Po piątej piosence zaczęło robić się ciemno, a ja robiłem się zmęczony. Cały czas milczeliśmy, nikt nie zanucił żadnej melodii, nawet nie kaszlnął, czy westchnął. Po prostu jakbyśmy nie żyli albo też tkwili w jakimś niezrozumiałym transie, Cóż, a być może i tak było? Postanowiłem na chwilę przysnąć. Zasypiać w otoczeniu tak pięknych dźwięków... To coś wyjątkowego. Może i stracę przez to chwile rozkoszy, jednak ja naprawdę chciałbym spełnić swoje marzenie - tak błahe, jak ułożenie się do snu przy muzyce.
- Włącz Linkin Park - Castle of Glass. Dalej puszczaj, co chcesz, nawet te twoje polskie rapsy - oznajmiłem i nie musiałem na niego patrzyć, by wiedzieć, że jest zdziwiony moją prośbą, a raczej żądaniem, bo wiele do gadania mu nie pozostawiłem. Miałem pewność, że zasnę w trakcie jednej z najważniejszych dla mnie piosenek. Zawsze słuchałem jej tylko w trudnych chwilach, ale chyba mogę zrobić wyjątek i teraz, w końcu tak dawno nie jej słyszałem i pewnie szybko się to nie stanie.
- Uhmmm - przeciągnął długo, a po niecałej minucie już słyszałem charakterystyczne rozpoczęcie piosenki. Moje serce przyśpieszyło, a słuch się wyostrzył - zamknąłem oczy, teraz mogłem iść spać. Może i leżący obok Mefoda nic nie zauważył, ale ta chwila znaczyła dla mnie cholernie wiele. Byłem wdzięczny, że puścił wymieniony utwór, a nie droczył się ze mną, czy tam narzekał na piosenkę po angielsku. Nie rozumiem, jak można się ograniczać językiem. Okay, może nie zawsze rozumie się tekst, ale od czego jest tłumacz albo tekstowo.pl? No bez jaj! Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem.
- Wstawaj - poczułem lekki dotyk na ramieniu. - Wstawaj, bo cię z dachu zrzucę - ciągnął. Nie przekonało mnie to, próbuj dalej. Idiota. Gdy nie usłyszałem już niczego, ponownie postanowiłem udać się spać. Coś jednak mi w tym przeszkodziło. Dostałem chyba zawału, gdy poczułem, jak wkłada mi rękę pod kolana i drugą pod ramiona. Pisnąłem jak dziewczyna, gdy otworzyłem oczy i zostałem podniesiony do góry.
- Puszczaj mnie! - zawołałem, nadal piskliwym głosem. - Ku*wa, chcę na ziemię! - zażądałem, a na jego twarz wpełzł psychiczny uśmiech. Zrób coś głupiego, a ci nogi z dupy powyrywam, Antoni!
- Mówisz, masz - jego uśmiech się powiększył, gdy zaczęliśmy się powoli zbliżać do krawędzi bloku mieszkalnego. W jednej chwili zrobiło mi się słabo. Zacząłem się szarpać, ale jakby siły mnie opuściły i już po paru sekundach przestałem. Bałem się jak diabli, jaki z niego psychol!
- Proszę, nie, nie, nie... - mówiłem, obejmując go najmocniej, jak tylko mogłem. Schowałem twarz w jego ramieniu, miałem ochotę zwymiotować z nerwów. Usłyszałem jego śmiech i poczułem, jak się ruszamy. Wtuliłem się w niego jeszcze mocniej. A tylko mnie puść, ku*wiu, a nie dożyjesz jutra. Cóż, ja pewnie pierwszy umrę, ale duchem byłbym zawodowym.
< Mefoda? ;D >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz