Po moim szybkim i nieco bezsensownym wytłumaczeniu – równie dobrze może nas wziąć za dziwaków, którzy poszli szukać swoich wisiorków na drugi koniec świata – oczy jakby mu się bardziej rozszerzyły, otworzył usta by coś powiedzieć, zrezygnował i wpatrywał się w nas podejrzanie. Wydawało mi się, ze jego wzrok przeszywa mnie na wskroś, a speszony Akuma zwiesił głowę, jakby był za coś karany. Jeśli wrócimy do naszych czasów i do cyrku, wypomnę mu to z uśmiechem głośno śmiejąc mu się w twarz. Tak mi teraz tego brakuje... a niestety te cholerne okoliczności psują urok tych zabaw.
- Zgubiliście naszyjniki i nie jesteście stąd? - zapytał podejrzliwie. Milczeliśmy, aż w końcu oboje pokiwaliśmy głową. Wyprostował się, wyglądał na dumnego, jakby właśnie odkrył parę wariatów, szukających jakichś debilnych talizmanów. Miał poważną minę, która nie wyrażała nic. Długo tak staliśmy w ciszy. Akuma po jakimś czasie znowu zniżył głowę, a ja wpatrywałam się w niego twardym spojrzeniem, tak samo jak on nas mierzył chłodnym. Myślał? Nad czym? Pewnie nad tym, gdzie nas wysłać. Na komisariat, zadzwonić po służby specjalne, czy bezpośrednio zaprowadzić do psychiatryka? Nie wiedzieć czemu, właśnie tak się czułam; jak wariat szukający wisiorka po całym świecie.
- A jak wyglądały wasze naszyjniki? - zapytał w końcu. Opisaliśmy go jako czerwony szlachetny kamień, w środku czarnych matowych zawijasów.
- Chodźcie za mną – powiedział. Przyjaciel wyglądał, jakby wielki ciężar spadł mu z serca. Spojrzał na mnie, a ja tylko wzruszyłam ramionami i podążyliśmy za historycznym pisarzem. Prowadził nas krętymi uliczkami, wydawało mi się, że chce nam zamącić w głowach, byśmy nie wiedzieli, jaką drogą szliśmy. W końcu jednak zatrzymaliśmy się przed wysokim budynkiem, zadbanym i odśnieżonym. Szekspir podszedł do drzwi, otworzył je i kazał wejść do środka. Lokum przypominało teraźniejsze (z moich czasów, czyli przyszłości) bloki mieszkaniowe, z tym, że tutaj schody były nieco krzywo wylane, a barierka była drewniana. W niektórych domach nie było drzwi, a my musieliśmy pójść na samą górę, aż zaprosi nas do swego mieszkania.
Kazał się rozgościć i kiedy zniknął, my zdjęliśmy buty i rozejrzeliśmy się po jego sypialni. To nie był zwykły pokój z łóżkiem czy biurkiem. Pokój przypominał bibliotekę. Przy dwóch ścianach stały ogromne regały wypełnione po brzegi książkami i jestem pewna, że gdyby nie okno w jednej ścianie i łóżko przysunięte do drugiej, dorobiłby kolejne szafki i wszystkie cztery ściany chowały by się za okładkami. Akuma oglądał to wszystko z otwartymi ustami, otwierając szeroko oczy, a mi się bardziej chciało śmiać z niego, niż podziwiać te wszystkie dzieła.
Po chwili Szekspir wrócił z książką w dłoni. Okładka była czarna i chyba stara, skoro w paru miejscach była porwana, a nawet przypalona. Nie miała tytułu. Usiadł przy stole, na którym stała lampka. Mimo jasności w pokoju zapalił ją i otworzył książkę. Podeszliśmy do niego. Kartki były żółte, a napisy wyblakłe. Ile ta księga mogła mieć lat? Ponad to była napisana dziwnymi literami, niezrozumiałymi. Jakby ktoś kazał dziecku napisać tekst, a jego litery wyszły nie tylko koślawe, ale chyba parę dodał od siebie. Najciekawsze jest to, że na dole strony widniał rysunek, przedstawiający talizman. Wyglądał on dokładnie tak samo, jak zapamiętaliśmy swoje.
- To one? - wskazał na rysunek. Skinęliśmy głową. Wyglądał na zmartwionego, mruczał coś pod nosem przez jakiś czas patrząc na stronę, a ja z Akumą nie wiedzieliśmy, co robić. Zostało nam tylko czekać.
- To z jakich czasów pochodzicie? - zapytał w końcu. Brzmiało to tak zwyczajnie, jakby pytał o pogodę lub wiek któregoś z nas. W jego głosie mogłam usłyszeć tylko spokój, jakby to pytanie zadawał każdemu napotkanemu. O co w tym wszystkich chodzi?
<Akuma? Wracamy do pisania>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz