doktorek dopiero teraz uświadomił sobie, iż przecież ona go nie zna.
- No tak, zapomniałem się przedstawić - rzekł, poprzedzając długie westchnięcie, podczas którego spiorunował Akume spojrzeniem. No tak, zdecydowanie wtedy mu się nie spodobało, jak chłopak podglądał jego zaloty do śpiącej Rue. Wtedy obdarzył go podobnym wzrokiem, tyle, że teraz spojrzenie trwało krócej, gdyż po chwili wrócił do szukania kontaktu wzrokowego z jego przyjaciółką. Cóż, najwyraźniej ktoś tu na nią leci. A nawet pikuje. - Jestem doktor Anthony Holt, ale mów mi Tony.
- Oczywiście, Tony - odezwał się Akuma, robiąc sobie z niego jaja. On doskonale o tym wiedział, ale jedynie uśmiechnął się pobłażliwie, miażdżąc spojrzeniem jego niemal białe oczy. No tak, w końcu chciał zrobić dobre wrażenie na Rue. Czyli nie wolno mu być niemiłym. - Nie uważasz, że Toniuś byłoby wygodniej? - zamrugał czarująco powiekami do niego, chcąc wywołać jak największą burzę w jego umyśle (zapewne wiecznie pustym ). Użył spokojnego, rzeczowego tonu, co miało na celu jeszcze bardziej rozzłościć gościa.

< Rue? >

25 kwi 2017

Rue CD Akuma

Mimowolnie uśmiechnęłam się na jego słowa, próbując sobie wmówić, że ma rację; to była wina Tobias'a. Żadnego z nas i tego się trzymajmy. Ta... Pięknie jest obwiniać kogoś innego niż samego siebie. Człowiek od razu czuje się lepiej, a to całe obwinianie (nawet, jeśli to prawda)może spowodować tylko stres...
Tak. Wmawiaj to sobie zawsze, obwiniaj kogoś innego, a ci ulży. Na prawdę. Tak było teraz ze mną. Na słowa chłopaka słabo się uśmiechnęłam; wdrapując się na łóżko musiałam jakoś wstać, a potem na nie wleźć, a z jedną nogą sztywną jak deska był problem. Plus był taki, że chociaż nie bolała, bynajmniej nie tak, jak na samym początku.
- Myślisz, że zaraz ktoś przyjdzie? - zapytałam, chociaż to miało być same do siebie w myślach. Najwidoczniej moje struny głosowe powróciły i dały o sobie zdać aż za nad to. Akuma cicho prychnął chowając się pod białą pościelą, która była bardzo cieniutka i leciutka, ale w jakiś sposób milutka i cieplutka.
- Powinni to zrobić już dawno – odpowiedział. Kiedy odwróciłam głowę w jego stronę, on praktycznie schował się pod tą kołdrą.
- Zimno ci? - bardziej się zaśmiałam, ale on tylko chwilę się powiercił na łóżku i wyjrzał, niczym mały kotem szukający swojego tuńczyka, którego właśnie wyczuł i chciał podwędzić komuś.
- A tobie nie? - pokręciłam przecząco głową. Nie było mi ani zimno, ani ciepło. W sumie to nic nie czułam.
Nagle drzwi do sali się otworzyły, a przez nie weszła jedna kobieta ubrana w biały fartuch i trzymająca jakiś notes w ręku. Stukając butami o kafelki wywołała dziwny ukłucia w mojej głowy. Tak, jakby zamiast chodzić po podłodze, chodziła po mojej głowie i to w ostrych szpilkach. Szybko złapałam się za głowę chowając pod pierzyną. wyjrzałam dopiero wtedy, kiedy stała w miejscu. Zadała nam pojedynczo pytania na temat tego, jak się czuliśmy i naszych ran.
- Ile tu już jesteśmy? - zapytałam zaciekawiona, czy znowu spędziliśmy (znaczy ja znowu) tutaj parę dni, czy może nam się wydaję i jest to nowy poranek.
- Dwa dni. Dosyć krótko, jak na postrzały - stwierdziła zapisując coś w swoim notesie. Po zadaniu jeszcze paru innych pytań na temat rodziny (chciała wiedzieć, czy mają kogoś powiadomić, ale nie było u żadnego z nas takiej potrzeby) zajęła się sprawdzaniem tych dziwnych przyrządzeń. Co zabawniejsze, dopiero teraz zauważyła leżący na ziemi sprzęt. Była cała czerwona ze złości, ale jedyne co zrobiła to postawiła go, sprawdziła i znowu wszystko podłączyła do Akumy ostrzegając go, że następnym razem wsadzi mu zastrzyk w tyłek na uspokojenie. Wizja wypinającego się chłopaka w stronę pielęgniarki, która trzymała ogromną, długą i ostrą strzykawkę sprawiła, że musiałam chociaż pod nosem się za chichrać. Przyjaciel spojrzał na mnie z ironią, ale kobieta albo nie usłyszała, albo zignorowała (pewnie to drugie).
- A za ile będziemy mogli wyjść? - zapytał chłopak, kiedy kobieta szykowała się do wyjścia.
- Na pewno nie szybko - stwierdziła. - Oboje będziecie pod opieką, potem czeka was rehabilitacja, jeśli nie chcecie wylądować na wózkach - najwidoczniej dalej była zła na chłopak, ponieważ miała ostry i surowy ton. Po tym wszystkim aż przeszły mnie dreszcze, kiedy wyszła trzaskając drzwiami.
- No to super, dwie kaleki narażeni na sadystkę, która wbija igły w tyłki - stwierdziłam z cichym śmiechem.
<Akuma?>

Smiley CD White

Lody, czemu by nie. Zgodziłam się i to w trybie natychmiastowym. Kochałam lody, a obecny moment był odpowiedni. Każdy z nas wziął po tyle kulek ile chciał. Ja wzięłam dwie, bo więcej nie dałabym rady, chyba. U mnie różnie to bywało, a zwłaszcza odnośnie jedzenia. Skierowaliśmy się ponownie w stronę wcześniej obranej drogi nad jezioro życzeń. Nie idąc zbyt długo, usłyszałam pytanie ze strony chłopaka.
- A ty jakie masz marzenie? Może uda mi się je spełnić? W końcu jestem magikiem - uśmiechnął się szczerym uśmiechem, a ja spojrzałam na niego.
- Moje marzenie? - spojrzałam się trochę nie dowierzając. Nikt mnie się jeszcze o to nie pytał, ale White był pierwszą osobą.
- Yhym… - wymruczał, oblizując loda.
- Mam ich dużo, ale najważniejszym z nich jest, abym mogła wykonać najniebezpieczniejszy układ jaki został wykonany dotychczas - odpowiedziałam z uśmiechem jak banan.
- Myślałem, że chciałabyś spotkać swojego brata? - spojrzał na mnie, a ja po prostu uśmiechałam się.
- A skąd mam wiedzieć czy wciąż o mnie pamięta? Czy chciałby się ze mną spotkać? A może nie chce mnie po prostu znać! - powiedziałam, a chłopak wyglądał na lekko zaskoczonego. - Patrz już jesteśmy! - zmieniłam temat jak tylko zobaczyłam przepiękne jezioro, a dookoła niego rosły jakieś drzewa, które miały przepiękne kwiaty.
- White ile lat ma twój braciszek? Jesteście może do siebie podobni? - spytałam ni stąd ni stamtąd.
<White?>

24 kwi 2017

Vulnere CD Smiley

- Blizny są fajne - oznajmiła tylko. Jej wypowiedź zabrzmiała raczej oschle, jakby karciła Smiley za to, że myśli inaczej. Jakby wstydziła się śladów zostawionych przez przeszłość - czy to dobrą, czy złą. Obeszła dziewczynę i wskazała na łóżko. Pomieszczenie nie zawierało żadnych krzeseł, więc przysunęła nieco szafkę do niej i usiadła tak, by mieć doskonały widok na ranę. Mimo, nie było zbytnio jasno, doskonale mogła zauważyć ciemny siniak biegnący od łopatki do przedniej strony pach. Na prawdę kiepsko to wyglądało. Być może ramię było nawet zwichnięte. Jednak poza nieprzyjemnym siniakiem nie było widać nic niepokojącego - nie trzymała ręki jak najbliżej siebie, jakby to było przy wybiciu. Chociaż nie zawsze tak bywało... Powiedziała więc o swoich obawach na głos, po czym wstała i przyłożyła obie dłonie do szyi dziewczyny, nieco pod szczęką, po jej bokach.
- Spokojnie. Sprawdzam tylko, czy nie masz gorączki. To także jeden z objawów zwichnięcia, chociaż nie występuje tak często. Ale nie jesteś rozpalona. Więc to prawdopodobnie jedynie stłuczenie. Choć bardzo bolesne, z czego zdaję sobie sprawę - wytłumaczyła. Skoro postawiła już pewny wniosek, potrzebny jest jej zimny okład. Ale skąd ma taki wziąć? Nagle coś sobie przypomniała - dostała od rodziców małą, przenośną zamrażarkę. Wiedzieli, że w jej zawodzie może się przydać. Chociaż na początku zaprzeczała i twierdziła, że to głupi pomysł, teraz dziękowała im w duchu, że nie odpuścili. Jak zwykle mieli rację. Ponad to trzymała tam też zamrożone jedzenie, gdyby kiedyś strzeliło jej do głowy ugotowanie czegoś. Czego nie potrafiła robić w żadnym stopniu. Sięgnęła więc do walizki wciąż leżącej na łóżku i wyciągnęła z folii prostokątny, srebrny przedmiot wielkości tostera. No, może trochę większy... Otworzyła niewielką zamrażarkę.
- Po co to? - usłyszała pytanie ze strony swojej towarzyszki. Nie odrywając wzroku od przedmiotu, wyjęła z niego woreczek z kostkami lodu. Wyjęła ten poczęty ( oprócz niego były tam jeszcze cztery nietknięte ). Następnie sięgnęła do swojej walizki i wyjęła z niej czarny ręcznik, po czym rozwaliła część opakowania tak, by około trzech kostek wypadło z niego wprost na ręcznik, który następnie zwinęła w rulon.
- Konieczny jest zimny okład. Pomoże naczyniom krwionośnym, które popękały... szybciej się zagoić - nie mogła znaleźć odpowiednich słów. - Jakąś maść mogę ci dać dzisiaj, ale lepiej, żebyś użyła jej dopiero jutro. Dzisiaj byłoby jeszcze za wcześnie - dodała po chwili z namysłem. Podała dziewczynie zwinięty ręcznik, który wciąż trzymała w dłoni i wskazała głową, żeby przyłożyła do bolącego ramienia.
- Jak bardzo boli cię, gdy ruszasz? - spytała. - Och, i czy boli cię nawet wtedy, gdy ją nie ruszasz? - dodała szybko tak, by Smiley nie zdążyła odpowiedzieć przed nią na poprzednie pytanie. Na jej twarzy pojawił się wyraz bólu, gdy przyłożyła chłodną rzecz do swojej skóry. Chciała już warknąć, żeby nie przyciskała tak mocno, gdy widzi, że ją to boli, ale powstrzymała się. Przecież Smiley najlepiej wie, gdzie jest granica.
- Wydaję mi się, że dość mocno, ale da się znieść. Jest to raczej tępy ból - wytłumaczyła. Vulnere skinęła głową, teraz miała już stuprocentową pewność, że maść będzie potrzebna.
- Poszukam ci jakiejś maści. Jeśli nie znajdę, mogę pójść z tobą i pomóc ci wybrać. Niektóre apteki, a właściwie to większość, chcą wcisnąć każdy produkt, który byłby w stanie pomóc. Ale wszystko zależy od tego, w jaki sposób boli. I jak bardzo. I od paru innych rzeczy, trochę mniej istotnych. Mogę ci też napisać nazwy jakichś maści na kartce, jeśli serio nic nie znajdę, bo szczerze mówiąc bladego pojęcia nie mam, czy posiadam jakąś - przez moment wydawało jej się, jakby prowadziła monolog sama ze sobą. Wkrótce jednak dostrzegła skinienie głową ze strony dziewczyny o różowych włosach. Chciała się zapytać, czy to jej naturalny kolor, ale zamiast tego po prostu zaczęła szukać czegoś w swojej walizce, a potem w szafkach.
- Sorry, ale nic ze sobą nie mam. Zamierzałam tutaj wszystko zakupić W sensie w mieście, rzecz jasna, bo trudno by mi było to wszystko taszczyć. Mogę ci coś kupić po drodze albo możemy pójść razem, chyba będę się wybierać do apteki jutro, dzisiaj muszę się jeszcze rozpakować. Jeśli nie chcesz mogę ci napisać na kartce dobre maści, jak już wcześniej wspomniałam - powiedziała niby chłodno, jednak w rzeczywistości była przyjaźniej nastawiona. Może nie na tyle, by zaraz biegać po łące i wspólnie śpiewać piosenki o tym, jakie to życie jest wspaniałe, ale obrabowywanie apteki z połowy towaru chyba nie jest takie złe...

< Smiley? >

Smiley CD Vulnere

Dziewczyna zgodziła się mi pomóc za co byłam jej bardzo wdzięczna. Powiedziałam jej dlaczego nie mogę sama wyczyścić kopyt i chyba był to zły pomysł ze względu na to, że dziewczyna była lekarzem. Chciałam uniknąć lekarza, a był on tuż obok mnie. Dzisiejszy dzień nie należał do tych szczęśliwych czy zwykłych, był pechowy i to jeszcze jak bardzo. Chciałam się jakoś wykręcić, ale nie udało mi się.
- A, i ostrzegam. Jestem tutaj dopiero od dzisiaj i nie jestem pewna, czy od razu trafimy do mojego namiotu - uśmiechnęła się dziewczyna, wychodząc z boksu.
- Nic nie szkodzi, mam dużo czasu, więc możemy spędzić tyle ile będzie to potrzebne. Oczywiście znam drogę do namiotów w których mieszkają pracownicy, ale który to twój to już będziesz musiała się niestety sama domyślić, ja nie pomogę - uśmiechnęłam się niepewnie, gdy zobaczyłam jak w naszą stronę zbliża się Pik z obstawą. Obstawą miałam na myśli Dague, Black'a i Night’a.
- Znam skrót do namiotów więc chodź ze mna. - powiedziałam trochę zdenerwowana. Wzięłam dziewczynę za rękę i pociągnęłam za sobą. Poszłam tak szybko jak tylko mogłam, aby uciec przed nimi, ale nie udało mi się. Nie wiem jakim sposobem, ale Dague znalazł się przede mną.
- Smiley nigdzie nie pójdziesz dalej! - uniósł głos z lekkim uśmiechem.
- Ale o co ci chodzi Dague? - spytałam już zezłoszczona n niego.
- Dlaczego naszą księżniczka nas nigdy nie słucha - powiedział zrezygnowanym głosem Black.
- O co wam chodzi chłopaki!? Ja nic nie zrobiłam, więc dajcie mi już spokój! - tupnęłam, aż noga, ale to był zły pomysł. I to tak zły, że w oczach prawie mi łzy stanęły. - Smiley dlaczego uczyłaś się nowego układu, którego nie powinnaś. Jesteś jeszcze nie przygotowana, aby go wykonać. - zaczął Pik. - W dodatku wykradłaś mi ten układ z mojego namiotu - spojrzałam się na niego.
- Skąd wiesz, że to ja byłam? - chciałam się jakoś wywinąć, ale zostałyśmy otoczone że wszystkich stron.
- Z boksu zniknął dzisiaj Szkarłat i nie ćwiczyłam w namiocie tylko na zewnątrz, widziałem ciebie jak ratowałaś Vulnere i prawie popłakałaś się, ze względu na ból. No i to jak chodzisz. Wystarczyło wszystko dodać. Ale wciąż się zastanawiam jak to zrobiłaś, że wykradłaś mi ten układ? - spojrzał się trochę zezłoszczonym głosem.
- No dobra to byłam ja. Wczoraj jak ciebie odwiedziłam nie miałeś czasu i nie zwróciłeś nawet na mnie uwagi. Byłam zła, więc wzięłam pierwsza lepsza kartkę, która była zwinięta w rulon. Nie sądziłam, że to jest układ przeznaczony dla osób, które robią akurat co ja. Byłam zbyt ciekawa i go otworzyłam. Zapamiętałam wszystko na pamięć w godzinę no i na następny dzień czyli dzisiaj chciałam go wypróbować. Spadłam ze Szkarłata bo zaczęło padać no i on zwolnił, ale to nie jego wina. To wszystko dlatego, że byłam nie ostrożna. - wytłumaczyłam się Pik'owi. Nagle poczułam czyjąś dłoń na moich plecach. To lekkie dotknięcie mnie strasznie bolało tak, że mnie aż dreszcze przeszły.
- Musisz iść do lekarza! - usłyszałam głos Night’a.
- Właśnie miałam taki zamiar co nie Vulnere? - spojrzałam się na dziewczynę, a ona przykiwneła z początku głowa.
- T-tak to prawda. Właśnie chciałyśmy iść do mojego namiotu, aby patrzeć rany - chłopcy spojrzeliśmy się na nas.
- To odprowadzimy was do namiotu Vulnere. Na szczęście wiem, gdzie jest jej namiot - uśmiechnął się Pik.
Szłyśmy jakbyśmy zostały prowadzone do więzienia, przynajmniej mi się tak wydawało. Pik i Dague z przodu, a za nami bliźniaki.
- Wybacz Vulnere za problem, ale oni już tak mają. Są po prostu zbyt nadopiekuńczy i nic więcej - powiedziałam cicho, tyło tak aby dziewczyna to usłyszała. Doszliśmy do jej namiotu. Cała czwórka została na dworze, a ja weszłam tylko z Vulnere do środka.
- Zdejmij swoją bluzkę. Mam może ci pomóc? - pokiwałam głową przecząco, że nie potrzebuje jej pomocy. Wreszcie mogłam podnosić normalnie ręce z tym, że sprawiało mi tylko ból. Zdjęłam koszulkę, sykając przy tym z bólu.
- To jaki werdykt lekarzu? - zaśmiałam się. Wreszcie nie mogło być tak źle, jakby się mogło wydawać. - Nie zwracaj uwagi na te blizny. Narobiłam się ich przed tym jak dołączyłam do cyrku - nie chciałam, żeby dziewczyna pomyślała, że mnie tutaj torturowali czy coś.
<Vulnere?>

23 kwi 2017

Vulnere CD Smiley

Spojrzała za zdziwieniem na dziewczynę. Jeździ na koniu ( swoim, czy nie swoim ) i nie potrafi mu wyczyścić kopyt? Chyba, że jest jakiś inny powód tego zachowania. Dziewczyna jednak wstała ze słomy, na której dotychczas siedziała i przybrała w miarę przyjazny wyraz twarzy. A przynajmniej próbowała.
- Pomogę ci - powiedziała bez zastanowienia. W końcu to nic wielkiego, a nie miała powodu, by tak nie postąpić.
- Dzięki - uśmiechnęła się, dopełniając odpowiedź. Chociaż z początku wydawała się jej nieco chłodna, teraz zrozumiałą, że to zwykłą nieśmiałość. Gdy prosiła o pomoc w jej głosie brzmiało wahanie, jakby długo podejmowała decyzję, czy się odezwać. Ale nie miała się czego bać, przynajmniej jeśli chodzi o kontakt z Vulnere. Wyszła z boksu, zamykając go i idąc za dziewczyną o różowych włosach. Przeszły parę kolejnych "zagród" przeznaczonych dla koni, nim w końcu się nie zatrzymały. Pozwoliła jej wejść pierwszej i podać sobie kopystkę. Niewielki, niebieski przedmiot wydawał się pasować idealnie do jej dłoni.
- Witaj - przywitała się z wierzchowcem, podstawiając mu pod chrapy dłoń .Zawsze od tego zaczynała znajomość z koniem, właściwie, to nie wiedziała czemu. Jej rodzice też zawsze tak robili. - Jeśli mogę wiedzieć... czemu sama nie spróbujesz zająć się jego kopytami? Spokojnie, nie jestem zła. Zwykłą ciekawość - oznajmiła zaraz po pytaniu. Przeszła do prawej przedniej nogi. Ogier - co zauważyła od razu - spojrzał na nią lękliwie, jednak gdy uświadomił sobie, że chodzi tylko o wyczyszczenie jego kopyt, znowu zwrócił się przed siebie i zaczął za zwieszoną głową ponownie skubać leniwie siano. Ustawiła się tyłem do łba zwierzęcia, po czym dotknęła lekko jego nogi na znak, żeby ją podniósł. Wykonał polecenie bez zarzuty, więc już spokojnie trzymając końskie kopyto w jednej dłoni, drugą wyskrobywała kamyki oraz błoto, instynktownie unikając czułych miejsc.
- Ćwiczyłam na nim swój układ, jednak coś poszło nie tak i spadłam. Boli mnie całe ramię i trudno mi byłoby sobie poradzić - wytłumaczyła, nadal nieco nieśmiało. Vulnere skinęła głową na znak, że rozumie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo upadek z konia może zaboleć. Zwłaszcza, gdy wykonywało się jakiś układ ( chociaż sama nigdy tego nie robiła ). Czyli jej towarzyszka występuje na koniach? Ciekawe, chętnie chciałaby kiedyś zobaczyć jej występ. Naszła ją jednak inna myśl.
- Wiesz, mogłabym ci chyba pomóc z tym ramieniem. Jestem tutaj lekarzem, więc w zasadzie muszę ci pomóc. W końcu za to mi płacą - uśmiechnęła się do siebie lekko. Tak, pieniądze to ogromny plus tej pracy. Z resztą tak jak każdej innej. - Jeśli boli cały czas ramie może być nawet zwichnięte. Ale to okaże się później, najpierw koń - oznajmiła. Wyczuła, że jej towarzyszka zamierzała już zaprzeczyć. Ale w rzeczywistości nie miała się czego wstydzić, jeśli się tak czuła. Przecież to jej praca, powinna to zrobić nawet, gdyby nie chciała. A w istocie chciała.
- Tak przy okazji, jestem Vulnere. Nie przedstawiłyśmy się sobie wcześniej - upuściła czyste kopyto, odwracając się do dziewczyny, by uzyskać kontakt wzrokowy.
- Smiley, miło mi. Ale jeśli nie chcesz, nie musisz się fatygować, by obejrzeć mi ramię - próbowała się wywinąć. - To na pewno tylko stłuczenie - zapewniła. Vulnere też tak sądziła, na wszelki wypadek chciała jednak to sprawdzić. Ale nawet, jeśli to nic poważnego, maść na ból bądź coś podobnego nigdy nie zaszkodzą. Przeszła do kolejnego kopyta. Później następne i następne.
- Gotowe! - oznajmiła w końcu, oddając kopystkę, wcześniej ją solidnie wycierając o słomę. Zawsze się po sobie sprząta. Cóż, przynajmniej przy ludziach... - A teraz chodź, pójdziemy do mnie do namiotu. Tam cię dokładnie obejrzę. I nie próbuj ponownie oponować, to i tak nic nie da - starała się, by jej słowa brzmiały jak żart, ale jak zwykle nie wyszło. Zwykła, w zasadzie to nawet nieco wrogo wypowiedziana wypowiedź. Jednak jej znaczenie nie zawierało nic, co mogłoby zaniepokoić Smiley. Właściwie, to gdy teraz myślała o pseudonimie dziewczyny, to nawet do niej pasował.
- A, i ostrzegam. Jestem tutaj dopiero od dzisiaj i nie jestem pewna, czy od razu trafimy do mojego namiotu - uśmiechnęła się blado, gdy wychodziły z boksu.
< Smiley? >

Akuma CD Rue

W rzeczywistości w jego umyśle pojawiały się już niewyraźne przebłyski tego, co miało miejsce podczas ich rzekomej walki z ludźmi Tobiasa. Pamiętał, jak walczył. Pamiętał, jak Rue gdzieś zniknęła i z przerażeniem poszedł jej szukać. Przygotowania do walki także pamiętał oraz to, jak przyszedł do łaźni i zastał Rue stojącą nad martwym człowiekiem. Nie chciał jej jednak nic mówić. Myślał, że to choć trochę poprawi jej humor. Gdy go przytuliła, poczuł zaskoczenie, ale czuł się też bardzo miło. Kojąco. Bezpiecznie ( tak, facet w objęciach dziewczyny nagle czuje się bezpiecznie... ). Słysząc jej wypowiedź, zaśmiał się cicho, choć planował zrobić to o wiele głośniej. Najwyraźniej jego struny głosowe nie pracowały teraz tak, jak dawniej.
- Gdyby to było prawdą, nie musiałabyś mnie dusić - zaśmiał się ponownie. Ona także to zrobiła, ale bardziej nerwowo. O wiele bardziej. Czuł się źle z tym, że się o wszystko obwinia. Nie wiedział jednak, jak ją pocieszyć. W tym akurat był fatalny. Gdy w końcu wzajemnie się puścili, poczuł chłód. Tak, wcześniej było mu o wiele lepiej... Zadrżał, co najwidoczniej zauważyła.
- Lepiej idź do siebie. Brakuje tego, byś się tutaj jeszcze rozchorował - oznajmiła kpiarsko, jednak wyczuł troskę w jej głosie. Miło mu z tym było, że ktoś o niego dba. Z drugiej strony wolałby, żeby sam potrafił się o siebie zatroszczyć. Skinął jednak głową i wstał, tłumiąc jęknięcie. Przy każdym ruchu rana go bolała. Chociaż nie pamiętał, aby został postrzelony wiedział, że to mało prawdopodobnie by było inaczej. W końcu podobno tracił wtedy przytomność. A właściwie, to ile już tutaj byli? To pytanie narzuciło mu się, gdy z trudem usiadł, a następnie położył się wygodnie na poduszkach. Zastanawiał się też, dlaczego nikt nie przyszedł sprawdzić, co u nich. Chodziło mu raczej o pielęgniarki, niż o kogoś w cyrku. Przecież nie muszą być przy nich dwadzieścia cztery na dobę. Nie czuł się z tym źle, ale przecież powinny już wiedzieć, że się obudził. I Rue z resztą też. Najwyraźniej kiepsko tutaj z pracownikami.
- Wiesz w ogóle, ile tutaj jesteśmy? - spytał w końcu. Wzruszyła sztywno ramionami, gdy przykrywał się szczelnie kołdrą. Nadal było mu zimno. Chociaż może to od chłodu materiału. Jak się nagrzeje powinno mu być lepiej. Tak przynajmniej uważał.
- Myślę, że parę dni - oznajmiła z namyłem. - Ostatnio właśnie tak było, pamiętasz? - wolałby nie pamiętać, ale przytaknął głową Wtedy Rue o mało co nie zginęła. Tak to przynajmniej sobie zakodował. Nigdy więcej samemu nie wykonywać operacji, NIGDY. Po niecałej minucie zauważył na jej twarzy pewien rodzaj smutku. Jednak gdy tylko się odezwał, najwyraźniej stłumiła to uczucie głęboko w sobie.A może nie aż tak głęboko...?
- Jeśli myślisz o tym, że to twoja wina, to się mylisz. Wiem, że może to zabrzmieć kiepsko, ale na prawdę nie uważam, żeby tak było. Przecież sam się w to wpakowałem. Jak już mówiłem, zostałem z własnej woli. Co się stało, to się nie odstanie. Z resztą to na serio nie twoja wina. Moja też nie. Tylko Tobiasa i jego bandy - wiedział, że wymienia jedynie fakty, ale sam poczuł się trochę lepiej. Chciał szczerze uwierzyć w swoje słowa, jednak także czuł się winny. Przecież Rue też ucierpiała. Gdyby nie był tak zajęty ratowaniem swojego tyłka, może by jej pomógłby.

< Rue? >

White CD Smiley

Jezioro życzeń? Czemu by nie. Tym bardziej, że jak na razie nie mam żadnego pomysłu. Moją głowę zaprząta na razie pytanie, skąd się wziął ten kruk.
- Mi pasuje, tylko ty prowadzisz – odparłem chowając ręce do kieszeni. - Jeszcze nie zapamiętałem drogi - dodałem.
- Kiedy tam byłeś?
- Nie dawno, z Lottie - skinęła głowa i ruszyliśmy w tamtym kierunku. - Z tego co pamiętam, to chyba tam się spełniają życzenia - pomyślałem na głos, a mój kruk zakrakał, jakby chciał zaprzeczyć, albo potwierdzić.
- Tak, tylko trzeba o północy puścić lampion do góry - dokończyła.
- A to nie - machnąłem ręka. - Ja o północy śpię - powiedziałem jakby z siebie dumny, na co dziewczyna się cicho zaśmiała.
- A masz jakieś ważne marzenie?
- Moje marzenia zawsze się spełniają - uśmiechnąłem się.
- Też bym tak chciała - odparła z uśmiechem. To była kwestia mocy, jeśli jestem magikiem i to prawdziwym, który włada magią, wszystko możesz zrobić. I serfować robiąc grilla i wspinać się na najwyższe góry w stroju kąpielowym i pobiec w maratonie i wygrać, chociaż pod drodze wstąpiłem do klubu na parę godzin. Dla mnie wszystko jest możliwe. Nawet mogę wchodzić w czyjąś wolę! Ale tylko po części.
- Ostatnio moje marzenie się spełniło i ojciec z młodszym bratem przyjeżdża - powiedziałem.
- Kiedy?
- Za jakiś tydzień, jeśli nic im nie wypadnie - założyłem ręce za głowę, co Focus'owi się nie spodobało, więc wzleciał do góry i zaczął lecieć nad naszymi głowami.
- Tez bym chciała... - westchnęła. Spojrzałem na nią przypominając sobie o jej bracie. Przygryzłem wargę po czym ją objąłem.
- Mam propozycję, chodźmy na jeszcze na lody - uśmiechnąłem się ciepło. Spojrzała na mnie i jej smutna minka zmieniła się w szczery uśmiech. Zgodziła się, wiec nieco zboczyliśmy z kursu skręcając w lewo i idąc do lodziarni. Po zakupieniu lodów ponownie ruszyliśmy nad jezioro życzeń. - A ty jakie masz marzenie? Może uda mi się je spełnić? W końcu jestem magikiem - uśmiechnąłem się szczerze zlizując z ust balonowego loda.

<Smiley?>

22 kwi 2017

Vulnere CD Smiley

Wsłuchiwała się w słodki głosik ( tak, tak właśnie o nim myślała ) dziewczyny o przesłodzonych, różowych włosach. Znaczenie jej wypowiedzi nieco ją zirytowało. Zastanowiła się na moment, czy aby nie miała na celu urażenia tymi słowami wcześniejszego upadku Vulnere. Cóż, p r a w i e upadku, w końcu otrzymała pomoc. Gdy się oddaliła, czarnowłosa uśmiechnęła się ledwo zauważalnie pod nosem. Może i słowa nie miały na celu jej urazić, ale gdyby tak było, zaśmiałaby się głośno w duchu. " Nie chciałabym, abyś się pobrudziła błotem"... Słodziutki - jak dla niej przesadnie - wygląd dziewczyny zupełnie nie pasowałby do tego typu słów. Chyba, że taka różnica byłą celowa. To byłoby ciekawe. Nie odwracając się za siebie, ruszyła dalej.
Oczywiście jej plany dotyczące poznania okolicy legły w gruzach - niemalże trzy godziny spędziła w lesie. Chociaż to także można zaliczyć jako wycieczkę terenoznawczą, prawda? Pośród drzew panowała przyjemna wilgoć oraz chłód, właściwie to również bardziej miły, niż drażniący. Większość dziewczyn pewnie popadłaby w paranoję zważywszy na ich kręcące się wiecznie w takich okolicznościach włosy, ale jej to nie przeszkadzało. Bo kto powiedział, że to złe? Prychnęła pod nosem na samą myśl o tym. Pierwsza jej myśl na ten temat - "lafiryndy". Ale cóż...nie oceniaj książki po okładce, jak to się mówi. Szła dalej. Szelest liści, gałęzi, trawy i nie wiadomo jeszcze czego, odzywał się niemalże zawsze gdy stawiała kolejny krok. Niemalże tylko dlatego, gdyż od czasu do czasu zdarzyło jej się nadepnąć na miękki mech bądź jakiś korzeń drzewa wystający z ziemi. Na jej nos kapnęła kropla wody, pozostałość po niedawnym deszczu. Z resztą to już nie pierwszy raz. Nasłuchiwała dźwięków otaczającego ją ze wszystkich stron życia. Szum drzew, śpiew pojedynczych ptaków gdzieś w oddali, jakieś przebiegające zwierzę, prawdopodobnie zając sądząc po wydawanym pojedynczym dźwięku skakania... Niezliczona ilość odgłosów dosięgała ją z każdej możliwej strony. W pewnej chwili drzewa się skończyły, weszła ponownie na teren cyrku. Namioty, teraz to one stały się jej siedzibą. I musi się do tego przyzwyczaić, jednak sądząc po jej zdziwieniu, gdy je zobaczyła, nie nastąpi to zbyt szybko. Po chwili zdołała się ogarnąć i przypomnieć, że przecież to normalne. Od teraz tak. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że stanęła w miejscu. Poszła więc dalej, chcąc dojść do swojego namiotu. Oczywiście drogi nie pamiętała. Zamiast tego usłyszał ciche rżenie, postanowiła więc sprawdzić, co u Hadesa. W końcu nie ma nic lepszego do roboty. Gdyby było inaczej, natychmiast by ją wezwano, chociażby o byle co. Miała przy sobie telefon, już zdążyła się umówić, że w razie czego trzeba do niej dzwonić Dwadzieścia cztery na dobę... Westchnęła, gdy tylko o tym pomyślała. Wizja ściągnięcia jej o trzeciej w nocy z łóżka tylko dlatego, że ktoś ma chore gardełko mocno ją zirytowała. Gdy tylko weszła do środka stajni, poczuła silny zapach słomy, końskiej sierści, odchodów oraz wszystkiego innego, co mogłoby tam jeszcze pachnieć w ten sposób. Skierowała się prosto do boksu swojego rumaka, gdy usłyszała czyjś stłumiony głos. Czyżby ktoś tu jeszcze był? W każdym razie musiał ją usłyszeć. Jej buty robiły duży hałas, gdy tak wcześniej tupała, chcąc pozbyć się chociaż trochę błota.
- O, cześć! To znowu ty...- jej wypowiedź mogła wydać się chłodna różowowłosej, którą zauważyła na końcu stajni. Zastanowiła się, czy to jej naturalny kolor. I co w ogóle ona tutaj robi? Ma własnego konia? Opiekuje się jakimś? A może przyszła tak po prostu? Nie zważając na prawdę, wsunęła się do boksu Hadesa, który był pochłonięty jedzeniem wcześniej przez nią przygotowanym.

< Smiley? >

Smiley CD White

Kruk był uroczy na swój sposób. Wyglądał nawet na dżentelmena takim jakim był jego właściciel. Już na pierwszy rzut oka jak dla mnie pasowali do siebie, wręcz idealnie.
White spytał się mnie czy mam jakieś plany na dzisiaj. Myśląc przez chwilkę, aby się upewnić czy na pewno nie mam żadnych ważnych obowiązków do zrobienia dzisiaj.
- Jestem wolna i nie mam żadnych obowiązków do zrobienia no i planów - uśmiechnęłam się w jego stronę. - A co z tobą? - spytałam trochę nie pewnie.
Wczorajszy dzień spędziłam w towarzystwie chłopaka bardzo dobrze, a nawet mówiąc doskonale. Mało kiedy się z kimś tak dobrze bawiłam. No może poza Azucar'em, ale to już inna bajka. White miał w sobie to, że cały czas byś się uśmiechał i dobrze bawił.
- No to widzisz jesteśmy razem - uśmiechnął się, a ja ucieszyłam się jak małe dziecko, że dzisiejszego dnia nie będę musiała sobie sama szukać rozrywek.
- To co będziemy robić? - spytałam się, a on spojrzał na mnie. Sam zapewne nie wiedział co, ale na pewno wpadnie na jakiś super pomysł.
- Jeszcze muszę się zastanowić, ale na pewno coś wymyślę - powiedział lekko zamyślony, a ja wpadłam na pewien pomysł.
- Pójdziemy może nad Jezioro życzeń? Z tego co słyszałam to jest to przepiękne miejsce i nigdy nie ma prawie tam słońca widać, oprócz jak zachodzi - spojrzałam się na niego. - Zawsze po drodze możemy zejść z drogi i pójść tam gdzie nas stopy lub wiatr zaniesie - dodałam z uśmiechem na twarzy.

<White?>

Rue CD Akuma

Postrzelił Akumę. Przebił mu plecy, płuca. Nie żył. Leżał na ziemi i nie oddychał, zamiast tego tylko zalewał się krwią. Gdy chciała się zatrzymać i mu pomóc, był coraz dalej. Tak, jakbym się od niego oddala i zamiast być blisko nie, biegnę wprost na mordercę, który celował w moją stronę broń. Chciałam krzyczeć, ale zamiast tego on strzelił.
W tym samym czasie usłyszałam dziwny dźwięk, jakby coś metalowego uderzyło o kafelki.
Szybko otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku, a białe światło od razu mnie poraziło w oczy. Szybko złapałam się twarzy, jakbym chciała dotknąć oczu, ale tylko je zamknęłam i przycisnęłam do rąk. Przechyliłam się na bok, a po chwili leciałam w dół lądując na ziemi. Słyszałam tylko jakieś szuranie. Nim zdązyłam zrozumieć co się tak właściwie dzieje, poczułam czyjś dotyk, a potem swoje imię. Tyle, że było ono wypowiedziane tak słabo i cicho, że myślałam w pewnym momencie, że mam chory umysł. Ale gdy otworzyłam oczy zobaczyłam chłopaka, a z tyłu leżącą na ziemi jakąś dziwną maszynę.
- Dlaczego wstałeś?! Powinieneś leżeć! - mimo iż chciałam to wykrzyknąć, mówiłam równie cicho i słabo jak on. Tyle, że ja szybciej i bardziej energiczniej, jakby wstrzyknęli mi jakiś narkotyk.
- Nic ci nie jest? Jak się czujesz? Co my tu robimy? Co się stało? - zadawał miliony pytań, które zaczęły mącić mi w głowie. Musiałam mu zatkać usta ręką, aby się ucieszył.
- Spokojnie, tyloma pytaniami zaraz mi rozsadzisz głowę - skrzywiłam się na samą myśl o tym. - Najpierw to wróć na łóżko, nie powinieneś się z niego ruszać - dodałam.
- Ale czy tobie nic nie jest? - zapytałam ściągając moją rękę ze swoich ust. Zmarszczyłam brwi.
- Nic - byłam na niego zła, że w ogóle się ruszył stamtąd. Czy on nie pamięta o postrzale? A co, jeśli jeszcze mu nie wyjęli kulki i teraz mogła się przesunąć raniąc mu jakiś narząd? Na tą myśl miałam ochotę od razu wstać, ale nie mogłam tego zrobić. Moja noga była całą zabandażowana i usztywniona, nie mogłam nią poruszać, chyba, że tylko stopą. Potem aż do połowy uda było usztywniona. - Wracaj do łóżka! - szturchnęłam go. - Po za tym rozwaliłeś to coś - wskazałam na jakąś maszynę z dziwnymi sznurkami. W sumie, to ja też byłam to tego podpięta i to nie było ani trochę wygodne. Tym bardziej, że ręka mi się w tym poplątała.
- No i co - mruknął zły. - Co my tu robimy? - zapytał.
- Nie pamiętasz? - zapytałam zdziwiona. Brakuje jeszcze tego, żeby miał amnezję, chociaż w to wątpię, skoro o mnie pamiętał. W odpowiedzi pokręcił przecząco głową. Zaczęłam mu tłumaczyć o wczorajszym dniu, jak nas zaatakowali, postrzelili, jak próbowaliśmy walczyć, potem jak przyjechała policja i karetka nas zabrała... Ale on tylko pokręcił głową mówiąc, że nic nie pamięta. Raptownie zrobiło mi się okropnie przykro. Pociągnęłam nosem i go przytuliłam nie zwracając uwagi na usztywnioną nogę. - To moja wina, przepraszam cię. Przeze mnie cię postrzelili - zacisnęłam powieki próbując nie płakać, bo to by było głupie. Bynajmniej ja tak sądzę. - Gorzej, jeśli go jeszcze nie złapali. Dalej będzie mogło ci się coś stać, a ty nawet tego nie pamiętasz - zacisnęłam zęby. Byłam zła na niego, że nie pamięta i zła na siebie, bo to była moja wina. - I jeszcze zepsułeś jakąś maszynę, a jak ona jest na twoją astmę, to cię uduszę własnymi rękoma - mruknęłam mniej wyraźnie.

<Akuma?>

Akuma CD Rue

Na początku ból z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy. Teraz jednak było zupełnie inaczej. Zamknął oczy, czując, jak cierpienie oddala się powoli, zupełnie jak dryfujący po morzu statek widziany z brzegu w odległości wielu kilometrów. Nie miał bladego pojęcia, co się dzieje. Gdy udawało mu się w końcu rozchylić oczy, szybko je zamykał, gdyż jedyne co widział, to oślepiające czerwono-niebieskie światła. W uszach mu szumiało, ale od czasu do czasu słyszał coś. Był pewien, że to głosy, ale tylko czasem udawało mu się dosłyszeć poszczególne słowa. Jedno z nich, które najczęściej się powtarzało to jego własne imię oraz słowa objęte cenzurą, jeśli chce się brzmieć jak profesjonalista lub przekleństwa, jak statyczny cywil. Rozpoznawał głos Rue, z czasem jednak wydawało mu się, że brzmi on inaczej, bardziej twardo i... męsko? Sam nie wiedział. Był jednak pewien, że dziewczyna cały czas przy nim jest. Czuł, jak z każdą chwilą słabnie.
- Rue...? - wybełkotał tak cicho, że sam tego nie dosłyszał. Właściwie, to powiedział to nieumyślnie, myśląc o niej. Właściwie, to jakaś konkretna myśl pojawiała się u niego co parę sekund. Nie potrafił się skupić. Poczuł muśnięcie na twarzy. Albo mu się to wydawało? Potem nastąpiła ciemność, pozostał sam ze sobą, ale chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
~~~
Obudził się. A może już wcześniej nie spał? W każdym razie, teraz dopiero otworzył oczy. Zaraz jednak je zmrużył - wszędzie panowała oślepiająca biel oraz niezwykłą jasność, która mocno raziła go w oczy. Przez niemalże całkowicie zamknięte powieki mógł dostrzec... szpitalne łóżko? Tak, leżał na nim. Ale dlaczego? Nie miał bladego pojęcia. Nie wiedział też, dlaczego, do cholery, przypięty jest do tylu... przedmiotów?! Potrafił odróżnić tylko jeden z nich - kroplówka. Nad nim jednak coś pikało. Po chwili jednak też to rozpoznał. Aparatura? Tak. Cholerna, medyczna aparatura. Skoro go do tego podpięto, to czy myślano, że umiera? Nie był pewien... Do tego dwa przedmioty - coś przypominające drukarkę oraz mikrofalę. Bladego pojęcia nie miał, do czego to służy, ale miał ochotę rozwalić to kijem bejsbolowym. Swoim kochanym kijem. Spojrzał w prawo. I ujrzał tam leżącą dziewczynę. Czyli nie jest sam w pomieszczeniu. Zaraz... czy to była... Rue? Miał ochotę wypowiedzieć to na głos, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. O co chodziło? Nie wiedział, dlaczego tak jest. Wkrótce jednak pojął- na jego twarzy znajdowało się coś, co przypominało maskę tlenową. A może w istocie nią było? Nie był pewien. Od razu zaczął jednak próbować ściągnąć urządzenie. Musiał się dowiedzieć, czy u niej wszystko okay. W umyśle kotłowało mu się milion pytań. Dlaczego tu się znajduje? I dlaczego ona się tutaj znajduje?! Czy wszystko u niej okay? Czy to coś poważnego? Dlaczego tutaj są? Co się stało? Nie mógł sobie nic przypomnieć. Kompletnie nic. Ręce miał ciężkie jak ołów, do tego odrętwiałe i nie mógł nimi swobodnie poruszać. Po paru sekundach zmagań nic się nie wydarzyło, przedmiot nadal tkwił tam, gdzie poprzednio. Zaczął szarpać za niego, aż w końcu mu się to udało.
< Rue? >

Smiley CD Vulnere

Dzisiaj naszła mnie ochota, a raczej nie miałam nawet wyjścia i musiałam zająć się nową sztuczką, którą miałam zrobić, jeżdżąc na Szkarłacie. Ubrałam strój tak jak zawsze na ćwiczenia z nim i wyszliśmy z boksu. Za stajnią nadawał się idealnie miejsce do jeżdżenia na nim. Przynajmniej miałam pewność, iż nikt nam nie przeszkodzi. Zaczęłam jak zawsze od małej rozgrzewki, ale jak już przeszłam do normalnych ćwiczeń, nie wychodził mi nowy układ. Co prawda wiedziałam co zrobić w odpowiednim momencie, w jaki sposób i jak, ale nie wychodziło mi to. Coraz bardziej wątpiłam w to, że mi się to uda. Na moje nieszczęście rozpadało się i ziemia zamieniła się w błoto. To mi nie pomogło, w dodatku przewróciłam się i strasznie mnie bolały plecy i ramię. Odpuściłam sobie. Miałam zamiar jutro poćwiczyć jak ból trochę ustanie, a pogoda się zmieni. Podziękowałam Szkarłatowi za dobrze wykonaną pracę. Oczywiście podarowałam mu również jego ulubione smakołyki, bo bez nich to by się nie obeszło.
Wróciłam do namiotu, gdzie zdjęłam ubrania. Strasznie mnie plecy bolały i w dodatku prawe ramię. Yuki i Bisca spojrzeli się na mnie, zmartwionymi oczyma na mnie. Ja uśmiechnęłam się i kucając przy nich, pogłaskałam ich po mordkach.
- Spokojnie to nic takiego - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Rozpogodziło się, więc nie miałam zamiaru siedzieć w namiocie. Wyszłam sama, bo Yuki i Bisca nie mieli ochoty. Idąc sobie, gdzie mnie wiatr poniesie, nucąc sobie pod nosem piosenkę, która ostatnio wpadła do głowy i nie chciała wyleźć, zobaczyłam dziewczynę. Dużo wyższa dziewczyna będąca przede mną, poślizgnęła się, ale w samą porę udało mi się ją złapać.
- Przepraszam. - powiedziała cicho pod nosem dziewczyna. Prawie wcale nie można było jej usłyszeć, ale mi to nie przeszkadzało. Akurat miałam dobry słuch z czego byłam nawet dumna.
- Nic nie szkodzi - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Co prawda łapiąc ją, użyłam prawej ręki, bo jakby inaczej, ale nie żałowałam tego. Dziewczyna stanęła na równe nogi. Widząc po jej twarzy, była nowa w naszym cyrku i chyba nie miała ochoty rozmawiać z nikim. Nie chciałam jakoś jej farsować rozmową ze mną, więc miałam zamiar po prostu odejść. Jakoś nie miałam chęci, aby rozmawiać z kimś. Dzisiejszy dzień nie należał do tych radosnych, ale uśmiech na twarzy zachowałam, aby nie odstraszyć nikogo.
- Uważaj na następny raz, bo inaczej wylądujesz na ziemi, a nie chciałabym, abyś się pobrudziła błotem. - po wypowiedzeniu tych słów, skierowałam się w inną stronę niż dziewczynę, chowając swoją prawą dłoń w kieszeń. Ból rozprzestrzeniał się coraz to bardziej. Nie chciałam iść do lekarza, nie lubiłam ich. Musiałam po prostu jakoś wytrzymać ten ból i tyle. Przecież przez takie coś nie po raz pierwszy przechodziłam.

<Vulnere?>

Rue CD Akuma

Po kolejnym strzale przestałam już cokolwiek słyszeć, znowu oprócz bicia własnego serca. Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej jakiegoś namiotu, niestety nie potrafiłam określać, do kogo on należał. Parę metrów przed naszym celem poczułam, jak Akuma zaczyna się o mnie opierać. Dobrze, że zdrowa noga znajdowała się po zewnętrznej stronie, dlatego też nie wywaliliśmy się. Czułam, jak raz się opiera, a potem walczy sam ze sobą, aby tego nie robić. Gdy wpadliśmy do namiotu dopiero wtedy słyszałam sygnał policyjny. Już widziałam te czerwone i niebieskie kolory na ich samochodach. Ale najpierw było trzeba się jakoś uratować. Wątpię, żeby Tobias miał zamiar znowu wrócić do więzienia, jeśli był tutaj. A jeśli nie, to jego wspólnicy czy pracownicy (nie obchodzi mnie kim byli dla siebie) raczej nie chcieli by zostać złapani, bynajmniej nie przed wykonaniem swojej roboty. W każdej chwili mogli tu wbiec ze spluwami skierowanymi w naszą stronę i bez problemu wcisnąć spust, aby śmiertelne kulki nas zabiły. Ale czy tak będzie? Szkoda, że nie potrafiłam przewidzieć przyszłości. Ale w tej chwili mnie to nie obchodziło. Moja noga poddała się, tak samo chłopak, z którym wylądowałam na ziemi. Cud, że chociaż w namiocie. Szybko obróciłam się w kierunku wejście i z uwagą obserwowałam zbliżające się cienie. Kiedy wejście się poruszyło instynktownie wzięłam do ręki pistolet i wycelowałam we wroga. Usłyszałam krzyk, a potem tylko wołania, żeby się zatrzymali, że to policja, że nie uciekną, ale mi się wydawało, że już dawno jacyś zdążyli wsiąść do furgonetki i odjechać, a policja nawet pewnie tego nie zauważyła.
- Gdzie cię postrzelili? - zapytałam widząc leżącego Akumę, który zaciskał zęby i trzymał się za bok.
- Gdzieś pod żebrem – wysyczał. Nie zwracając już uwagi na ból nogi czy na cienie na zewnątrz namiotu odkryłam miejsce krwawienia, lekko podciągając jego koszulkę. Musiałam siłą zabrać jego ręce, który kurczowo trzymały się rany. Przeklęłam pod nosem, po części nie wiedziałam co robić, ale z tego co pamiętam, zawsze trzeba zatrzymywać krwawienie. Nie byłam tego pewna, ale nic innego nie przyszło mi głowy. Rozejrzałam się po pokoju i szybko sięgnęłam po przypadkowe ubranie.
- Mam nadzieję, że to nie twoja ulubiona bluza czy coś – mimo, iż to miało być zabawne, w takich okolicznościach nawet się na to nie zwraca uwagi. Przycisnęłam ubranie do rany próbując zatamować krwawienie. Akuma zaczął przeklinać pod nosem i dalej zaciskając zęby oraz powieki. Kiedy drzwi do namiotu się uchyliły chciałam szybko chwycić pistolet i postrzelić ta osobę, ale w porę zauważyłam, że to był Pik.
- Spokojnie – powiedział do mnie, a ja szybko wróciłam do zaciskania rany przyjaciela. - Tutaj! - krzyknął gdzieś w bok, ale się tym nie zainteresowałam.
- Tylko nie trać przytomności – przygryzłam dolną wargę. Okropnie się czułam mając świadomość, że to moja wina. Równie dobrze mogłam spłonąć razem z resztą w tamtym cyrku, zamiast siedzieć tutaj i przyprowadzać same zagrożenie na te tereny. Gdyby nie ja, chłopak w tej chwili nie byłby postrzelony. Kto wie, czy to tylko "draśniecie"? A co, jeśli na prawdę coś mu się stało? Jeśli jednak coś stało się z jego żebrem, albo jakimś organem? Co wtedy?!
Do namiotu wbiegli jacyś ludzie, nawet nie zdążyłam chwycić pistoletu, aby się obronić, a już mnie odciągnęli od przyjaciela, którym się zajęła jakaś trójka obcych mi ludzie. Dwóch próbowało pomóc mi wstać, ale widząc nogę szybko przynieśli noszą i mnie na nie położyli. Po przyniesieniu drugich dla Akumy wywieźli nas z namiotu. Nim się drzwiczki zamknęły widziałam tylko jak wsadzają mojego przyjaciela do karetki. Potem tylko zamknęłam oczy i sama nie wiem czy tak szybko zasnęłam, czy straciłam przytomność. Pewnie zasnęłam, skoro potem mi się śnił koszmar z główną rolą przypisaną Tobias'owi. Pojawił się znikąd na terenie cyrku i razem ze swoimi ludźmi zaczął zabijać wszystkich, którzy tylko wyszli ze sowich namiotów. Próbowałam uciec z Akumą, ale on pierwszy poległ, kiedy zamiast strzelić mu w żebro, przestrzelił mu plecy i płuca na wylot.

<Akuma?>

21 kwi 2017

Akuma CD Rue


W obu dłoniach dzierżąc broń, szedł pewnie przed siebie. Chociaż panował nas swoim ciałem, trudno było mu to samo uzyskać ze swoim umysłem. Co z Rue? Gdzie jest? Czy jest bezpieczna? Czy jest ranna? Ilu jeszcze wrogo nastawionych ludzi się tutaj kręci? Zdoła jej pomóc? A może w ogóle nie potrzebuje pomocy? Czy w ogóle on sam jest bezpieczny? Pytania kotłowały się w jego głowie, tworząc prawdziwą burzę myśli. Po niecałej minucie ostrożnego marszu zdołał ogarnąć się na tyle, że jego dolna warga przestała nerwowo drgać (właściwie to nawet nie zdawał sobie sprawy, że tak było ) oraz skupił się na tym, co robi. Po przejściu paru kroków usłyszał ściszone głosy. Nie wyłapał poszczególnych słów ani nie rozpoznał żadnego głosu, ale był pewien, że to ludzie Tobiasa. A może nawet on we własnej osobie? Czuł buzujące w nim emocje - złość, a raczej wściekłość, strach, niepokój, nadzieję. " Nadzieja matką głupich ", jak to zostało dawno temu powiedziane. Nie wierzył jednak w te słowa, bo nadzieja, to tak na prawdę wszystko, co mu teraz pozostało. Oraz dwa pistolety. Tak, to zdecydowanie ogromny plus, właściwie to przeważający o jego najbliższych chwilach. Możliwe, że ostatnich. Po paru przebytych metrach ujrzał zaparkowaną czarną furgonetkę w cieniu siedmiu wysokich drzew. Słabo widoczna, jednak gdy już zdążył wyłapać ją wzrokiem i skupić się na odpowiednim miejscu, mógł dostrzec zarys tylnych drzwi, opon oraz przodu pojazdu. Wyraźnie słyszał, że dźwięki rozmowy miały swoje źródło właśnie w nim. Ostrożnie obszedł wóz tak, by znaleźć się centralnie za drzwiami prowadzącymi na pakę pojazdu. Nie miał pewności, że tam właśnie znajduje się Rue, ale coś mu to podpowiadało. Tyle, że równie dobrze może nie być tam sama. Wsadził pistolet w lewą kieszeń spodni tak, by w razie czego od razu chwycił za rączkę i mógł wymierzyć. Wolną dłoń postawił na klamce, drugą uniósł, mierząc prosto przed siebie. Wziął głęboki oddech i długo się nie zastanawiając, z bijącym głośno sercem, powoli, cicho otworzył drzwi. Światło księżyca natychmiast oświetliło wnętrze. Pierwsze co zobaczył, to leżącą na środku postać - bez trudu ją rozpoznał. Zauważył jednak znaczne utrudnienie w ucieczce - skrępowane nogi oraz dłonie. Napotykając jej wzrok przyłożył palec do ust na znak, by zachowywała się cicho. Nie musiała kiwać głową by wiedział, że właśnie tak postąpi. Zaczął najszybciej oraz najciszej, jak tylko potrafi rozwiązywać krępujące ją sznury. I wtedy zauważył jeszcze jeden, istotny szczegół - jej noga krwawiła. Na moment przestał, ale szybko sobie uświadomił, że z każdą chwilą ryzyko ich śmierci wzrasta. Gdy poradził sobie z szczerze mówiąc prostym węzłem na jej nogach, zaczął rozplątywać ten na dłoniach. Poszło mu szybciej, gdyż już mniej więcej wiedział, jak sobie poradzić - liny związano identycznie. Bez słowa pomógł jej podnieść się do pozycji siedzącej, a następnie przesunąć się w stronę wyjścia, szurając przy okazji siedzeniem o matę, na której wcześniej leżała. W momencie, gdy przełożył jej ramię nad swoim karkiem i objął ją, trzymając nieco ponad łokciem ( powierzył jej pistolet ), usłyszał trzask otwieranych drzwi.
- Biegnij - rozkazał szeptem, jednak to i tak poskutkowało. Oboje wystrzelili do przodu jak z procy, kierując się w stronę namiotu chłopaka. Po paru sekundach usłyszał, że mężczyzna, który właśnie wysiadł z wozu krzyczy coś do swojego wspólnika, po czym strzela. Kilka kolejnych huków przeszyło powietrze, zanim nie poczuł nagłego bólu w prawym boku, tuż pod żebrami. Jęknął głośno, ale biegł dalej, zagryzając mocno szczęki. W tym samym momencie usłyszał wycie syren w oddali. A więc policja? Nie mógł myśleć racjonalnie, z każdą chwilą czuł coraz to większy ból. Trudno mu się myślało, był w stanie po prostu dalej biec, podtrzymując Rue, jak najlepiej mógł. Mimo tego wiedział, że musiała bardzo cierpieć. Po paru następnych krokach przyłapał się na tym, że próbuje się na niej podeprzeć.

< Rue? >

Volante CD Lunativ

Spoglądałem z przerażeniem na chrapy bestii. Koń Lónga swoją wielkością i wyglądem przypominał dorodnego byka, na którego widok miałem ochotę uciekać ile sił w nogach. Przełykałem zestresowany ślinę. Cóż, nieco bałem się koni. Szczególnie gdy były ode mnie większe o półtora głowy. Jednakże spróbowałem się przemóc i pogłaskałem go po pysku.
- Hej wielki... - Mruknąłem cicho. Zwierzę jak zaczarowane zaczęło się wręcz łasić i spędziłem kolejne minuty na gładzeniu i klepaniu grubej, pokrytej szorstkim włosiem skóry. Ciepło jakie od niego biło było miłe. Nawet bardzo.
Lóng zaczął oporządzać swojego wierzchowca, podczas gdy ja w ciszy się temu przyglądałem. A raczej jemu, mężczyźnie, który stawiał stanowcze kroki, dumnie napinał mięśnie podczas szczotkowania i wyglądał jak szlachta. Polubiłem obserwowanie go, nawet przy takich prostych czynnościach, wszystko co robił wydawało się zaplanowane i przemyślane. Mimowolnie zagryzałem wargi, gdy zaciskał mocniej szczękę, czy poprawiał włosy, które spadały mu na twarz.
Nim się spostrzegłem, wyprowadzał już Abla z boksu, więc ruszyłem za nimi. Dosiadł konia, przyszła kolej na mnie. Zrobiłem to niepewnie, ale udało mi się i za chwilę siedziałem tuż za Lóngiem.
- Prowadź. Wskazuj mi, jak mam jechać. - Powiedział krótko, po czym nakazał wierzchowcowi ruszyć. Poleciałem lekko do tyłu, jednak uchroniłem się od upadku, łapiąc się kurczowo bioder mężczyzny przede mną. Spojrzał na mnie przed ramię. Prawdopodobnie wyglądałem jak duch. Blady, przerażony, ciężko oddychający. Uniósł nieznacznie brwi, a ja podciągnąłem się do dawnej pozycji.
- Mogę Cię objąć? - Spytałem będąc dalej w lekkim szoku. Przewrócił oczami, jednak kiwnął głową i ponownie skierował wzrok przed siebie. Zrobiłem to, o co pytałem, przylegając mocno do jego pleców. Momentalnie poczułem się bezpieczniej, jakby cały stres i zdenerwowanie uciekło wraz z nawiązaniem z nim kontaktu fizycznego. Patrzyłem nad jego ramieniem i co jakiś czas dawałem wskazówki co do kierunku, w którym ma się udać. Jechał dosyć wolno, co i tak nie dawało mi całkowitej pewności co do mojego bezpieczeństwa, więc nie poluźniałem uchwytu.
No, było to też spowodowane tym, że najzwyczajniej nie chciałem się od niego odsuwać, co było dosyć. Dziwne. Tak, dziwne. No ale cóż.
- To tu? - Przerwał nagle moje zamyślenie. Nawet nie zorientowałem się, że w pewnym momencie zacząłem wdychać jego zapach, który wydawał się mieszanką męskich perfum, konia i... wanilii? Mimo wszystko, ten nietypowy miks był przyjemny dla nozdrzy, więc z radością go... uch obwąchiwałem.
Rozglądnąłem się. Dojrzałem znajomy mi strumyk i polankę. Pokiwałem głową i zsunąłem się z konia, rozprostowując przy tym kości. Po wycieczce bolał mnie tyłek, ale to chyba normalne po pierwszej prawdziwej jeździe. Przeciągnąłem się, wypychając mocno biodra do przodu i stękając cicho. Zamlaskałem.
- No, to tu. - Uśmiechnąłem się do chłopaka, który stał już przy mnie.
Gdy ten przywiązywał Abla do drzewa, ja już pluskałem się w wodzie, nie przejmując się moimi rzeczami, które leżały wyjątkowo blisko brzegu. Rzuciłem je tam nieuważnie, pragnąc tylko rzucić się do odświeżającego toni. Uśmiechałem się, wyciągając buzię do słońca, które dzisiaj wyjątkowo mocno grzało. Było ciepło i to chyba było największym szczęściem jakie ostatnimi czasy mnie spotkało.
Poczułem na sobie wzrok. Otworzyłem leniwie oczy i spojrzałem na stojącego na trawie Lónga, który stał z założonymi na piersi rękami. Pomachałem do niego, a on uniósł brwi. Zaśmiałem się.
- Wskakujesz, czy masz zamiar tam zostać i śmierdzieć do końca dnia? - Zamachałem mocniej nogami, aby popłynąć nieco wyżej. Westchnął i zaczął rozpinać tę swoją marynarkę, następnie koszulę. W przeciwieństwie do mnie wszystko dokładnie składał i odkładał w jedno miejsce. Ja natomiast wpatrywałem się w jego ciało. Czułem się nieco zawstydzony. Był dobrze zbudowany, nawet bardzo, podczas gdy ja przypominałem tego dryblasa, którego każdy miał kiedyś w klasie. Chudy, wysoki, no cóż, może miałem jakieś tam mięśnie, ale i tak nie były porównywalne do tych jego. Jednakże on był w armii przez kilka dobrych lat, podczas gdy ja skaczę po drzewach i wieszam się na trapezie.
Nie wskoczył do wody tak jak ja. Wszedł do niej powoli, przyzwyczajając ciało do chłodniejszej temperatury. Był ostrożny i spokojny. Przeciwieństwo mnie, nieco narwanego romantyka, który błądzi głową w chmurach. Podobała mi się ta jego stałość, stabilność. Czułem się jakby był swego rodzaju kotwicą. Kotwicą, która przez te dwa dni pozwoliła mi się jej złapać i nieco uspokoić oddech, który dotąd był nierówny.
Powoli obmywał ramiona, zanim zanurzył się po szyję. Gładził spięte ciało, chcąc je nieco rozmasować, rozluźnić.
W wodzie, mimo, tego jak chłodna było, nagle zrobiło mi się gorąco. Zanurkowałem, odsuwając "latające" włosy do tyłu. Rzeka była mętna, przez nurt, który ciągle podbijał muł i piach z dna. Potrzebowałem chwili ciszy i spokoju. Woda mi ją dawała, nie oczekując nic w zamian.
Wynurzyłem się i zerknąłem na chłopaka, który przemywał nieco zmęczoną twarz, która spotykała się już z licznymi uderzeniami, ranami, poparzeniami słonecznymi. Przeżył o wiele więcej ode mnie, a czas odbił się znacząco na jego skórze. Szczególnie na prawym boku, gdzie tkwiła ogromna blizna, której jak dotąd nie zauważyłem. Zmrużyłem oczy i wskazałem na ślad.
- Skąd to masz? - Spytałem bez skrupułów.

< Lunativ? Psiasiam, że krótkie i mleczno-miętowe :/ >

White CD Smiley

Po obudzeniu się czarny ptak mnie nie opuszczał. Nocował sobie grzecznie na moim barku, dobrze, że go nie zgniotłem chociaż pewnie i tak by się obudził. Czarny kruk od razu się obudził, kiedy się poruszyłem. Najwidoczniej Focus miał zostać ze mną, bynajmniej tak sądziłem.
- Dalej nie rozumiem skąd cię mam – westchnąłem opadając na materac zakładając ręce za głowę i znowu zamykając oczy. Miałem ochotę pospać dłużej, ale telefon mi na to nie pozwolił. Wibracje dały o sobie znać pod poduszką, ale nie żałowałem tego, ponieważ dzwonił do mnie mój ojciec. Jak zawsze przywitał mnie radosnym "Wstawaj!", a w tle usłyszałem krzyk młodszego braciszka, który chciał się ze mną przywitać. Ziewając odpowiedziałem, a następnie dowiedziałem się czegoś bardzo ciekawego: kiedy u mnie pojawił się czarny kruk przemieniony z białych anielskich piór, ich skrzydła zrobiły się czarne na dwie godziny. Nie rozumiałem tego. Od razu przeszliśmy do tematu, że nie używam skrzydeł. Mój ojciec był tego przeciwny, ale nigdy nie chciał mnie zmuszać do tego. Teraz po prostu znowu prawił mi morały, ja jedynie przytakiwałem, a na sam koniec odezwał się mój mały Colin:
- Może do niego pojedziemy? Może ze mną polata? - oczywiście udałem, ze tego nie słyszę, a po krótkiej ciszy w telefonie ojciec powiedział, że rzeczywiście pojawią się tutaj za tydzień, kiedy weźmie wolne. Ucieszyłem się, chociaż z rana tego nie było ani widać, ani słychać.
Po krótkiej (czyt. długiej) rozmowie z ojcem wstałem leniwie z łóżka płosząc Focus'a, który wzleciał do góry na parę metrów, a potem usiadł sobie na kufrze. Spojrzałem na niego.
- Czarny kruk z białych anielskich piór - zaśmiałem się pod nosem widząc kufer, w których powinny być moje pióra, a widząc to, co się z nich stworzyło. - To jakaś przestroga? - zapytałem samego siebie wstając. Ubrałem swoje ciuchy magika nie zapominając o kapeluszu, z którego to wyjmuje wszystko, co mi potrzebne. Wyszedłem po jakiejś godzinie z namiotu, a słońce mnie nieco oślepiło. Kruk wyleciał za mną siadając mi na ramieniu.
Po drodze spotkałem Smiley, której to uwadze nie przeszedł mój nowy towarzysz.
- Nazywa się Focus - przedstawiłem kruka, który przechylił lekko głowę w bok uważnie przyglądając się dziewczynie.
- Skąd go masz? - ta... ze swoich anielskich piór kochana... No raczej nie. Raczej tak nie powiem, prawda?
- A skądś się przypałętał - wzruszyłem ramionami na co znowu podleciał do góry i usiadł z powrotem. - Masz już jakieś plany na dzisiaj? - zapytałem mając cichą nadzieję, że jest wolna. Przydałoby mi się towarzystwo. W sumie... to zawsze tak myślę.

<Smiley?>

Rue CD Akuma

Czułam jak serce podchodzi mi do gardła i raptownie staje – nie mogę oddychać, a moje serce zamiera. Miałam wrażenie, że moja broń jest pusta, a ich trójka ma przy sobie wiele naboi. Tak to jest gdy staniesz oko w oko z trzema pistoletami, kiedy ty jesteś sam; niestety Akumę zgubiłam, przez jakiś czas był z tyłu, ale potem już nawet przestałam zdawać sobie sprawę, co się dzieje. Usłyszałam wystrzał, ale nie byłam pewna czy to we mnie, z przodu, z tyłu, czy może w chłopaka. Niestety to poskutkowało tym, ze sama nacisnęłam spust. Nie poczułam bólu, ale usłyszałam krzyk tego, który stał przede mną. Puścił broń łapiąc się za brzuch, na którym ubranie zaczęło się barwić na krwisty kolor. Nie mam pojęcia gdzie celowałam, to było instynktownie, a fakt, ze znowu zabijam ludzi mnie zamroził, co było ogromnym błędem. Raptownie przestałam odbierać bodźce ze świata zewnętrznego, słyszałam jedynie bicie własnego serca, które w końcu wróciło na miejsce i pozwoliło mi oddychać, ale przez chwilę. Mężczyzna stojący po lewej zajął się rannym kolega, a ten z prawej wycelował we mnie i strzelił. Czyli co? Tak to właśnie miało być? Moją głowę zaprzątało zbyt wiele myśli, aby zdać sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec. Poczułam ból, ogromny ból przeszywający moją nogę, jakby ją rozrywał od środka, ale nie miał tyle siły, dlatego postanowił mi zadać jak najwięcej bólu. Na początku to mi nie przeszkadza, ale kiedy do siebie dochodzę, czyli po jakiś dwóch sekundach zaczynam krzyczeć, ale na marne. Serce znowu utkwiło mi w gardle, nie mogłam oddychać i nie mogłam krzyczeć. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięki, prócz żałosnego jęknięcia, by po chwili podnieść krwawiącą stopę do góry, złapać się za nią i wywalić na ziemię. Czułam ból rozchodzący się po całej nodze, chociaż kulka utkwiła jakoś po kolanem, parę centymetrów w dół. Ale to nie zmieniło faktu, że ręce zaczynały przybierać czerwoną barwę od stykania się z raną, które barwiła także ubranie. A ja dalej nie mogłam wrzeszczeć. W końcu ten, który mnie postrzelił podbiegł do mnie i chwycił za gardło. To było tak szybie, że od razu kopnęłam go w twarz zdrową nogą. Od tamtej chwili zaczęłam normalnie myśleć i chociaż ból był niewyobrażalny musiałam go zignorować. Stanęłam na rękach odbijając się od jednej zdrowej nogi. Ponownie uderzyłam tego samego mężczyznę, który miał zamiar wstać, ale znowu wylądował na ziemi. Następnie przeskoczyłam nad nim i lądując na jednej stopie uderzyłam go palcami w odpowiednie miejsca, po których został sparaliżowany. Czyli co? Został jeszcze jeden? Niestety nim zdążyłam się odwrócić zostałam mocno uderzona w głowę. Raptownie wszystkie kolory zniknęły, tak samo dźwięki, a jedynym plusem stracenia przytomności był brak bólu.
Ale zaraz... co z Akumą? Tak, to było pierwsze pytanie jakie mnie w sumie obudziło. Nie licząc bólu głowy i nogi od razu przypomniał mi się chłopak. Otworzyłam szybko oczy nie zważając na to, że jakiś blask mógłby mnie oślepić – wręcz przeciwnie, tutaj było całkowicie ciemno. Nie miałam sił się poruszyć, nie tylko nie mogłam, ale czułam się słabo. Po za tym uznałam, ze to nie ma sensu – nie mam sił, nic nie widzę, nic nie wiem. Narobiłabym tylko zbędnego namieszania, przez które wiedzieliby, że się ocknęłam. Właśnie... gdzie ja tak właściwie mogę się znajdować?
- Macie chłopaka? - gdzieś w oddali usłyszałam głos, jakby za ścianą. Mimowolnie się w to wsłuchałam, bo byłam prawie że w stu procentach pewna, że chodziło o Akume.
- Zaraz go przyniosę, chyba taki smarkacz nie da radę z trzema – "a byś się ku*wa zdziwił" pomyślałam mając nadzieję, że chociaż on jest bezpieczny.

<Akuma?>

20 kwi 2017

Smiley CD Needle

Dziewczyna chyba nie była ucieszona moim zachowaniem, ale tuż potem jak się odwróciła, zająknęła się kilka razy w wymawianiu słów, poszłyśmy do jej namiotu. Tam z jakiegoś kufra wygrzebała strój dla mnie. Wzięłam go w ręce i nie byłam zbytnio pewna co zrobić. Nie mniej jednak, ona mnie wepchneła do garderoby. Zdjęłam swoje ubrania i założyłam nowy strój na moje przedstawienie, które miało się już niedługo zacząć.
- Jesteś już gotowa? - usłyszałam pytajacy głos dziewczyny. Wyszłam z garderoby i z uśmiechem na twarzy powiedziałam.
- Ten strój jest przepiękny. Na prawdę ci dziękuję - przytuliłam się do niej. - Bez ciebie nie dałabym rady i pewnie musiałabym wystąpić w swoim starym stroju, który jest trochę rozdarty - na trochę miałam na myśli bardzo rozdarty. - Twój strój jest naprawdę świetny. Dziękuję ci bardzo no i pewnie będę częściej do ciebie wpadać z prośbą bo ja już pewnie nie dam sobie sama rady szyć... - nie dokończyłam bo jak zobaczyłam, która jest godzina musiałam jak najszybciej zjawić się w głównym namiocie. - Dobra pogadamy później... - chciałam już iść, gdy nagle Bisca zaszczekała. - No tak zapomniałam! -  walnęłam się w czoło. - Czy mogłabym ciebie poprosić o mała przysługę - złożyłam swoje dłonie razem na znak, że bardzo potrzebuje jej pomocy i to znowu.
- O co chodzi? - spytała, a ja się uśmiechnęłam.
- Założyłabyś strój Bisce, bo ja nie dam rady. Jest w tej torbie, więc śmiało możesz w niej grzebać. Co do stroju jaki ma założyć to jest grzeczna i nie będzie stawiać oporów. Występuje tuż po mnie, a ja powinnam już iść i nie zdarzę jej pomóc. Więc czy pomogłabyś jej założyć strój i przy okazji przyprowadzić ją do głównego namiotu? - spojrzałam się na nią. Nawet nie wiedziałam jak się mam jej odwdzięczyć za piękny strój jaki uszyła dla mnie.
Pobiegłam do głównego namiotu gdzie szybko namalowałam swoje symbole na twarzy, dzięki którym wszyscy mnie rozpoznawali. Udało mi się zapamiętać cały układ i nie popełnić błędu, a w dodatku najtrudniejsza sztuczke jaka musiałam zrobić, wyszła mi lepiej niż na ćwiczeniach. Gdy Bisca wyszła na scenę, każdy nie mógł oderwać od niej wzroku. Sama się nie dziwiłam. Miała przepiękny strój i w dodatku zrobiła wszystko czysto i płynnie. Zakończyliśmy swój spektakl, a na sam koniec dużo osób przyszło do mnie i wręczyło prezenty. Pożegnałam się że wszystkimi i szybko pobiegłam do swojego namiotu, aby odłożyć podarowane przez innych prezenty. Spojrzałam się dokładnie na wszystkie i wzięłam dwa z nich. Wreszcie nie tylko mi się one należały.
Zaczęłam biec i szukać Needle, której chciałam podziękować. Udało mi się ją znaleźć jak spacerowałam sama, rozmyślając przy tym. Zakradłam się do niej od tyłu i wyciągnęłam ręce przed nią od tyłu. W jednej był bukiet kwiatów, a w drugiej mała torebeczka z prezentem.
- To w ramach podziękowania za wszystko co dla mnie zrobiłaś - powiedziałam uradowana za jej plecami.
<Needle?>