29 paź 2017

Vogel C.D Smiley

Patrzyłem na nią z zainteresowaniem, a następnie uśmiechnąłem się do niej ciepło.
- Czemu nie? -odrzekłem, przechylając delikatnie głowę.
Dziewczyna również się uśmiechnęła, po czym ponownie zrównała ze mną kroku. Założyłem ręce za głową, wzdychając przy tym.
- Przed występem naprawdę przydałby mi się jakiś porządny wycisk, więc dzięki, że z tym wyskoczyłaś.
- Do usług -zaśmiała się, na co odpowiedziałem tym samym.
Minęło kilka minut, aż w końcu trafiliśmy do jej namiotu. Wchodząc, już z przyzwyczajenia powiedziałem "przepraszam za najście", na co się zaśmiałem. Przechodząc wraz ze Smiley do kuchni, przywitałem się z Biscą i Yukim, którzy wesoło do mnie podbiegli. Wchodząc do wnęki, ujrzałem Smiley, która zaczęła już przygotowywać kubki na herbatę. Przeszedłem obok niej i zatrzymałem się przed małymi szafkami. Łapiąc się za podbródek, zacząłem myśleć nad posiłkiem, który mogłem przygotować. Nie wiedząc, co mógłbym zorganizować, spojrzałem się na Smiley, która zaczęła już zalewać nasze herbaty. Nadąłem policzki, opierając się przy tym tyłem o blaty. Wtedy niebieskooka spojrzała się na mnie z pytającym wyrazem twarzy. Złożyłem ręce na piersi i westchnąłem. Szybko mogłem usłyszeć jej cichutki śmiech. Niosąc obydwa kubki, podeszła do mnie i podała mi jeden z nich, który ochoczo przyjąłem. Upiłem z niego trochę cieczy, nadal myśląc nad daniem.
- Wymyśliłeś już coś? -zapytała, również opierając się o szafki.
Pokręciłem głową i spojrzałem na nią. Wtedy pomyślałem, że takim szybkim, a pożywnym daniem jest omlet. Odstawiłem kubek i z uśmiechem zwróciłem się do dziewczyny.
- Mogłabyś podać mi kilka jajek, olej i jakieś dodatki, które ty lubisz? -zapytałem, otwierając szafkę, z której wyciągnąłem patelnię i małą miseczkę.
Dziewczyna zaskoczona skinęła głową, po czym odstawiając kubek obok mojego, podeszła do lodówki. Minęło kilka chwil, aż w końcu podała mi wszystkie składniki. Z uśmiechem zabrałem się za ich wymieszanie w misce, a Smiley poprosiłem, aby rozgrzała już niewielką ilość oleju na patelni. Chwila moment, a już wymieszane produkty wlewałem do nagrzanego naczynia. Czekając, zacząłem nieświadomie nucić jakąś starą piosenkę, którą podłapała Smiley, przez co czas oczekiwania minął nam bardzo miło. Gdy wyłączyłem już palnik, na poprosiłem, aby podała mi największy talerz, jaki ma, po czym nałożyłem na niego omlet, który praktycznie pokrywał całą jego powierzchnię. Uśmiechnięty ruszyłem w stronę głównego pokoju, w którym to odstawiłem, a następnie wróciłem się po widelce i noże oraz mniejsze talerzyki. Siadając naprzeciw dziewczyny, podałem jej sztućce i talerz, aby mogła sobie trochę nałożyć. Gdy zacząłem już kroić niewielką część, aby przełożyć ją na swoje naczynie, usłyszałem jej cichy głos.
- Może zjemy z jednego?
Spojrzałem na nią, uśmiechając się przy tym. W sumie, po co brudzić inne rzeczy. Ze skinieniem wziąłem pierwszy kęs. Choć dawno już tego nie robiłem, to było dość dobre. Patrząc na Smiley, oczekiwałem jej reakcji, która również była pozytywna, z czego się bardzo ucieszyłem. Po skończonym posiłku pomogłem jej posprzątać, po czym wyszliśmy z jej namiotu, kierując się do miejsca treningowego. Będąc na miejscu, westchnąłem ciężko. Podszedłem do kurtyn, gdzie kryły się akcesoria na występy, wyciągając przy tym potrzebną do moich ćwiczeń skrzynię. Położyłem ją przed Smiley. Otwierając ją, zacząłem ponowną rozmowę.
- Tylko się nie zdziw, kiedy coś mi nie wyjdzie -zaśmiałem się -miałem dość długą przerwę i mogę robić pomyłki -rzekłem, wyciągając jak na razie trzy kolorowe maczugi.
Odchodząc trochę do tyłu, nabrałem dużo powietrza w płuca i spojrzałem się w górę, zamykając przy tym oczy. Rozluźniłem mięśnie, a następnie podrzuciłem pierwszą maczugę, za którą powędrowała kolejna i kolejna. Czułem, że źle je chwytam, dlatego ciągle się krzywiłem. Niekiedy prawie mi wypadały, lecz to było mi nawet na rękę, bo mogłem je poczuć. Z każdym nieudanym posunięciem, słyszałem doping Smiley, na który cały czas się uśmiechałem. Kiedy w końcu poczułem te trzy, poprosiłem, aby dorzuciła mi kolejną, a za dwie minuty jeszcze jedną. Jak powiedziałem, tak zrobiła, choć nie była do tego zbyt przekonana. Było to jednak zabawne, przez co chciałem jeszcze więcej. Żonglując, przerzucałem maczugi za sobą, pod nogami, a nawet kiedy się obracałem, ponownie zacząłem mówić.
- Smiley, mogę się o coś zapytać?
- J-jasne. Co takiego? -oddała pytaniem za pytanie.
Zrobiłem kolejny obrót, zbliżając się przy tym do niej, bym nie musiał skupiać się na tylu rzeczach, jak żonglowanie, robienie sztuczek, jak i unoszenie głosu.
- My to chyba się jeszcze nie przedstawiliśmy, chociaż, że znamy się już tyle -powiedziałem, przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie -I nie chodzi mi tutaj o pseudonimy, Smiley -dodałem, łapiąc w ręce maczugi, dzięki czemu mogłem na nią spojrzeć.
Szybko uśmiechnąłem się do niej, podchodząc przy tym do kufra, do którego schowałem dotychczasowe przyrządy, po czym wyjąłem obręcze. Zakładając po trzy na rękę, zacząłem nimi kręcić, nie spuszczając dziewczyny z oczu.
- Przedstawię się pierwszy -rzekłem, podrzucając obręcze -Moje prawdziwe imię to Mikaela Langdon.
Dziewczyna przez chwilę wyglądała na nieobecną, tak jakby pochłonęły ją jej własne myśli.
<Smiley?>

28 paź 2017

Midas CD Le Bleuet

Montgomery wpadł do swojego namiotu niczym burza, na wejściu o mały włos nie przewracając się przez zabawkę Aurum. Zaklął szpetnie i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Tygrysica wskoczyła na łóżko, tylko po to aby chwilę później z niego zeskoczyć. Miotała się niespokojnie po domu, to powarkując to ocierając się o swojego właściciela. Zwierze nie nawykło do sytuacji w którym jego pan bywał tak rozchwiany emocjonalnie, zresztą nie było czemu się dziwić. Sam Midas czuł że wszystko wymyka się mu z pod kontroli, szczerze mówiąc, miał wrażenie że się topi.
Jenna, Jenna, Jenna.
To niepozorne imię pustoszyło jego poukładany światek, bębniło w głowie i z pasją rozwalało całe to nikłe poczucie bezpieczeństwa jakie sobie wypracował. Bo, dobry boże, jakim prawem sobie na coś takiego pozwolił? Gorycz podeszła mu do gardła ze zdwojoną siłą. Och, tracił głowę i kręgosłup jednocześnie, w dodatku bał się że pociągnie za sobą w to wszystko Eda. Absolutnie nie chciał skrzywdzić chłopaka, który okazał się mu tak bliski, ale przekonanie że dzieli go krok od kompletnej katastrofy nie dawała mu spokoju.
Schemat działania był w zasadzie bardzo prosty – spakowałby najpotrzebniejsze rzeczy, wziął Aurum i jeszcze tego samego dnia wyjechałby z kraju. Problemów z pieniędzmi nie miał nigdy, a odpowiednia ilość złota przynajmniej na jakiś czas kupiłaby i jemu i tygrysowi nieco dyskrecji. Czuł się jednak podle, rozważając tak haniebną ucieczkę, zresztą nie sądził by zdołał się do niej tak łatwo zmusić. Jeśli miał być szczery, gdyby tylko mógł zabrać Le Bleueta ze sobą, nawet się by nie obejrzał. Nie mógł jednak prosić o to młodego krawca, w zasadzie nic nie mógł.
Opadł na łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Nie zbyt długo mógł jednak pozostać w tej pozycji, duży łeb tygrysa siłą wepchnął się mu na kolana, domagając się natychmiastowej uwagi. Midas pogładził głowę futrzastej towarzyszki, powoli uspakajając własny oddech.
Położył się niedługo potem, dla pewności zażywając tabletki na senne. Trzymał je zawsze w pogotowiu, a teraz zdecydowanie nie miał ochoty ani na bezsenność ani na żadne jawy senne. Przynajmniej chwilowe odcięcie się od rzeczywistości było jednak niezwykle kuszące.
~~~
Poranek należał zdecydowanie do tych cięższych i jeśli jasnowłosy miał być szczery, wolałby dzisiaj w ogóle nie wyściubiać nosa z namiotu. Aurum wychynęła się na zewnątrz o świcie, żeby rozruszać kości. Nie oddalała się jednak zbyt daleko, co jakiś czas przy materiale pojawiała się jej pokrzepiająca sylwetka. Wielki kot czaił się gdzieś w pobliżu, najwyraźniej pilnując namiotu i jego właściciela.
Długowłosy przetarł oczy, starając się jakoś zapanować nad denerwującą gonitwą myśli. Wiedział że powinien jak najszybciej porozmawiać z ciemnowłosym, który zasługiwał zarówno na wyjaśnienie jak i na przeprosiny. Czuł jednak jak pod jego gardło podchodzi dławiąca gula, a wnętrzności zwijają się w nerwowy supeł. Machinalnie pogładził podłużne blizny na rękach, beznamiętnie dochodząc do wniosku że jeśli przed laty nikt by go nie ocalił, nie byłoby żadnego problemu.
Odetchnął, a zaraz potem poderwał głowę, zaalarmowany wściekłym warczeniem Aurum. Usłyszał zaniepokojone głosy, a niedługo potem dźwięki jego zwierzęcia przekształciły się w złowieszczy ryk.
Skoczył na równe nogi, bez zastanowienia wypadając na dwór. Pobladły Edward stał kilka kroków przed tygrysicą, jednak nie na niego skierowana była jej furia. Większy problem miała Jenna, która najwyraźniej zakodowała się w głowie wielkiego kota jako zmartwienie i powód stresu właściciela, a co za tym idzie – obiekt zdecydowanie nie pożądany na tygrysim terytorium.
Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, tygrysica skoczyła do przodu, swoim impetem zbijając z nóg o wiele drobniejszą dziewczynę. Ta wrzasnęła urywanie, zwalając się ciężko na ziemię.
- Aurum! – krzyknął mężczyzna, ze zgrozą zauważając iż rozeźlona kocica nie reaguje na jego głos. Doskoczył do futrzastej towarzyszki, chwytając ją stanowczo za luźną skórę na karku. Parsknęła niezadowolona, jednak zachowanie Midasa zdołało wyrwać ją z największego amoku. Powoli skupiła na właścicielu swoją uwagę, posłusznie złażąc z dziewczyny. Montgomery trzymał ją jeszcze przez chwilę, w czasie gdy Le Bleuet pomagał wstać i dojść do siebie roztrzęsionej ofierze, która na szczęście wyszła z całej sytuacji bez szwanku.
Zdenerwowana Aurum ułożyła się przy nogach długowłosego, nadal spięta i gotowa powtórzyć swój wyczyn z o wiele większą skutecznością.
Jenna odgarnęła włosy z pobladłej twarzy, wbijając wzrok w złotookiego. Przez chwilę wydawała się całkowicie zatopiona we własnych myślach, jednak kiedy z jej kredowego oblicza odpłynęła reszta kolorów, miał pewność że go poznała.
- Montgomery? – zapytała ostrożniej, unosząc drżącą dłoń do ust. Midas skrzywił się odruchowo na ton jej głosu i odwrócił wzrok. Nie miał zamiaru zachowywać się nerwowo, bo to jedynie dodatkowo zaniepokoiłoby tygrysicę.
- Kopę lat – mruknął tylko niechętnie. Edward poruszył się niespokojnie, a dziewczyna zrobiła kilka kroków w tył. Zobaczył jak jej oczy rozszerzają się na wskutek silnych emocji.
- Jak mogłeś wtedy odejść – syknęła do niego, nie wykonując jednak gwałtownych ruchów. Najwyraźniej nadal bała się obecności tygrysa. – Wszyscy cię tak cholernie potrzebowali – warknęła. Aurum prychnęła i uniosła się lekko w ostrzegawczym geście.
- Nie, zdecydowanie nie. I lepiej by było gdybyś na razie stąd znikła – dodał. Jenna zacisnęła usta i odwróciła się na pięcie, odchodząc z zaciśniętymi pięściami. Cóż, Midas wiedział iż absolutnie sobie nie odpuściła, nie mogła jednak nic zrobić kiedy Aurum przy nim warowała. Długowłosy spojrzał bezradnie na ciemnowłosego.
- Możemy porozmawiać? – zapytał ostrożnie, na co ten powoli pokiwał głową. Weszli do namiotu w dziwnie nieprzyjemnym milczeniu.
- Znasz tę dziewczynę – bardziej stwierdził niż spytał krawiec. Midas oparł się ciężko o szafkę i nerwowo przeczesał dłonią włosy.
- Tak. To stare dzieje – zaczął powoli. Le Bleuet spojrzał na niego smutno.
- Przyjechała tu bo jej kuzynka zmieniła się w złoto – wyjaśnił chłopak. – Myślałem, że możesz pomóc w tym temacie. Wujek Pik jeszcze bada tę sprawę, ale Jenna strasznie upierała się, żeby cię poznać – wyjaśnił. – Nie wiem czemu tak jest, być może to jakiś nowy podgatunek potwora, który ma podobne moce co ty, albo jakoś je skopiował – krawiec bezradnie rozłożył ręce. Midas poczuł się jakby ktoś uderzył go w twarz. Poruszył się nerwowo, spuszczając wzrok na ziemię i maniakalnie pocierając blizny, jakby to w jakiś magiczny sposób miało przegnać jego strach. Desperacko próbował zebrać sensowne myśli jednak im bardziej się starał tym bardziej mu one umykały. Opuścił lekko głowę, pozwalając włosom opaść i zakryć jego twarz. Czuł, że złote oczy wzbierają łzami, których wstydził się i zdecydowanie nie chciał pokazać światu.
- Potwór… - powtórzył głucho, jakby z zamyśleniem. Nieprzyjemna strzała bólu przemknęła przez jego serce, wywołując lekki grymas na jego twarzy.
- Monty? Wszystko w porządku? – zapytał Edward niepewnie, robiąc kroczek w jego stronę. Midas parsknął niewesoło, zmuszając się do uniesienia głowy. Potarł twarz drżącą dłonią, starając się ukryć łzy.
- Nie, oczywiście, że nie jest w porządku – odparł, wykonując nieartykułowany ruch dłonią. Odwrócił się w końcu w stronę krawca.
- To całe przekleństwo ze złotym dotykiem zaczęło się kiedy byłem dzieckiem. Kiedy zmieniłem moją mamę – zaczął głosem nieco wyzutym z emocji. – Ojciec wykorzystał mnie jak kurę znoszącą złote jaja. A potem inni i kolejni – nakreślił ostrożnie. Wbił pusty wzrok w tygrysicę która zaczęła kręcić się po namiocie.
- W końcu uciekłam, ale w zasadzie nie widziałem w niczym zbyt wielkiego sensu – mówił dalej, przesuwając palcami po jednej z blizn – Moja śmierć nic dla nikogo nie znaczyła. Ale zanim się wykrwawiłem znalazła mnie Harlow i jej ojciec. Zaopiekowali się mną, opatrzyli, dali normalny dom. Jakoś doszedłem do siebie, zacząłem panować nad sytuacją. I jakoś tak wyszło, że ja i Harlow byliśmy razem. Oświadczyłem się jej – dokończył.
- Nie mam pojęcia jak to się stało, chyba byłem zbyt rozemocjonowany. To była tylko chwila kiedy zmieniła się w złoto. Następnego dnia uciekłem. Tułałem się przez jakiś czas, potem dołączyła Aurum i znaleźliśmy się w cyrku – dodał, spuszczając wzrok.
- A teraz wróciła Jenna, chociaż nie mogę z tym nic zrobić – uśmiechnął się krzywo i niewesoło. W końcu odważył się podnieść wzrok na nieco pobladłego Edwarda.
- Kocham cię, ale widocznie wszystko na czym mi zależy prędzej czy później przez to ginie. Nie chcę ściągnąć cię na dno, zrozumiem jeśli nie będziesz chciał mieć ze mną nic wspólnego. Po prostu to powiedz, a zniknę – powiedział Monty, czując jak w złotych oczach ponownie zagnieżdżają się łzy.

<Słońce? >



26 paź 2017

Rue CD Akuma

Chrzęst łańcuchów wybudził mnie z ciężkiego snu, w którym po otrzymaniu tajemniczej paczki, wraz z Akumą wylądowaliśmy w dziwnej grze, gdzie na każdym kroku musieliśmy walczyć o życie. Po otwarciu oczu sądziłam, że będę się znajdować w swoim namiocie, ewentualnie w jego, jeśli przypadkiem zasnęłam. Zobaczę śpiącego Heddo, obok niego moją Mike. Ale zamiast tej pięknej sceny, przywitały mnie kamienne ściany, które na gołe oko się lepiły. Było tu ciemno, ale zachodzące słońce wpadające przez jedną dziurę w tym... pomieszczeniu, jeśli można to tak nazwać, oświetliło mi łańcuchy. Leżały one na całej powierzchni, każdy był zakończony czarną kulą, przypominającą tą, którą gra się w kręgle. Coś ściskało moje dłonie, czułam na nich zimny metal, a kiedy zniżyłam wzrok, okazało się, że miałam na sobie kajdanki. Było już stare, nieco wyszczerbione. Po takim widoku nie było mowy na senne czy sklejone oczy, a tym bardziej zmęczoną twarz. Po prostu się przeraziłam. Poruszyłam rękoma, czując na nadgarstek ucisk zimny jak lód. Wiedziałam, ze po ich zdjęciu zostaną mi czerwone ślady. Wstałam niosąc za sobą to samo dzwonienie łańcuchów, które wybudziło mnie ze snu, w którym jednak walałbym zostać. Czułam się ociężała, jakby coś mnie przygniatało do ziemi, a w rzeczywistości były to kolejne łańcuchy i kajdany, tym razem na moich nogach. Potrząsnęłam lewą nogą, tutaj kajdan był luźniejszy, przez co latał w powietrzu, uderzając o moją kostkę. Natychmiast zaprzestałam tej czynności rozglądając się po tym miejscu. Dopiero teraz poczułam ostry zapach potu, krwi i stęchlizny. No i czegoś, co musiało tu gnić i się rozkładać przez lata, jak jakiś przejechany borsuk. Nie było tu nikogo prócz mnie. Zrobiłam parę kroków do przodu, napotykając zamknięte drzwi. Nawiedziło mnie okropne uczucie śmierci i strachu. Znałam już to uczucie i nigdy go nie zapomnę; jest prawie tak samo jak z Tobias'em. Zamknięta w piwnicy, tyle, że tutaj przykuta do łańcuchów, abym w żaden sposób nie mogła uciec, z odrobiną światła wpadającego przez małe okienko, które było po prostu dziurą, przez które za żadne skarby się nie zmieszczę. A nawet jeśli, te kule nie przejdą. Nie dość, że są ciężkie, to do tego dziura jest dość wysoko. Podeszłam do jednej czarne kuli i próbowałam jak popchać nogą, ale tylko zmiażdżyłam sobie palce. Spróbowałam więc ręką; były ciężkie. I raptownie nawiedziła mnie panika. Zaczęłam walić w drzwi pięściami, ale one nawet nie drgały. Nie były zrobione z drewna jak wcześniej sądziłam, tylko z metalu, od którego napuchły mi dłonie. Odsunęłam się od drzwi i podeszłam do okna. Stanęłam na palcach, a i tak nie zobaczyłam niczego, prócz gór. Usłyszałam głuche kroki rozlegające się za drzwiami. Ktoś szedł korytarzem, szybko i nerwowo. Odsunęłam się jak najdalej od drzwi, przylegając do mokrych kamiennych ścian. Obserwowałam nieruchome drzwi; ktoś wsadził klucz w zamek i go przekręcił z głośnym łoskotem. Drzwi tworzyły się skrzypiąc, pojawił się w nich potężny mężczyzna, którego twarzy nie widziałam, gdyż stał w mroku. Nie przypominał człowieka.
- Już się obudziłaś. Świetnie, jeszcze zdążysz - po tych słowach podszedł do mnie ukazując swą zdeformowaną twarz; wcześniej sądziłam, że to nie człowiek, ale ostatecznie to była okropna szrama rozpoczynając się od skroni, a kończąca na szyi po drugiej stronie. Nie miał jednego oka, czarne kosmyki wystawały mu spod opierzonego kaptura, a szkarłatne oko obserwowało mnie uważnie. Był ubrany w gruby brązowy płaszcz i czarne glany. Dotknął mojego policzka przejeżdżając po nim lodowatym i szorstkim palcem.
- Kim jesteś? Gdzie ja jestem? - wydusiłam. Czułam się, jakby jego wzrok zatrzymał się na mojej szyi i zaczął mnie dusić bez dotknięcia. Ale on patrzył mi w oczy, nie było to zwyczajne spojrzenie, widziałam w nim szaleństwo zmieszaną z radością.
- To nie ważne. Ważne jest to, ile za ciebie dostanę. Za taką ładną, nienaruszoną buźkę - uśmiechnął się, a w jego wykonaniu było to równie ohydne, jak wygląd jego twarzy. Przez chwilę zastanawiałam się kto mu to zrobił, ale nie zdążyłam znaleźć odpowiedzi. Mężczyzna wsadził kluczyk w moje kajdanki, ale one nie puściły; odpadły tylko łańcuchy. To samo zrobił z tymi na nogach, a kiedy odłączał ostatni, miałam zamiar kopnąć go w twarz. Ale on jakby czytając mi w myślach złapał ją, lekko wykręcił w bok, na co zwalił mnie z nóg. - Niewolników za takie rzeczy każę się gorzej, jak biczowaniem. Ale spokojnie, po jednym razie się uspokoisz i nauczysz, aby słuchać się swojego pana - poklepał mnie po głowie jak małe dziecko, po czym podniósł i zawlókł za drzwi. Nie zamknął ich, zostawił otwarte. Trzymając za ubranie zaciągnął mnie na górę po schodach, a kiedy próbowałam nastąpić na skręconą nogę, poczułam lekki ból. Nie była skręcona, po prostu bolała, za parę minut powinno przejść. Ale w ten sposób się raczej tylko pogorszy. Musiałam w większości dać mu się ponieść, chociaż to nie było miłe, kiedy własne ubranie wrzynało ci się w całe ciało. Ale on się nie odezwał, ciągnął bez opamiętania, aż doszliśmy do kolejnych drzwi, za nimi był długi korytarz. Przeszliśmy przez jeszcze dwie pary, póki nie znaleźliśmy się na zewnątrz. Śnieg raził mnie w oczy, były niczym blask reflektora w nocy. Znowu poczułam zimno i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie butów. Na gołych nogach miałam zakute kajdanki, które ograniczyły moje ruchy. - Ej! Jim! - krzyknął do jakiegoś chłopaka stojący za furgonetką. Odwrócił się i spojrzał na nas. - Weź jeszcze ją, tylko niech nie zamarznie, bo jej nie kupią - popchnął mnie w stronę faceta, który szybkim krokiem znalazł się przed nami. Skinął głową i bez słowa biorąc mnie za ramię pociągnął do auta. Tak kazał mi wejść do furgonetki.
- Okryj się - wskazał na parę koców leżących w kącie, po czym zatrzasnął drzwi. Nie byłam tu sama, w środku znajdowały się jeszcze cztery kobiety i dwoje mężczyzn. Do tego jedno dziecko, które na oko miało jakieś trzynaście lat.
- Gdzie nas wiozą? - zapytałam przerażona, natychmiast chwytając koc, którym okrycie się było trudniejsze niż mogło się wydawać.
- Jak to gdzie - prychnął chłopak. - Na targ niewolników.

<Akuma? Ty lubisz gejów, a ja dręczyć swe postacie xd>

Smiley CD Vogel

Co prawda nie byłam na samym początku z tematem, ale potem się domyśliłam. Jedynek co nie potrafiłam zrozumieć w ludziach to tego dlaczego oni się zawsze o mnie martwią. Ja co prawda o nich się również martwię, no ale bez przesady. Nie jestem kimś ważnym w ich życiu, aby aż tak się o nich martwić. Moje myśli powędrowały jednak w stronę listu i informacji, których dostałam od Pik'a. Odpowiedziałam pomrukiem w stronę Vogel'a i nic więcej. Chciałam być obecna i rozmawiać na jakieś tematy wraz z towarzyszem, ale nie potrafiłam. Zastanawiałam się nad tym co by było gdyby...? Jak powinnam się zachować teraz...? Przerwałam swoje myślenie. Smiley opanuj się! Czas o tym zapomnieć! - powiedziałam w myślach.
- Vogel ty chyba powinieneś trochę poćwiczyć co nie?! - odezwałam się wreszcie, przerywając swoje myślenie i trzymając się tego, aby wreszcie o tym nie myśleć podczas obecności z kimś już zwłaszcza z Vogel'em.
Spojrzałam się na chłopaka, wyglądał na zamyślonego i jakby trochę głodnego. Rozumiałam go, bo również sama głodna byłam.
- Tak - odpowiedział, patrząc na mnie zaskoczonym wzrokiem. Chyba i ja go wyrwałam z myślenia.
- No to pokażesz mi jak się przygotowałeś... Wiesz muszę mieć pewność, że wszystko będzie dobrze. No i specjalnie przyjdę na ten występ - uśmiechnęłam się, wybierając w przód niego, a mówiąc szłam tyłem przez co nie widziałam co jest na drodze.
- Nie mniej jednak przed twoimi ćwiczeniami musimy coś zjeść. Możemy zrobić u mnie coś na ciepło. Ty przygotujesz jedzenie, a ja śniadanie. Co ty na to? - dodałam zanim on zdążył coś powiedzieć na temat ćwiczeń.

<Vogel?>

22 paź 2017

Akuma CD Rue

Czuł, że już kompletnie jego życie się zawaliło. Miał ochotę się pociąć, na krótki moment na jego usta wpełzł uśmiech, gdy przypomniał sobie o tych wszystkich memach z podpisem podobnym do "Pociąć się? Dam ci gratis mydło!", jednak szybko uświadomił sobie na powrót z beznadziejności obecnej sytuacji. Leżał na ziemi, nie potrafiąc się ruszyć. Śnieg zasypywał go z każdą chwilą coraz bardziej, zaczął trafiać do nozdrzy i zatykać je, poczuł, jak krztusi się chłodną wodą, rozpuszczającą się niezwykle powoli. Próbował podnieść nogę, potem rękę, ale nic nie wychodziło. Nawet poruszenie chociażby jednym palcem przechodziło jego możliwości. Może i mu się to udało, ale nawet nie wiedział, czy to prawda. Czuł się okropnie, nie dość, że wszędzie panował chłód i świadomość, że drgawki już minęły, zaczęła go przerażać. Ciało w ten sposób oszczędza energię. Czyli jest już bardzo źle. Do tego nie ma bladego pojęcia, co z Rue. Czy jest gdzieś obok w podobnym stanie? Nie potrafił się odezwać. Sprawdzić. I czuł się z tym tak bardzo źle. Być może leży nieprzytomna. Wykrwawia się na śmierć, bo złamała sobie kość, która przebiła skórę na  tętnicy ( czy to w ogóle możliwe? Nie był pewien, ale najgorsze scenariusze zdążył już sobie przedstawić ). Nawet pojedyncza łza zdążyła zamarznąć na jego policzku, a przynajmniej stanęła w miejscu i czuł się tak, jakby polał policzek stróżką wosku, który zaschnął. Zaczął odczuwać coraz to silniejsze obawy, zmęczenie, poczucie winy i strach. Za to jedyną rzeczą, jaka z każdą chwilą wręcz malała, to świadomość. Przytomność. Zamykając oczy widział wciąż świat go otaczający. To nie jest normalne, ale nie zwrócił na to uwagi. Przecież to przez niego się tutaj znaleźli, gdyby jak jakiś skończony idiota nie otrzymał tej paczki i jak dziecko nie otwarł jej od razu, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Mógł od razu zauważyć kartkę. Mógł odpowiednio zareagować, spalić ją, pudełko wyrzucić, naszyjniki zakopać. Talizman. Czuł jedyne ciepło emanujące od niego,. Aż dziwne, że się nie zerwał podczas lotu. O tak, leciał, i to przez dobrą minutę. Porwany przez wiatr, ciśnięty o skały wraz z wichurą, musiał coś sobie zrobić. Albo po prostu ta cholernie śmieszna gra mu coś zrobiła. Nie potrafił się ruszyć. Odezwać. Przełknąć śliny, która z rozchylonych w z początku bolesnym, później już coraz bardziej desperackim i depresyjnym grymasie, skapywała na śnieg, którego warstwa wciąż się zwiększała. Niektóre płatki topiły się w kontakcie ze skórą Akumy, ale i tak cała byłą pokryta białym puchem. Jeśli nic nie zrobi, udusi się. I w tej samej chwili poczuł, że traci siły. Chciał umrzeć, doczekać swojego końca w tej samej minucie. Uświadomił sobie, jak wiele zła czynił. Zabił ludzi, sprowadził śmiertelne niebezpieczeństwo ja swoją przyjaciółkę, tak wielu znienawidził i nienawiścią obdarzył. Czy ktoś kiedykolwiek usłyszał z jego ust miłe słowa? Te czyste, pochodzące z głębi serca, a nie z rozumu? Nie. I właśnie to bolało najbardziej. Poczuł silną potrzebę wyznania Rue tego, co do niej czuje. Że gdyby nie ona, wielokrotnie już by zginął. Że stałą się dla niego wszystkim, młodszą siostrą, którą ktokolwiek tknie, jest już na celowniku. Takim oczkiem w głowie, którego należy strzec. Delikatną różą podobnej do tej z Małego Księcia, ale po stokroć piękniejszej i bardziej wartościowej. Spróbował rozszerzyć wargi, ale nie był w stanie. Czucie żałości stało się dla niego tak głębokie, że zatopił się w nim całkowicie zaraz przed tym, jak wszystko stało się jednym.
Obudziła go silna woń dymu i ziół, jakby ktoś podpalił kadzidło i ustawił obok niego. Ból głowy doskwierał mu tak bardzo, że zamiast otworzyć oczy, by zobaczyć to, co kryje się za powiekami, zacisnął je, sycząc cicho. Jego pięści również się zamknęły, jakby trzymał w nich swój cały dobytek, którego nigdy nie odda. Miał wrażenie, że jego mózg kurczy się i rozszerza na zmianę, jakby w tak poloneza.
- Budzi się - usłyszał głos. Nieznany, szorstki, jakby niezadowolony ze stwierdzenia właśnie wypowiedzianego na głos. Wyczuł w nim tyle wyrzutu i chłodu, że natychmiast przypomniał sobie, że już go nie odczuwa. Nie fizycznie. Jest w ciepłym miejscu. A więc ktoś go uratował. Czy to jest ta sama osoba, którą przed chwilą usłyszał?
- Tak, masz rację, Logan - usłyszał. A więc ten ktoś to Logan. Poczuł, jak tajemnicze ciepło zbliża się do jego nosa, wchłonął przyjemny i wręcz kojący zapach całym sobą. Nieprzyjemne pulsowanie znacznie się zmniejszyło, ale przez jeszcze paręnaście sekund nie przestawał kuracji. W końcu, gdy niemal całkowicie czuł się NORMALNIE, rozchylił powieki. Rue. Musi ją znaleźć.
- Witaj wśród żywych - powitał go mężczyzna około pięćdziesiątki, z czarnymi włosami przyprószonymi siwizną, spiętymi w niski kucyk i zarostem, który przycinał chyba sam, najprawdopodobniej nożem myśliwskim. Skąd te podejrzenia? To mu właśnie masowało.
- Dzięki - jedynie te słowa wydostały się z jego gardła, ciche, niemrawe, szorstkie w wymowie, nawet przyjazne w znaczeniu. Rozejrzał się, podnosząc się do pozycji siedzącej. Może się ruszać! Jakim cudem? I... - Kto mi pomógł? - spytał, mając lekkie wyrzuty do tego kogoś. Powinien go zostawić.
- Ja - odezwał się blondyn z nieco dłuższymi złocistymi włosami ( dałby głowę, że farbowane ), wciśniętymi za uszy. Jego głębokie, srebrne oczy lustrowały chłopaka całą swoją mocą, kości policzkowe były wyraźne, usta pełne, choć tego samego koloru co cała reszta ciała, szczęki zaciskały się i rozluźniały zupełnie tak, jak jego głowa wcześniej. Zamurowało go, po raz pierwszy pomyślał o chłopaku, że jest przystojny. Boże, dlaczego??? I dlaczego LOGAN?
- Gdyby nie on, umarłbyś. Mogłeś zostać w stanie śpiączki na zawsze - wyjaśnił starszy mężczyzna. - Jestem Blair, można by powiedzieć, że medyk - oznajmił.
- Podziękujesz później. A teraz wstawaj, musisz coś zobaczyć - rozkazał blondyn. Akuma spoliczkował się w myślach gdy stwierdził, że uroczo mu w czarnej skórzanej kurtce, czarnych jeansach, czarnej bluzce bez żadnego nadruku i czarnych butach. Po prostu czerń.

< Rue? Noże, ja nie wiem, co ja mam do gejów <3 >

21 paź 2017

Rue CD Akuma

Przed chwilą igrałam sobie ze śmiercią, a teraz, kiedy doszło do mnie, że jednak mam szansę przeżyć, gdy skoczyłam z klifu, on mi każe spoważnieć? cóż, może ma rację, ale w tej chwili jestem okropnie radosna. W końcu zamiast lądując między zębami tych stworów, albo w lawie, leże sobie na śniegu, mięciutkim jak poduszeczki. Pomijając fakt, że powoli zamarzałam, było cudownie.
- Jak na razie, nie czuje nóg. I dziwie się, że ty też - odpowiedziałam czując, jak promienie słońca odbijające się od śniegu rażą mnie w oczy. Spojrzałam w niebo, teraz nad nami było czyste niebieskie niebo, z ostro rażących słońcem, które wcale nie grzało.
- Bo przed oczami dalej mam wizje śmierci - podał mi rękę i pomógł mi wstać.Przez chwilę czułam się, jakby stała po uda w lawie. Kiedy jednak mrowienie i paraliż zniknęły, zdołałam zrównać z chłopakiem kroku, który ruszył już przed siebie, zostawiając za sobą głębokie ślady.
Przed nami nic nie było, tak jak wcześniej rozciągał się las, teraz widzieliśmy tylko pustynie śniegu. Zamknęłam oczy i zaczęłam iść na ślepo, parę razy wpadając na Akumę lub wywracając się na śnieg.
- Czemu zamknęłaś oczy? - zapytał zdziwiony.
- Bo mnie bolą od tego śniegu - mruknęłam głośno machając rękami w górę i w dół razem z nogami, ponieważ wchodziłam w coraz większe zaspy, w której całkowicie się zapadałam. Po chwili ciszy śniegu było jeszcze więcej, miałam go po pas, a stopy całkowicie mi zamarzły. Otworzyłam oczy. - Nigdzie nie dojdziemy - oznajmiłam patrząc w stronę chłopaka. W ciągu jednej sekundy zaczął wiać mocny wiatr, a razem z nim śnieg. Zakryłam twarz i się nieco skuliłam. Czułam, jak wiatr mnie odrzuca do tyłu. Złapaliśmy się za ręce, aby żadne z nas nie odleciało, ale skutek był całkowicie inny. Czułam tylko jak jego palce się wyślizgują i nagle znika. Po wykrzyczeniu naszych imion wiatr ustał, a Akumy nie było. Ponad to już nie stałam w zaspie sięgającej mi do pasa, ale jedynie do kostek. - Akuma! - zaczęłam wołać przyjaciela, ale nikogo nie było w pobliżu. Zaczęłam się wracać, biegnąć w stronę, w którą zapewne odleciał mój przyjaciel, ale gdy dobiegłam na szczyt górki, wiedziałam, że go nie znajdę. Pustynia śniegu, nic więcej. Żadnej roślinki, drzewka, gałązki. Była tylko rażąca biel, a jego nigdzie... Zaczęłam panikować. Czyli teraz ktoś, kto "włada" tą grą, pozbędzie się nas osobno, czy jak?! Ale najgorsze było to, że nie wiedziałam gdzie był towarzysz, całkowicie zniknął, śladu po nim nie było. Gdy wykrzyczałam jego imię usłyszałam tylko trzepot skrzydeł z tyłu. Odwróciłam się i zamiast śnieżnej pustyni, przede mną rozciągała się wioska.
Czułam się jak w śnie. Na prawdę. W jednej chwili otoczenie się zmienia, a ty nie możesz zrobić czegoś, co byś normalnie zrobił. Widziałam ogniska, ludzi. Chciałam zbiec do nich, ale coś mnie przygniatało do ziemi, nie pozwalając wykonywać jakichkolwiek gwałtownych ruchów.
- Co się dzieje panienko? - usłyszałam głos z tyłu. Odwróciłam się powoli i zobaczyłam wysokiego chłopaka, był podobny do Eskimosów. Patrząc na jego grube ubranie przypomniało mi się, jak bardzo byłam zmarznięta. - Wyglądasz jak kostka lodu - kiedy tylko do mnie podszedł coś mnie pociągnęło do tyłu i zwaliło z nóg. Poczułam jak ktoś mnie łapie za ręce, wykręca je, a obcy uśmiecha się dziwnie. Potem było mocne uderzenie w głowę i ciemność.

<Akuma? Sadziliśmy czosnek, więc dopiero teraz odpisuje. No i wyszło takie krótkie...>

20 paź 2017

Vogel CD Smiley

Wstałem coś koło ósmej godziny. Nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić, nie rozstawałem się z łóżkiem przez następne dwie godziny. W końcu jednak musiałem wstać, gdyż odgłosy z zewnątrz nie dawały mi tej przyjemności, jaką miałem nadzieję, że nacieszę się do końca dzisiejszego dnia. Wstałem leniwie, przeczesując swoje lekko już skołtunione włosy. Kierując się do łazienki, ziewnąłem przeciągle, zabierając przy tym kremowe spodnie, białą koszulę i ciemnoniebieski sweter. Po porannym oporządzeniu się wyszedłem z łazienki i podszedłem do lodówki. Gdy ją otworzyłem, o mało co się nie przewróciłem, gdyż fala pustki walnęła we mnie z ogromną siłą. Westchnąłem zrezygnowany i powolnym ruchem ręki zamknąłem lodówkę, mając jeszcze nadzieję, że jakimś magicznym sposobem znajdzie się tam jakieś jedzenie. Tak jednak się nie stało. Przeciągnąłem swoje jeszcze nie do końca obudzone ciało, po czym wyjrzałem na zewnątrz. Nadal było zimno, lecz nie tak, jak przez ostatnie dni. Wróciłem więc do środka, poszukując wśród wszystkiego jakieś jesiennej kurtki. Po kilku minutach w końcu ją odnalazłem, zgniłozieloną kurtkę z kapturem, który miał przyszyty jasne futerko. Wydychając zmęczony powietrze, wyszedłem z namiotu, a następnie stanąłem tuż przed nim, rozglądając się przy tym. Wtedy właśnie przypomniało mi się, że miałem spotkać się z Pikiem, gdyż miał mi dać plan moich przyszłych występów. Nie myśląc dłużej, poszedłem do niego. Będąc przy jego mieszkaniu, akurat skądś przychodził. Przywitałem się i powiedziałem, po co przyszedłem, na co ten uradowany, od razu wręczył mi kartkę. Nawet na nią nie spoglądając, odszedłem, machając do niego. Schowałem ją do kieszeni, nie myśląc o niej zbytnio. Jakoś nie miałem ochoty psuć sobie tego dnia. Zaśmiałem się sam do siebie, wchodząc do lasu. Taki spacer bardzo był mi potrzebny, w końcu, to bardzo uspokaja. Idąc przed siebie, po krótkim czasie ujrzałem jakąś postać. Lekko zdenerwowany zwolniłem kroku, myśląc, że jest to jakiś nieznajomy, lecz po przypatrzeniu się, ujrzałem, że była to Smiley. Od razu do niej podszedłem, rozpoczynając rozmowę. Po tym, co powiedziała, zacząłem się trochę zastanawiać. W takim stanie i już myśli o występach? To trochę nierozsądne.
- Nie powinnaś teraz o nich myśleć, a o tym, aby wrócić do normy.
Dziewczyna patrzyła na mnie z delikatnie wymuszonym niezadowoleniem.
- Czyli ty także we mnie nie wierzysz? -zapytała z przekąsem, na co żywo pokręciłem głową.
- Wierzę, ale wierzę również w to, że gdy zaczniesz występować w obecnym stanie, to ci się pogorszy, no i chyba lepiej czasem poczekać, by móc wyłonić się w większym blasku, prawda? -zaśmiałem się, na swoje słowa.
Smiley chwilę myślała, po czym mruknęła coś pod nosem i zaczęła znowu iść. Podszedłem do niej z zaciekawieniem.
- Coś nie tak?
- Nie wiem -rzekła, po czym dodała -nie chcę już tkwić w tej bezczynności. To jest...
- Nudne? -zapytałem, tym samym dokończając jej słowa.
Skinęła twierdząco głową, wzdychając głęboko na sam koniec. Ponownie cicho prychnąłem. Zabawne, że tak myślała.
- Oj już, nie zamartwiaj się tak, tym bardziej że tę rolę już ktoś przejął.
Odwracając głowę w moją stronę, zmarszczyła swoje brwi. Zapewne nie do końca wiedziała, co powiedziałem. No cóż, nie dziwię się, bo czasem nawet sam siebie nie rozumiem. Przymknąłem oczy, zwracając twarz w jej stronę.
- Już inni martwią się za ciebie -wyprostowałem się, zakładając ręce za głową -W tym oczywiście ja.
Usłyszałem cichy pomruk z jej strony i nic więcej. Pewnie nadal myślała. Zrobiłem to samo.
<Smiley?>

17 paź 2017

Akuma CD Rue

Uśmiechnął się krzywo, w końcu śmiejąc. Spoglądał w dół nie dowierzając, że spotkało ich tak wielkie szczęście. Spotkali się z parometrową warstwą śniegu, nie łamiąc przy tym kości, a upadali z paruset ( a przynajmniej takie miął wrażenie ) metrów. Lot był okropny. Chociaż adrenalina i w pewnym sensie frajda doznawana przy nim to nieporównywalne doświadczenie, to jednak bał się tak bardzo, że chyba na moment zemdlał, gdyż czując niezwykle nieprzyjemne zimno na całym ciele, miał wrażenie, jakby wybudzał się z niespokojnego snu. Otóż, obawy dotyczące zdrowia, a nawet i życia Rue oraz jego samego sprawiały, że panika to mało powiedziane odwzorowanie tego, co miało miejsce w jego umyśle i ogółem, całym ciele, wpadającym z nieprzyjemnych myśli w drgawki. A może to z chłodem? Uczucie śniegu pod ubraniem, na karku i klatce piersiowej dokuczało mu niemiłosiernie - miał ochotę zedrzeć z siebie skórę, by tego nie odczuwać. A jednak, wracając do lotu, nigdy nie doznał czegoś podobnego. Jakby wyprzedzał samo światło, jakby niczym w bajce Piotruś Pan miał po prostu unieść się zaledwie parę centymetrów nad ziemią i poszybować w przeciwnym do wcześniejszego, kierunku. Świetne zatrważające jednocześnie. Super. 
- Nienawidzę tej czapki, może nawet spłonąć, jeśli nią chodzi - powiedział niezwykle radośnie jak na to wyznanie, ale cóż poradzić, gdy cieszył się jak dziecko posiadające same jedynki, a z najtrudniejszego dla niego przedmiotu wychodzi na szóstkę. Usłyszał śmiech. Czy to jego wypowiedź go spowodowała, czy też głupawka nawiedzająca w tej chwili również i jego towarzyszkę, nie obchodziło go to - wciąż kręciło mu się w głowie, uszy bolały, chyba zawiane. Jeśli za dziesięć minut nie ogłuchnie, postawi kaktusowi na Saharze drinka, po czym się oświadczy.
- Nosiłeś ją przez połowę czasu, CO NAJMNIEJ - klepnęła go lekko w czoło.
- Bo mi w niej ładnie - oddał ze śmiechem, tyle, że śnieżką. Wielką śnieżką, która trafiła prosto w twarz rozmówczyni. Zaśmiał się jeszcze głośniej, tego jeszcze nie było. Chyba, a przynajmniej nie pamięta.
- Faktycznie, zasłaniała przynajmniej część twojej twarzy. O, patrz! W tym też ci ładnie! - wydał z siebie zduszony jej dłonią krzyk - masełko. Potocznie zwana zabawa polegająca na wcieraniu śniegu w twarz przeciwnika. Boże, jak on tego nienawidzi. Ale przyjemnie jest karać innych w ten sposób.
- To najmilsza rzecz, jaką od ciebie dzisiaj usłyszałem - mruknął z udawanym oburzeniem i niezadowoleniem, dłonią strzepując z włosów, nosa i ogólnie całej głowy pozostałości po wyczynie przyjaciółki. Jak jej odda to do końca życia z paraliżem twarzy będzie chodzić.
- Ciesz się że nie słyszysz tego, co myślę - droczyła się. Aż dziwne, jak szybko potrafi się dojść do siebie w dobrym towarzystwie. Nawet jeśli jest się na skraju wyczerpania, w miejscu, gdzie nawet krzaki na ciebie polują, a lawa wydobywa się z pękającej pod tobą ziemi.
- Jeszcze bym się zakochał - skwitował, dostał białym, rozproszonym puchem w twarz, i ogólnie całą sylwetkę. Westchnął, ruchami prawdziwej gwiazdy wśród aktorów i piosenkarzy pozbywając się śniegu. Robiło mu się coraz zimniej, w powietrzu pozostawały smugi po jego nerwowym oddechu. Powinni znaleźć schronienie na odpoczynek, czy jakiekolwiek miejsce, gdzie mogliby zyskać choć trochę ciepła.
- Jestem bardziej urocza niż ty - gdy się nie odezwał, zaśmiała się głośno, uderzając dłonią w swoje udo - Ha, wygrałam! - krzyknęła triumfalnie. Pokręcił przecząco głową na znak,ze trzeba spoważnieć. 
- Tu nie jest dobrze zostać. Jesteśmy na widoku, jest zimno, dostaniemy jeszcze hipotermii - nie był pewien, czy to, co powiedział, to prawdziwe i racjonalne stwierdzenie. Hipotermia? Chyba tak to szło.

< Rue? >
 

Smiley CD Vogel

Nasz wspólny dzisiejszy dzień, był przyodziany w różne uczucia oraz sytuacje. Nie mniej jednak nie zmieniało to tego, iż się kiedyś musi skończyć. Zasmucona lekko tym wszystkim, przez chwilę się zamyśliłam. Ale była to krótka chwila, abym mogła odetchnąć. W drodze powrotnej do cyrku, ostatnie chwile spędzone wraz z Vogel'em dzisiejszego dnia nasz temat rozmów jakby nie miał końca, co mi się podobało. Stąpając po ulicach miasta powolnym krokiem, spojrzałam się na krótką chwilę miejsca od którego się oddalaliśmy się. Wciąż kątem oka potrafiłam zobaczyć diabelski młyn. Sama nie wiem, ale ta atrakcja jakoś wzbudzała we mnie smutek oraz strach, ale wciąż nie potrafiłam o niej zapomnieć oraz podziwiać. Taka karuzela ale potrafiła zawrócić mi w głowie. Ten czas ostatnio tak szybko leci, że nim się spojrzałam, byliśmy już na terenach cyrku. Nie chciałam fatygować Vogel'a, aby mnie odprowadził, wreszcie i on był zmęczony. Ostatecznie chłopak poszedł wraz ze mną. Na pożegnanie powiedział kilka miły słów, które zapamiętałam każde jedno, słowo w słowo. Na pożegnanie dzisiejszego dnia chłopak pogłaskał mnie po głowie oraz pomachał. Wchodząc do swojego namiotu spojrzałam się na swoje zwierzaki, które zaspanymi oczyma spojrzały się na mnie. Odeszłam do nich, zdejmując wcześniej buty oraz płaszcz.
- Dlaczego uczucia są takie trudne do zrozumienia, a wyrażenie ich jeszcze trudniejsze? - położyłam się na kanapie, a Bisca i Yuki położyli się blisko mnie. Sama nie wiem kiedy zasnęłam, ale obudziłam się o poranku. Dokładnie mówiąc to obudził mnie Pik, ale nie miałam mu tego za złe.
- Witaj śpiąca księżniczko! - uśmiechnęłam się na jego widok.
- Miło mi ciebie widzieć! Poczekasz chwilkę to oporządze się oraz zrobię nam coś do picia - uśmiechnęłam się, a Pik przytakną, że się zgadza z tym co powiedziałam.
Pięć minut później ja byłam już przebrana, a woda zaczęła powoli bulgotać. Zrobiłam kilka kanapek. Wszystko co przygotowałam przyniosłam do pokoju obok, gdzie Pik siedział przy stole.
- Proszę bardzo! - uśmiechnęłam się delikatnie.
Skoro Pik przyszedł tak wcześnie to musiał mieć do mnie ważną sprawę. Zaczęłam się powoli denerwować.
- Dziękuję - odparł, a ja się spojrzałam na niego.
- Smiley powinnaś pójść na badania do szpitala, a nie wciąż leczyć się u naszych lekarzu. W szpitalu powinni ci pomóc. Jednak ja nie z tym przychodzę do ciebie... - wziął łyk gorącej cieczy, a ja spojrzałam się na niego uważniej. Na pewno nie było to nic dobrego. - Dostałem wczoraj list skierowany do ciebie. Otworzyłem go przez przypadek. Jak się okazało to list jest z twojego sierocińca. Ktoś napisał, że twój brat był po ciebie tam w poszukiwaniu ciebie - powiedział ciszej, a ja zacisnęłam swoje dłonie mocniej na kubku. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć.
- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś - uśmiechnęłam się, nie mogłam pokazać, że się tym martwię czy przejmuje. Dla mnie rodzina były osoby w cyrku i to mi wystarczyło. Przynajmniej tak sądziłam. Zamieniłam jeszcze kilka słów z Pik'iem, a on musiał już iść sobie. Wyszłam z namiotem coś po dwunastej, popołudniu. Poszłam na spacer sama, Yuki i Bisca zostali w namiocie. Nie wiedziałam co mam myśleć o całej tej sytuacji oraz tym wszystko. Ze zamyśleń wyrwał mnie znajomy głos. Odwróciłam się za siebie a moim oczom ukazał się Vogel.
- Wybacz nie usłyszałam ciebie - uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę. Nie miałam zamiaru nic mówić Vogel'owi o tych badaniach a już zwłaszcza o swoim bracie.
- Nic nie szkodzi. Nad czym się tak zamyśliłaś? - spojrzał na mnie, a ja się głupio uśmiechnęłam.
- Wiesz, ja... ja się zastanawiałam nad tym kiedy będę mogła wrócić do swoich obowiązków. Szykuje słowa, aby przekonać Pik'a do tego - wymyśliłam coś na szybko. Jakoś nie potrafiłam na coś innego wpaść.

<Vogel?>

Vogel CD Smiley

Zamyśliłem się na chwile, po czym odwzajemniłem uśmiech.
- Nie mam żadnych większych planów, oprócz tego, aby w końcu iść do Pika -złapałem się za brodę, drugą ręką oplatając swój brzuch -zapewne pójdę tam rano i będę tam siedział i się tłumaczył do południa, albo i nawet dłużej -westchnąłem zrezygnowany.
Dziewczyna zaśmiała się cicho, co skutkowało moim uśmiechem. Po kilkunastu minutach wyszliśmy w końcu na tereny miasta. Będąc tu, nie czułem już takiego zagrożenia, jak było to w dzielnicy gier. Nadal jednak nie mogłem domyślić się, dlaczego tak barwne i wspaniałe miejsce zmienia się wraz z nadejściem mroku, w okropną melinę, do której lepiej nawet nie zaglądać. Przynajmniej tak mówił ten mały szkrab, Jean, który wraz z rodziną mieszka nieopodal tego miejsca. Skrzywiłem się na samą tę myśl.
Droga do cyrku była spokojna. Rozmawiałem wraz ze Smiley w najlepsze. Opowiadaliśmy sobie nasze przeżycia z dzisiejszego dnia. Wiele razy wybuchaliśmy gromkim śmiechem, co niekiedy zwracało na nas uwagę. Wciąż jednak widziałem w jej oczach coś podobnego do smutku. Nie wiedziałem, czy to dokładnie to, więc o nic się nie pytałem, lecz przez całą drogę mnie to zadręczało. W końcu dotarliśmy do terenów cyrku. Stanąłem na chwilę, rozglądając się dookoła. Mimo iż była dość późna pora, na dworze wciąż było dużo ludzi. Westchnąłem cicho, po czym spojrzałem na Smiley. Chwilę myślałem, aż w końcu rzekłem.
- Odprowadzę cię.
Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, lecz szybko spojrzała przed siebie, częściowo zakrywając swoją twarz włosami.
- Nie trzeba -odpowiedziała najwyraźniej speszona, na co się uśmiechnąłem.
Zacząłem iść przed siebie, wyglądając z daleka jej namiotu. Po krótkiej chwili dobiegła do mnie.
- Naprawdę nie musisz -mruknęła, na co skinąłem głową.
Wtedy Smiley się uciszyła. Wyrównała ze mną krok, idąc w zupełnej ciszy. Nie powiem, trochę mnie ten dzień zmęczył, tak jak i pewnie ją, dlatego nie chciałem niepotrzebnie jeszcze bardziej nadwyrężać jej głosu. Podchodząc pod jej lokum, zatrzymałem się i spojrzałem się na nią. Dziewczyna postąpiła tak samo. Staliśmy tak chwilę, aż w końcu się odezwałem.
- Dziękuję za ten czas, który ze mną spędziłaś. Liczę na więcej takich oraz innych wrażeń -mówiąc to, położyłem swoją dłoń na jej włosach, mierzwiąc je trochę.
Zaczęła mnie odganiać trochę chaotycznymi ruchami rąk, na co zacząłem się śmiać. Uznając, że już się nabawiłem, ruszyłem się z miejsca, machając jej dłonią na pożegnanie. Po kilku chwilach znalazłem się pod swoim namiotem, lecz nawet mnie nie korciło, aby do niego wejść. Bardziej rozmyślałem na temat mojego spotkania z Pikiem. Spojrzałem w prawo, gdzie docelowo znajdywał się jego „zamczysko". Przełknąłem z trudem ślinę, a następnie ruszyłem w tamtym kierunku.
- Lepiej mieć to już za sobą -mruknąłem do siebie, pocierając przy tym nos.
Gdy już byłem przed jego domem, obejrzałem go od góry, do dołu i odwrotnie, głęboko zastanawiając się, czy aby na pewno będzie to dobra decyzja. Kiedy już chciałem z tego pomysłu zrezygnować, czyiś, bardzo mi znany głos, zatrzymał mnie. Ze strachem spojrzałem za siebie, gdzie ujrzałem jego postać. Lekko przygarbiony zacząłem do niego machać dłonią, uśmiechając się przy tym blado.
- Cześć Pik...! -próbowałem być jak najbardziej pozytywny.
- Witaj. Może wejdziemy? -zapytał, otwierając dla mnie przejście.
Niemrawo skinąłem głową, wchodząc do środka. Tam uderzyła mnie fala przyjemnego ciepła i specyficznego zapachu ziół. Rozejrzałem się dookoła, a gdy tylko zobaczyłem, że siada na swoim honorowym miejscu, postąpiłem tak samo, biorąc sobie za cel krzesło naprzeciw jego biurka.
- Powiesz mi, po co przyszedłeś? -zapytał, łącząc przy tym polce u dłoni.
Skinąłem głową i zacząłem się tłumaczyć, dlaczego tak długo się nie pokazywałem w cyrku, a gdy już byłem, dlaczego nic nie powiedziałem. Również wytłumaczyłem się z tego, że mimo iż nie brałem udziału w występach trupy, działałem sam w dzielnicach, tak jak to zazwyczaj robię. Nie powiem, jego wyraz twarzy przysporzył mnie o zimny pot, jednakże zrozumiał mnie. Chwilę był wściekły, jak zresztą zawsze, kiedy się spotykamy, lecz zakończył tę rozmowę tym samym tekstem.
- Mam nadzieję, że będzie to ostatni raz -rzucił mi poważne spojrzenie, a gdy tylko skinąłem twierdząco głową, uśmiechnął się promieniście.
Wstał znad biurka i podszedł do ogromnego regału z kolorowymi arkuszami, w których zapewne były zapisane sprawy finansowe cyrku, jak i każdego członka tutaj. Wziął jeden z nich, po czym wrócił do stolika. Siadając, wyjął z niego plik kartek, a następnie zaczął je uzupełniać. Były niemalże puste w porównaniu do innych w arkuszu.
- Masz zamiar patrzeć tak, jak pracuję, czy w końcu się ruszysz i pójdziesz stąd. Rozpraszasz mnie trochę -powiedział bez krzty sarkazmu, czy złości. Jedyne co mu towarzyszyło, to nuta rozbawienia.
Czym prędzej wstałem z krzesełka i ruszyłem w stronę wyjścia, lecz ten pod sam koniec jeszcze mnie zatrzymał.
- Mam nadzieję, że jutro cię gdzieś znajdę -powiedział lekko obruszony -chcę dać ci plan występów.
- Oczywiście -odrzekłem, wychodząc z namiotu.
Będąc na zewnątrz, odetchnąłem z ulgą. Z czystym sumieniem ruszyłem do swojego namiotu, tym razem nie napotykając żadnego z przedstawicieli ogromnej, cyrkowej rodziny. Będąc w swoim mieszkaniu, poszedłem pod szybki prysznic, po czym rzuciłem się na łóżko, nie wiedząc, kiedy sen zastąpił rzeczywistość.
<Smiley?>

16 paź 2017

Smiley CD Vogel

Bałam się i to mega bardzo. Za każdym razem gdy coś wyskoczyło lub wydało z siebie jakiś dźwięk zacisnęłam swoje dłonie jeszcze bardziej, przygniatając jeszcze mocniej materiał płaszczu. Dobrze, że się aż tak ten materiał nie gniótł no i był z wytrzymałego materiału.
Vogel w pewnym czasie zauważył, że się boję przez co ja się zawstydziłam. Na pewno na moich polikach pojawiły się rumieńce ze zawstydzenia i zażenowania. Na szczęście było ciemno co pomogło mi ukryć chociaż rumieńce przed chłopakiem. Po miłych słowach oraz dodaniu mi otuchy, już tak bardzo się nie bałam. Rozluźniłam się bardziej. Co prawda było strasznie, ale dzięki słowom chłopaka już nie, aż tak bardzo. Sam Vogel bał się niektórych rzeczy, ale poza strachem zaczął nam również towarzyszyć ogromny uśmiech na twarzach, chichot oraz dużo zabawy. 
Przy samym końcu domu strachu, Vogel się tak przestraszył, że aż upadł na ziemię. Podeszłam do niego, podając mu pomocną dłoń. To zjawisko wyglądało przezabawnie, wiec jak tylko chłopak wstał ja zakryłam dłonią swoje usta. Czasami potrafiłam przesadzić ze śmianiem co niektórym osobom to nie odpowiadało i się odwracali ode mnie.
Po opowiedzeniu swoich uczuć oraz przeżyć po całym tym domie strachu, Vogel kupił ogromną watę cukrową. Pierwsza warstwa była niebieska, druga czerwona, a za nią, zielona, żółta a w samym środku nie wiedziałam jakie inne kolory, ale zapewne znajdywały się wszystkie kolory tęczy. 
- Może pójdziemy jeszcze na diabelski młyn? - spojrzałam się na karuzelę, która to była najmocniej oświetlona. 
Wyglądała czarująco no i przy okazji nie potrafiłam jakoś obejść się bez spojrzenia na nią kilka razy. Zapewne widoki z wagonika, który powoli wjeżdżał na górę i na chwilę się zatrzymywał... cała ta panorama musiała być przepiękna...
- Przepraszam, możesz powtórzyć? - Vogel się najwidoczniej nad czymś zastanowił. Ja się lekko uśmiechnęłam w jego stronę.
- Pytam się co jutro robisz? - spojrzałam na niego.

<Vogel?>

15 paź 2017

Rue CD Akuma

Nie dam rady. Nie pobiegnę dalej. Moje stopy płoną, w kolanach coś dziwnie się przesuwa, mięśnie się spięły, a płuca wysiadły.
- Nie dam rady - wypowiedziałam na jednym wdechu, biorąc do płuc najwięcej jak się dało. Kiedy stałam i obserwowałam, jak ziemia się sypie, a te dziwne potwory wpadając do lawy, miałam ochotę się położyć. Wysiadałam, nigdy w życiu nie biegłam tak długo, takim tempem i w takich emocjach. Akuma po chwili mnie wyprzedził, ale stanął.
- Rusz się! - zmusiłam się do biegu, jednak to nie było to samo, co wtedy. Ledwo doganiałam chłopaka. wiedziałam, ze jeśli potrwa to jeszcze dłużej, nie ważne jak bardzo będę chciała, nie pobiegnę już. Chłopak złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć od zapadającego się podłoża. Nagle się zatrzymał. Przed nami znajdowała się kolejna przepaść, ale tym razem tutaj leżał śnieg. Mnóstwo śniegu i białych choinek. Zamarłam. Zabić się spadając z wysoka, czy wpadając do lawy?
- Co robimy? - zapytałam, tym razem nie mając w głowie żadnego pomysłu. Wszędzie teraz widziałam czarne scenariusze bolącej, aczkolwiek szybkiej śmierci. Akuma milczał rozglądając się. Z tyłu ziemia ciągle się kruszyła i wpadała do rzeki lawy. Z przodu mieliśmy urwisko, mające dobre dwieście metrów, gdzie na samym dole znajdował się śnieg.
- Skaczemy - powiedział. Spojrzałam na niego, przypominał mi w tej chwili samobójcę.
- Zabijemy się - spojrzałam do tyłu. Zaraz przyjdzie nasza kolej.
- Tak czy siak to się stanie, jak skoczymy będzie szansa, że śniegu jest wystarczająco, aby wylądować jak na poduszce - wyjaśnił. Spojrzałam w dół. Biały puch leżał wszędzie, czy jest możliwość, żeby było go masa? Albo chociaż tyle, aby się nie zabić, tylko bardzo mocno obić? Trzęsienia stawały się coraz większe, aż poczuliśmy je pod stopami. W jednej chwili oboje skoczyliśmy.
Zamknęłam oczy, ale nie puszczałam chłopaka. Zacisnęłam palce mocno na jego dłoni i czułam tylko mocny powiew wiatru, który wręcz uderzał mnie w twarz i porywał włosy. Czułam, jak się obracam, czułam także dziwny ucisk w brzuchu, który nie był przyjemny. Czyli to czuje ptak, któremu nagle złamie się skrzydło? Nieprzyjemny powiew wiatru i przewracanie się w żołądku? Jeśli to przeżyje, nigdy nie chcę tego czuć. Nigdy w życiu. To było podobne do snu. Spadasz, boisz się, ale kiedy lądujesz na ziemi, okazuje się, że to był tylko sen, przez który po prostu spadłeś z łóżka, dlatego ból wydał się prawdziwy. Ale wiedziałam, ze to nie był sen, chociaż w tej chwili było to moje największe marzenie. Otworzyłam na chwilę oczy, przed tym, jak zetknęliśmy się ciałami z powierzchnią. Nie widziałam za dużo, wiatr wiejące w oczy sprawił, że załzawiły i jedyne co mogłam zobaczyć, to biel. Nie zdążyłam nawet skręcić głową w kierunku Akumy, aby sprawdzić, czy jeszcze tam był.
Wylądowaliśmy w śniegu jakiś metr pod nim. Było go na prawdę dużo, ale chociaż wylądowaliśmy na nim jak na poduszce, zbity śnieg na samym dnie zmienił całkowicie końcowe uczucie. Zamiast poczuć miękkość, jak na pierzynie, czułam lekko ból w plecach i głowie. Na chwile mnie zmroczyło, widziałam czarne plamki, ale w końcu poniosłam się. Jedynie moja głowa była ponad warstwą śniegu, reszta ciała znajdowała się pod. Rozejrzałam się. Nigdzie nie widziałam chłopaka, nie czułam także jego ręki, a wokół mnie znajdowała się jedynie biel, która aż raziła w oczy.
- Akuma! - zero odpowiedzi. Zaczęłam mieć przed oczami najczarniejsze scenariusze, kiedy zauważyłam stopy wychodzące ze śniegu. Dotknęłam ich. - O matko... nie mam czucia w nogach! Paraliż! - krzyknęłam przerażona, kiedy nagle obok mnie wyłoniła się znana mi postać, chociaż w tej chwili wyglądała jak Yeti. Strzepał z twarzy śnieg i spojrzał na moją przerażoną minę. - Nie czuję nóg! - zaczęłam machać stopami nie czując dosłownie niczego.
- Bo to moje nogi - powiedział wstając i zabierając stopy. Patrzyłam na niego nierozumiejący niczego, aż w końcu się lekko uśmiechnęłam. Wygrzebałam się z warstwy śniegu, ale gdy tylko wstałam, natychmiast tego pożałowałam. Moje nogi płonęły i jestem pewna, że gdyby to było możliwe, śnieg pode mną by zaczął topnieć. Od razu usiadłam. - Jak się czujesz? - zapytał siadając obok. Spojrzałam na niego, miał zmęczoną twarz, a w oczach widziałam strach. Poczochrałam go po włosach pozbywając się śniegu z jego włosów.
- Moje nogi płoną, a ty zgubiłeś czapkę - zauważyłam wskazując na jego głowę.

<Akuma?>

14 paź 2017

Akuma CD Rue

Przeraził się tego, co powiedziała. "Skacz". Tylko jedno słowo, a zawiera tyle prawdy, tyle sensu, tyle grozy. Jego mięśnie zareagowały błyskawicznie, niczym automat pozwoliły mu unieść się w górę i złapać dłoń Rue, która nieco zniżyła się pod jego ciężarem. Nie był w stanie trzeźwo myśleć, chyba w ogóle tak nie było. Następne ruchy wykonywał jak przez mglę - nie komunikował się z przyjaciółką, nie zwracał uwagi na otoczenie ( po części ), tylko po prostu chwycił drugą dłonią gałęzi, potem puścił rękę dziewczyny, ją również położył na suchym drewnie. Skrzypiało, miał obraz suwających się korzeni przed oczyma. Oczy mu łzawiły od wysokiej temperatury, ale miał wrażenie, jakby dopiero teraz zaczął oddychać. Jakby powietrze dopiero teraz zaczęło zawierać tlen, a nie parzące cały organizm od środka, jak i na zewnątrz, gazy. Podciągnął się, przewiesił nogę przez pień i usiadł, dopiero po paru sekundach spoglądając w dół. Czuł strach, tremę niczym na scenie, galopujące dziko serce. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, nie myślał o niczym. Ani o tym, co robi, ani o tym, co go czeka. Zupełnie, jakby posiadał jakąś niemożliwą do przebicia blokadę w umyśle. 
- Akuma! - usłyszał głos Rue. Powoli, jakby od niechcenia, podniósł głowę i spojrzał przed siebie. Obraz był niewyraźny, otarł więc dłonią wilgotne oczy. Na chwilę szczypały, gdyż jego ręce pokryte były prochem, ale pomogło. Ujrzał w szczegółach jej twarz obróconą do niego przodem, spiętą i stanowczą. Reszta ciała była ustawiona do niego tyłem, na czworakach. Nie robiła nic do momentu, aż nie odwróciła się przed siebie, ruszając ostrożnie w kierunku bezpiecznego ( chyba ) gruntu, na którym mieściła się reszta zbawczej gałęzi.
- Rusz się! - usłyszał polecenie, wykonał je natychmiast. Szybko, ze spiętymi nadal mięśniami. Trudno było mu postąpić inaczej, sytuacja wprawiła go w istne odrętwienie, z którego trudno było mu wyjść. Krzyknął cicho, gdy gałąź szarpnęła nim w dół, usłyszał syczący ogień i pluski - gałąź rozorała nieco ziemi, która wpadła do lawy i... spaliła się, jakby już się zdążył domyślić. Przylgnął do szorstkiej powierzchni, zaczynając odzyskiwać pełnię świadomości. Otworzył szczelnie zamknięte oczy, każda chwila jest na wagę złota. Nawet ja większą, bo przecież od niej zależy jego życie. Podniysł się powoli, Rue gramoliła już się na ziemię. Zaczął z sercem w gardle i ściśniętym żołądku zbliżać się do niej. Niepewna droga ucieczki coraz bardziej go zmartwiała, ale w końcu nadszedł moment, w którym od właśnie prostującej się na skalistej, jakby się mogło wydawać, powierzchni, dzielił go zaledwie metr. Ukucnął, stawiając małe i ostrożne kroczki. Zdawało mu się, że z każdą sekundą traci równowagę i zaraz runie w dół. Ostatnie pół metra pokonał skokiem. Zdezorientowany usłyszał krzyk Rue.
- Nie! - nie wiedział, o co jej chodzi. Wylądował ne ziemi, wykonując coś na wzór obrotu w przód, tyle że bokiem. Cud natury normalnie. Zaśmiał się na głos, ciesząc się że żyje i jego przyjaciółce nic nie jest. Nie mógł się skupić na jej wcześniejszym zawołaniu, dopiero po chwili przestał się cieszyć i wstał, otrzepując z siebie piach o nienaturalnej barwie. Może są na innej planecie? Ale w takim razie skąd tutaj powietrze?
- O co chodzi? -spytał w końcu, bacznie się jej przyglądając. Czuł taką ogromną ulgę, że nie widzi żadnych odznaczających się poparzeń, zadrapań, czy śladów krwi na stojącej przed nim osobie.
- Gałąź spadła - powiedziała, pocierając oboma dłońmi twarz. Spojrzał w miejsce, gdzie powinien znajdować się pień. Rzeczywiście, nie było go tam. Otworzył usta, starając się odpowiednio dobrać słowa. Rozłożył w końcu bezradnie ręce.
- Nie wiedziałem - odpowiedział cicho, ale w tym samym momencie usłyszeli trzask. Pod ich stopami. Instynktownie jego wzrok padł na ziemię. Rozszerzył powieki, już rzucając się do biegu. - Biegnij! - teraz to on wykrzyczał polecenie. Nierówny grunt wcale nie ułatwiał im ucieczki, dziewczyna zdążyła nieco go wyprzedzić. Miał wrażenie, że za jeden krok jego kolana wygną się w drugim kierunku, gdyż ból w nich był nie tyle duży, co odczuwalny i stały. Usłyszał bardzo głośne chlupnięcie, oglądnął się za siebie, zatrzymując się, by nie upaść. Ogromna powierzchnia ziemi osunęła się , po prostu znikając i wpadając do lawy. Przeraził się, widząc, że istoty wcześniej ich goniące, skaczą na skałę z zamiarem dostania się na stronę rzeki, na której aktualnie znajduje się on i Rue. Jeden się poślizgnął i spadł, drugi nie trafił na odłamek, trzeci również nie, czwarty nie doskoczył do wciąż stojącej na swoim miejscu ziemi, pod piątym po prostu się ona zawaliła. Odwrócił się, z powrotem biegnąc, Rue, jak się okazało, również stanęła w miejscu i przyglądała się ze strachem, nadzieję, zmęczeniem i determinacją wypisanymi na twarzy,

< Rue? Meh, gówno z tego wyszło... >

13 paź 2017

Rue CD Akuma

Spojrzałam na niebo. Zamiast błękitnego nieba owianego w białe puszyste chmury, widziałam czarne tło, a na nim bordowe chmury, przypominały zaschnięta krew. Nie były w żaden sposób puszyste czy pierzaste, raczej zbite. Wydawały się ciężkie, jakby zaraz miały na nas spaść, albo oblać nas krwią. Okropny widok. Ponad to na niebie (jeśli można je tak nazwać) nie leciał żaden ptak, tylko dziwne czarne kropki, które stawały się coraz większe.
Ryba. Wykluczone. Kret? Tym bardziej. Więc ptak, czy ćma?
- Ćma lub ptak - powiedziałam szybko do chłopaka. Nie zareagował, musiałam nim potrząsnąć, aby zwrócił na mnie uwagę, chociaż musiałam odczekać parę sekund, aby wybudził się z transu. Duszące gorąco stawało się coraz bardziej nie znośne. Poczułam także, jak nabraliśmy prędkości. Jeśli się okażę, że na końcu rzeki znajduje się wodospad, pomyślę, że to na prawdę kiepski film, w którym nie chcę brać udział. Spojrzałam w kierunku, w którym płynęliśmy. Lawa rozciągała się jeszcze daleko stąd, ale dlaczego ciągle przyspieszaliśmy? Spojrzałam w bok, te dziwne pokraki nie spuszczały z nas wzroku, ale powoli nie nadążały. Albo na prawdę przyspieszamy, albo one się zmęczyły; raczej to pierwsze. - Ćma lub ptak - powiedziałam ponownie do chłopaka, który był wpatrzony w cztery obrazki. Milczał, a na jego twarzy malował się strach, jak i zdezorientowanie.
Czy ptak miałby sens? Jakie lotne stworzenie przeleciało by po tym niebie? Jeśli o to chodzi, to...
- Ćma - mruknęłam pod nosem.
- A nie ptak? - chłopak podniósł wzrok. Chwilę milczałam zastanawiając się dlaczego wybrałam nocnego motyla.
- Ćma. Idą do ognia, jest ciemno... - wymieniłam, chociaż sama nie byłam tego pewna, bo zagadka ani wcale mi się nie kojarzyła z żadnym stworzeniem. Cóż, albo giniemy ryzykując, albo tchórząc. Bez dłuższego namysłu dotknęłam obrazek przedstawiający ćmę.
Bynajmniej tak mi się wydawało.
Ptak rozjarzył się czerwonym ogniem, a reszta zniknęła. Napis także się rozjarzył, obydwoje musieliśmy się odsunąć, aby przypadkiem nie zostać poparzonym. Z obydwu stron buchnął ogień. Skuliłam nogi i schowałam głowę w kolanach przykrywając się rękoma. Ciepło było nie do wytrzymania, miałam wrażenie, że zaraz spłonę. Nagle poczułam mocne uderzenie, a kiedy podniosłam głowę, okazało się, że zostałam rozdzielona z chłopakiem. Kamienna płyta po której płynęliśmy rozerwała się w pół.
Jakim cudem dotknęłam nie tego obrazka?!
Odsunęliśmy się wpierw od siebie i z nieco większa prędkością ruszyliśmy przed siebie. Stwory już dawno zostały w tyle, a my zaczęliśmy krzyczeć, kiedy na naszej drodze pojawiły się wystające skały. Jeśli w któreś uderzymy, natychmiast się rozbijemy i...
- Rue! - odwróciłam głowę w kierunku Akumy, który klęczał starając się nie wypaść. Także próbowałam się czegoś złapać, ale czego? Krawędzi, żeby mi spłonęły palce? - Musisz złapać tej gałęzi! - krzyknął wymachując ręką w przód. Spojrzałam we wskazanym kierunku, nad rzeką lawy, dość wysoko wisiała gruba gałąź, wyglądała na starą, była bez liści. Była także dość wysoko...
- Przecież nie doskoczę! - odpowiedziałam czując jak prąd porywa i miota mnie.
- Ale musisz! Pomyśl, że jesteś w cyrku! Jak się złapiesz to i mnie wciągniesz! - Gałąź była coraz bliżej. Musiałam spróbować, być może to ostatnia szansa na przetrwanie. Wstałam chwiejąc się na nogach i starając się utrzymać równowagę, co było jednak trudne. Spadłam raz na kolano, ale ostatecznie trzymałam się na nogach. Byłam już blisko, ale lawa mnie przerażała. Miałam wrażenie, że nawet jeśli uda mi się złapać drewno, ono się złapie i spadnę w ogień. Ale... Już kiedyś to ćwiczyłam.
Pierwszy trening przy Akumie: skok na trapezach nad płonącą siatką.
Zrobiłam dwa kroki (tylko tyle mogłam) i się odbiłam, wyciągając rękę do góry, wyobrażając sobie, że znajduje się w cyrku i tylko ćwiczę. Poczułam w palcach szorstką korę, wisiałam nad rzeką lawy czując, jak ręka powoli mi drętwieje od wbijanej kory w skórę. Złapałam się drugą ręką i szybko się podciągnęłam.
- Rue! - spojrzałam w kierunku chłopaka, który już znajdował się pod gałęzią. Skierowałam się w jego stronę, szybko i niezgrabnie, starając się nie spaść. Wyciągnęłam rękę, ale był zbyt daleko, bym mogła go złapać.
- Skacz! - rozkazałam.

<Akuma? Trochę tak ryzykować życie trzeba xd>

12 paź 2017

Vogel CD Smiley

Wybraliśmy dom strachów. Przeszliśmy w jego stronę, a gdy tylko znaleźliśmy się przy nim, podszedłem do tajemniczego mężczyzny obsługującego cały ten obiekt. Poprosiłem o dwa bilety, a gdy już je dostałem, wróciłem do stojącej przed budynkiem, Smiley. Uśmiechnąłem się do niej miło, po czym weszliśmy do środka. Byłem pierwszy, lecz to wszystko przez to, że korytarz prowadzący do środka był dość wąski. Po jego przejściu zaczekałem na dziewczynę, która szła dość wolno. Po podejściu do mnie popatrzyłem na nią zmartwiony, lecz kiedy zobaczyła, że na nią spoglądam, od razu ruszyła przed siebie. Westchnąłem głęboko, wzruszając ramionami, a następnie ruszyłem za dziewczyną. Dość szybko wyrównałem z nią krok, nie zdejmując z niej wzroku. To był właśnie mój błąd, bo właśnie wtedy wyskoczyła na nas jakaś postać, przez co po moich plecach przeszły nieprzyjemne dreszcze, a włosy natychmiastowo stanęły dęba. Nabrałem powietrza nosem, po czym wypuściłem je nosem, aby się uspokoić. Wtedy usłyszałem jakiś stukot. Odwróciłem się w jego kierunku i ujrzałem Smiley dosłownie przyczepioną do ściany. Zdziwiłem się tym widokiem, lecz szybko się uśmiechnąłem. Podszedłem do niej, nachylając się delikatnie.
- Hej, wszystko w porządku? Już niczego nie ma -powiedziałem, spoglądając na jej twarz.
Otworzyła oczy, a gdy mnie ujrzała, od razu się rozluźniła, jakby nie chciała pokazać, że się wystraszyła. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się delikatnie.
- Wszystko dobrze, a ciebie? -złożyła ręce za plecami, przekręcając przy tym delikatnie swój tułów.
Pokręciłem głową, przewracając przy tym oczami.
- Boisz się prawda? -zaśmiałem się, dobrze wiedząc, że mam rację.
Dziewczyna wyraźnie się speszyła. Odwróciła głowę, łapiąc dłonią za jeden kosmyk swoich włosów. Zaśmiała się nerwowo. Złapałem ją za rękę, którą aktualnie kręciła kółka we włosach, przez co natychmiastowo się na mnie spojrzała. Patrzyła na mnie zaskoczona.
- Jeżeli się boisz, to dlaczego się zgodziłaś? -zmarszczyłem delikatnie brwi.
- Nie chciałam psuć zabawy -powiedziała cicho, spuszczając wzrok na mój tors.
Puściłem ją, odchodząc kilka kroków, po czym spojrzałem na nią przez ramię.
- No to zacznij się bawić, a nie bać! -uśmiechnąłem się, zapraszając ją dłonią do siebie.
Dziewczyna niemalże od razu podeszła do mnie, uśmiechając się miło. Ponownie zaczęliśmy iść przed siebie. Właśnie od tego momentu niemalże na każdym kroku coś nas zaskakiwało i straszyło. Parę razy nawet zrywaliśmy się z miejsca i biegliśmy przed siebie, nawet na nic nie zważając. Oczywiście, śmialiśmy się przy tym donośnie. Wciąż jednak widziałem, że Smiley jest niepewna i wciąż się boi. Cały czas ujmowała rękoma skrawki ubrań. Oczywiście, próbując przy tym nie dawać znać, że wciąż się boi. Pod sam koniec zauważyłem, że już zaczęła się do tego przyzwyczajać, tym samym pokazując swój szczery uśmiech. Patrząc tak na nią, o mało co sam nie zszedłem na zawał, gdyż jeden z manekinów dosłownie wyskoczył w moją stronę i spowodował, że się przewróciłem. Smiley podeszła do mnie, pomagając mi wstać.
- Dzięki -powiedziałem speszony.
- Myślałam, że się nie boisz -zaśmiała się, zakrywając piąstką swoje usta.
Prychnąłem cicho, lecz również się uśmiechnąłem, łapiąc się za tył głowy. W końcu wyszliśmy z tego przerażającego miejsca, relacjonując nawzajem swoje odczucia. Szliśmy przed siebie. Po drodze stanęliśmy przy budce z watą cukrową. Kupiłem jedną, dużą, którą zaczęliśmy jeść w drodze do cyrku. Po tym przeżyciu było mi nawet szkoda opuszczać to miejsce, jednakże za bardzo martwiłem się o nasze bezpieczeństwo. Wtedy z rozmyśleń wyrwał mnie głos dziewczyny. Spojrzałem się na nią z zaciekawieniem.
- Przepraszam, możesz powtórzyć? -zapytałem, ciągnąc kolejny skrawek waty.

<Smiley?>

10 paź 2017

Smiley CD Vogel

Zostały nam dwie atrakcje po czym Vogel chciał wrócić do cyrku. Ja byłam temu przeciwko. Chciałam zostać dłużej, ale rozumiałam przyczyny powrotu do cyrku. Sam Vogel jakoś nie miał zaufania do wszystkich tutaj ludzi.
Weszliśmy do domu luster. Zapamiętałam dokładnie instrukcje jak mamy dotrzeć do wyjścia. Będąc w środku przed nami były trzy ścieżki. Co do zakładu z Vogel'em byłam nie pewna, ale ostatecznie się zgodziłam. Jakbym się nie zgodziła to bym nie była sobą. Ja kocham ryzykować. Co prawda czasami przegrywam, ale wygranych mam więcej na koncie. Z uśmiechem na twarzy wyruszyłam przed siebie. Nie wiem kiedy Vogel ruszył, ale nie długo po mnie. Nie miałam zamiaru się spieszyć tak więc dokładnie przyglądałam się w lustra. Przeglądając się w każdym jednym lustrze nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Jednak stanęłam na chwilę w miejscu. Zrozumiałam, że się zgubiłam. Wprost się załamałam. Wiedziałam, że do tego dojdzie. Moją orientacja w terenie ma sobie wiele do życzenia.
- Muszę popracować nad swoją orientacją - powiedziałam pod nosem po czym przypominając sobie wskazówki kobiety poszłam wraz z lustrami. Miałam nadzieję, że Vogel nie musiał długo na mnie czekać. Będąc przy wyjściu zobaczyłam że przede mną nie ma Vogel'a. Jednak kierując swój wzrok na lewo zobaczyłam, że on również co dopiero wyszedł.
- Remis - powiedziałam pod nosem, a chłopak to usłyszał.
- Najwidoczniej remis... - uśmiechnął się delikatnie.
- Może chcielibyście wstąpić do strasznego domu - usłyszałam za sobą głos. Przeszły mnie, aż dreszcze.
- Może nad roztrzygnięciem tego remisu pomyślimy później, a teraz wstawimy do strasznego domu... - słysząc słowa Vogel'a, myślałam, że zapadnie się pod ziemią.
- Dobrze... - odpowiedziałam. Spojrzałam się za siebie na osobę, która zaproponowała nam ta propozycję jednak ja nigdzie nie widziałam tej osoby.
Udaliśmy się w stronę strasznego domu. Ja się już bałam a co dopiero teraz w środku. Przed wejściem do środka przełknęłam ślinę, a gdy Vogel wrócił z biletami ruszyliśmy do środka. Nie chciałam pokazać, że się boję dlatego
zacisnęłam jedną ręką kawałek materiału.

<Vogel?>

Informacja + Czystka!!!

Kiedyś ten dzień musiał nadejść jak to w każdym jednym blogu. Zacznijmy najpierw od tych lepszych, milszych wiadomości. Na blogu są osoby, które są bardzo aktywne za co naprawdę WAM wszystkim dziękuję. Event na Halloween jest w trakcie ustalania i ogólnie zarysu, jednak jeżeli macie jakieś pomysły to mile są one widziane. No i druga ważna rzecz. Pewnie już zauważyliście, że nie wchodzę na czat na blogu a jest to spowodowane tym, że mój laptop się zepsuł dlatego jestem cały czas na telefonie, a ten czat mi nie pasowało i w ogólne nie ułatwiał sprawy. Dlatego powstał nowy czat na Discord, tam znajdziecie mnie prawie o każdej godzinie, gdyż mam aplikacje na telefonie i dostaję za każdym razem powiadomienie (oczywiście nie wejdę podczas lekcji bo wtedy zazwyczaj śpię, ale ciii.... xD ) 

A teraz czas na gorsze informacje (tutaj mowa o czystce) Wysłałam ostatnio *przeglądam pocztę na howrse* 5 października do kilku lub kilkunastu osób upomnienia. Dostałam tylko dwie odpowiedzi. Osoby które dostały po raz pierwszy dostały upomnienie, zostanie to wszystko odnotowane a osoby, które dostały więcej niż dwa razy upomnienie zostaną dzisiaj "odesłane" z cyrku do swojego domu. Osoby te mogą ponownie wrócić jednak od ich odesłania (jak to ujęłam wcześniej...)  musi minąć jeden miesiąc oraz po dostaniu formularza muszę dostać od razu opowiadanie mające więcej niż 350 słów!

Lottie
# Powód: brak odpowiedzi na moje upomnienia, brak kontaktu z właścicielką 

Osoby które dostały upomnienia to:
Naamio - upomnienie zostało dodane na listę 
Aeroce - upomnienie zostało dodane na listę 
Blade - upomnienie zostało dodane na listę 
Shavile - upomnienie zostało dodane na listę 
Dzieciak - upomnienie zostało dodane na listę 
Amor - upomnienie zostało dodane na listę 

Osoby, które dostały upomnienie ale odpowiedziały na wiadomość dlatego upomnienie nie zostanie dopisane:
Catty - dostałam odpowiedź i rozumiem sytuację, więc nie dostaje upomnienia
Irys oraz Helsing - właścicielka postanowiła usunąć swoje postacie jednak miejmy nadzieję, że ponownie do nas wróci 

Osoby, które dostały pochwały:
Rue
Akuma
Vogel 


Akuma CD Pullsatilla

Spoglądał na nietypowe ubarwienie włosów dziewczyny. Na myśl przyszły mu swoje własne - mieszanka bieli i szarości, po części czerni, jednak rzadko. Zastanawiał się, czy to wynik naturalny, czy może skutek uboczny czegokolwiek. Lub farbowanie, przecież to najbardziej prawdopodobne. Ale trudno mu to stwierdzić na sto procent, będąc świadkiem samego siebie.
- Pewnie - uśmiechnął się ponownie, niezbyt wiedząc, co innego mógłby zrobić. Miał wrażenie, że wyjdzie na osobę, która się podlizuje. Może to tylko złudzenie spowodowane faktem, iż zwykle nie zachowywał się w ten sposób. Może się zmienił, dorósł, albo też tak po prostu... wyszło. Trudno stwierdzić, nawet jemu samemu. - W cyrku wiele nie ma co pokazywać, jedynie mogę ci przedstawić namioty osób, mniej więcej wiem, gdzie co i jak. Potem mogę ci pokazać miasto, tam jest więcej ciekawych rzeczy. Lub możemy się też przejść do lasu, jest tutaj bardzo ładnie - powiedział, jak twierdził. To także dosyć dziwne zachowanie. Psycholog? Jak najbardziej. W każdym razie, zaczął rozmyślać nad właśni lasem. Uwielbia otoczenie drzew, to czyste powietrze, jakiego, trzeba przyznać, ostatnio a świecie brakuje. Coraz mniej jest zieleni, barwy zmieniają się w istne złoto, szkarłat, brąz i szarość. Piękne połączenie, jedno z jego ulubionych. Ale jeśli ma być szczery, kocha chyba każdą porę roku. Oprócz lata. Kiedyś, gdy jeszcze chodził do szkoły, powiedziałby oczywiście, że lato to jego ulubiona pora roku, przez wakacje w niej umieszczone. Ale nic więcej nie zawiera - wieczny upał, masę turystów, a co z tym idzie, tłoku i hałasu. Chętnie uciekłby w ten czas, zakopując się pod ziemię na tyle miesięcy, ile trzeba i ile zachce. Ale cóż, trzeba jakoś zapracować na życie. Zarabianie w cyrku jest dosyć prost,e o ile ma się predyspozycje. Dzisiaj Pullsatilla - zastanowił się na moment, czy na pewno dobrze zapamiętał jej nazwę - pokarze swoje. Cokolwiek miała i nadal ma zamiar przedstawić, musi zadowolić Pika. Jest to jednocześnie łatwe, jak i trudne. Nie jest on idealistą - choć przykłada wagę do szczegółów, należy zachować zimną krew uśmiech na twarzy. To jeden z kluczy do sukcesu, masz wyglądać na zadowolonego z samego siebie i szczęśliwego z tego, co właśnie robisz. Jeśli nie okażesz się na tyle dobry, przydzieli cię do drugiej grupy, uczącej się lub cię nie przyjmie. Ale trzeba przyznać, niewielu było takich, którzy się nie dostali. Każdy otrzymał szansę, choć nie każdy ją spełnił i wykorzystał we właściwy sposób.
- Długo tutaj jesteś? - spytała, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie uważał, czy jeszcze wcześniej coś mówiła. Jeśli mu się z czegoś zwierzyła, powiedziała cokolwiek, nie zwrócił na to uwagi. przeklął w myślach parokrotnie, powtarzając jedno i to samo słowo w kółko. Ostatnio dość często się rozkojarza, to się robi kłopotliwe. Stwierdził, że to również pierwsze... osobliwe? Tak, chyba można to tak nazwać, pytanie z jej strony. Cóż, czego się dziwić? W końcu to nowe miejsce, nowi ludzie, wszystko nowe. W dodatku tylko jeden dzień znajomości, tak krótkiej. Zapewne zmęczona po podróży, z kiepskim samopoczuciem. Ale jak widać, polepszyło jej się. To dobrze. Bardzo dobrze.
- Już jakiś czas, nie potrafię zliczyć. Pół roku? - myślał na głos, próbując wymienić w umyśle jakieś ważne daty, wydarzenia, czy cokolwiek innego, co mogłoby go naprowadzić na drogę właściwej odpowiedzi. W końcu zrezygnowany odparł, niezadowolony z siebie - nie mam bladego pojęcia, ale chyba jakoś pół roku - to prawda? Być może, zbeształ się za własną niewiedzę, tak ważną, a tak błahą jednocześnie.
- To długo - stwierdziła, zaśmiał się na te słowa.
- Są ludzie, którzy spędzili tutaj o wiele więcej czasu, niż ja - o wiele więcej. Weszli do namiotu robiącego jako stołówka, jadalnia, czy jakkolwiek by to nazwać. - Lubisz coś konkretnego? Są owoce, na początku tygodnia zawsze jest ich wiele. Na pewno chleb, dżem, szynka lub ser biały. Zawsze jeden z tych trzech ostatnich jest - wymieniał na głos, kierując się do szafek. Zaczął szperać w ich zawartości.
- Szukaj czego tylko chcesz, jak znajdziesz zielone jabłka, to mów - powiedział, ostatnie słowa mówiąc posępnie - nie znalazł ich na miejscu, gdzie zwykle było. O ile w ogóle je dostarczono...

< Pullsatilla? >

Odchodzą!

Helsing

Irys
#Powód: Decyzja właścicielki 

Vogel CD Smiley

Zabawa na karuzeli była przednia. Dawno się tak świetnie nie czułem, a widząc szczęście na twarzy Smiley, jeszcze bardziej wszystko mnie cieszyło. Właśnie takie chwile najbardziej kochałem. Dobra zabawa i świetne towarzystwo -to coś, co niektórym brakuje. Spojrzałem się na dziewczynę, która z chwili na chwilę zrobiła się dość nieśmiała. Nie rozumiałem tego zbytnio. Działo się to już przez jakiś czas, lecz nie chciałem jej o to pytać. Pokręciłem głową i ponownie powiedziałem z uśmiechem.
- To może jeszcze jedna atrakcja, może dwie i idziemy do cyrku? -Mimo że mówiłem to z uśmiechem, do głosu wkradł mi się smutek.
Naprawdę nie chciałem kończyć tego dnia, lecz na wszystko znajdzie się taka pora, jak koniec.
- Co? -zdziwiła się, odwracając głowę w moją stronę -dlaczego?!
Wskazałem palcem na niebo, delikatnie przekrzywiając głowę.
- Niedługo wieczór i chociaż jest to tak barwna dzielnica, nie wiem, jak tu jest późnymi godzinami -nie chciałem, aby na nas napali, a co gorsza, by nam coś zrobili.
Dziewczyna z widocznie zasmuconą miną przytaknęła, po czym zaczęła szukać jakichś atrakcji, które moglibyśmy zwiedzić. Tym razem padło na dom luster. Przeszliśmy do niskiego budynku, o pomarańczowej barwie. Przed nim stała kobieta w kolorowym stroju, która zachęcała do wejścia. Gdy podeszliśmy, szybko opowiedziała o regułach, po czym pozwoliła nam wejść. Mimo iż budynek na zewnątrz wyglądał na niewielki, tak naprawdę był ogromny. Był to labirynt z lustrami, czyli nie dość, że zabawa, to jeszcze coś do pomyślenia. Połączenie idealne. Zbliżyłem się do Smiley, nachylając się jej do ucha.
- To może mały wyścig? -patrzyłem na trzy ścieżki przed nami. Jak opowiedziała organizatorka, każde przejście ma swój koniec, więc nie było problemu z wybraniem -kto pierwszy wyjdzie, ten coś wygrywa?
Smiley spojrzała na mnie z pytaniem wymalowanym na twarzy. Zaśmiałem się krótko, zasłaniając przy tym dłonią usta.
- Niby co wygrywa? -zapytała z podejrzeniem, marszcząc przy tym swój malutki nosek.
- Wszystko, co chce osoba wygrana -wzruszyłem ramionami, a następnie podałem jej dłoń -To co? Zgadzasz się? -uśmiechnąłem się zadziornie.
Dziewczyna nie była zbyt przekonana, lecz po krótkiej chwili uścisnęła mi dłoń, po czym ruszyła w korytarz drugiego przejścia. Stałem jak wmurowany. Zanim się ruszyłem, minęło kilka sekund. Zdając sobie z tego sprawę, ruszyłem w kierunku trzeciego przejścia. Na początku poznawałem tajniki tego wszystkiego, lecz kiedy już zrozumiałem w pełni, jak to działa, zacząłem iść przed siebie. Przechodząc przez wąskie korytarze, spoglądałem na swoje odbicie w lustrze. Prawie każde z odbić było zniekształcone w jakiś sposób, gdzie szybko można było odróżnić, gdzie znajduje się prawidłowa droga, gdyż taka posiadała jedno lustro normalne. Parłem do przodu, myśląc o Smiley. Ciekawe jak ona sobie radzi? Wyciągnąłem misia ze swojej kieszeni. Przyjrzałem mu się dokładnie, przez co nie zauważyłem lustra. Obejrzałem się dookoła i szybko stwierdziłem, że się zgubiłem. Westchnąłem ciężko, lecz po chwili się uśmiechnąłem, a następnie schowałem misia z powrotem do kieszeni swojego płaszcza. Chciałem ją teraz widzieć. Jej wyraz twarzy, kiedy się zgubiła tak jak ja teraz. Pewnie wyglądałaby zabawnie. Pokręciłem głową, odganiając od siebie tę myśl, po czym odwróciłem się do tyłu. Przeszedłem kilka kroków, aż w końcu odnalazłem wskazówkę. Wiedząc już, gdzie jest prawidłowa droga, zacząłem biec truchtem. Mijałem kolejne lustra, coraz bardziej obawiając się o to, że Smiley już dawno wyszła i musiała na mnie czekać.

<Smiley?>

9 paź 2017

Smiley CD Vogel

Vogel w nagrodę wybrał kocie uszka. Mężczyzna który dał nam nagrody dał uszka kocie podwójnie. Nie wiedziałam dlaczego, ale jedne z nich dostałam od Vogel'a. Założyłam opaskę z kocimi uszkami na głowę. Widząc w nich chłopaka lekko się zarumieniłam, raczej nie można było zobaczyć tych rumieńców. Niestety jak chłopak powiedział, że ja wyglądam w nich słodko, rumieńce pojawiły się bardzo widoczne. Chłopak miał całkowitą rację odnośnie ludzi, ja sama nie wyobrażałam sobie, że to możliwe. Jakoś nim zdobyłam zaufanie do jakiegoś człowiek trwało to trochę. Tak był na samym początku, gdy dołączyłam do cyrku. Co prawda teraz już tak nie mam, ale pozostało wciąż trochę nieufności w moim sercu do ludzi. Akurat Vogel'owi wierzyłam całkowicie. Vogel na widok karuzeli z filiżankami, zaciągnął do niej. Nim się obejrzałam już siedziałam w jeden z filiżanek. Była ona z jednej strony granatowa gdzie widniał rysunek księżyca z gwiazdą a drugą część była błękitna wraz ze słońcem i chmurką. Co do filiżanki nie miałam sprzeciwów, była urocza. Vogel spojrzał się na mnie, a ja się uśmiechnęłam. Siedział blisko mnie. Moje serce nie chciało się uspokoić. Karuzela zaczęła się kręcić. Chwyciłam za kółko które było w środku, Vogel zrobił to samo. Zaczęliśmy nim kręcić, a nasza filiżanka zaczęła się najszybciej kręcić. Zaczęłam się śmiać. Widząc świat, który obecnie był rozmazany nie mogłam przestać się śmiać. Po kilku minutach wszystkie filiżanki się zatrzymały.
- Ale super było! - powiedziałam radośnie z uśmiechem od jednego do drugiego ucha.
- Masz rację, fajnie było - usłyszałam od chłopaka, który obdarował mnie delikatnym uśmiechem.
- Dziękuję ci - powiedziałam trochę ciszej przytulając się mocno do misia, którego miałam obecnie w ramionach.

<Vogel?>

Akuma CD Rue

Wokół unosiła się gorąca para, zrobiło mu się słabo. Wręcz czuł, jak ciepło przebija się przez całą objętość skały, która ich uratowała i zgubiła jednocześnie, a parzące wręcz powietrze omiata go nawet wtedy, gdy nie ma najmniejszego podmuchu wiatru. Oczy łzawiły mu z powodu wysokiej temperatury, czuł się jakby wszedł do łaźni, w której ktoś brał wcześniej długi, gorący prysznic. Z tą różnicą, że nozdrza wręcz go parzyły, a zapach palonego metalu i dymu roznosił się wszędzie jako zamiennik szamponu, mydła oraz innych tego typu rzeczy. Westchnął głęboko, chcąc sprawdzić, czy jego płuca nie spłoną. Spojrzał w górę, wszystko okrywała pomarańczowa mgiełka, opary unosiły się znad substancji znajdującej się pod nimi. Zastanowił się, co teraz. Jak się stąd wydostać. Istna rzeka zagłady sprawiła, że nie mieli wielu opcji do wybrania. A właściwie, to tylko jedną. Płynąć na kamulcu dalej, tylko tyle potrafił teraz stwierdzić. Starał się uspokoić emocje oraz głośno bijące serce. Właśnie prawie co nie umarli, a ujadanie dobiegające z góry wciąż sprawiało, że cały drżał. To nie jest normalne. Ale co tak na prawdę kiedykolwiek było? Teraz już nawet kawa z mlekiem z połowy łyżeczki i z taką samą ilością cukru nie będzie smakować tak samo. Kwaśnawy aromat zielonego jabłka powierzy mu inne wspomnienia dotyczące wszystkich chwil, jakie przyjdą mu na myśl. Dlaczego w takiej chwili myśli o jedzeniu? Jest głodny. O tak, Ale to chyba najmniejsze zmartwienie teraz. Znajdują się na dryfującym po lawie odłamku skalnym, temperatura zaraz odbierze im przytomność, a następnie bestie zdążą dopaść.
- Co robimy ? - w chwili, gdy usłyszał zasadnicze pytanie, miał ochotę położyć się i pójść spać. Poczekać, aż to wszystko się rozwiąże samo lub za pomocą Rue, ale wiedział, że tak nie może. Miał ochotę się rozpłakać z frustracji, wściekłości spowodowanej przez bezsilność oraz rozpaczy. Czuł się jak na najgorszym w życiu teście z matmy, którego zawalenie oznacza powrót do przedszkola i zaczęcie wszystkiego od nowa. Rozgrywałby się on zaraz po oblanych egzaminach z pozostałych przedmiotów, w tym wychowania fizycznego. I muzyki. Zauważył, że skupia na czymś wzrok. Powędrował za nim i wręcz ręce mu się załamały. Jego wcześniejsze emocje jeszcze się pogłębiły, nastąpił w nim prawdziwy wybuch odczuć. Jednak nadzieja oraz radość również się ukazały, starają się złagodzić działanie pozostałych, negatywnych doznań. Widział tekst, parę obrazków przed nim - do góry nogami. Litery wirowały przed jego oczyma, oddalały się i przybliżały. ie miało to sensu. Czuł się, jakby po długim śnie szybko wstał z łóżka. Wtedy widzi się kolorowe plamy wokół, wzrok spowija mgła, kręci się w głowie. Jest to dość fajne, ale i nieprzyjemne. W każdym razie, teraz było podobnie, tyle że... było okropnie. Gdy w końcu odzyskał panowanie nad swoimi zmysłami, westchnął przeciągle. Wszystko zdawało się toczyć w zwolnionym tempie, jak na nagraniu z jakiegoś filmu, w które jest puszczane początkującym agentom dla wyłapania na nim czegoś podejrzanego. Co mogłoby naprowadzić do rozwiązania sprawy, zdania testu. Czy wszystko musi się kręcić wokół testów, egzaminów i innych tego typu pierdół? Otóż tak, właśnie tak. Do tego przygotowywało, i dalej to robi, cholerne życie. Bo jakby inaczej.
- Popatrz górę, wytęż wzrok, przejrzyj chmurę, wzbij się w lot - przeczytał płynnie, choć jego głos dobiegał jakby z oddali. Co prawda już mu się polepszało ,ale wciąż miał wrażenie, jakby miał zaraz zemdleć.Przeklął cicho, nie rozumiejąc już zupełnie słów. Dopiero po paru sekundach zdał sobie sprawę, że przecież powinien spojrzeć w górę. Skoro tak napisano, to tak prawdopodobnie trzeba zrobić. Ironia.

< Rue? Brak pomysłu, chyba zgonuję xd >

Pullsatilla CD Akuma

Starałam wysilić mój mózg na ostatki skupienia, gdy Hayato tłumaczył mi gdzie co jest. Byłam świadoma, że moje umiejętności orientacji w terenie pozostawiają wiele do życzenia, przez co łatwo mi się zgubić nawet na małej przestrzeni, a co dopiero labiryncie z kolorowych namiotów cyrkowych.
-Dziękuję.- Powiedziałam podnosząc leciutko kąciki ust. W odpowiedzi otrzymałam odwzajemniony uśmiech za którym kryła się kolejna emocja. Niepokój, a może troska? Nie byłam tego w stanie określić przy moim stanie. Impulsywny ból głowy pojawiał się coraz rzadziej, ale wycieńczenie całą sytuacją było równie dołujące. -Do zobaczenia jutro.- Zebrałam się na ostatki ekscytacji i pomachałam szybko podniesioną ręką na pożegnanie. Chłopak zawtórował tym samym przy okazji robiąc ten sam gest. Do tego szybkie "Cześć", a ja już byłam w drodze do mojego noclegu. Noc nie była zimna, a po samym terenie chodziło już niewiele osób. Cyrkowcy po występach mieli wystarczająco dużo czasu, aby dotrzeć do swoich namiotów. Właściwie która była godzina- nie miałam pojęcia. Zawsze łatwo traciłam poczucie czasu, lecz wszystkie te przemyślenia na tamtą chwilę były jedynie zbędnym ciężarem dla mojej głowy. Nie byłam nawet na tyle zainteresowana, aby popatrzeć na niebo i spróbować oszacować po umiejscowieniu księżyca. Właściwie nic mi się nie chciało, oprócz rzucenia się na łóżko i zapadnięcia w sen.
Gdy weszłam do swojego "mieszkania przejściowego" mile się zaskoczyłam. Po piętrowym łóżku stwierdziłam, że oryginalnie przeznaczone było dla dwóch osób. Widać było, że nie jest to pomieszczenie dla osób z klaustrofobią, lecz może kogoś motywowała taka ilość przestrzeni do poznania świata na zewnątrz. Oprócz miejsca do spania znajdował się tu tylko malutki stoliczek z niedopasowanym do tego krzesłem, dwie szafki oraz najzwyklejsza szafa. Odpięłam guziczek leciutko uwierający mnie pod szyją, a rozłożysty materiał peleryny rzuciłam w kąt łóżka. Spodziewałam się, że koc, który leżał przygotowany na posłaniu nie będzie wystarczającym źródłem ciepła na tą noc. Zdjęłam torbę i rozwiązałam kokardę okalającą mnie w pasie, a sakiewki do niej przyczepione delikatnie odłożyłam na stoliku, a sama zaczęłam po kolei otwierać szafki oraz komody w poszukiwania jakiś świec bądź lampki. Jedynym elementem oświetlenia w tamtej chwili były cząstki światła przebijające się przez cienkie warstwy namiotu. Były wystarczające by wszystko wyraźnie widzieć, lecz bez soczewek samo odnalezienie się bez światła byłoby ciężkim zadaniem. W jednej z szuflad znalazłam trzy świeczki zapachowe, natomiast na górnej półce w szafie znajdowała się lampka naftowa. Knot był nowy, a zbiornik napełniony, więc z tym zmartwienia nie miałam. Zapaliłam ją swoimi zapałkami i usiadłam na krześle. Szybko rozpoznałam zawartości woreczków poprzez doczepione do nich kolorowych koralikach. Rozwiązałam i wyjęłam zawartość oznaczonego na czerwono. Otworzyłam włożone tam lustereczko oraz otworzyłam pojemnik na soczewki. Posługując się palcami zdjęłam szkiełka z oczu i zalałam je w pojemniku specjalnym płynem. Na oślep przebrałam się w piżamę: luźne spodnie oraz lniana koszula w podróży często są wygodniejsze od długich po kostki koszul nocnych. Nie zmienia to faktu, że gdybym miała możliwość z chęcią przyodziałabym się w taką zwiewną sukienkę i poszła spać na łożu pełnym poduszek.

~~~

Leżałam w bezruchu próbując ponownie zasnąć, lecz mój mózg miał inne plany. Prawdopodobnie był zajęty przetwarzaniem mojego snu. Nie pamiętałam swoich snów, ale byłam świadoma, że śnię. Moja pamięć o nich zanika chwilę przed tym jak zdążę się na nich skupić.
Światło lekko przebijało się przez materiałowe ściany, co oznaczało, że jest idealna pora aby wstać i zacząć cieszyć się życiem. Co prawda, głowa mnie mniej bolała, ale czułam się nieswojo. Co jeśli moja umiejętność nie będzie wystarczająca..? Jestem świadoma, że aktualnie mam problem z wykonaniem niektórych iluzji na grupce złożonej z dwudziestu dzieci, a staram się znaleźć w cyrku na którego występy przychodzą setki ludzi jednego dnia. Powinnam częściej ćwiczyć, ale na sobie ciężko sprawdzić mi wiarygodność niektórych czynników, które modyfikuję. Potrzebowałabym kogoś, z kim mogłabym to robić, osobę która nie będzie oceniać za błędy...
Pogrążając się w zamyślenie założyłam soczewki i zorientowałam się, że nie mam pojęcia jak działają łaźnie zbiorowe. Znaczy, miałam jakieś wyobrażenie poparte.. w sumie tylko nazwą. Nie wiedząc co zrobić postanowiłam ubrać się we wczorajsze ubrania, a do torby zapakować czyste. tak też zrobiłam oraz skierowałam się do budynku wskazanego wczoraj wieczorem przez Hayato. Na dróżce znajdowała się już trochę ludzi. W takich miejscach zawsze można było spotkać najróżniejsze persony. Chłopak ubrany całkowicie na czarno, mała dziewczynka z doczepionymi do pleców ptasimi skrzydłami, a o ile mnie wzrok nie mylił widziałam również kobietę rozmawiającą z jakimś zwierzęciem położonym na swoim ramieniu.
Gdy weszłam do budynku natychmiastowo poczułam gorące powietrze dobiegające z łaźni. Cały budynek urządzony był w stylu klasycznym, miejscami nawiązującym do kultury japońskiej, a innymi kojarzącym się ze starym domku w lesie. Trafiłam do damskiej szatni i szybko zdjęłam swoje ubrania zasłaniając się ręcznikiem.

~~~

Odświeżona i na nowo odziana wróciłam do namiotu i rzuciłam się na łóżko. Ponownie w mojej głowie zawitał mętlik, a sama nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Było pewnie chwilę po ósmej, a z zewnątrz dobiegały coraz intensywniejsze odgłosy. Świat budził się do życia, a moja głowa błagała o odpoczynek od wiecznego zamartwiania się. Mimo wszystko postarałam się zrobić coś użytecznego. Położyłam się na plecy i wystawiłam dłoń przed siebie. Skupiłam do granic możliwości, wzięłam głęboki wdech, aż poczułam dławiący ból od zapachu lawendowych świec. Z zamkniętymi oczami wykreowałam obraz w moich myślach i przelałam je na rzeczywistość. Kolejny wdech i wykreowanie zapachu. Miał być słodki, ale sprawiać wrażenie lekko kwaśnawego. Połączenie kwiatów wiśni z dojrzałymi malinami. Otworzyłam oczy a wokół moich dłoni zobaczyłam lekką mgiełkę. Po ściśnięciu ręki nie była ona pusta. Trzymałam w niej różę. Dwa skrajne kolory, płatki czyste niczym śnieg, a łodyga jak smoła. Udało mi się nawet odwzorować normalną masę tego kwiatu. Przyłożyłam główkę do nosa i poczułam przyjemny, a nawet odurzający zapach, lecz tu nic się nie zgadzało. Nie potrafiłam się nim zadławić, a działał on tylko na mózg. Go po prostu nie było.
Pstryknęłam, a róża zamieniła się w krople czarnego deszczu znikające nim dotkną czegokolwiek. Było tak samo fałszywe jak wszystkie rzeczy, które potrafię "wytworzyć". Nigdy pewnie nie uznam tego, za przydatną umiejętność, ale może dzięki niej ja sama zdobędę jakąś wartość. Wytwarzanie złudzenia na sobie samym jest w pewnym stopniu wyzwaniem. Na ogół starałam się wprowadzić w coś na wzór transu, by wykreować coś większego.
-Mogę wejść?- Stanęłam na równe nogi, a słowa utknęły mi w gardle. Głos należący do Hayato miał przyjemną barwę, lecz w obecnej sytuacji wywołam u mnie jedynie strach i zmieszanie.
-O-oczywiście.- Głos załamał mi się w połowie słowa. Wysoki blondyn odgarnął materiał namiotu i stanął naprzeciw mnie. Był o wiele wyższy, niż go zapamiętałam wczoraj, ale wczoraj ciężko powiedzieć czy cokolwiek odebrałam poprawnie. I nagle poczułam się głupio. Po prostu pomyślałam jak to wyglądało z jego perspektywy. Jakieś małe dziecko z paranoją siedziało w bezruchu, a ty próbując nawiązać z nim jakikolwiek kontakt przywiązałeś sobie do nogi kolejny problem w życiu.
-Głowa już nie boli?- spytał z troską w głosie.
-Jest dobrze.- Odpowiedziałam uśmiechając się, lecz w mojej głowie były tylko prośby do moich strun głosowych, aby i tym razem nie okazały pełnego zakresu umiejętności udawania skrzypiących drzwi. Jego odpowiedzią były podniesione kąciki ust, a przy tym odsłaniające parę niemalże idealnie białych zębów.
-To co chcesz dzisiaj robić? Pewnie z Pikiem spotkamy się dopiero koło dwunastej, więc mamy troszkę wolnego czasu.- "Dobrze byłoby poćwiczyć"- wykrzykiwała część mojego przerażonego umysłu, ale nie było szansy abym teraz się na to zgodziła. Nie lubiłam występować przed osobami które znam w taki sposób. Zawsze najłatwiej oszukać kompletnie nieznajomych lub najbliższych twojemu sercu.
-Może na początku zjemy śniadanie?- Nie wiedziałam nawet czy jest głodny, ale mimo chęci zbesztania się za idiotyczny pomysł udało mi się przełamać nieśmiałość i dodałam -A potem pokażesz gdzie co dokładniej tu jest.- Pierwszy raz na mojej twarzy pojawił się uśmiech w stu procentach naturalny, nie przemyślany. To było miłe uczucie...

<Akuma? Ponownie nakarmisz niezdecydowane dziecko> :P