- Lelun... - usłyszałem czyjś głos.
Był on delikatny, ale zarazem tajemniczy i przerażający. To tak jakby ktoś zawołał: „Chodź, pobawimy się...” Imię to było powtarzane jeszcze pięć razy. Za każdym razem był on coraz jakby słodszy, ale także i mrożący krew w żyłach. A ja jak zahipnotyzowany szedłem w tamtą stronę. Podążałem za głosem, za tym imieniem, którego nie znałem. Las się nie zmieniał. Ciągnął się w nieskończoność tak jak i ten głos. Czułem się, jakbym szedł w tę stronę przez wieki i nigdy nigdzie nie mogłem dojść. Aż przed moimi oczami ukazała się czarna sylwetka. Dwa razy większa ode mnie, potężniejsza, a jednak zgarbiona.
- Lelun... Czekałem na ciebie - czyli to ja tak mam na imię? I nagle wszystko w mojej głowie się rozjaśniło, gdy blask księżyca oświetlił tę tajemniczą postać. Ukazał mi się ogromny wilk, który przypominał owłosionego człowieka. Jego oczy raziły swą krwistą barwą. Kły wystawały z jego pyska, spływała po nich krew, jak i jego ślina. Jego łapy były zakrwawione, jak i większość jego futra. Przy jego stopach, jeśli można tak nazwać tylne łapy, leżało ciało martwego mężczyzny. Przystojnego blondyna, który już nie miał brzucha. On go po prostu pożarł, rozszarpując go. W moim umyśle pojawiły się nagle pewne fakty, myśli, o których wcześniej zapomniałem. To ja jestem Lelun. On jest wilkołakiem. A ten mężczyzna to... no dobra, tylko tego nie wiedziałem.
Patrzyłem na niego ze strachem w oczach.
- Pobawmy się... - po tych słowach zawył do księżyca prostując się i podnosząc łeb w górę. Nie czekając ani chwili dłużej zacząłem biec przed siebie. Las dalej się ciągnął, nie zmieniał się w żadnym centymetrze. Wiatr spowalniał mnie. Dalej biegłem, ile miałem sił w nogach. Aż nagle ujrzałem brązowowłosego chłopaka. Chciałem krzyknąć jego imię, chociaż go nie znałem, chciałem zawołać go do siebie, aby mi pomógł, ale on spokojnie siedział na kamieniu, a ja nie mogłem wydobyć z siebie nawet cichuteńkiego pisku. I nagle straciłam grunt pod nogami. Zacząłem spadać w nicość. Przynajmniej tak myślałem na początku, gdy nagle ta nicość zmieniła się w głodny pysk wilkołaka.
***
Otworzyłem oczy dysząc, od razu się podniosłem i wbiłem wzrok w wejście do namiotu. Było lekko uchylone, przez co zimny wiatr wpadał do mojej jurty. Starłem pot z twarzy i uspokoiłem oddech. Ile jeszcze razy będę niekontrolowanie zasypiał i budził się pod wpływem strachu i koszmaru? Zamknąłem na chwilę oczy, a ręce położyłem na materacu. Pod palcem wyczułem znajomy mi materiał, mojego kochanego melonika. Raptownie otworzyłem oczy nie pamiętając, czy zszyłem dziurę. Szybko go wziąłem do ręki i obejrzałem; po szramie nie było nawet znaku. Nie wiedziałem, że tak dobrze szyłem, ale czy to na prawdę ja to zrobiłem? Tego nie pamiętałem, ale moje wątpliwości zostały rozwiane, gdy zobaczyłem przyczepiony do kapelusza czerwone pióro z dodatkiem małego białego diamenciku. Wpatrzyłem się w nowe rzeczy, które pojawiły się nie wiadomo skąd. Szybko jednak połączyłem fakty o idealnie zszytej dziurze oraz nowych dodatkach, z chłopakiem, który chciał wziąć mój kapelusz i wykorzystać go, by spełnić swoją wizję.
- A może to ja przez sen to przykleiłem? - naszła mnie myśl, ale szybko z niej zrezygnowałem, bardzo dobrze wiedząc, że nigdy w życiu bym tego nie zrobił.
Wyszedłem z namiotu i skierowałem się w stronę chłopaka, ale w połowie się zatrzymałem. Nie wiedziałem przecież, gdzie mieszkał. Ponad to, co ja mu chciałem powiedzieć? Zezłościć się na niego, za wtargnięcie do mojego namiotu nieproszony, być mu wdzięczny, za dokończenie za mnie zadania, pochwalić go za to, że ładnie ozdobił mój kapelusz (w końcu czerwony pasuje do mojego stroju, a biały do wszystkiego).
Stałem na środku drogi nie wiedząc co zrobić.
<Shuzo? Przydługi mi ten sen wyszedł>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz