W cyrku byłem już jakieś kilka miesięcy i teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, lepiej trafić nie mogłem
Tutaj nikt mu nie zarzucał, że drze papę nie wiadomo po co, i że ma odłożyć swoją gitarę. To była lutnia, ale nikt mnie nie słuchał i nie traktował poważnie.
Spacerowałem siebie między namiotami, kiedy nagle wystąpiła spomiędzy nich blondwłosa piękność. Jej uroda mnie oszołomiła i gdyby nie moja orientacja, już bym przy niej był.
Ja po prostu doceniałem kobiece piękno i byłem na nie wrażliwy, ale nie w ten sposób.
Kiedy jednak odwróciła się do mnie pełną twarzą, poczułem, jak oblewa mnie zimny pot.
Te oczy rozpoznam wszędzie.
Niewiele myśląc, pognałem w stronę dziewczyny i rzuciłem jej się na szyję.
- Bishu, czy to ty? - wysapałem, odsuwając się nieco.
Dziewczyna początkowo była zszokowana i mocno oburzona, ale kiedy ujrzała moją twarz, nagle dziwnie zmiękczała.
- K-kazuma? - zapytała oszołomiona.
- Pamiętasz mnie! - ucieszyłem się.
- Oczywiście, że tak. Nie zapomniałabym tego zwariowanego poety z czasów nastoletnich - zachichotała.
- Me serce raduje się na tą wieść - odparłem wytwornym tonem. - Kto by pomyślał, że zejdziemy się znów po kilku latach, w dodatku w tym samym miejscu...
- Fakt. Co tu robisz? - uśmiechnęła się znanym mi delikatnym uśmiechem.
- A, tak tylko pełnię sobie rolę grajka i trubadura cyrkowego... Beze mnie nie byłoby występów - zachełpiłem się. - A właśnie, jak to możliwe, że cię jeszcze nie dostrzegłem?
Pokręciła głową.
- Wydaje mi się, że już cię widziałam, jednak nie byłam na tyle blisko, by cię rozpoznać. Dużo się zmieniłeś - stwierdziła, patrząc na mnie krytycznym okiem.
Zarechotałem nerwowo.
- Taaaaaak... Ty za to wcale - Miałem wielki zaciesz, że ją spotkałem. - A ty jaką rolę pelnisz?
- Jestem w grupie zaawansowanej, jako lwia treserka oraz akrobatka. Lwia.
Zakrztusiłem się.
- Że w sensie jeździsz na lwie? - zdziwiłem się i wyobraziłem sobie delikatną Bishę na wielkim kocurze.
Nierealne.
- Nie tylko - odparła, wprawiając mnie w większe osłupienie. - Ale głównie tak.
- O kurde - wykrztusiłem tylko.
- Powiedz mi tylko, jaką masz cyrkową ksywkę - rzuciła, wpatrując się we mnie tym bystrym spojrzeniem.
- Jam jest Jaskier, do usług, miła pani... A raczej bogini - puściłem do niej oczko.
Przewróciła oczami.
- A jam jest Raion, miły panie - sparodiowała mnie sarkastycznie, na co nabzdyczyłem się lekko.
- W sumie... Dobry wybór - stwierdziłem w końcu, patrząc na nią fachowym okiem. - Odważnaś jak lew, bo na lwa ujarzmiłaś - zaintonowałem.
- Pod tym względem nigdy się nie zmienisz - podsumowała mnie i spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem. - Muszę iść, mój lew potrzebuje opieki.
- Jasne - I już jej nie było.
A ja znów zacząłem się nudzić.
Zdjąłem z pleców mini gitarkę, bo lutnię zostawiłem w przyczepie, i zacząłem brząkać, przysiadając na małym murku.
Już miałem zacząć śpiewać, kiedy padł na mnie cień.
Uniosłem głowę i ujrzałem jakąś rudą czuprynę.
<Lennie? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz