30 wrz 2017

Vogel CD Smiley

Na jej słowa odwróciłem się do niej z powrotem. Patrzyłem na nią, rozmyślając nad jej słowami. Dopiero po chwili doszły one do mnie, przez co poczułem, że delikatnie się rumienię. Odwróciłem głowę w drugą stronę, drapiąc się przy tym w policzek.
- Wiesz... -zacząłem, rozmyślając nad każdym kolejnym wypowiedzianym słowem -jak na razie, to nie -zakryłem usta i odchrząknąłem chrypę, która zaczynała mi powoli doskwierać.
Spojrzałem ponownie na nią i uśmiechnąłem się ciepło.
- Prawdę mówiąc, to od momentu, w którym tutaj się znalazłem, prawie z nikim nie rozmawiałem -westchnąłem ciężko. Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę.
Sprawę z tego, że mimo iż jest to w pewnym sensie moja rodzina, to i tak praktycznie nikogo nie znam. Osoby, z którymi rozmawiałem choć chwilę, mogęe zliczyć na palcach jednej ręki. Zabawne, a zarazem przykre. Już więcej twarzy kojarzę z ulic miasta, aniżeli stąd, z cyrku. Przeczesałem swoje włosy dłonią, unosząc przy tym głowę do góry. Patrząc w niebo, przypomniałem sobie jedno wydarzenie.
- Kiedyś, w poprzednim cyrku, miałem kogoś takiego -szepnąłem, próbując sobie w jakikolwiek sposób przypomnieć zarysy.
Smiley w tym czasie spoglądała na mnie z poddenerwowaną miną. Nie do końca wiedziałem, dlaczego zachowuje się tak, ale trochę mnie to przerażało. Po kilku chwilach powiedziała lekko nadąsana.
- Kogo? -mówiąc to, zmarszczyła brwi, co całkiem zabawnie wyglądało.
- Marinet, dziewczynę z ogromnym talentem tanecznym -uśmiechnąłem się w jej stronę, lecz po chwili uśmiech zszedł mi z twarzy, a na jego miejsce wkradł się grymas rozmyślenia -choć w sumie naszą relację można by było bardziej określić mianem rodzinnej -mówiąc to, ująłem dłonią podbródek -Było to spowodowane tym, że poznaliśmy się po śmierci mojej siostry. Poza tym była ode mnie starsza o pięć lat -wzruszyłem ramionami.
Gdy spojrzałem się z powrotem na nią, widziałem w jej oczach coś podobnego do złości, lecz po chwili do ogromnej radości. Zaśmiałem się niepewnie, poprawiając przy tym rączkę od parasola. Nadal szliśmy przed siebie, bez żadnego sensu, bez celu. Po prostu szliśmy, czekając na coś, co rozpocznie naszą przygodę.
- A ty? -zapytałem beznamiętnie, wpatrując się w drogę przed nami -Kogoś darzysz tym lichym uczuciem? -nie wiem dlaczego, ale mówiąc to, czułem, jak rośnie we mnie wściekłość.
Niby to zwykłe pytanie, lecz działało na mnie odpychająco. Jakbym się go brzydził. Odrzuciłem tę myśl, kręcąc przy tym głową. Pewnie to przez przeszłość. Wszystko, co teraz jest, jest stworzone w przeszłości i to zna każdy człowiek.

<Smiley?>

28 wrz 2017

Smiley CD Vogel

Zgodziłam się ostatecznie na to, aby Vogel poszedł po moje ubrania. Wytłumaczyłam mu co gdzie leży. Gdy on tylko wyszedł za próg namiotu ja zrobiłam się cała czerwona, a serce waliło mi jak młot. Sama nie wiedziałam dlaczego, ale po słowach Vogel'a byłam szczęśliwa. On ponownie potrafił mnie zrozumieć, a słowa, że gdybym nie dołączyła do cyrku to byśmy się nie spotkali. To dało mi uczucie jakiego nie potrafię opisać. Zastanawiałam się dlaczego to moje serce nie chciało przestać bić, a twarz za każdym razem robiła mi się czerwona niczym pomidor gdy Vogel powiedział coś bardzo miłego. Chłopak przyszedł, a ja po podziękowaniu za przyniesienie moich rzeczy, poszłam do łazienki gdzie szybko się przebrałam. Vogel również się przebrał.
- Skoro masz w zapasie to byłabym ci wdzięczna - uśmiechnęłam się. Vogel poszedł po płaszczyk, a gdy go przyniósł ją go założyłam na siebie. Był trochę za duży, ale bardzo przyjemny w dotyku. A zapach Vogel'a wciąż się na nim utrzymywał. - Dziękuję... - powiedziałam trochę ciszej, lekko rumieniąc się przy tym na twarzy. 
- Skoro jesteś gotowa no to idziemy - uśmiechnął się. Schowałam się pod parasolem który otworzył Vogel. Szłam blisko jego boku. Jego ramię wychylało się trochę za parasol przez co było mokre.
- Twoje ramię jest mokre - powiedziałam, a on się spojrzał na swoje lewe ramię, następnie na mnie.
- To nic takiego. Wreszcie nie jestem zrobiony z cukru - uśmiechnął się, a na widok jego uroczego uśmiechu, zarumieniłam się delikatnie.
Już sama siebie nie rozumiałam. Chciałabym się dowiedzieć dlaczego tak się akurat czuję. Jeżeli to uczucie się zwie miłością to jest to bardzo problematyczne uczucie.
- Vogel czy mogę się o coś ciebie zapytać? - spojrzałam sir niepewnym wzrokiem.
- Jasne, śmiało pytaj - powiedział z uśmiechem.
- Czy masz na oku jaka dziewczynę? Wiesz chodzi mi o to czy w kimś się zauroczyłeś? - powiedziałam niepewnie jednak spojrzałam się na niego zdecydowanym wzrokiem.

<Vogel?> ^ω^

26 wrz 2017

Rue CD Akuma

Czytając kartkę, coraz bardziej przeczuwałam, że coś było nie tak. Jakim cudem przenieśliśmy się w jednej sekundzie z cyrku do jakiegoś lasu? Dlaczego to się stało po założeniu naszyjników? I dlaczego ta kartka jest czarna?! Podniosłam wzrok z nad papieru i spojrzałam zdziwiona na przyjaciela, który tak samo jak ja nie wiedział co się dzieje. Pierwszy raz spotyka mnie coś takiego; chociaż gdybym miała to porównać do poprzednich zdarzeń, to aktualne nie jest takie dziwne na jakie się zdaje. W końcu to ma być jakaś gra, a wcześniej mieliśmy do czynienia z wilko-pająkami, ich władcą, który zabrał mi wspomnienia, a jeszcze wcześniej szaloną "przygodę" z przestępcami. Właśnie... może to od nich dostaliśmy te talizmany? Skoro Akuma twierdzi, ze nie ma pomysłu, od kogo są, to może właśnie ktoś bliski Tobias'a? Może miał jakiegoś brata, który chce się zemścić? Albo przyjaciela? Czy może to ktoś, o kim nie pamiętam? W końcu niczego nie pamiętam odkąd dołączyłam do tego cyrku. Nic, zero, kompletnie - czarna pustka. A może to pomyłka? Może paczka nie była dla nas? Ale wtedy nie byłaby podpisana...
- Jej, kolejna przygoda, ale się cieszę - powiedziałam do zażenowanym tonem, całkowicie pozbawionym jakiejkolwiek radości czy podniecenia. Czy nie możemy przeżyć chociażby jednego dnia bez żadnych cyrków? Spokojny normalny dzień dorosłych ludzi (ta, my dorośli, jaaasne), skupiając się na sztuczkach w cyrku i uszczęśliwianiu dzieci. Pomijając to, że mamy bronić ludzkość przed złem - takie rzeczy dzieją się tylko w książkach i filmach, gdzie głównie bohaterowie przypadkiem zabiją demona, a potem się okazuje, ze należą do jakiejś tajnej organizacji, ale ich rodzice to przed nimi ukrywali i teraz wszystkiego się uczą od podstaw, kiedy to powinni być już zawodowcami.
- Ktoś nas nienawidzi - stwierdził chłopak odbierając mi z rąk kartkę i wertując ją wzrokiem.
Trzy cele, każdy na głazie, iść tam, skąd wiatr wieje.
- I jak? Wyczytałeś coś jeszcze? - zapytałam zaglądając do tekstu, ale on go zwinął, schował do kieszeni i podniósł głowę patrząc na mnie wzrokiem tak zmęczonym, że można by pomyśleć, że nie spał paręnaście dni.
- Nie - odpowiedział krótko. - Ale mam już dość tych wszystkich zagadek - westchnął. - Tym bardziej, że nie wieje żaden wiatr - warknął i w tym momencie poczuliśmy nieprzyjemny chłód wiejący z mojej prawej strony. Spojrzeliśmy w tym samym czasie na krzaki, które (raczej) poruszyły się przez wiatr, chociaż w pewien sposób wyglądało to jakoś mrocznie. Tak, jakby coś tam się kryło i czekało na nas, ale żadne z nas nie odezwało się na ten temat.
- Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy. Przynajmniej nie nudzimy się jak te mopsy - stwierdziłam idąc w kierunku wiatru. Akuma ruszył za mną.
- Ta, zginiemy jak ci łowcy skarbów - mruknął. Schował ręce do kieszeni, ale raptownie stanął. Wyciągnął je i zaczął macać swoje plecy. Na jego twarzy malował się strach. - Gdzie mój plecak?! - ryknął na cały głos odwracając się. W tym momencie wyglądał jak pies, który próbuje dogonić swój ogon, a wiadomo jakie rezultaty są. I co miałam powiedzieć? Milczałam, próbując się nie śmiać. Zdążyłam zauważyć, że plecak to dla niego bardzo cenna rzecz; ani razu się z nim nie rozstawał. Ale teraz jego reakcja była tak zabawna... - I co się głupio śmiejesz?! - był jednocześnie rozwścieczony jak i wystraszony. Zakryłam ręką usta i wzięłam głęboki oddech.
- Uspokój się - tylko tyle zdążyłam powiedzieć, bo raptownie wybuchnęłam śmiechem. Spiorunował mnie morderczym wzrokiem, odwrócił się i zaczął iść w przeciwnym kierunku. - A ty gdzie?! - przestałam się śmiać i pobiegłam za nim. Oczami uważnie penetrował ziemię.
- Może gdzieś tu leży - mruknął. - Miałem go na plecach! - westchnęłam łapiąc go za ramię.
- Nie ma go tu. Przeszliśmy raptownie parę kroków. Najwyraźniej jego tu nie przeniosło - posłał mi jeszcze raz to samo mordercze spojrzenie, ale nieco spokojniejszy.
- Jak to nie przeniosło, jak miałem go na plecach! Te cholerne wisiorki tez przeniosło! - warknął próbując wyrwać talizman z szyi, ale za każdy razem gdy ciągnął, nie chciał się zerwać. - Co za... - nie dokończył, próbując zdjąć przedmiot z głowy normalnie, automatycznie go puścił i złapał się za rękę. - Co jest... - zasyczał z bólu. Złapałam jego rękę i na nią spojrzałam. Widniał na niej czerwone bąble po oparzeniu, które powoli znikały. W tej chwili bałam się dotknąć swojego.
- Lepiej go nie dotykaj - zasugerowałam.
- No coś ty? - był coraz bardziej zdenerwowany, jakby był bombą, która tylko czeka na wymówkę, by wybuchnąć. Rana zniknęła, a Akuma przestał zaciskać zęby.
- Chodź, idziemy - pociągnęłam go w porządnie stronę. Wątpię, aby był to jakiś żart. Nie taki i nie po tym, co nas spotkało. Miałam ochotę jak najszybciej wrócić do domu, a nie szlajać się po tym lesie do wieczora, tym bardziej, że nie wiadomo co możemy spotkać, ale co może nas znaleźć.
- Ale mój plecak... - powiedział już nieco zrozpaczonym głosem. Delikatnie się uśmiechnęłam.
- Chcesz, to mnie możesz ponieść - zasugerowałam, chociaż wiedziałam, że się nie zgodzi. Miało to na celu zamknięcie jego ust w tym temacie.
- Pf... - prychnął. - Mój plecak nie jest ciężką parówą - uderzyłam go lekko w ramię.
- Ale jego pan jest płaczliwą dzidzią - mruknęłam. Także mnie spiorunował wzrokiem i to tyle było w temacie. Do głazu doszliśmy w milczeniu. Pojawił się on po jakimś pół kilometrze; wiele razy mieliśmy zamiar zawrócić, ale zawsze któreś z nas się na to nie zgadzało. Ja to rozpoczęłam, potem Akuma chciał się zrewanżować i tak na zmianę, aż doszliśmy do wielkiego szarego głazu, z dziwnymi znakami. Podeszliśmy bliżej. Marszcząc czoło zaczęłam czytać:
- Cztery drogi, jeden wybór. Gniew, smutek, władza i... i... Co tam piszę? - szturchnęłam chłopaka, aby trochę się wysilił. Ja już więcej bazgrołów nie umiałam przeczytać.

<Akuma? Nie znam się na rymach XD>

Vogel CD Smiley

Przez chwilę pełną uwagą się jej przyglądałem. Gdy wypowiedziała te ostatnie słowa, coś mnie ruszyło. Przymrużyłem oczy, rozmyślając nad tym chwilę, lecz gdy na nowo otwarłem se oczy i spojrzałem na nią. Na dziewczynę, która nie potrafi pogodzić się z tym wszystkim, choć mówi wszystkim, że wszystko jest w porządku, nie myślałem zbyt dużo i po prostu objąłem ją całą, przytulając ją mocno. Na początku czułem, że jest zdziwiona i zmieszana, lecz po paru chwilach również mnie objęła. Staliśmy tak dobre trzy minuty, o ile nie więcej, po czym odsunąłem ją delikatnie. Patrzyła na dół, na podłogę, jakby nie chciała spojrzeć mi w twarz. Jakby nie chciała przyznać się do tego, co właśnie powiedziała. Delikatnie ująłem jej obranie na plecach, przez co się trochę przestraszyła. Zacisnąłem zęby i spuściłem tak głowę, że większość kosmyków moich włosów, przysłaniała moją twarz, a w szczególności oczy. Zarazem kochałem to czuć, lecz z drugiej strony, było to dość uciążliwe, tym bardziej dla osób, które nie wiedzą, co później ze sobą zrobić. Puściłem materiał koszuli, którą jej podarowałem, po czym obiema dłońmi objąłem jej twarz. Uniosłem ją na tyle, aby była w stanie na mnie spojrzeć, sam jednak nie odkrywałem swojego spojrzenia spod włosów. Chwilę tak ją przytrzymywałem, aż w końcu rzekłem z delikatnie załamanym głosem. Już wiem, co jest minusem bycia empatycznym. Jest to zbytnie wczuwanie się w rolę tego, kto to coś przeżył, tak jakbym to ja przez te całe cierpienie przechodził.
- Nie mów tak... -zadrżałem, co widocznie poczuła, gdyż poczułem, jak również to robi -nie mów takich rzeczy, jak chciałabyś oddać dobrym za nadobne. Oni nie mów, że jesteś bezużyteczna czy słaba. -zatrzymałem się, w końcu odkrywając swoje oczy. Widziałem na jej twarzy nie tylko zmieszanie i lekki strach, ale i bezradność -Może to dziwne, wręcz głupie, lecz gdyby nie to, nie byłabyś teraz sobą... Nie byłabyś tutaj, nie poznałabyś tych wszystkich ludzi, a przede wszystkim... A przede wszystkim -ponownie zwiesiłem głowę, uśmiechając się przy tym do siebie -Na pewno byśmy się nie poznali... -zakończyłem, czując, że nawet jak dla mnie to już za dużo.
Puściłem jej rozgrzane policzki, po czum prawą dłonią dotknąłem jej włosów. Uśmiechnąłem się wesoło, głaskając ją po czubku głowy. Od razu poczułem, jak dziewczyna znacznie się rozluźnia, co bardzo mnie ucieszyło. Gdy skończyłem, rozejrzałem się po pokoju, obejmując przy tym swoje biodra. W końcu zatrzymałem się na wyjściu. Niewiele czekając, rzuciłem pomysłem.
- Może trochę się rozerwiemy? -zapytałem rozradowany.
Spojrzałem na Smiley pełen nadziei, lecz gdy tylko ujrzałem jej niepewną minę, wybuchnąłem gromkim śmiechem, klepiąc ją przy tym w ramię, po czym wypchnąłem ją na zewnątrz, co było dość trudne, gdyż zapierała się nogami.
- Poczekaj, przecież nie pójdę tak!
Zaprzestałem tego, przez co prawie spadła na ziemię. Przyjrzałem jej się dokładnie.
- No w sumie racje -wtedy pięścią uderzyłem w moją drugą, otwartą dłoń -och, to może przyniosę ci jakieś ubrania?
Dziewczyna zarumieniła się lekko, na początku temu protestując, lecz w końcu zgodziła się i dokładnie opisała mi, gdzie znajdują się jej ubrania i które mam wybrać. Dłużej nie czekając, pobiegłem do jej namiotu. Szybko zabrałem jej rzeczy i w mgnieniu oka wróciłem. Wchodząc do środka, podszedłem do Smiley, podając jej ubrania, po czym z uśmiechem powiedziałem.
- Tak się składa, że deszcz przestaje być taki silny, choć nadal daje we znaki, lecz tam, gdzie pójdziemy, raczej nam to nie powinno przeszkadzać.
Smiley na moje słowa wyglądała, jakby się obawiała tego, co przygotowałem. Co prawda pomysł wzięty kompletnie od czapy, ale mam nadzieję, że jej się spodoba.
- Ach! -powiedziałem, sam wybierając nowe ciuchy, czyli ciemnoszare spodnie, białą koszulkę oraz niebieską bluzę z kapturem -nie widziałem nigdzie twojego płaszczyka, gdyż nie chciałem narobić bałaganu, dlatego, jeżeli się nie obrazisz, dam ci swój -uśmiechnąłem się promiennie.
- A ty? -zapytała -masz coś?
Skinąłem głową. W swoim zasobie mam dwa płaszcze, z czego jeden za mały, pięć kurtek oraz chyba piętnaście cieplutkich bluz.
Po ubraniu się wziąłem jeszcze parasol i wyszliśmy na zewnątrz.

<Smiley?>

25 wrz 2017

Smiley CD Vogel

Na początku zawahałam się co do tego, aby powierzyć swoje włosy w ręce chłopaka. Ostatecznie się zgodziłam że względu na to, że lubiłam jak ktoś mi grzebał we włosach. Vogel delikatnie ujmował koszyki moich włosów. Po skończonej swojej pracy poszłam do wcześniej wskazanego przez niego miejsca. Przejrzałam się w lustrze. Warkocz jaki zrobił mi chłopak był uroczy i wręcz perfekcyjnie zrobiony. Spojrzałam się z tyłu i zauważyłam, że część moich domów została odkryta, a niektóre blizny z przeszłości Vogel mógł zobaczyć. Zapewne to dlatego wyglądał na tym się tak zastanawiał. Wzięłam głęboki oddech dzięki czemu nabrałam sił i odwagi do tego, aby opowiedzieć pewna historię chłopakowi.
- Dziękuję ci! Ten warkocz jest uroczy, a te spinki przepiękne - przytuliłam go mocno w ramach podziękowania. Vogel wyglądał jakby kłóci się z myślami. Chciał się zapewne zapytać skąd mam te blizny.
- Nie masz za co dziękować - odparł po chwili. Usiadłam tuż obok stojącego chłopaka.
- Vogel opowiem ci pewna bajkę - powiedziałam z uśmiechem. Nim z jego ust wydobyło się jakikolwiek słowo ja zaczęłam. - Na świat przyszła pewna dziewczynka. W dniu jej narodzin spadł śnieg, który był przepiękny. Przynajmniej tak rodzice jej to opisywali. Jej starszy brat kochał ją bardziej niż jej rodzice. Dziewczynka uważała, że każdy dzień jest wzięty ze szczęśliwej bajki. Wręcz z niego wyciągnięta każda jedna sytuacja. Byka każdego jednego dnia szczęśliwa, uśmiech nie schodził jej z twarzy. Niestety szczęśliwa historia musi się zakończyć. W dniu jej szóstych urodzin miała nadzieję, że spędzi swoje urodziny jak każde inne. Niestety nie było jej tym razem to dane. Brat wręczył jej prezent, ale wiedziała, że coś jest nie tak. Rodziców już nie spotkała, odeszli wraz z tym jak zaczął padać śnieg. Dziewczynka nie urodziła wtedy ani jednej łzy, uważała że uśmiech przyniesie jej więcej szczęścia, a brat nie będzie się nią przejmował. Jako że zostali sierotami trafili do domu dziecka. Dziewczynka miała nadzieję, że nie zostanie rozdzielone z bratem, ale z tą myślą pożegnała się tydzień później po trafieniu do sierocińca. Ktoś z rodziny zaadoptowała chłopaka, a ona pozostała sama w domu z ludźmi, którzy nie przepadają za nią. Trzymała swoje uczucia głęboko w sobie. Jednak uśmiechała się cały czas. W dodatku jej brat obiecał, że jak dorośnie to weźmie ją ze sobą i zamieszkaja razem. Będąc najstarszą z dzieci, wykonywała każda jedna pracę. Niby dzieci miały to wykonać, ale większość z nich była za mała i robiła to samodzielnie. Prawie każdego jednego dnia siostry zakonne znajdowały jakiś najmniejszy błąd przez co dziewczynka zostawała zawsze karana. Dostała nie raz po rękach lub po plecach, niekiedy spala w piwnicy czy też na dworze. Pomimo takich warunków wciąż się uśmiechała. Widząc uśmiechnięte twarze dzieci nie potrafiła inaczej postępować. Mając osiem lat nadeszły jej urodziny. Każde z dzieci składało życzenia oraz dawało małe podarunki. Tego dnia siostra wzięła ją i zaczęła bić tak mocno jak nigdy wcześniej. Przez dobra godzinę ja biła po czym wygnała ja za próg sierocińca. Dziewczynka nie wiedziała co się wtedy stało, ale poczuła się wolna. Co prawda nie miała gdzie spać, ale wierzyła w to, że sobie poradzi. Do swoich jedenastych urodzin żyła na ulicy. Utrzymywała się z dorywkowych prac, ale dzięki temu odkryła coś co pokochała. Była to akrobatyka na linie. Jeżeli ktoś potrzebował pieniędzy dawała swoje ciężko zarobione, widząc uśmiech drugiej osoby oraz wdzięczność nie potrafiła przejść inaczej. Niekiedy zdarzało się tak, że nie jadła przez kilka dni, ale nie zmusiło jej do tego, aby kraść. Nie potrafiłabym tego zrobić. Dzień przed jej jedenastymi urodzinami, dziewczynka była na wycieńczenia. Sroga zima jaka wtedy panowała dała się jej we znaki. Myślała, że już po niej, ale kto jej na to nie pozwoli. Podszedł do niej wówczas pewien chłopak wraz z kolegami. Wyciągnęli do niej dłoń, którą przyjęła ostatkami swoich sił. Dołączyła wówczas do cyrku w którym ludzie byli tak mili, że znalazła swój nowy dom oraz rodzinę. Skazy na jej ciele pozostały po dziś dzień z przeszłości, ale się tym nie za bardzo przejmuje. Wciąż kroczy tą samą ścieżką... I to koniec, a może i początek historii dziewczynki - uśmiechnąłem się lekko. Oparłam się czołem o rękę chłopaka. - Opowiadanie tej historii jest jedną z najgorszych rzeczy. Opowiadając ja jakoś wciąż nie potrafię zrozumieć dlaczego wtedy zostałam ukarana i wyrzucona stamtąd. Naprawdę tego nie rozumiałam i wciąż nie potrafię zrozumieć. Chciałabym kiedy pokonać strach i stanąć na przeciwko tamtej osoby, ale jakoś nie potrafię. Czasami zamierzam tam wrócić, aby zobaczyć i przypomnieć sobie tamte chwile, ale wciąż mnie coś blokuje... i nie potrafię tego zrobić... czuję się bezsilna, a tego uczucia nienawidzę...- wyszeptałam na sam koniec te słowa. Jakoś przy nim potrafiłam się otworzyć.

<Vogel?> *_*

24 wrz 2017

Midas CD Le Bleuet

Monty zmrużył oczy z zadowoleniem, obserwując leniwie Edwarda. Czuł się świetnie, a dzień zapowiadał się nad wyraz dobrze. Co więcej, z całą pewnością mógł przywyknąć do takich poranków. Aurum otarła się niecierpliwie o jego nogi, przypominając o swojej jakże ważnej obecności.
Długowłosy dokończył śniadanie i wstał, żeby nakarmić swoją zwierzęcą towarzyszkę. Chwilę potem wielki kot pałaszował z dużej, metalowej miski swoje śniadanie, pomrukując przy tym z nabożnym zadowoleniem.
- Jakieś plany na dzisiaj? – zagadnął Midas, przeciągając się i zerkając na krawca. Chłopak wzruszył ramionami, a zaraz potem uśmiechnął się lekko.
- Mam do skończenia dwie sukienki – powiedział. Montgomery pokiwał głową, niechętnie rozglądając się za jakąś czystą koszulą.
- Ja powinienem poćwiczyć – stwierdził. Edward oparł policzek o rękę.
- Jeśli poćwiczysz popołudniem, to będę mógł przyjść, popatrzyć – zaproponował, na co Midas uśmiechnął się mimowolnie. Takie rozwiązanie jak najbardziej mu pasowało, w końcu wygodniej ćwiczyło się pokaz magiczny, mając przy sobie publikę.
~~~
Arena cyrku akurat była wolna, co Midasowi było jak najbardziej na rękę. Aurum truchtała za nim, a zaraz potem wyprzedziła go, aby zrobić obchód wokół znajomego terenu. Zatoczyła leniwe kółko po arenie, zlustrowała wzrokiem miejsca dla publiczności i wróciła do nóg swojego właściciela, nie znajdując w okolicy niczego ciekawszego. Edward zjawił się mniej więcej piętnaście minut później, obdarzając Monty’ego słodkim uśmiechem. Zajął miejsce naprzeciwko długowłosego, przy okazji wołając do siebie tygrysicę. Ta w odpowiedzi zamruczała głośno, ale nie podniosła się, wygodniej rozkładając się na ziemi. Midas parsknął na ten widok.
- Ktoś tu ma leniwy dzień – skwitował.
Zaraz potem rozpoczął swoje ćwiczenia, na pierwszy ogień pokazując proste, kuglarskie sztuczki, a dopiero potem te bardziej zaawansowane, kręcące się przeważnie wokół jego złotej mocy.
Ed pochylił się lekko do przodu, obserwując go z uśmiechem i uwagą. Obydwaj przeoczyli moment, kiedy do wielkiego namiotu cyrkowego wśliznęła się po cichu trzecia osoba. Zaalarmowała ich dopiero Aurum, która wyczuła obcą obecność. Tygrys uniósł potężny łeb i napiął mięśnie. Wstała powoli, a zaraz potem zrobiła kilka bezszelestnych kroczków. Obejrzała się na Midasa, który zmarszczył brwi i schował do kieszeni pozłacaną chusteczkę, której właśnie używał do sztuczki.
- Przepraszam? – rozległ się dziewczęcy głos. Edward wstał zaciekawiony, rzucając pytające spojrzenie Midasowi. Ten wzruszył lekko ramionami i chwycił lekko Aurum za luźną skórę na karku. Nie chciał, aby tygrysica urządziła sobie polowanie na zupełnie przypadkową osobę.
Dziewczyna obeszła trybuny, odgarniając kaptur z głowy.
Montgomery wciągnął ze świstem powietrze, czując, jak krew nieprzyjemnie ścina się w jego żyłach. Kobieta miała średniej długości, jasne, płowe włosy i stalowoszare, pełne determinacji oczy. Cóż, Monty rozpoznałby ją chyba w każdych okolicznościach, w końcu jak mógł zapomnieć o kuzynce swojej byłej narzeczonej. Jeśli dobrze pamiętał, liczyła sobie obecnie jakieś dwadzieścia jeden lat. Swego czasu za sprawą Harlow znali się całkiem dobrze, doskonale wiedział, że jego narzeczona jest, a raczej była, z nią w bliskich, ciepłych stosunkach. Zaklął pod nosem.
- Ed, musimy iść – powiedział z naciskiem. Chwycił zdezorientowanego chłopaka za rękę, ciągnąc go nerwowo do wyjścia. Pstryknął na tygrysicę, która powlekła się za nimi.
Monty czuł, jak serce podchodzi mu ze zdenerwowania do gardła. Nie miał pojęcia, co robi tutaj Jenna i szczerze mówiąc, nie chciał tego wiedzieć. Miał wrażenie, że ktoś z całej siły uderzył go w tył głowę. Czy po to uciekał przed przeszłością, aby teraz go dopadła?
Martwił się także Edwardem. Jak zareaguje na wieść, że Midas miał na rękach życie innych ludzi, ba, życie osób, które kochał? To nie tak, że chciał zataić przed nim swoją historię, skądże. Nie umiał znaleźć tylko dobrego momentu, żeby mu o tym opowiedzieć.
- Ej, zaczekajcie! Proszę! – zawołała za nimi Jenna. Nie rozpoznała jeszcze Montgomeryego, co nie było aż takie dziwne. Minęło dobre siedem lat, odkąd go widziała, w dodatku jeszcze wtedy miał o wiele krótsze włosy niż teraz.
- Co w ciebie wstąpiło? – sapnął Edward, starając się wyrwać rękę. Oddalili się już od nieproszonego gościa i wyszli poza namiot, jednak Midas wiedział, że tak łatwo się jej nie pozbędzie.
- Nic – warknął nie co zbyt gwałtownie w odpowiedzi. Przez twarz chłopaka przemknęła uraza, która zabolała Midasa bardziej niż gdyby ktoś wymierzył mu siarczysty policzek. Czuł jednak, że strach odbiera mu możliwość racjonalnego myślenia, serce bębniło niezdrowo i z każdą chwilą miał wrażenie, że jest przypierany do muru. Aurum kręciła się niespokojnie, wyczuwając nastrój swojego właściciela. Mężczyzna wziął głęboki oddech. – Chodźmy do mnie, to na pewno nic ważnego – dodał. Ed wyszarpnął rękę i zaczął rozmasowywać nadgarstek, który rozemocjonowany Monty ścisnął odrobinę zbyt mocno.
Jenna wydostała się z namiotu i dostrzegła mężczyzn. Ruszyła w ich stronę. Monty zaklął, rzucił przepraszające spojrzenie krawcowi i odszedł pośpiesznym krokiem. Tygrys truchtał przy jego nodze, powarkując i prychając nerwowo.
Midas czuł, jak wszystko z powrotem się sypie. Wiedział, że Jenna na pewno opowie jego partnerowi całą historię. Monty po prostu nie chciał przy tym być, pragnął jedynie schować się przed spojrzeniami całego świata razem ze swoim tygrysem.

< I co ty na to, skarbie? c; >

Vogel CD Smiley

Objąłem jej włosy, zaczynając je powoli przeczesywać. Były naprawdę długie i gęste. Po rozczesaniu wziąłem się za ich suszenie. Wpierw sprawdziłem ciepłotę powietrza wydobywającego się z urządzenia na swojej skórze, by dopiero po tym najechać na jej włosy. Pojedyncze kosmyki uciekały w różne strony, niekiedy nawet mnie dotykając i łaskocząc, przez co cały czas się uśmiechałem. Po częściowym wysuszeniu wyłączyłem suszarkę i ponownie sięgnąłem za szczotkę. Ująłem jej włosy w obydwie dłonie, próbując wszystkie niesforne kosmyki ukierunkować w jedną stronę. Gdy mi się to udało, zacząłem długimi pociągnięciami, przeczesywać jej włosy. Zawsze, gdy byłem z siostrą, kochałem, gdy robiliśmy sobie coś we włosach i tak mi to jakoś pozostało. Po kilku minutach w końcu ją rozczesałem, lecz nie miałem dość. Przełożyłem głowę przez jej ramię i spojrzałem na nią.
- Mogę cię porządnie uczesać? -zapytałem z niekrytą nadzieją w spojrzeniu.
Dziewczyna przez chwilę pozostawała niepewna, lecz w końcu się zgodziła, na co się niezmiernie ucieszyłem. Ponownie uniosłem jej włosy, by móc przeczesać je od spodu. Wtedy rzuciły mi się w oczy jej plecy, a przynajmniej jej niewielka część, którą odkryła. Widniały na niej skażenia, w postaci sińca i blizny. Żeby nie wzbudzać w niej jeszcze większej niepewności, obserwowałem to miejsce, wykonując swoją robotę. Jej słowa o tym, że nabyła siniaka już dawno, nie tłumaczyła wszystkiego. Wręcz nie tłumaczyła w ogóle wszystkiego, oprócz tego, że coś sobie zrobiła. Westchnąłem dosyć głośno, na co Smiley się wyprostowało. Widząc to, uśmiechnąłem się delikatnie.
- Nie musisz się mnie obawiać, przecież nic nie zrobię -zacząłem się rozglądać po pokoju w poszukiwania małej szkatułki. Gdy w końcu odnalazłem ją wzrokiem, powiedziałem -zaczekaj i się nie ruszaj.
Dziewczyna skinęła głową, rozluźniając się bardziej. Podszedłem do brązowej szkatułki i ją otworzyłem. Tak jak myślałem, były tutaj wszystkie dodatki do włosów. Wróciłem do niebieskookiej, pokazując jej zawartość i zapewniając, że dobrze wiem, co się z nimi robi. Po kilkunastu minutach spojrzałem na swoje dzieło. Uplotłem jej jednego warkocza, w którym mieściły się sztuczne spinki z wizerunkami kwiatów. Uznając to za skończoną robotę, otrzepałem dłonie i wyszedłem jej naprzeciw, jeszcze chwilę ją oceniając. W końcu usiadłem na krzesełku i uśmiechnąłem się w jej stronę, klaszcząc przy tym w dłonie.
- No dobrze, już skończyłem. Jak chcesz, możesz przejrzeć się w lusterku w łazience.
- Dziękuję -skinęła głową i niemałym uśmiechem na twarzy, po czym wstała i poszła do wskazanego przeze mnie miejsca.
Przez tę chwilę zastanawiałem się, skąd mogła nabyć takie skazy na swoim ciele. Miałem nadzieję, że nie było to nic złego. Kiedy wróciła z pełnym uśmiechem na twarzy, odwzajemniłem jej uśmiech i wskazałem miejsce naprzeciw mnie, aby usiadła. Nie chciałem tego psuć, jednakże nie dawało mi to wszystko spokoju. Chciałem się jej zapytać, co takiego się wydarzyło, choć nie chciałem na nią naciskać. Nie chciałem, aby nasza relacja się przez takie coś zepsuła. Zaciągnąłem powietrze przez nos, odchylając się przy tym delikatnie do tyłu.

<Smiley?>

Akuma CD Rue


Spojrzał z niepewnością i zaciekawieniem jednocześnie na paczkę. Pytania zadane przez Rue również go nurtowały. Rodzina? Pewnie nawet nie wiedzą, w jakim konkretnie miejscu przebywa. Znajomi? Niby którzy? Też nie, odpada. Przetarł oczy wymieniając w myślach osoby, które spotkał. Nic, zero. Chociaż parę osób mogłoby się na to skusić, miał przeczucie, że to jednak nie ich sprawka. Stłumił śmiech, chyba już zaczął przyswajać sobie do świadomości, że to jakiś żart, spisek lub coś działającego na jego niekorzyść.
- Ja...nie wiem - odparł zgodnie z prawdą, na moment się zawieszając. Zacisnął szczęki zastanawiając się, co powinien zrobić. Otworzyć? Niby to takie logiczne, ale ta paczka na prawdę raczej nie przyszła od żadnego z przyjacielsko nastawionych do niego osób. Tych z grona wrogów jest o wieke więcej, a przynajmniej istnieje większe prawdopodobieństwo, że to oni wysłali pakunek. Zacisnął pięść, tam może być wszystko. Nawet mała bomba przytwierdzona jakąś częścią do góry paczki, która po otwarciu najzwyklej wybuchnie. Starał się uspokoić myśli, gdy ostrożnie zaczął rozrywać papier okalający pudełko o takim samym kolorze, czyli jasno brązowym. Mógł chociaż poprosić, by Rue się oddaliła w razie czego. Czuł się zoraz gorzej wiedząc, że ją naraża, ale obawiał się że gdy tylko wspomni o możliwości wylecenia w powietrze, tym bardziej nie odejdzie. Zdarł cały papier, cienki i prześwitujący. Potem kawałki taśmy klejącej utrzymującej jedną luźną ścianę razem z pozostałymi. Wstrzymał oddech uświadamiając sobie, że przyjaciółka siedzi już naprzeciwko niego. Powoli odsunął na bok kawałek kartonu, spodziewając już się najgorszego. Przygryzł wargę, ale po chwili stwierdził, że fala palącego tkanki ciała bólu nie pojawiła się, nie słyszy krzyku swojego ani jej, wszystko jest... w porządku. Drgnął, gdy donośny śmiech Rue rozszedł się echem po namiocie. Lub w jego umyśle. Także parsknął śmiechem, jednak bardziej to z ulgi, niż z rozbawienia.Dwa naszyjniki, jaja se ktoś robi? Serce mu przyśpieszyło, sam nie wiedział, dlaczego. Wyglądają na drogocenne. Być może kamienie użyte do ich stworzenia są cholernie drogie. Sprzedać?
- Schyl się - poleciła, spojrzał na nią dziwnie. Trzymała w obu dłoniach czarny sznurek, z lekkim westchnieniem spełnił rozkaz. W chwili, gdy opuściła delikatnie przedmiot na jego kark, przeszedł go dreszcz. Zmysły się pobudziły, miał ochotę biegać z nadmiaru energii, która nagle się w nim zrodziła. O dziwo, przyjął to normalnie, jakby to było zupełnie naturalne, działo się za każdym razem, gdy ubierał jakiś wisiorek. Ten wydawał się niezwykle ciężki.
- Teraz ty. Będę czuł się pewniej, gdy nie tylko ja będę nosić babską biżuterię - mruknął, sięgając po drugi otrzymany przedmiot. Przewiesił jej go przez szyję płynnym ruchem, choć miał wrażenie, że w tym samym momencie cała chęć do zrobienia czegokolwiek minęła. Jakby czar prysł, w dodatku odbierając mu część sił.
- Podoba mi się - powiedziała, obracając przedmiot palcem wskazującym i kciukiem. Kącik jego ust się podniósł, to dobrze, że jej się podoba. - Też to poczułeś? - spytała po chwili z szeroko otwartymi oczyma. Parsknął cicho śmiechem.
- Myślałem, że tak miało być - wyznał uświadamiając sobie, jak bardzo brzmi to nienormalnie. Również podniósł ciężki kamień otoczony gdzieniegdzie przez chyba żelazo lub jakiś inny stop metali, przyglądając się mu.  
JAKBY COŚ TO DRUGI JEST TAKI SAM, 
NIE WIEM DLACZEGO, ALE ZDJĘCIE NIE CHCE SIĘ DODAĆ... 
Miał wrażenie, że w środku błyszczy, ale to raczej tylko złudzenie. I szczerze, mu także bardzo spodobał się naszyjnik, stał się wręcz piękny. Ile pracy ktoś musiał w niego włożyć? Nie wiedział, nie potrafił sobie tego wyobrazić.
- Serio nie wiesz, od kogo to? Na tanie nie wyglądają - posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, jakby właśnie miało się wydać, że jest dilerem narkotyków o światowej skali. Pokręcił przecząco głową.
- Do twarzy ci w nim - stwierdził  w końcu, czerwień to zdecydowanie jej kolor, stwierdził to z uznaniem. Uśmiechnęła się szeroko na komplement. I chyba miała odpowiedzieć podobnym, gdy zmarszczyła czoło. Jej wzrok skupiony był  na jakimś punkcie w pudełku. Zerknął tam. Kartka? Zdziwił się. Wyciągnęła lewą rękę i podniosła nią śnieżnobiałą kopertę. Gładka, bez żadnego słowa na niej. Wymienili zaniepokojone spojrzenia, jakby wszystko miało się zepsuć właśnie w tej chwili.
- Od Mirabeth - powiedziała cichym głosem, jakby bała się wymienić tego imienia. I w tym momencie stało się coś nieprawdopodobnego. W jednej chwili siedzieli w namiocie ćwiczebnym, a w drugiej przed nimi wykwitł las. Dżungla, światło wręcz oślepiało. Zamarł, co właśnie się stało? Rozejrzał się wokół, wstał tak nagle, że omal co się nie wywalił. Rue też już stała. Czy ona też to widzi? Może to jakieś halucynacje, czy coś podobnego? Istnieje coś takiego jak halucynacje zbiorowe? Albo grupowe? Bo ona też to musiał widzieć. Rozglądała się tak jak i on po otoczeniu.
- Co? - tylko tyle wydobyło się z jego ust, nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Jakim prawem to ma miejsce? A może właśnie śpi? Lub też zemdlał? Stracił panowanie nad umysłem, czy coś podobnego? Bo to jest niemożliwe, to nie może się dziać!
- Gdzie my jesteśmy? - spytała Rue piskliwym głosem. Nie odpowiedział, nie był w stanie. Teleportacja? Te naszyjniki umożliwiają teleportację?
- Czytaj co jest w kopercie - powiedział z nadzieją, że być może jej treść coś wyjaśni. Spojrzała na swoje dłonie, jakby dopiero teraz uświadamiając sobie, że trzyma w nic papier. Chaotycznymi ruchami wyciągnęła z niej CZARNY papier. Kto normalny na takim pisze? I czym? Kredką?
- Gra się rozpoczęła, turniej nadal trwa, ostatnia para tutaj zginęła, wam to szanse da. Wypełnijcie te trzy cele, na głazie po jednym widnieje, trudów czeka wiele, za pierwszym podążajcie tam, skąd wiatr wieje. Istoty tu są inne, strzeżcie się tego wszystkiego, choć nie wszystkie śmierci winne, niektóre są podobne waszych, z świata małego.

< Rue? Za błędy przepraszam, autokorekta w telefonie jest jakaś popieprzona ;-; >

23 wrz 2017

Smiley CD Vogel

Vogel czuł się na siłach i chciał gdzieś wyjść. Zgodziłam się tylko dlatego, iż wiedziałam że nie będzie w stanie usiedzieć. Poszliśmy do jego namiotu. Na widok tego jak rozbiera koszulkę, wypędziłam go do łazienki. Wyszukałam mu ubrania i położyłam je, dając wcześniej znak że wchodzę oraz to, że położyłam ubrania tuż obok ręcznika. Wyszłam z łazienki. Nie miałam co robić więc zaczęłam się rozglądać po jego pokoju.
Nie było tutaj mega bałaganu. Po prostu gdzie nie gdzie leżały jakieś rzeczy, ale to normalne. Nie każdy ma na wszystko czas. U mnie jakby nie było to też za czysto nie było. Po kilkunastu minutach wyszedł z łazienki Vogel.
- Jestem gotowy jak coś. To gdzie idziemy - spojrzałam się na niego. Podeszłam do niego i zobaczyłam czy ma mokre włosy.
- Najpierw wysuszymy tobie włosy - wzięłam suszarkę do włosów na którą przypadkiem natknęłam się podczas szukania ubrań. - Siadaj - wskazałam na krzesło. Chłopak mnie posłuchał. Włączyłam suszarkę, a ciepły przyjemny strumień powietrza skierowałam na mokre włosy chłopaka. W jakieś pięć minut włosy były suche.
- Dziękuję - powiedział, a ja się uśmiechnęłam w jego stronę.
- Nie ma za co. Teraz możemy śmiało gdzieś wyjść - uśmiechnęłam się. Poszliśmy do miasta. Mogłam założyć coś grubszego, ale nie było mi jeszcze, aż tak zimno. Przez nieuwagę Vogel'a podeszłam do stoiska i kupiłam ciepłe kasztany.
- Poczęstujesz się śmiało - wyciągnęłam rękę z saszetka w której znajdowały się owe kasztany. Były naprawdę dobre.
- Kiedy ty je zdążyłaś kupić? - zapytał z niedowierzaniem.
- Widzisz bo ja tak szybka jestem, że sama się wiem kiedy zdążyłam je kupić - zaśmiałam się. Byliśmy dość daleko od cyrku. W miejscu w którym obecnie sir znajdowaliśmy było tak spokojnie i miło. Czasami taką cisza była błogosławieństwem dla mych myśli i uszu. Może stały tutaj domy, ale okolica była naprawdę spokojna. No do czasu! Sama nie wiem kiedy, ale widząc jak na małego chłopca leci strumień wody, ochroniłam go przez co ja sama zostałam mokra. Mężczyzna który potrzebował wody do czegoś nie zauważył nas a ta woda przez przypadek mu wyleciała. Na szczęście była to czysta woda.
- Smiley wszystko w porządku? - usłyszałam zatroskany głos Vogel'a.
- Tak, to nic takiego - odpowiedziałam uśmiechając się do niego.
- Dziękuję ci panienko za uratowanie mnie - chłopiec podszedł do mnie i się uśmiechnął. Wyglądał tak uroczo.
- To nic takiego - machnęłam ręką po czym moja prawa dłoń wylądowała na jego głowie. Pogłaskałam go, a on odszedł machając do mnie wesoło ręka.
- Powinniśmy wrócić do cyrku. Nie powinnaś być w takich mokrych rzeczach bo się jeszcze przeziębisz - powiedział Vogel.
- Dobrze, wracajmy - byłam już mniej zadowolona. Vogel jednak mnie szybko rozbawił. Nim zdążyliśmy dojść do cyrku zaczęło strasznie padać. Najbliżej był namiot Vogel'a więc do niego się udaliśmy. Jak pech to pech! Powiedziałam w myślach.
- Powinnaś pójść się wykąpać. Pożyczę ci jakieś swoje ubrania na zmianę - spojrzałam na niego.
- To ty powinieneś iść jako pierwszy. Twoja grypa jeszcze nie przeszła, a mi nic nie będzie! - powiedziałam, a on spojrzał na mnie dość nakazującym wzrokiem, że powinnam się pójść wykąpać. - No dobrze, wykąpie się szybko ale od razu po mnie pójdziesz ty - poszłam na kompromis. Weszłam do łazienki będzie wzięłam szybką kąpiel. W jakiś kwadrans byłam już gotowa, a Vogel poszedł od razu po mnie. Jego koszula była większa i w dodatku dłuższa. Czułam się w niej taka mała. Co mnie trochę zabiło z tropu jakby to powiedzieć. Niespodziewanie kichnęłam, ale Vogel nie usłyszał tego z czego się ucieszyłam. Nie chciałabym, aby ktoś się obwiniał, że jestem leżeć kogoś chora. Po prostu czasami popełniłam głupie rzeczy.
- Chyba nie przestanie tak od razu padać - powiedział Vogel wychodząc z łazienki.
- Pewnie nie - powiedziałam trochę ciszej. Sama nie wiem, ale czułam się trochę skrępowana. - Wysuszę ci włosy - uśmiechnęłam się nie przejmując się tamtym uczuciem.
- Raczej to ja powinienem wysuszyć twoje. Twoje włosy są grubsze i w dodatku dłuższe. Także siadaj i pozwól, że to ja się tobą zajmę - usiadłam na krześle, a chłopak stanął za mną.
- Może mam zniżyć trochę koszule, żeby ci nie przeszkadzała? - zapytałam. W odpowiedzi dostałam pomruk. Zapewne Vogel mógł zobaczyć mojego siniaka, którego sobie to niedawno nabyłam no i przy okazji jeden z śladów mojej przeszłości.
- Jak coś to się nie przejmuj tym siniakiem. Prawie wcale mnie już nie boli - uśmiechnęłam się delikatnie.

<Vogel?>

Le Bleuet CD Midas

Nie wiem czemu, ale... czułem, że nie jestem sobą, a przynajmniej to, że nie jestem do końca stopami na twardej ziemi. Moja dusza lewitowała gdzieś w przestrzeni, a rozum kompletnie się poddał, nie mając zamiaru niczego analizować i nad niczym rozmyślać. To i tak nie zmieniało faktu, że cały mój organizm był wykończony. Bodźce docierały do mnie w zwolnionym tempie, obraz się rozmazywał, dźwięki stawały się szumem. Chodziłem jak w jakimś transie, chcąc już oddalić się w krainę Morfeusza. Trzymałem rękę Midasa, ufałem mu na tyle, że pozwoliłem mu się prowadzić najpierw przez zacienione zarośla lasu, a potem przez ścieżki wesołego miasteczka. Kiedy chłopak wspomniał o powrocie, zdecydowanie byłem na tak. Pokiwałem tylko nieprzytomnie głową.
- Wracajmy już – mruknąłem przyciszonym i nie do końca zrozumiałym głosem. Czułem się coraz gorzej. Nogi mi się trzęsły i były jak z waty, jakbym miał zaraz się przewrócić. Ucisk dłoni również z każdą chwilą stawał się coraz lżejszy. Długowłosy zauważył to od razu i zatrzymał się. Nachylił się nade mną.
- Ed...skarbie. Co Ci jest? - spytał. Widziałem go powoli jak przez mgłę, oczy same zaczynały mi się zamykać. Nie miałem siły ich otwierać.
- Nie zasypiaj, Ed... nie zasypiaj... - mówiłem do siebie w myślach, ale jak mógłbym nie zasnąć niesiony w ramionach złotookiego. Jak tylko poczułem, że nie stąpam po twardej ziemi, zasnąłem.

Obudziły mnie czyjeś delikatne, namiętne pocałunki. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem na to uczucie, mimo że większą częścią świadomości byłem jeszcze we śnie. Potem doszło jeszcze miłe mruczenie prosto do ucha. To już dostatecznie mnie rozbudziło. Zachichotałem na kolejny pocałunek.
- Monty... nie wiedziałem, że umiesz mruczeń jak kotek – powiedziałem, mając jeszcze zamknięte oczy. Gdy je otworzyłem moim oczom ukazał się wielki kot, a konkretniej to tygrys. Na początku z przerażenia nie wiedziałem, co robić, jednak po kilku krótkich chwilach rozpoznałem ów stworzonko.
- Aurum... - szepnąłem drżącym głosem, bardzo wystraszony. W końcu... leżałem z drapieżnym kotem w jednym łóżku. Ja wiem, że kiedyś był taki lew, co z nim spałem i nie zrobił mi krzywdy, ale... nigdy nie wiadomo, co kryje się w umyśle zwierząt. Nic złego się jednak nie wydarzyło. Tygrysica patrzyła na mnie życzliwie, bez cienia agresji. Świadoma, że już wstałem, przeniosła swój wielki łeb i przednie łapy na moje ciało i zaczęła się łasić. Dosłownie jak domowy kot. Uśmiechnąłem się szczerze na ten przyjemny widok. Bardzo lubiłem zwierzęta i uwielbiałem to, jak one mi ufały. Z chęcią zacząłem głaskać i drapać dużego kociaka. Po kilku minutach po namiocie rozniosło się głośne mruczenie dużego kota domowego. Oczywiście od razu się zorientowałem, że nie jestem w swoim namiocie ani w swojej kanciapie. Byłem w domku Midasa. Wokół panował ład i porządek, a także przyjemny zapach, który za każdym razem ciągnął się za magikiem. Był na jego ciele, ubraniach i włosach wprawiając mnie za każdym razem w przyjemne dreszcze.
Już dobre pół godziny leżałem z Aurum w łóżku i właśnie drapałem ją za uszkiem, kiedy nagle potężna ręka zarzuciła się na ciało tygrysa. Ja bardzo się wystraszyłem. Wkoło panował zbyt wielki spokój, dlatego nawet lekkie podniesienie się kotary namiotu mogło nabawić mnie zawału serca. Wzdrygnąłem się na ten ruch, ale u tygrysa nie zauważyłem żadnej reakcji świadczącej o strachu. Odwróciłem się w lewą stronę i zauważyłem kilka kosmyków białych włosów wystających spod kołdry. Spod niej zaraz wychylił się Midas z chytrym uśmiechem na twarzy.
- Ty głupku! - zacząłem – Wystraszyłem się – na te słowa mężczyzna uśmiechnął się z satysfakcją. Ja po chwili się roześmiałem. To była zabawna sytuacja. Poza tym... uśmiech mojego przyjaciela, a od niedawna również partnera, był widokiem tak cudownym, że nie dało się chociaż lekko nie uśmiechnąć.
- Widzę, że już przeszedłeś chrzest – dodał z nutką rozbawienia – Zostałeś przyjęty jako członek stada – dodał. Spojrzałem na uroczego tygrysa i przytuliłem się do jej ciepłego futra. Dla osoby trzeciej takie słowa mogłyby być dziwne, ale dla mnie były tak samo ważne, jak " Kocham Cię " z ust Midasa. Jego pupil również był dla mnie ważny. Nigdy nie opuszczała go na krok, a co ważniejsze... była wobec mnie pokojowa, mimo iż zapewne domyślała się dzięki swojej intuicji, że razem z jej właścicielem jesteśmy partnerami również w ekosystemie... tak jakby. Wniosek z tego taki, że zaakceptowała mnie, a to było dla mnie naprawdę bardzo ważne. Tak ważne, jak dla macochy powinna być akcptecja dziecka swojego partnera.
- A tak poza tym to dzień dobry – powiedział Montgomery, podniósł się na łokciach i pocałował mnie w policzek.
- Dzień dobry, skarbie – odpowiedziałem krótkim całusem w usta.
- Jesteś głodny? - zapytał.
- Jak wilk – odpowiedziałem z radością. Jasnowłosy podniósł się z łóżka i skierował do małej kuchni. Nie wiele namiotów miało własne kuchnie. Wyjątkiem były te, w których mieszkało więcej niż pięć osób no i oczywiście namioty mistrzów. Zwykle reszta cyrkowców chodziła do wspólnej kuchni.
- Co powiesz na jajecznicę? - spytał.
- Mniam mniam – odpowiedziałem i zachichotałem. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i obdarował lekkim uśmiechem. To mi wystarczyło, by wiedzieć, że moja reakcja dodała mu dobrego humoru. Czy wspomniałem, że był bez koszulki? Możliwe, że nie, ale w istocie tak było. Miał na sobie jedynie spodnie piżamowe. Obserwowałem go, jak krząta się przy kuchni. Jego ciało było takie atrakcyjne. Nie rozumiałem, dlaczego do tej pory nikt na niego nie zapolował. Był taki przystojny! Miałbym gdzieś jakieś przemiany w złoto czy nie wiadomo jeszcze co. Brałbym póki ciepły. Ano! Zapomniałem... przecież obydwie rzeczy już zrobiłem. Patrzyłem na niego cały czas, tym razem już nie z pożądaniem, ale... z podziwem. Ruszał się jak szlachcic. Każdy krok miał wyważony, prostą postawę i zgrabne ciało. No i te włosy... strasznie do niego pasowały. Nikt nie wyglądał w długich włosach tak męsko jak on.
- Co ty mnie tak mierzysz, co? - zapytał z nutką żartu w głosie. Uśmiechnąłem się rozbawiony.
- A co? Nie mogę się przyglądać, jak mój chłopak krząta się zgrabnie po kuchni bez koszulki? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Oczywiście, że możesz – odpowiedział. Od kiedy to wszystko się wydarzyło, głos magika zmienił się. Był taki miękki i czuły. Owszem... przedtem jak tylko się przyjaźniliśmy również był łagodny i miły dla ucha, ale... wtedy czułem w nim też miłość. Tak jakby mówił do najdelikatniejszej lalki z porcelany, której mógłby zaszkodzić najmniejszy nawet krzyk czy dźwięk ironii.
Po chwili po namiocie rozniósł się cudowny zapach jajecznicy na maśle z dodatkiem bekonu. Już od samego aromatu zaburczało mi w brzuchu. Również Aurum wyczuła ten interesujący zapach, podniosła się z łóżka i skierowała w stronę swojego pana. Usiadła przy jego nogach obserwując jego poczynania. Ja również się podniosłem i dopiero, kiedy kołdra zjechała z mojego ciała, poczułem chłód. Też byłem bez koszulki i w piżamowych spodniach, które były na mnie co najmniej o rozmiar za duże. Zaraz jednak przyzwyczaiłem się do spadku temperatury. Opuściłem łóżko i podszedłem do mężczyzny, który już przekładał śniadanie na talerze. Objąłem do od tyłu i oparłem głowę o jego plecy.
- Och, Edziu... - westchnął magik – Nie rozpieszczaj mnie tak – dodał, na co ja się zaśmiałem. Uwolniłem go ze swoich objęć i pomogłem w nakrywaniu stolika. Przeniosłem przyprawy i herbatę, a jasnowłosy talerze z jedzeniem. Kiedy już zasiedliśmy do wspólnego posiłku zauważyłem, że moja porcja jest wyraźnie większa od jego. Jeśli oddawał mi już większość jedzenia to znaczy, że to prawdziwa miłość. Zabrałem się z ochotą do pałaszowania.
- Czemu mnie tak obserwujesz? - zapytałem, kiedy poczułem na sobie wyraźnie jego wzrok.
- A co? Nie mogę obserwować swojego chłopaka, jak słodko pałaszuje jajecznicę bez koszulki? - zapytał z chytrym uśmieszkiem. Na moją twarz zaraz wypłynął uśmiech i fala rumieńców.

< Midas? :3 Nic szczególnego nie napisałam, ale zawsze możesz wymyślić nam kolejną przygodę :* >

22 wrz 2017

Vogel CD Smiley

Wyszedłem spod kołdry i spojrzałem się na mówiącą dziewczynę. Mimo iż słyszałem ich rozmowę, ucieszyłem się dopiero po jej słowach. Złożyłem dłonie, pochylając się do przodu.
- Dziękuję, że mnie ukryłaś! -powiedziałem, czując, jak na mojej twarzy powstaje coraz to większy uśmiech.
Na nowo się uniosłem i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zdecydowanie nudziło mnie już te ciągłe leżenie. Dotknąłem swojego czoła, ukradkiem spoglądając na dziewczynę. Gdy jednak spostrzegłem, że mnie bacznie obserwuje, uniosłem kąciki swoich ust. Oddaliłem od czoła dłoń, po czym ułożyłem ją na kolanie. Jednym ruchem głowy poprawiłem włosy, bym mógł ponownie na nią spojrzeć.
- Ne, Smiley -zacząłem, z lekką chrypą. Szybko odchrząknąłem, siadając na wprost niej. Gdy oparem się o ściankę, dokończyłem -a może jednak coś porobimy?
Mimo iż mój wzrok przeszedł z niej na podłogę, dobrze widziałem, że przewraca oczyma. Zaczęła podchodzić do mnie, a tak naprawdę do stoliczka, na którym jeszcze leżała taca z górą ciasteczek. Sięgnęła po dwa z nich, jednego mi podając. Troszkę zdziwiony, sięgnąłem po jej podarunek.
- Moim zdaniem powinieneś jeszcze leżeć, ale pewnie byś cały czas marudził?
Wsadzając sobie słodycz do buzi, skinąłem energicznie głową. Może i wyglądałem na kogoś leniwego, lecz prawda była całkowicie odmienna. Uwielbiałem się ruszać, lecz kiedy nie miałem gdzie, lub nawet z kim, zostawałem w domu, bez żadnego większego celu, jak myślenie. Wsunąłem palcem wskazującym resztę ciastka do ust, oblizując go przy tym. Czekolada powoli zaczęła się topić, co było niezbyt dobre. Podrapałem się jeszcze po głowie, po czym wstałem na nogi. Zachwiałem się trochę, lecz dziewczyna szybko zareagowała, przez co zdążyła mnie podtrzymać. Spojrzałem na nią, posyłając jej uśmiech. Oddaliłem się od niej, po czym podszedłem do wyjścia. Jeszcze tylko odwróciłem się do niej przez ramię.
- Ogarnę się tylko i możemy coś porobić -mrugnąłem do niej.
Dziewczyna po raz kolejny przewróciła oczyma, po czym podeszła do mnie zabierając jeszcze z tacy kilka ciasteczek. Chrząknąłem cicho, a następnie wyszedłem z jej namiotu, gdzie napotkałem się z dość nieprzyjemnym, zimnym powiewem jesiennego wietrzyku. Na całe szczęście był lekki. Westchnąłem głęboko.
Podeszliśmy do mojego namiotu. Odsłoniłem wejście i ruchem ręki zaprosiłem ją do środka. Z uśmiechem wykonała moje polecenie. Wszedłem zaraz po niej, mówiąc głośno.
- Przepraszam za ten bałagan, ale jakoś nie miałem chęci do sprzątania.
- Rozumiem... -odpowiedziała, z delikatną niepewnością.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, po czym zacząłem odpinać guziki swojej koszuli, na co dziewczyna zareagowała nerwowym machaniem rękoma. Szybko wygoniła mnie do łazienki, zamykając przy tym drzwi. Podszedłem do nich i zapukałem.
- Hej, jak mam się niby przebrać, kiedy nie mam żadnych ubrań na zmianę? -zapytałem znudzonym głosem.
- Zaraz ci je podam! -powiedziała już trochę spokojniejsza.
Jednak nie jest ze mną wcale tak źle, jeżeli cieszy mnie takie coś. A może właśnie to jest chore? Wzruszyłem ramionami, po czym się rozebrałem i wszedłem pod prysznic. W międzyczasie usłyszałem, jak dziewczyna wchodzi do łazienki, informując przy tym, że przyniosła dla mnie jakieś rzeczy. Po założeniu ich wyszedłem z łazienki, szukając wzrokiem dziewczyny. Stała przy zawieszonej broni. Schowałem dłonie do szarej bluzy, którą mi przyniosła i podszedłem do niej.

<Smiley?>

21 wrz 2017

Smiley CD Vogel

Jak Vogel sobie przypomniał, że miał pójść do Pik'a był podenerwowany. Myślami dążył do tego, że zostanie od rąk sobie wyrzucony. Mnie tylko rozmawiało to z każdym jednym słowem. Chciałam coś powiedzieć, aż nagle usłyszałam jak ktoś zapukał i wszedł do mojego namiotu. Vogel schował się pod kołdrą, aby go nie zauważono.
- Wejdź śmiało Pik - byłam rozbawiona cała ta sytuacja.
- Witaj księżniczko! - zobaczyłam na twarzy Pik'a jego troskliwy uśmiech.
- Witaj książę! - zaśmiałam się.
- Przyszedłem się spytać jak się czujesz? - spojrzałam na niego. - Ale widzę, że bardzo dobrze. Miło widzieć, że się nie gniewasz na mnie. Myślałem już, że będę musiał ciebie przepraszać. Ale to było tylko dla twojego dobra, że odsunąłem ciebie od występów - jakby posmutniał.
- Ja się naprawdę nie gniewam. Po prostu mnie wzięły emocje. To ja powinnam przeprosić ciebie, że usłyszałeś ode mnie te słowa - spojrzałam się, a on pogłaskał mnie po głowie.
- To ja już będę leciał - powiedział, a ja sobie wtedy przypomniałam.
- Pik jak coś to Vogel jest chory i nie będzie mógł przez dwa dni się przemęczać - widząc jego wzrok wiedziałam, że nie jest zły. Wyglądał bardziej na to, że ulżyło mu.
- To dobrze. Już się bałem, że stało się coś i odszedł od nas. Dziękuję ci, że mi powiedziałaś. Jak będzie na nogach to niech przyjdzie do mnie, a ja dam mu plan występów co i jak - po pożegnaniu się Pik wyszedł z uśmiechem na twarzy. Pomachałam mu na pożegnanie.
- Vogel możesz już wyjść i odetchnąć porządnie - spojrzałam się na niego z góry, gdy on wychylił się i upewnił, że jest już bezpiecznie. - Słyszałeś Pik'a?! Jak wyzdrowiejesz to masz do niego przyjść - uśmiechnęłam się.

<Vogel?>

Vogel CD Smiley

Kiedy dziewczyna się ode mnie oddaliła, spojrzała w moje oczy, po czym się uśmiechnęła. Przez chwilę siedziałem bezruchu, aż w końcu odwzajemniłem jej uśmiech, zamykając przy tym oczy, oraz sięgając za swój tył głowy. Bardzo podobało mi się to, że ktoś, a w szczególności ktoś taki jak Smiley, opiekował się mną. Przez swoje młodzieńcze lata nikt nigdy się mną nie zajmował, no, chyba że siostra. Niestety po jej odejściu w tamtym cyrku nie traktowano mnie ulgowo, nawet jeżeli byłem chory i to poważnie. Zawsze dawali mi z pół dnia na ogarnięcie się, gdyż zawsze miałem coś do roboty. To wysprzątanie wybiegu dla słoni, to zbieranie śmieci pozostawionych przez widownię, czy też samo usługiwanie innym, wyższych w "randze" jaka się tam znajdywała.
Spojrzałem na kubek, kciukiem przejeżdżając po jego powierzchni. Upiłem kolejny łyk, który zarazem był już ostatnim. Przełknąłem to dość głośno i spojrzałem się na różowowłosą. Również dopijała do końca, a gdy już skończyła, rozpocząłem rozmowę.
- A ty nie masz żadnych obowiązków? -zapytałem, podając kubek dziewczynie.
- Jestem tymczasowo z tego wszystkiego zwolniona -odpowiedziała, biorąc do ręki mój kubek, po czym obydwa naczynia odniosła do kuchni, w zamian przychodząc z jakimiś ciasteczkami w czekoladzie. Podała mi tacę, na której leżały.
- Dziękuję -powiedziałem, przyjmując jej podarunek -A to dlaczego? Coś się stało? -kończąc wypowiedź, ugryzłem ciastko. Było dziwnie pyszne.
Smiley przetarła dłonią okolice ust, przełykając przy tym zawartość w swoich ustach. Jeszcze chwilę odczekała, aż w końcu mi odpowiedziała.
- Doświadczyłam małego wypadku.
- Małego? -dopytałem, nie wierząc w małostkowość tego wydarzenia.
Dziewczyna delikatnie się zaczerwieniła, po czym z lekką niechęcią opowiedziała mi, co się stało. Gdy skończyła opowiadać, chwyciłem się za podbródek, wszystko sobie układając w głowie, cicho potakując.
- Czyli -znów zacząłem -masz tak jakby urlop?
- Yhym -przytaknęła, energicznie kiwając głową.
Uśmiechnąłem się, lecz ten uśmiech szybko zszedł mi z twarzy, a na jego miejscu pojawiło się przerażenie. Zacisnąłem dłonie na kołdrze, przypominając sobie pewną rozmowę, po czym walnąłem się otwartą dłonią w czoło, odchylając przy tym delikatnie ciało do tyłu.
- Choleracia! -wykrzyknąłem na tyle cicho, aby nie wybudzić małych stworzonek śpiących przy naszym boku. Dziewczyna przekrzywiła głowę, próbując domyślić się, dlaczego tak zrobiłem. Zagryzłem wargi i spojrzałem na nią -Przykro mi, ale to nasze ostatnie spotkanie -powiedziałem poważnym, lecz widocznie zmartwionym głosem.
Dziewczyna prychnęła cicho. Przyjrzała mi się dokładnie, oceniając, czy aby nie kłamię. Przełknąłem ślinę i wszczepiłem swoje obydwie dłonie we włosy, przeczesując je przy tym.
- A mogę wiedzieć dlaczego? -widocznie słyszałem w jej głosie nutkę prześmiewczego tonu. Nie dziwię się, też bym tak zareagował.
- Miałem się spotkać z Pikiem już wczoraj i dziś jest... dziś -po moim ciele przeszły nieprzyjemne, zimne dreszcze -I coś czuję, że już na mnie coś szykuje.
Smiley już nie wytrzymała. Wybuchłą falą śmiechu, jakiej jeszcze u niej nie widziałem ani nie słyszałem. Spojrzałem na nią zdziwiony. Chwilę trwało jej opanowanie się, lecz kiedy już to zaszło, spojrzała na mnie pobłażliwym wzrokiem. Mlasnąłem kąśliwie. Ona naprawdę nie rozumiała powagi sytuacji!
- Przepraszam, ale co w związku z tym? -dopytała, ocierając pojedynczą łzę -nie sądzę, aby coś ci zrobił, a przynajmniej nie coś, żeby cię zabiło -wstała i podniosła kolejne ciasteczko, które szybko skonsumowała.
- Jak ty możesz jeść w tym momencie, kiedy ja przeżywam ostatnie chwile?! -powiedziałem z udawanym wyrzutem.
Dziewczyna pokręciła głową i ponownie się zaśmiała, przez co i ja tak zrobiłem. Może miała rację? Nie jest mi dane tego wiedzieć. Wiem jedynie tyle, że już dzisiaj muszę się stawić u Pik'a i mu wszystko wytłumaczyć. No i oczywiście musiałbym przyjąć jakąś karę. Wtedy ktoś zapukał o stalowy pręt od namiotu. Obydwoje spojrzeliśmy w tamtym kierunku, po czym usłyszeliśmy bardzo znajomy głos.
- Hej Smiley, mogę wejść? -po tych słowach w wejściu ukazała się sylwetka, której tak bardzo obawiałem się spotkać.
- O nie... -wyszeptałem i odruchowo nakryłem się kołdrą tak, że nie było mnie widać.
Słyszałem tylko jakieś pomruki ze strony dziewczyny, lecz niedługo po tym usłyszałem jej miły, nic niepodejrzewający głos. Modliłem się o to, aby Pik mnie jednak nie nakrył na tym, jak jestem u niej i to do tego w jej łóżku. To już byłoby dziwne. Chociaż cała ta sytuacja już była wystarczająco pokręcona i niezrozumiała. Zaśmiałem się w głębi duszy ze swojej głupoty, która powoli wykraczała poza jakiekolwiek skale.

<Smiley?>

Rue CD Akuma

Patrzyłam na niego zdziwiona. Nie protestowałam, kiedy zabrał mi napój, chociaż powinnam powiedzieć coś opryskliwego. Zamiast tego patrzyłam jak zmywa naczynie, a potem wraca do stolika.
- Idziemy? - zapytał. Miał poważną minę. Może coś się stało? Ta, tylko kiedy. A może ma... inny dzień?
- Chyba dorastasz - stwierdziłam na głos. Akuma zmarszczył czoło i nic nie odpowiedział. - Od kiedy to zmywasz naczynia? - zapytałam bardziej samą siebie wstając i idąc za nim, kiedy ruszył do wyjścia. - Chyba o czymś nie wiem - dodałam równając z nim kroku.
- Wyda ci się to dziwne, ale ja chyba też - mruknął bardziej sam do siebie. W ciszy dotarliśmy do cyrku, gdzie aktualnie nikt nie ćwiczył. To dobrze, więcej miejsca dla nas.
Zaczęłam się rozciągać, a Akuma poszedł po swoje dymne kulki. Ręce, nogi, ramiona, palce, mięśnie ud, łydek i... próba szpagatu. Rzeczywiście po dwóch miesiącach nogi w gipsie, zrobienie szpagatu było trudne; ba, nawet mi się to nie udało. Zostało mi jakieś pięć centymetrów do ziemi. Stanęłam na rękach bez problemu, wtedy przyszedł chłopak ze swoim sprzętem. chwilę stałam do góry nogami, aż zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Masakra. Przez te dwa miesiące szpagatu nie mogę zrobić i ustać na rękach dłużej niż minutę - poskarżyłam się przyjacielowi, który wyjmował ze swojego plecaka parę kulek. - To dalej te trujące? - zapytałam zaglądając mu przez ramię. Pokręcił głową.
- Spotkałem po drodze Pika. Uparł się, abym użył specjalnych kul, zamiast tych, które robiłem własnoręcznie, ze względu na bezpieczeństwo - zdziwiłam się i wyprostowałam. Akuma także wstał, patrzył na małe kulki z dziwnym wyrazem twarzy.
- Chyba miał dobry argument, skoro dałeś się przekonać - spojrzał na mnie jak spod byka.
- Tak - mruknął nie wyraźnie pod nosem i mnie wyminął. Ruszyłam w kierunku trampoliny. Najpierw po prostu skakałam, próbując zrobić pełny szpagat, ale to było dość trudne. Potem za trzecim razem wykonałam pełne salto do tyłu i do przodu. Kiedy zeszłam, czułam się, jakby coś mnie ciągnęło w dół. Po minutowej przerwie wlazłam na drabinkę i nim wskoczyłam na pierwszy trapez, sprawdziłam, jak idzie Akumie, ale zamiast zobaczyć żółtookiego chłopaka w czapce i z burzą siwych włosów, zobaczyłam tylko żółto-pomarańczowo-czerwony dym. Dlatego wróciłam do swojego zajęcia. Złapałam pierwszy trapez, potem drugi wykonując pół obrót. Do trzeciegp dostałam się pełnym obrotem, a w drodze powrotnej złapałam się nogami. Powtarzałam to dość dużo razy, nie podobały mi się moje fikołki, które były nie pewne i nieco niewyraźnie; noga lub ręka czasem mi odlatywała, co niszczyło cały pokaz. W ciągu tej godziny jedyne, czego nie mogłam zrobić, to szpagatu.
Skończyłam szybciej niż Akuma. Usiadłam na jednym trapezie i oglądałam jego występ. Kolorowe obłoki dymu unosiły się po bokach, ale nie mógł wystrzelić ani jednego w górę. O dziwo jednak był bardzo spokojny. Ciekawe co się z nim dzieje, wygląda, jakby coś go martwiło. Ale gdyby tak było, chyba by mi powiedział, nie? Już sama nie wiem... Jest jakiś inny.
Zeszłam z trapezu i podeszłam do przyjaciela, który zakładała swój plecak.
- Chyba wyszedłem z prawy - mruknął, na co poklepałam go po plecach i posłałam mu uśmiech.
- Nie tylko ty - odparłam i ruszyliśmy do wyjścia, kiedy w nim pojawił się dorosły mężczyzna w niebieskim garniturze.
- Paczka dla pana Igarashi'ego! - krzyknął. Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, po czym Akuma zgłosił się, że to on. Musiał tylko podpisać jakiś świstek i tajemnicza paczka była już jego. Zaczął ja oglądać, nie była duża, mniej więcej wielkości czterech pięści dużego chłopa. Kiedy potrząsał ze środka nie wydobywał się żaden dźwięk. Położył ją na ziemi z zamiarem otwarcia.
- Podejrzane - powiedziałam. Spojrzał na mnie. - Nie ma nadawcy - chłopak jeszcze raz spojrzał na pudło i spostrzegł, że miałam rację. - Myślisz od kogo? Od rodziców? Jakiegoś znajomego?

<Akuma? Wyjątkowo szybko dokończyłam, to chyba dlatego, ze wszystko już poukładałam w temacie szkoły. Więc teraz dumaj nad paczuszką>

19 wrz 2017

Smiley CD Vogel

Przyznałam się i powiedziałam nawet coś od siebie co było dużym wyczynem z mojej strony. Pomiędzy nami zapadła cisza, która nie trwała długo ponieważ Vogel ja przerwał. To co powiedział chłopak było zupełnie czymś innym niż inni ludzie mi mówili. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi z jego strony. On mnie jakby rozumiał przez co przez chwilę zaniemówiłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Byłam uradowana słowami z jego strony. Vogel wziął kubek do ist i delikatnie upił herbatę z niego, ja zrobiłam podobnie.
- Dziękuję, że rozumiesz mnie - uśmiechnęłam się do niego. - Jesteś pierwszą osobą, która mnie rozumie - dodałam, unikając swój wzrok. Zawiesiłam go na kubku który trzymałam w obu dłoniach.
- Ale... - nie dokończył, bo przerwałam mu.
- Trzeba sprawdzić ci gorączkę! - odłożyłam swój kubek na stolik obok.
- Spokojnie już mi przeszła. Czuję się nawet lepiej - przeszkodził mi, ale ja i tak musiałam zobaczyć.
- Muszę się upewnić - powiedziałam z uśmiechem. Biorąc w rękę włosy, aby nie przeszkadzały mi, przytaknęłam swoje czoło do jego.
- Dzięki Bogu, że ci spadła już gorączka. Teraz będzie tylko lepiej - odchyliłam swoje czoło od niego delikatnie przez co mój wzrok spotkał się z jego wzrokiem. Uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę.

<Vogel?>

Akuma CD Rue

- O ile spędzimy ten dzień razem - mruknął, na co przewróciła oczyma, najwidoczniej mając już dość tego typu gadek. Chce przejść do sedna, to od razu zauważył. Nie miał jednak pojęcia, o mogliby robić. W końcu się odezwał wiedząc, że to tylko potwierdzi ją w przekonaniu, że jest drętwy:
- Możemy poćwiczyć - uniosła brwi, parsknęła śmiechem. Najwyraźniej nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Lub przynajmniej spodziewała się usłyszeć. Sam się nieco zdziwił, w końcu niecodziennie proponuje coś takiego, jak doskonalenie własnych umiejętności, i to jeszcze w określonej dziedzinie.
- Mówię poważnie. Jeszcze nas wyleją, trzeba się wciąć do roboty. Ty za akrobatykę, ja za swoje pierdoły. Nie znam się na tym, ale jak bardzo da się wyjść z wprawy podczas około dwumiesięcznej przerwy? - spytał z lekką ironią, stawiając ugryzioną rzodkiewkę na stół. Ohyda. Gorzki i ostry smak aż parzył go w podniebienie, w połączeniu ze słodkim cukrem czuł się, jakby jadł zozole w hardkorowej wersji. Głosiła ona "Ugryź, a zamiast musującej substancji pojawi się kwas". Skrzywił się, jak ona może to jeść?
- W sumie to tak... - przyznała mu racje, chociaż w duchu się cieszył, nie okazał tego, nadal zachowując kamienny wyraz twarzy. Skąd ta zmiana? Naprawdę zaczyna się robić konstruktywny i radykalny, niczym stary człowiek siedzący codziennie na jednej i tej samej ławce w parku, karmiący gołębie ryżem. Serce mu się ścisnęło, oglądanie, a nawet już samo wspomnienie osób o podeszłym wieku wprawia go w posępny nastrój. Zdaje sobie wtedy sprawę, że są samotni, wszyscy ich przyjaciele, rodzina, prawdopodobnie nie żyją. Być może żałują swojego życia, nie mogą już nic zmienić, chcą ciągle płakać. Właśnie tak postrzega tych pomarszczonych zwojów mądrości i nauki. Impuls nakazał mu zacisnąć usta w wąską kreskę, by nie zaczęły niespokojnie drgać, burząc dotychczasową melancholijność. Jakaś zmiana w nim nastąpiła, nie wiedział zbytnio, co. Dorasta? Westchnął, coś go tknęło, gdy pojął, że wizja powtarzania wzorów przez niego zapisanych z chemii i fizyki jest przyjemna. Zmienił się, a przynajmniej jego nawyki i pogląd na świat.
- Dwie godziny wystarczy - oznajmił w końcu, spoglądając na jej włosy wyglądające wręcz nienagannie w świetle słońca. Niedługo zajdzie, im szybciej z niego skorzystają, tym lepiej.
- Nudny się zrobiłeś - westchnęła, opierając się niby z rezygnacją o krzesło. Założyła ręce na piersi, uniósł nieznacznie brwi. Ten gest także był u niego nowy, normalnie by rzucił jakąś żartobliwą gadkę.
- "Oczy moje, nudne, blade,
Na nudnym życia obrazie kładę,
Barwy wszystkie wnet znikają,
jedynie odcienie szarości pozostają" - wyrecytował z mętnym wzrokiem. Autor nieznany. Miał wrażenie, że zmienił znaczną część tekstu. Lub też nawet on jest jego właścicielem, ale trudno to stwierdzić, gdy nawet nie ma się ochoty zastanawiać czymś tak... nudnym.
- Powinieneś iść na recytatora - powiedziała z sarkazmem. Prychnął pogardliwie, unosząc wzrok. Spoglądała na niego wyzywająco.
- Powiedziała dziewczyna, która parokrotnie skończyła z nogą w gipsie - wystawiła mu język, miał ochotę wyprostować środkowy palec, ale się powstrzymał. Zamiast tego stwierdził krótko:
- Godzina - zaśmiała się, wydawała się mówić "Licytujesz z samym sobą, wiesz?". Wzruszyłby wtedy ramionami rzucając tylko parę słów pośpieszających ją w jedzeniu posiłku. W milczeniu obserwował, jak chyba na złość zwalnia ogromnie w tempie PICIA łyżką samej cieczy, która została. Wredna, chyba zdążyła wrócić do normy. Wstał ponownie czując, jak mięśnie mu drętwieją.
- Chodzisz jak kaczka - skwitowała. Sięgnął po jej naczynie, kierując się do zlewu. Nie zaprotestowała, jedynie zmierzyła go zdziwionym spojrzeniem. Też by tak postąpił, normalnie wylałby na nią zawartość kawy trzymanej w prawej ręce. Teraz jednak dopił zawartość kubka, odkręcił wodę w kranie i zaczął myć naczynia.

< Rue? Błagam cię, kobieto, wymyśl coś, bo mi mózg strzela jak jakaś kość w nadgarstku xd >

17 wrz 2017

Midas CD Le Bleuet [ +18 ]

Kiedy nieobecność Edwarda zaczęła dziwacznie się przedłużać, Midas doszedł do wniosku, że stanie przy straganach nie ma najmniejszego sensu. Był pewien, iż nieszczęsne toalety znajdowały się gdzieś w centrum, a myśl, że Le Bleuet mógł pójść w złą stronę i gdzieś zabłądzić jakoś nie bardzo przypadała mu do gustu. To właśnie pchnęło go do ruszenia za chłopakiem. Och, takiego obrotu spraw, jaki nastał potem, nie spodziewałby się w swoich najśmielszych myślach. Z całą pewnością nie miał jednak zamiaru narzekać, wręcz przeciwnie. Podekscytowanie zalewało go gorącymi falami i nawet nie starał się z nimi walczyć. Krawiec działał na niego jak magnes, każdym najdrobniejszym dźwiękiem, uśmiechem i gestem, sprawiając, że długowłosy zatracał się coraz bardziej.
- Montgomery – wydusił z siebie w końcu Ed, sprawiając, że po plecach mężczyzny przebiegł elektryzujący dreszcz. Monty zmienił rytm poruszania dłonią, obserwując, jak oczy chłopaka rozszerzają się bezwarunkowo. Ciepły, lepki płyn pobrudził jego rękę, a jęk młodego krawca z całą pewnością przyćmił te poprzednie. Midas pocałował czule drżącego ciemnowłosego, przymykając lekko oczy. Podniecenie igrało z nim, posyłając go niemal na granicę, jednak mężczyzna nic z tym faktem nie robił. Nie miał najmniejszego zamiaru zmuszać do niczego chłopaka.
Edward w tym czasie odchylił się nieco, powoli wracając do siebie. Oblał się ślicznym rumieńcem i obdarzył Midasa słodkim uśmiechem.
- Jesteś piękny – mruknął do niego Monty. Ciemnowłosy pochylił się i pocałował go krótko, zjeżdżając dłońmi w dół po ciele mężczyzny. Ten westchnął mimowolnie, mrużąc lekko oczy, kiedy szczupłe ręce partnera dotknęły wrażliwe miejsce.
- Nie musisz nic robić, jeśli nie chcesz – szepnął Midas, obserwując Edwarda.
- Przecież mnie nie zmuszasz – odparł młodszy, rzucając mu błyszczące spojrzenie. Odpiął spodnie długowłosego nieco drżącymi dłońmi, a zaraz potem sam zsunął się w dół, rozkosznie zaczerwieniony. Montgomery otworzył szerzej oczy, w ostatniej chwili pojmując zamiary chłopaka. Poczuł, że jego policzki robią się cieplejsze, od mimowolnego rumieńca. Och, Le Bleuet był zdecydowanie jedyną osobą na świecie, która potrafiła go doprowadzić do takiego stanu. Podobało mu się to jednak i nie było sensu temu zaprzeczać.
- Ed… - zaczął ostrożnie, jednak nie zdołał ubrać swojej nieskładnej myśli w słowa, ponieważ bardzo dobitnie poczuł, jak ciemnowłosy bierze go do ust. Złotooki wydał z siebie głuche jęknięcie i mógł założyć się, że w oczach Eda błysnęła satysfakcja. Przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu, przygryzając wargę. Czuł, że jego samokontrola umyka gdzieś w popłochu, pozwalając przyjemności i pożądaniu przejąć świadomość. Elektryzujące dreszcze przebiegały przed ciało mężczyzny, za każdym razem, gdy młodszy poruszał głową, posyłając go tym samym na skraj wytrzymałości. Dłonie zacisnął na bogu ducha winnej trawie i wydał z siebie przeciągłe mruknięcie. Jego powaga oraz spokój rozsypały się, zmieniając go w drżący, otumaniony kłębek uczuć.
- Najdroższy… - spróbował go ostrzec, a zaraz potem doszedł.
Pozbieranie się i wrócenie do rzeczywistości zajęło mu chwilę, podczas której Edward zdążył podciągnąć się do góry. Mężczyzna kątek oka zauważył, jak chłopak wierzchem dłoni ociera usta, a zaraz potem układa głowę na jego ramieniu.
Milczeli przez chwilę, wtopieni w swoje błogie towarzystwo, wsłuchani w delikatne odgłosy nocy i przytłumioną muzykę wesołego miasteczka. Zebrali się dopiero po kilku minutach, nadal rozczochrani i rozgrzani niedawnymi wydarzeniami. Ubrali się nie zgrabnie, a zaraz potem Midas parsknął lekko na widok krzywo zapiętych guziczków koszuli ciemnowłosego. Podszedł do niego i pomógł mu w poprawieniu ich, nie tracąc swojego lekkiego uśmiechu.
- Kocham cię – mruknął, przerywając ciszę. Pocałował chłopaka krótko, czując, że się uśmiecha.
- Ja ciebie też – odpowiedział młodszy.
Ruszyli w kierunku miasteczka, powoli przybliżając się do źródła rozmaitych, niekoniecznie cichych dźwięków. Długowłosy potarł już nieco zmęczone oczy i zerknął na swojego towarzysza. Ed trzymał go za rękę, wydając się przy tym nieco zmęczonym.
- Wszystko w porządku? – zapytał długowłosy, gładząc kciukiem dłoń chłopaka – jeśli chcesz, możemy już powoli wracać – zaproponował. Sam zaczynał się czuć już nieco wypompowany, bo, bądź co bądź, wiele się wydarzyło. Czekała ich jeszcze droga do cyrku, jednak Montgomery rozważał podwózkę bryczką, zaparkowaną niedaleko wejścia wesołego miasteczka. Było już późno, a nie chciał niepotrzebnie forsować swojego partnera.

<Ed, najdroższy? c; >

Rue CD Akuma

Zaśmiałam się. Ja mam mu robić kanapkę? Co to, to nie. Musiałam go wieźć na koniu i wysłuchiwać jego jęczeń, jak to bardzo go boli tyłek. To on mi powinien robić kanapki, ale z tego względu, że oddał mi (tak jakby) swoją zupę, nie powiedziałam tego. Ale za to wrzuciłam do kubka saszetkę herbaty. Miałam ochotę się wyluzować na jego łóżku - było bardzo mięciutkie - i wsłuchać się w cisze, popijając gorącą herbatkę, by po chwili marudzić mu (bo na pewno będzie tam ze mną siedział), że mi się nudzi. Od razu wypiję ciecz nie zważając na to, że jest gorąca i wyciągnę go na dwór, aby... znowu pojeździć na kłodzie? I znowu zaczęłam się śmiać.
- Napady śmiechu jednak ci zostały - stwierdził zalewając swoja kawę wrzątkiem, a po chwili moją herbatę. Wody wystarczyło akurat.
- Tak samo wspomnienie na jeżdżącej kłodzie - zaśmiałam się wsypując cukier do herbaty. Akuma chwilę milczał, aż się uśmiechnął i zaśmiał.
- To chyba ja wtedy wygrałem - jeszcze raz się zaśmiałam.
- Ledwo trafiałeś w drzewa - szturchnęłam go ramieniem w brzuch.
- Może - odpowiedział to takim tonem, jakby to on miał rację, a nie ja. Nie skomentowałam, tylko podeszłam do jakiegoś stolika i położyłam na nim swój napój. Potem wróciłam i wlałam ponownie wodę do czajnika, aby zalać moją (jego) zupkę. - To jak? Gdzie moje kanapki? - pojawił się obok mnie. Spojrzałam na stół, jego kawa już musiała być przy stole.
- No tutaj - wskazałam na cały stół w jedzeniem. - Tam masz chleb - wskazałam na pieczywo. - Masło, mięso... a nawet sałata i rzodkiewki - wskazałam na warzywa. Akuma poklepał mnie po plecach.
- To dobrze. Tylko nie dawaj rzodkiewki - uśmiechnął się serdecznie i poszedł do stolika. Także się uśmiechnął. Wygrał. Najpierw zalałam sobie zupkę, a potem jemu zrobiłam jedną kanapkę; dowaliłam także trzy całe rzodkiewki. Wróciłam do stolika, gdzie chłopak pił swój napój.
- Mam nadzieję, że mojej herbaty nie ruszałeś - zauważyłam cukierniczkę na środku stołu. I dobrze, przyda się.
- Czekałem na swoje kanapki - odparł z uśmiechem, a kiedy zobaczył talerz z jedną kanapkę, zdziwił się, jednak nic nie mówił. Położyłam oba naczynia na stole siadając po drugiej stronie.
- Smacznego - powiedziałam miło. Akuma posłał mi podejrzliwe spojrzenie, a potem uważnie przyjrzał się kanapce. Zdjął górną kromkę (rzodkiewka znajdowała się w środku), a potem będąc pewnym, że nic się nie stanie, wziął gryza. Przeżuł dwa razy i się skrzywił, połykając wszystko za jednym razem i pijąc kawę.
- Jesteś podła - mruknął niczym zbite dziecko, na co się zaśmiałam.
- A ty masz ryj jak świnka - wystawiłam mu język śmiejąc się. Posłał  mi mordercze spojrzenie i odłożył kanapkę. Wzięłam talerz i wyjęłam z niego trzy rzodkiewki przekrojone na pół i oddałam mu z powrotem jedzenie. Zamoczyłam jeden kawałek warzywa w cukrze i go zjadłam.
- Fuj - chłopak się skrzywił w obrzydzeniu, a ja oblizałam usta.
- Pyszne - uśmiechnęłam się szeroko. - Spróbuj. Z cukrem są lepsze, ja sama nie tknę ich na surowo - powiedziałam i zjadłam kolejną, rzucając jedną część rzodkiewki w jego kierunku. Złapał ją i spojrzał podejrzliwie.
- Jesteś dziwna - mruknął i zamoczył rzodkiewkę w cukierniczce.
- A ty drętwy - obserwowałam jak bierze do ust warzywo. - Jeśli się nie otrujesz, powiesz mi co dzisiaj robimy - po tych słowach wzięłam się na swoją (jego) zupkę.

<Akuma? Wybacz, że tyle czekałeś. Postaram się to nadrobić>

15 wrz 2017

Le Bleuet CD Midas [ +18 ]

Tak wiele emocji sprawiło, że opadły ze mnie siły i stałem się niezwykle senny. Wcale nie odwodził mnie od snu fakt, że Midas pozwolił mi tak wygodnie ułożyć się na jego ramieniu. Otumanienie tym, co działo się chwilę temu również zamazało mi obraz realiów. Zapomniałem więc, że ludzie z reguły nie akceptuja tego, co inne i często z innością należy się kryć... tak jak ja to robiłem dotychczas. Wobec tego wcale nie zwróciłem uwagi na to, że przed Diabelskim Młynem stoi grupka ludzi, która doskonale widzi to, co dzieje się za szklanymi kopułami. Maszyna zatrzymała się kilka mterów nad ziemią, by wypuścić ludzi z poprzedniej kopuły, a zaraz również i nas. Lekko nieprzytomny podniosłem się i chwiejnym krokiem wyszedłem ze szklanej kuli. Nie czułem nawet tego, że kilka ciekawskich spojrzeń mierzyło mnie oraz mojego długowłosego partnera. Nie wiem czy nie miało to dla mnie znaczenia czy po prostu byłem zbyt wypompowany. Nadal trzymaliśmy się z Midasem ze ręce, mimo że nie powinniśmy, ale... czemu miałbym się ukrywać z taką rzeczą? Przecież nie robiłem nikomu nic złego, a sam byłem bardzo szczęśliwy, wobec tego każdy, kto nie chciał widzieć czegoś takiego mógł odwrócić wzrok, czyż nie? Ech... psychika ludzka to szerokie pojęcie... zbyt szerokie, by jakkolwiek starać się je określać. Sam byłem jedną wielką zagadką.
Złotookiemu wydawało się nic nie przeszkadzać. Szedł ze mną za rękę, mając zupełnie gdzieś wszelakie krzywe spojrzenia, które ja kątem oka zauważałem. Czasami nawet wydawało mi się, że patrzy na tych ludzi z pogardą i nie minie chwila, a zacznie się z nimi kłócić lub bić. Nie byłem zwolennikiem przemocy, jednak... fakt, że w naszej obronie był w stanie nawet wyrażać emocje obrzydzenia i niesmaku w stosunku do innych ludzi, schlebiała mi. Czułem, że naprawdę jestem dla niego ważny, bo... gdyby tak nie było z pewnością nikomu by się nie narażał odpowiedziami na krzywe spojrzenie. Oczywiście, nie chciałem jego krzywdy, ale... wiadomo o co chodzi!
- Źle się czujesz? - z lekkiego zamyślenia wybił mnie przyciszony głos przyjaciela, a... wtedy już kogoś więcej niż przyjaciela.
- Ehm... nie do końca... no... może troszkę – uśmiechnąłem się blado – Troszkę dużo się działo. Zaraz wrócę do siebie – zapewniłem.
- To może usiądźmy gdzieś? Odpoczniemy chwilę – zaproponował.
- Nie, no co ty? - zaśmiałem się – Będziemy tracić czas na siedzenie na ławce? Połowy miasteczka jeszcze nie obeszliśmy – stwierdziłem, na co Midas wesoło wykręcił oczami, udając oburzonego.
- To może pójdziemy na kramy? Tam jeszcze nie byliśmy, ale... to chyba po drugiej stronie. Będziemy musieli chwilkę iść – oznajmił.
- Nic nie szkodzi. Poradzę sobie – ścisnąłem rękę mężczyzny mocniej, jakbym mu posyłał iskierkę, na co jasnowłosy uśmiechnął się nonszalancko i przybliżył swoją twarz do mojej. Jego włosy skryły naszą tożsamość. Ugryzł mnie lekko w ucho z przyjemnym kocim mruknięciem i pocałował mnie w policzek. Czułem jak na moją twarz znów wypływają ciepłe rumieńce i jak cały się szczerzę, ukazując swoją szczerbę między jedynkami. I... coś jeszcze przykuło moją uwagę, ale zignorowałem TO. Razem z magikiem ruszyliśmy w stronę stoisk. Z każdym kolejnym krokiem wszystko wracało do normy... przynajmniej w kwestii mojej świadomości rzeczywistości. Przestałem już być tak bardzo senny i zmęczony, a i pewna rzecz zaczęła dawać o sobie znać. Można się domyślić, że skoro nigdy w życiu tak naprawdę nikogo nie miałem i... nie doświadczyłem zbyt wielu cielesnych doznań, moje pierwsze takie doświadczenia będą znaczące. Otumanienie na kole było zbyt silne, abym myślał trzeźwo i dopiero wtedy, kiedy w drodze na kramy zacząłem trzeźwieć, zrozumiałem że mój mały przyjaciel, brat, kumpel, junior... jak zwał, tak zwał, zaczął dawać o sobie znać. Poczułem ucisk i nieprzyjemne uczucie w spodniach. Zaczęło mi to naprawdę mocno doskwierać i zupełnie nie wiedziałem, co mam zrobić. Kiedy próbowałem to jakoś ignorować to z każdą chwilą problem narastał. Coś podobnego do uczucia, kiedy bardzo pilnie musisz skorzystać z toalety, ale nie masz jak ani gdzie.
- Wszystko w porządku? - usłyszałem troskliwe pytanie ze strony Midasa, które wybiło mnie z toku poszukiwań zacisznego i odludnego miejsca. Spojrzałem na niego... zupełnie normalnie, ale zapewne wcale to tak nie wyglądało. Zagryzłem wargę, a moje knowania były na najwyższych obrotach.
- Myśl, Ed... myśl! - krzyczałem na siebie w myślach – Ja... - zacząłem – Ja muszę do łazienki – dokończyłem przyciszonym głosem. Na te słowa złotooki jedynie uśmiechnął się do siebie i pokręcił głową.
- Och... ty mnie nigdy nie przestaniesz zadziwiać – westchnął – Nie baw się w nastolatkę. Nie bój się przy mnie jeść, pić, bawić czy załatwiać swoich podstawowych potrzeb. To ludzkie i takie jest życie – zapewnił – Jesteś człowiekiem takim samym jak ja. Oddychasz, jesz, wydalasz i wiele innych rzeczy, których potrzebuje Twój organizm – wyjaśnił i uśmiechnął się pokrzepiająco – Wydawało mi się, że toalety były gdzieś... - rozejrzał się - ... gdzieś tam, w centrum – wskazał zupełnie odmienny kierunek. Skrzywiłem się lekko na jego słowa. Łazienka była zbyt publiczna. Nie było opcji.
- No cóż... czas na małe kłamstewko – pomyślałem – Głupoty pleciesz – zacząłem – Drogowskaz do łazienek widziałem gdzieś tam – wskazałem w kierunku lasu. Midas nie wydawał się zbyt przekonany – Łazienki muszą być gdzieś na obrzeżach, żeby nie psuć swoim zapachem atmosfery wesołego miasteczka. Poza tym... myślę, że nawet jeśli są toalety w centrum to są nieźle przeludnione.
- Hmm... to bardzo możliwe – zgodził się – Chodźmy więc na obrzeża... - już mieliśmy ruszać w drogę, kiedy do głowy wpadł mi pomysł na ulepszenie mojego małego przekrętu.
- Mam lepszy pomysł! - powiedziałem radosny, niczym jak ucieszony zbawieniem z nieba – Poczekaj tu na mnie. Nie ma sensu, żebyś szedł ze mną. Ja się nie zgubię. Poza tym... widzę tu dużo ciekawych rzeczy – objąłem wzrokiem uliczkę, na której wtedy staliśmy – Myślę, że zajęcie na pięć minutek będziesz miał. Zaraz wrócę! - krzyknąłem i pobiegłem uliczką w stronę domniemanych łazienek zaraz przy granicy z lasem. Nie oglądałem się za siebie. Miałem cichą nadzieję, że Midas nie wpadnie na świetny plan pójścia w moje ślady. To, co działo się z moim organizmem było zbyt osobiste... nawet bardziej niż załatwianie w publicznej toalecie. Poza tym... nie chciałem zniechęcić Midasa. W miarę możliwości zachowywałem się dojrzale i poważnie, dlatego też nie chciałem zniszczyć o sobie tej opinii, że jestem na tyle dorosły, aby powstrzymać dzikie zapędy mojego organizmu. Dotychczas nie miałem z tym problemu, aby się blokować. Nie miałem szczególnego obiektu westchnień, a i pracy nie mało, więc nawet o tym nie myślałem, ale kiedy do mojego życia wtargnął magik, wszystko zaczęło się zmieniać.
Czułem się coraz gorzej. Zaciskałem pięści i wargę. Potrzeba rozładowania energii i emocji narastała coraz bardziej. Czułem ją w każdej części mojego ciała i już nie mogłem tego długo znieść. Zbawieniem dla mojego honoru była ciemność, która zaczęła mnie ogarniać wraz ze stopniowym opuszczaniem terenu wesołego miasteczka. Niebawem minąłem ostatnią atrakcję, jaka znajdowała się na uboczu i wybiegłem na polanę porośniętą polną trawą, która sięgała mi do kolan. Widziałem w oddali las, ale nie mogłem pzyspieszyć, bo zaczęła doskwierać mi noga. Zwolniłem więc lekko. Ból, podniecenie i zażenowanie to naprawdę tragiczna trójka. Trójka, która właśnie bawiła się mną, jak szmacianą lalką. Chciałem się ich pozbyć, żebym znów mógł z Midasem normalnie spędzać czas na zabawie. Poczułem ulgę, gdy mrok lasu okrył mnie swoim płaszczem. Zapach kory i ściółki od razu podrażnił moje zmysły. Tak, zdecydowanie las to było moje miejsce i w jego otoczeniu czułem się pewnie, bezpiecznie. Ruszyłem już wolniej w głąb, nasłuchując czy nikogo nie ma w pobliżu. Mój wzrok szybko przyzwyczaił się do półmroku. Jedynie księżyc oświetlał ziemię, ale przez liście drzew nie było to mocne światło. Biegłem jeszcze chwilkę, aby być pewnym, że jestem poza zasięgiem cudzych oczu i uszu. Po chwili zacząłem zwalniać krok, aż się zatrzymałem. Zdyszany, zmęczony i zupełnie rozsypany emocjonalnie oparłem się plecami o drzewo z gładką korą. Stałem tak bardzo niedługo, by złapać oddech. Cisza lasu nastroiła mnie... nieco erotycznie. Wziąłem ostatni głęboki wdech. Drżącą dłonią sięgnąłem do mojego krocza. Zaledwie lekki dotyk spowodował u mnie westchnienie. Czułem, jak mój penis ciasno opina się na moich spodniach, mimo że nie były tak bardzo przylegające do ciała. Zacząłem coraz częściej i intensywniej przejeżdżać po wypukleniu, aż w końcu odpiąłem guzik spodni, rozpiąłem zamek i wsunąłem dłoń pod bokserki. Odchyliłem głowę, gdy poczułem lekką, ale niezwykle przyjemną falę przyjemności, która przejechała po moim kręgosłupie. Zamknąłem oczy i zaraz zobaczyłem obraz Midasa.
- O Boże... ja naprawdę go pragnę – pomyślałem. Było mi tak gorąco. Westchnąłem cicho, gdy przyspieszyłem nieco ruchy. Mimo, że nie było to jakieś szczególnie wyrafinowane doznanie, ja już odpływałem. Naprawdę... w tych kwestiach byłem słaby. Szybko się podniecałem, a szczytowałem jeszcze szybciej. Osunąłem się po pniu powoli na ziemię. Usiadłem na miękkiej ziemi. Moja dłoń rytmicznie jeździła w górę i w dół. Z ust coraz częściej wymykały mi się westchnienia i jęki, które starałem się zagłuszać, ale... moje staranie w takich przypadkach nie wiele dają.
Sprawiałem sobie rozkosz myśląc o Midasie. O jego pieknym, wyrzeźbionym ciele, długich jasnych włosach łaskoczących moją skórę, delikatnych i ciepłych dłoniach obejmujących mnie w całości oraz o... jego pięknych złotych oczach, które patrzą na mnie z miłością i pożądaniem. O tym, jak szepcze mi od ucha czułe słówka, przygryza delikatnie moją skórę i delikatnie mizia tam, gdzie mam mnóstwo łaskotek. Och, ile miałem wspaniałych erotycznych marzeń, których nigdy nie byłem w stanie ziścić... one wszystkie nagle wróciły, kiedy wyczuły, że w moim życiu pojawił sie ktoś, kto będzie w stanie mnie zaspokoić i kogo ja będę miał za cel zaspokajać za każdym razem. Zupełnie przeniosłem się w świat rozkoszy. Nie przejmowałem się już tak bardzo, kto mnie usłyszy lub zobaczy. Przyjemność przejęła nade mną kontrolę i szczytowałbym, ale zupełnie przeraził mnie głos, który usłyszałem zza drzewa, o które się opierałem. Zaraz otworzyłem oczy i otrzeźwiałem.
- Ed... - cichy, łagodny głos poniósł się echem po lesie. Otaczała nas wyłącznie cisza. Siedziałem jak wryty. Zaprzestałem jakichkolwiek ruchów. Jedynie twarz funkcjonowała, jak należy. Oczy mrugały, usta drżały, gardło przesuwało głośno ślinę. Po policzkach zaczęły mi spływać łzy... łzy upokorzenia i wstydu. Nic nie odpowiedziałem. Jedyne, co zrobiłem to podsunąłem kolana do głowy, objąłem je rękami i schowałem w nich twarz. Zapłakaną twarz i duszę, która pragnęła zniknąć raz na zawsze gdzieś pod ziemią. Było mi tak wstyd.
- Ed... skarbie – westchnął magik. Słyszałem szelest liści. Zbliżał się do mnie. Przykucnął przy mnie. Czułem na szyi jego oddech. Praktycznie w ogóle się nie ruszałem. Nie wiedziałem, co mam robić – Czemu mi nie powiedziałeś? - zapytał bez cienia pretensji. Bardziej wyczułem... zawód? Zawód, że mu nie ufam, że się go wstydzę. Ale... to przecież nie było tak. Uniosłem głową do góry i spojrzałem mu w oczy.
- A co Ci miałem powiedzieć? - spytałem żałośnie – Że podnieciłeś mnie samymi pocałunkami? - głos zaczął mi się łamać. Zbliżała się moja faza szlochu. Powoli zaczynało mi brakować tchu.
- Tak – odpowiedział. Byłem w szoku. Na chwilę przestałem oddychać – Mogłeś powiedzieć, że mnie pragniesz... pragniesz tu i teraz – uśmiechnął się i obdarował krótkim całusem, ale za chwilę go poprawił czułym, namiętnym pocałunkiem. Pieścił wnętrz moich ust tak jak wtedy, w młyńskim kole. Powoli badał teren przyprawiając mnie o dreszcze i motyle w brzuchu. To było cudowne, kiedy drażnił moje podniebienie. Znów wymsknęło mi się kilka westchnień. Po chwili przerwał, spojrzał na mnie i przybliżył jeszcze bardziej. Odsłoniłem jego kolejną skrywaną cechę... cechę wspaniałego kochanka, o jakim zawsze marzyłem. Uśmiechnąłem się, uspokojony i mniej zestresowany. Musnąłem zachęcająco jego usta, ale on już nie pozwolił mi się odsunąć. Wpił się w moje usta drapieżnie. Z przyjemnością przymknąłem oczy. Poczułem zaraz, jak jasnowłosy mnie podnosi i sadza na swoich kolanach. Opierałem się plecami o pień drzewa, a on przylegał blisko mojego ciała. Z chęcią wplotłem palce w jego długie aksamitne włosy, na co mężczyzna zachęcająco mruknął. Znalazł dla nas wygodną pozycję. Jedną ręką obejmował mnie nisko w pasie tak, że prawie zjeżdżał na moje pośladki, zaś drugą zaczął odpinać guziki mojej koszuli. Szybko się z tym uporał. Odsunął oba rąbki i przejechał drugą ręką po mojej klatce piersiowej. Jęknąłem w jego usta i oderwałem się od niego. Czułem jak zaczyna mnie dopadać lęk i niepewność. Twarz oblaną rumieńcem ukryłem w ramionach Midasa.
- Słodki jesteś – szepnął mi czule do ucha. Westchnąłem z aprobatą na ten komplement. Niedługo potem jego dłoń zjechała o wiele niżej niż wcześniej, czyli do mojego krocza. Zapowietrzyłem się, kiedy jego ciepła dłoń znalazła się na moim penisie. Zacząłem się bać, ale... tak bardzo tego chciałem... chciałem tego zbliżenia, że postanowiłem zaryzykować. Zaryzykować? Nieprawda. Nie miałem czego. Kochałem Midasa i wiedziałem, że mnie nie skrzywdzi i nie uczyni niczego wbrew mojej woli. To było cudowne, że jednak mnie nie posłuchał i poszedł za mną, że mnie nie zostawił z moim małym problemem.
Zaczął powoli poruszać dłonią. Przytuliłem się mocniej do mężczyzny czując, jak spełnienie jest coraz bliżej mnie, ale... spędzenie tego momentu z kimś, na kim bardzo mi zależało, było o wiele bardziej pociągające. Z każdą chwilą złotooki przyspieszał.
- Uroczy ten Twój Skarbeniek – szepnął. Czułem, jak uśmiecha się pod nosem – I wcale nie taki mały – dodał i zaczął pieścić moją szyję. Znowu głośno wziąłem oddech i z każdym kolejnych ruchem jęczałem coraz bardziej. Oparłem się i rozluźniłem całym ciałem oddając się rozkoszy.
- Ed...? Wszystko w porządku? - spytał szeptem jasnowłosy.
- T-tak – odpowiedziałem lekko ochrypniętym i zaspanym głosem – Cudownie – dodałem i ponownie znalazłem się w krainie przyjemności.
- Szepnij moje imię – poprosił. Lekko uchyliłem oczy i podniosłem głowę. Cały drżałem z przyjemności, ale chciałem mu spojrzeć w oczy.
- Mo-mont-montgomery – szepnąłem patrząc mu prosto w oczy – Ja zaraz... - dodałem, ale było już za późno. Z rozkosznym jękiem doszedłem w jego dłoni.

< Monty? <3 Tutaj już skończyła mi się wena... nie jesteś zła...? ;-; >