31 lip 2018

Akuma CD Mefoda

Słuchaliśmy muzyki w "ciszy". To znaczy, nic do siebie nie mówiliśmy. Nie była to krępująca "cisza", byłem raczej zrelaksowany jak nigdy. Chociaż, gdyby emocje miały władze nad moim ciałem, aktualnie bym lewitował. Tak dawno nie miałem styczności z muzyką... Grajkowie na ulicach oczywiście się zdarzali, ale nie dość że rzadko, to jeszcze często musieli korzystać z zepsutych pianin lub szybko odchodzili od instrumentu. Gitara i śpiewający przy niej chłopak, zdarzyła się tylko raz. Trochę do dupy, ale... Już jest dobrze, prawda? Więc w czym problem?
 Po piątej piosence zaczęło robić się ciemno, a ja robiłem się zmęczony. Cały czas milczeliśmy, nikt nie zanucił żadnej melodii, nawet nie kaszlnął, czy westchnął. Po prostu jakbyśmy nie żyli albo też tkwili w jakimś niezrozumiałym transie, Cóż, a być może i tak było? Postanowiłem na chwilę przysnąć. Zasypiać w otoczeniu tak pięknych dźwięków... To coś wyjątkowego. Może i stracę przez to chwile rozkoszy, jednak ja naprawdę chciałbym spełnić swoje marzenie - tak błahe, jak ułożenie się do snu przy muzyce.
- Włącz Linkin Park - Castle of Glass. Dalej puszczaj, co chcesz, nawet te twoje polskie rapsy - oznajmiłem i nie musiałem na niego patrzyć, by wiedzieć, że jest zdziwiony moją prośbą, a raczej żądaniem, bo wiele do gadania mu nie pozostawiłem. Miałem pewność, że zasnę w trakcie jednej z najważniejszych dla mnie piosenek. Zawsze słuchałem jej tylko w trudnych chwilach, ale chyba mogę zrobić wyjątek i teraz, w końcu tak dawno nie jej słyszałem i pewnie szybko się to nie stanie.
- Uhmmm - przeciągnął długo, a po niecałej minucie już słyszałem charakterystyczne rozpoczęcie piosenki. Moje serce przyśpieszyło, a słuch się wyostrzył - zamknąłem oczy, teraz mogłem iść spać. Może i leżący obok Mefoda nic nie zauważył, ale ta chwila znaczyła dla mnie cholernie wiele. Byłem wdzięczny, że puścił wymieniony utwór, a nie droczył się ze mną, czy tam narzekał na piosenkę po angielsku. Nie rozumiem, jak można się ograniczać językiem. Okay, może nie zawsze rozumie się tekst, ale od czego jest tłumacz albo tekstowo.pl? No bez jaj! Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem.
- Wstawaj - poczułem lekki dotyk na ramieniu. - Wstawaj, bo cię z dachu zrzucę -  ciągnął. Nie przekonało mnie to, próbuj dalej. Idiota. Gdy nie usłyszałem już niczego, ponownie postanowiłem udać się spać. Coś jednak mi w tym przeszkodziło. Dostałem chyba zawału, gdy poczułem, jak wkłada mi rękę pod kolana i drugą pod ramiona. Pisnąłem jak dziewczyna, gdy otworzyłem oczy i zostałem podniesiony do góry.
- Puszczaj mnie! - zawołałem, nadal piskliwym głosem. - Ku*wa, chcę na ziemię! - zażądałem, a na jego twarz wpełzł psychiczny uśmiech. Zrób coś głupiego, a ci nogi z dupy powyrywam, Antoni!
- Mówisz, masz - jego uśmiech się powiększył, gdy zaczęliśmy się powoli zbliżać do krawędzi bloku mieszkalnego. W jednej chwili zrobiło mi się słabo. Zacząłem się szarpać, ale jakby siły mnie opuściły i już po paru sekundach przestałem. Bałem się jak diabli, jaki z niego psychol!
- Proszę, nie, nie, nie... - mówiłem, obejmując go najmocniej, jak tylko mogłem. Schowałem twarz w jego ramieniu, miałem ochotę zwymiotować z nerwów. Usłyszałem jego śmiech i poczułem, jak się ruszamy. Wtuliłem się w niego jeszcze mocniej. A tylko mnie puść, ku*wiu, a nie dożyjesz jutra. Cóż, ja pewnie pierwszy umrę, ale duchem byłbym zawodowym.
< Mefoda? ;D >

30 lip 2018

Husky CD Smiley

Lepka, gorąca ciecz spływała po mojej twarzy. Czułem jak krople skapują z brody na bluzę, zabarwiając ją na czerwono. Ból przyćmiewał wszystko dookoła, przez pierwszych kilka chwil nie byłem w stanie zarejestrować nic z tego co działo się wokół mnie.
Podniosłem głowę, a na wprost moich oczu znalazła się broń. Powędrowałem spojrzeniem po ręce, która ją trzymała aż dotarłem do twarzy. Usta Lucasa poruszały się ale nie byłem w stanie dosłyszeć tego co mówi. Odruchowo przyłożyłem dłoń do ucha, chcąc zetrzeć z niego krew, licząc że to coś pomoże.
- Nie ruszaj się!  -te słowa poprzedziły bolesny cios, który mężczyzna wymierzył mi w brzuch.
Bolało.
Ale jednocześnie pomogło mi się ocknąć z dziwnego transu.
Gdy ponownie podniosłem głowę Smiley klęczała przede mną zwrócona twarzą do Lucasa.
- Nie rób mu krzywy, proszę -jęknęła- Zrobię wszystko.
- Postaraj się bardziej! -warknął- Przez ciebie straciłem kupę pieniędzy, jak niby mi to zrekompensujesz?
Dziewczyna spuściła głowę nie wiedząc co powiedzieć.
W tym momencie od strony domu dobiegły nas czyjeś kroki. Wszyscy spojrzeliśmy w tamtą stronę, a naszym oczom ukazał się Mischa, o którym każdy z nas chwilowo zapomniał.
- Nareszcie ty durniu -warknął Lucas- Nie potrafisz zająć się dwójką dzieciaków?
Mężczyzna nie odpowiedział, zbliżał się do nas w milczeniu. Zmierzyłam go spojrzeniem w nadziei, że ma gdzieś schowaną broń i jednak nam pomoże.
- To był pierwszy i ostatni raz -odezwał się Mischa- zaskoczył mnie.
Lucas przewrócił oczami i znów wbił spojrzenie w Smiley.
- Ty wogóle coś potrafisz? -spytał szyderczo- jestem przez ciebie kilka tysiaków w tył i rozbiłaś mi auto. Co mi po was?
Jego wzrok padł na mnie, a dłoń trzymająca pistolet zacisnęła się jeszcze mocniej.
- Na tobie oczywiście mogę się zemścić, droga Smiley, tortury powinny mi nieco zrekompensować te ogromne pieniężne straty... -mówił teraz spokojniej- myślę, że powinienem zacząć od zmasakrowania twojego przyjaciela. Bardzo byś tego nie chciała, prawda suko? -zacmokał ironicznie.
- Proszę, nie -przesunęła się na klęczkach w bok by zasłonić mnie przed mężczyzną- Ja oddam ci te pieniądze.
Lucas zaśmiał się zerkając przy tym na Mischę, który sztucznie się uśmiechnął.
- No ciekawy jestem jak to zrobisz?
Smiley spojrzała mu w oczy i zaczęła wymieniać, a wraz z każdym wypowiedzianym słowem nadzieja w jej głosie zaczęła rosnąć.
- Znam różne sztuczki, pracuję w cyrku,  mogłabym dawać pokazy... Mam też trochę oszczędności, mogę coś sprzedać... I zatrudnienię się do jakiejś dodatkowej pracy...
- Ty tępa suko -westchnął poirytowany- choćbyś zapieprzała na robocie do końca życia i sprzedała wszystko co posiadasz to w życiu mi się nie wypłacisz.
Smiley już miała kontynuować ale niespodziewanie Mischa zabrał głos.
- Może się przydać przy akcji rabunkowej
Lucas spojrzał na niego z wyrazem twarzy trudnym do rozszyfrowania.
- Pamiętasz jak wspominałeś, że z chęcią okradłyś tę ciężarną kobietę? Kasy to ona ma jak lodu -przerwał ale nie doczekawszy się odpowiedzi kontynuował- Wystarczyłoby, żeby młoda ukradła sejf i będziecie kwita. Nie oszukuj się, sam w życiu byś sobie nie poradził. Ona ma dobrze zabezpieczony dom a ty do najbardziej gibkich nie należysz.
Lucas skrzywił się na ostatni komentarz ale wyraźnie rozważał tę opcję.
- Ona jest w domu sama. W dodatku w ciąży. Jej mąż do końca tygodnia nie wróci z zagranicy.
- Dobra -skwitował- Ale w takim razie ten mały gówniarz do niczego nam się nie przyda.
- Nie! -krzyknęła Smiley- Jak go zabijesz to nigdzie nie pójdę
Lucas podszedł o krok i spojrzał na nią wściekły.
- Nie ty tu dyktujesz warunki!
- Wyniosę z tamtąd cokolwiek chcesz ale nie zabijaj go -poprosiła
Mischa posłał Lucasowi jednoznaczne spojrzenie i mężczyzna opuścił broń.
- Ty się w niej zakochałeś czy jak? -spytał ironicznie i szarpnął Smiley za włosy by się podniosła- Zaprowadź go gdzie trzeba, ja zajmę się tą dziewuchą.
Ruszył z dziewczyną do domu. Spojrzałem na Mischę w wyczekiwaniu.
- Zbieraj się -rzucił- I bez żadnych sztuczek, i tak poszedł wam na rękę.
Podniosłem się z ziemii i spojrzałem na Boni.
- Zajmę się nią -odparł- Rana nie wydaje się głęboka.
Podążyłem za Mischą do mieszkania Lucasa. Mężczyzna w żaden sposób mnie nie trzymał ani nie szarpał na siłę. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że w tym momencie ucieczka nie miała żadnego sensu. Trzeba było liczyć na to, że Smiley się uda, oraz, czego najbardziej się obawiałem, czy Lucas dotrzyma słowa.

<Smiley?>  (Dlatego od dziś piszę w notatniku xd)

28 lip 2018

Smiley CD Husky

Słyszałam rozmowę tej dwójki ze sobą. Byli tuż nade mną. A ściany jak i podłoga w tutejszym domu nie były jakoś za bardzo grube. Jednak była tam również trzecia osoba.
Mischa przyszedł do mnie wraz z jedzeniem. Mile było to z jego strony. Jednak osoba, która przyszła tuż za nim było to ogromnym wrażeniem.  Myślałam, że już nikt po mnie nie przyjdzie i będę tylko skazana na tamtego grubiańskiego mężczyznę.
Husky uderzył w tył głowy Mische. Moje  słowa nie dotarły do chłopaka. Wziął mnie na ręce po czym wsiedliśmy do auta. Yuki i Bisca byli bezpieczni. Boni była również tutaj. Sama nie wiem jak to się stało, że natychmiastowo zasnęłam. Trzas rozbitego auta rozległ się po okolicy. Myślałam, że to jakieś inne auto. Jednak gdy tylko otworzyłam szerzej oczy zobaczyłam, że jestem tylko ja i moje pupile. Auto w którym byłam to ono się zatrzymało na jednym z drzew. Co prawda nie zostało mocno uszkodzone bo tylko z boku, ale jedno mnie interesowało najbardziej w obecnym momencie. Gdzie jest Husky! 
- Yuki, Bisca gdzie on jest? - wyszłam z auta, a zwierzaki spojrzał się w stronę miejsca z którego to uciekaliśmy.
Nie wróżyło to niczego dobrego. Przejrzałam się po wnętrzu auta. Była kartka i jakiś nóż. Odcięłam odrobinę swoich włosów, zamknęłam je w kartkę po czym przyczepilam sznurkiem na szyi Biscy.
- Bisca ty sprowadź kogoś do pomocy, natomiast ty Yuki masz obronić Bisce przed innymi złymi ludźmi. Ona musi dotrzeć do kogoś z cyrku. Rozumiesz! - spojrzałam się na maluchy z uśmiechem. Wiedziałam, że mogę liczyć na ich pomoc. Nie czekając dłużej, rozeszliśmy się z nadzieją, że nasz plan wypali.
Byłam zmęczona, czułam ból, moje ciało nie chciało mnie za bardzo słuchać, ale nie przeszkodziło mi to, aby ruszyć na ratunek osobie która po mnie przyszła. Usłyszałam czyjeś głosy. Znałam je i to bardzo dobrze. Schowałam się za jednym z drzew. Wychyliłam się odrobinkę, aby móc przyjrzeć się dokładnie co się obecnie dzieje. Widząc jak Husky jest zagrożony chciałam już działać jednak nie mogłam od tak bez wymyślenia planu działać. Spojrzałam się na układ gałęzi. A jedyne to co miałam przy sobie to nóż który wzięłam z auta. Oraz igłę która znalazłam w bluzie Mischy. Co mogłabym zrobić? Myśl Akane, myśl! - powtarzała sobie w myślach. Wtedy lampka w mojej głowie się zapaliła.
Weszłam na drzewo i cicho przeszłam na drugie drzewo. Gałęzie były blisko siebie, a dla mnie to akurat była pestka. Zeszlam na ziemie, aby miec lepsze podłoże oraz widoczność. Wzięłam igłe i wycelowałam w rękę mężczyzny który trzymał pistolet przy skroni chłopaka. Trafiłam w nerw, aby unieruchomić jego rękę. Mężczyzna jednak strzelił. Przerażona od razu podbiegłam do chłopaka.
- Nie! - krzyknęłam gdy tylko biegłam w stronę chłopaka. Na szczęście został ranny tylko w policzek.
Niestety moje ujawnienie się skomlikowało całą obecną sytuację. Musiałam działać. Co jak co, ale nie mogłam narazić Husky'ego na niebezpieczeństwo.
- Zrobię wszystko tylko nie krzywdź go! - będąc przed chłopakiem wyciągnęłam swoje ręce w ramach obronienia go.
- Co ty robisz Smiley? Przecież dałem ci szanse, abyś uciekła. - usłyszałam głos chłopaka za sobą.
- Nie chce, aby ktoś cierpiał z mojego powodu - wyszeptałam.
- Chyba ktoś wrócił do swojego pana - wzrok mężczyzny był odrażający. - Zapewne to, ty strzeliłaś do mnie ta igłą co nie?!- chwycił mnie druga ręka za włosy. Mocno pociągnął mnie za nie. - Jednak widzisz coś ci się nie udało - uderzył mnie pistoletem w buzię. - A teraz klękaj i błagaj o jego życie! - wypuścił moje włosy. Spojrzałam się na jego rękę w której miał pistolet. Celował prosto w Husky'ego. Łzy zebrały mi się w oczach na samą myśl, że to przeze mnie on może zginąć. Strumienia wody zaczęły zgadywać po moich policzkach.

<Husky?> wybacz za to opowiadanie, ale moja pierwsza wersja usunęła się przez co nie potrafiłam odtworzyć jej ponownie...

Lennie CD Shu⭐zo

Widząc, że Shuzo dalej jest tym ponurakiem, który wczoraj mi rozpierniczył cały pokój, wróciłem w ciszy do mieszania łyżeczką herbatki. Na nowo odtworzyłem w myślach to, co się stało wczoraj w bufecie. Jedliśmy na spokojnie śniadanie, gdy blondyn nagle dostał w głowę talerzem i... talerz. Spojrzałem w kierunku czarnowłosego i wziąłem do ręki małe naczynie. Przez chwilę się wahałem, jeśli coś mu zrobię? Zacisnąłem zęby wspominając sobie jego bezczelne zachowanie i rzuciłem przedmiotem w jego głowę. Trafiłem idealnie w jego tył. Przez chwilę miałem wyrzuty sumienia, ale szybko ich się pozbyłem, gdy Shuzo zaczął mówić kompletnie bezsensu. Jaka klatka? Jakie śmiechy? Widząc łzy na jego policzkach, poczułem, że to ten radosny blondynek, którego poznałem na samym początku.
- Shuzo - odezwałem się w końcu. Powtórzyłem jego imię parę razy, póki na mnie nie spojrzał i nie przestał bełkotać. - Usiądź i coś zjedz - lekko się uśmiechnąłem. - Zaraz do ciebie dołączę - wydawał się, jakby moje słowa do niego nie docierały, ale pokiwał głową i gdy puściłem jego ramiona, posłusznie wrócił na swoje miejsce, wpatrzony w swoje czarne paznokcie, które przed chwilą malował. Wziąłem do ręki swoją herbatę i wróciłem do stolika, przy którym siedział chłopak. Usiadłem na przeciwko niego.
- Masz zmywacz? - zapytał cicho, łamiącym się głosem. Pokiwał głową, zdjąłem kapelusz i wyjąłem z niego pożądaną rzecz i waciki. Shuzo zajął się wycieraniem czarnego lakieru. Przez długą chwilę oboje milczeliśmy. Ja piłem swoją herbatę, z chłopak czyszczenie paznokcie.
- Zrobię ci herbatę - zaproponowałem. Pokiwał tylko głową, więc wstałem i ruszyłem do kubek i saszetkę. Wróciłem, stawiając przed nim kubek ciepłej cieczy. - Może wyjdziemy na miasto? Chyba przyda ci się oderwanie od rzeczywistości, co? - zaproponowałem. Na początku chciałem go zapytać, co się z nim dzieje, ale stwierdziłem, że jeśli sam nie wytrzyma i będzie musiał z kimś pogadać, a ja będę w pobliżu, sam mi wszystko wytłumaczy, a ja go zawsze wysłucham. - Ewentualnie możemy iść popływać, odwiedzić jezioro życzeń, albo skorzystać z naszego diabelskiego młyna - zaproponowałem.

<Shuzo?>

25 lip 2018

OD Pullsatilli

Kolejny dzień we wciąż dla mnie obcym cyrku był kolejną serią łamania własnych barier. Po samotnie zjedzonym śniadaniu miałam zaplanowany lekki trening, lecz moje plany pokrzyżowało własne samopoczucie. Po zarwanej nocy na dokończenie "Buszującego w zbożu " mój umysł nie był w stanie wejść w stan pełnego skupienia. Byłam wypełniona melancholią, lecz zarazem odczuwałam radość. Pod wpływem tych emocji zdecydowałam się na napisanie listu do Camille. Od zamieszkania tutaj nie korespondentowałam z nią ani razu. Była świadoma mojej sytuacji, więc nie naciskała na regularne odpowiedzi. W sumie jej charakter sprawiał, że wolała przyjąć to za fakt i cieszyć się z tego, że i tak poświęcam czas, aby utrzymać z nią kontakt.
W treści zawarłam informacje o mojej nowej pracy, miejscu zamieszkania i opisałam sytuację, która wydarzyła się u Pana Adamsa. Starałam się zawrzeć jak najwięcej informacji na jednym arkuszu papeterii i uważam, iż dobrze poradziłem sobie z tym zadaniem. List włożyłam do koperty. Dokładnie ją zakleiłam i narysowałam na niej malutkiego kwiatka. Wiedząc, że zostało mi wtedy jedynie go wysłać, spakowałam go do torby. Włożyłam do niej również wszystkie moje oszczędności. Spowodowane było to chęcią przejścia się po rynku oraz zakupu nowej książki, lecz także wciąż ukazujący się we mnie cień nieufności wobec mojego nowego domu.
Na nic nie czekając, narzuciłam na siebie pelerynę i wyszłam z namiotu. Słońce w zenicie wydawało mi się jaśniejsze niż zwykle, a jego promienie od razu sprawiły uczucie dyskomfortu na odsłoniętej skórze. Zaciągnęłam kaptur na głowę mając nadzieje na chociaż delikatne ukojenie dla mojej twarzy, lecz nawet on nie był w stanie obronić mnie przed bezlitosnymi warunkami pogodowymi.
Po około pół godziny drogi w otoczeniu pól i sadów dotarłam do miasteczka Bedord. Brama miejska otwarta na oścież zapraszała wszelkich podróżników do środka, a tam mogli zostać ugoszczeni przez liczne gospody. Poruszając się po uliczkach tętniących życiem byłam zafascynowana. Nie potrafię opisać czym, lecz widok domków z kwiatami na balkonach lub dziewczynek zaplatających sobie włosy na rynku sprawiały, że w moim sercu pojawiało się nieznane ciepło. Podczas przejeżdżania przez wiele miast i wiosek nigdy nie spotkałam się z tym uczuciem. Nie rozumiałam tego, ale nawet bez zrozumienia mogłam radować się chwilą i robić to, co miałam w planach.
Gdy dotarłam na targ, podchodziłam do prawie wszystkich stoisk z wielkim zainteresowaniem. Każde z nich mogło skrywać inne skarby. Po jakimś czasie dotarłam do wielkiego stoiska z książkami. Asortyment był niesamowity. Egzemplarze wielkich ksiąg o religiach lub filozofii znajdowały się obok cieniutkich tomików produkowanych masowo w XXI wieku. Ten nieład szybko powiązałam z osobą obsługującą to stanowisko. Była nią pulchna kobieta z burzą kręconych brązowych włosów. Jej oczy wydawały się nieproporcjonalnie małe zza grubych szkieł okularów spoczywających na jej nosie. Cała ta aparycja połączona z wielkim uśmiechem i nieudolnym sposobie poruszania się sprawiała, iż sprawiała ona wrażenie niezwykle miłej i pomocnej osoby, więc postanowiłam poprosić o pomoc w znalezieniu odpowiedniej lektury na najbliższy czas.
-Przepraszam?- Powiedziałam cicho podnosząc niepewnie rękę w celu zwrócenia na siebie uwagi, lecz kobieta zajęta pisaniem czegoś szybko na kartce nie zauważyła moich delikatnych gestów. -Proszę Pani..?- Ponowiłam próbę zbierając jak najwięcej siły w głosie. Gwałtownie się obróciła ze zdziwionym wyrazem twarzy, lecz gdy mnie ujrzała, na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech.
-W czym mogę pomóc kochanie?- Otworzyłam usta w lekkim szoku. Nie przyzwyczaiłam się do tego, że obce osoby zwracają się tak do innych. Było to dziwne, ale mimo to sprawiało to miłe uczucie bliskości.
-Poszukuję książki, lecz sama nie wiem jakiej.- Gdy zdałam sobie sprawę co powiedziałam na mojej twarzy od razu pojawiły się rumieńce a wzrok spuściłam w dół. Tak, świetnie, prosić kogoś o pomoc w znalezieniu czegoś, bez kompletnej świadomości czego się szuka. Było to oczywiste, że będzie to niezwykle niezręczne. -Znaczy, bardzo lubię literaturę XX wieku. Ostatnio skończyłam "Buszującego w zbożu" i aktualnie chciałabym znaleźć coś, co mogłoby mnie zaciekawić tak samo, jak to.- Dodałam pospiesznie, próbując uratować się z tej krępującej sytuacji. Czekając na odpowiedź podniosłam wzrok i zobaczyłam na twarzy kobiety wyraz, ku mojemu zdziwieniu nie sugerował on na jej poirytowanie, ale sprawiał wrażenie, iż pani sprzedawczyni zamieniła się w stoicką statuę greckiego filozofa. Po paru sekundach nagle podskoczyła i w radosnej euforii zaczęła przeszukiwać wielkie stosy, opowiadając, jak bardzo kocha książki z tych czasów, i że zna coś idealnego dla mnie.
Po paru dobrych minutach szukania w moich rękach pojawiła się cienka książka w czarnej oprawie. Pani pokrótce opowiedziała o niej, ale przez jej ekscytację mało co udało mi się zrozumieć. Otworzyłam ją na pierwszej stronie i ujrzałam kaligraficzny napis "Demian". Wpatrując się w to jedno słowo poczułam, że muszę ją kupić. Ku mojemu zdziwieniu miła sprzedawczyni podała bardzo niską cenę. Szybko wyciągnęłam parę monet z sakiewki i wręczyłam je jej. Gdy odchodziłam od straganu, ona ochoczo do mnie machała, a ja, mimo że wydawało mi się to bardzo dziwnie, to odmachałam z małym uśmiechem oraz wielkim zmieszaniem w głowie.
Po mniej więcej godzinie zrobiłam już wszystko, co planowałam. List został wysłany, a moje fundusze na szczęście nie ucierpiały mocno. Oprócz książki kupiłam jedynie parę czarnych zakolanówek z koronką. Nie kosztowały one majątek, więc mogłam sobie na nie pozwolić. Moje oszczędności nie były ogromne, ale nie oznaczało to, że muszą sobie odmawiać przyjemności, takich jak kupowanie ładnych rzeczy.
Opuściłam miasteczko, lecz nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wrócenie do cyrku oznaczałoby siedzenie w moim namiocie. Mieszkałam tu już od jakiegoś czasu, ale praktycznie nikogo nie znałam. Poprawka, poznałam parę osób, ale od jakiegoś czasu nie widywałam ich nigdzie... Odgarnęłam wszystkie niepożądane myśli i zdecydowałam, że skoro w namiocie prawdopodobnie skończyłabym czytając nowo nabytą książkę, powinnam chociaż trochę skorzystać z lata i poczytać książkę, ale na świeżym powietrzu. Szybkim krokiem zeszłam z drogi i przeskoczyłam niski murek. Usiadłam pod drzewem, oparłam się o pień i mogłam podziwiać piękny wiejski krajobraz. Wyciągnęłam książkę z torby i oddałam się lekturze.
Książka od razu wciągnęła mnie do swojego świata. Wtedy zrozumiałam, że wszystko, o czym czytam wydaje mi się niczym z przyszłości, lecz o ironio, wszystko wydarzyło się lata, a nawet już setki lat temu. Od kiedy XXI wiek się skończył, czas jakby stanął w miejscu, wskazówki zegara nagle postanowiły zmienić kierunek.
-Przepraszam?- odskoczyłam na równe nogi wyrwana z moich przemyśleń -Czy ty jesteś z The Magic Circus?

<Ktoś?> Ohhh, w końcu udało mi się powrócić ze świata umarłych :v

24 lip 2018

Shu⭐zo CD Lennie

Gdzieś tak dość późnym popołudniem nie wiedząc co mogłem jeszcze ze sobą zrobić. Postanowiłem, że oddale się od tego ohydnego namiotu blondaska. Nie miałem siły robić tam rewolucji. Zrobiłem ją w jego pracowni i przy okazji uszyłem sobie ciuchy. Poszedłem do bufetu. Nie było nic tam fajnego, ale zdobyłem czarny lakier do paznokci. Usiadłem przy jakimś stoliku i zająłem się moimi ostrymi i dość długimi pazurkami. Gdzieś po paru minutach kończyłem malować prawą rękę. Właśnie gdy miałem zaczynać lewą do bufetu wlazł ten głupi rudzielec od melonika. Z durnym uśmieszkiem staną nade mną robiąc sobie herbatę, idiotycznie się pytając:
-Cześć.Humorek dalej nie dopisuje?- przewróciłem oczami. Serio on się musiał akurat przypałętać i mi głowę zawracać? Skupiłem się na malowaniu paznokci u drugiej ręki. Jednak po chwili i tak się odezwałem:
-A jak sądzisz?- chłopak widocznie miał nadzieje, że wrócił ten blond idiota. Heh bo kurde mi się zmienia osobowość z dnia na dzień. Już zamilkł. Myślał nad czymś mieszając herbatę łyżeczką. Przestałem zwracać na niego uwagę, ale świadomość że tu sterczy nie dawała mi spokoju. Po chwili zostawił swoją herbatkę i sięgnął po talerz. Słyszałem go za swoimi plecami. Tak żeby się upewnić zerknąłem za siebie. Momentalnie oberwałem w głowę talerzem. Porządniej niż wcześniej. Od razu zrobiło mi się słabo. Zleciałem z krzesła tracąc przytomność. Kurde! Wróciłem do punktu wyjścia.
Podniosłem się chwiejnie z ziemi. Tak mi się kręciło głowie, że ledwo co stałem na nogach. Znowu byłem w bufecie i Lennie też. Oparłem się o stolik zaczynając mówić. Nie wiem czy bardziej do siebie czy rudzielca, który stał naprzeciwko. Gapiłem się w ziemie z łzami w oczach:
- Jak tam było strasznie. T-ta klatka, te wspomnienia. Wszyscy się ze mnie śmieją... Zniszczyłem życie dawnemu sobie. - już zamilkłem. Zaczynam się zastanawiać nad tym wszystkim i kolejny raz zaczynam tęsknić, znowu to okropne uczucie. Co ja zrobiłem źle?! Wstrzymuje oddech, bojąc się, że nie wytrzymam i wybuchnę. Nie będę płakać... Nie będę płakać.

<Lennie?>

23 lip 2018

Ace CD Dmitrij

Zaprosił mnie... Na kakao... Cóż najpierw chciałem pobiec do siebie jednak po głębszym zastanowieniu poczułem suchość w gardle. A do tego nie uśmiechało mi się zostać sam na sam z truchłem. Koniec z końców to coś mogło ożyć. Więc poszedłem za nim. Gdy tak sobie zrezygnowany lazłem nagle poczułem, że coś mi kapnęło na nos. Nie długo po tym zaczęło lać. Oczywiście, że musiało zacząć padać. Już gorzej być nie mogło! Poczułem dłoń na swoich plecach.
- Lepiej się pośpieszmy bo jeszcze tu zamarzniemy.
Przyśpieszyłem kroku. A gdy zaczęło sypać gradem puściłem się biegiem w stronę najbliższej kawiarenki. Gdy dotarłem na miejsce mało nie padłem na twarz. Drżącą ręką złapałem za klamkę i dysząc wszedłem do środka. Mężczyzna wszedł tuż za mną zerkając na mnie delikatnie rozbawiony.
- Naprawdę taka krótka przebieżka cię tak zmęczyła?
Usiadłem zirytowany przy jakimś stoliku.
- A...aa weź się zamknij... Tak już mam i tyle. - Wymamrotałem cicho.
Wywrócił oczami.
- To ja pójdę coś zamówić, a ty se siedź. - Poszedł, a ja wzdychając opuściłem głowę na stolik.
Zerknąłem na malutką kałużę która powstała ze skapującej z moich włosów wody. Ciepłe kakao brzmiało teraz wspaniale no, ale to był koniec z końców jego pomysł... Czemu nie mój? Niedługo po tym wrócił mój towarzysz. Postawił przede mną kubek kakao, a ja podniosłem wzrok zerkając na niego.
- Oh... Już...? Dzięęęki... - Sięgnąłem po kubek i upiłem łyka. - Hej no, ale skąd ty wiedziałeś, że to monstrum tam było co? Kim ty w ogóle jesteś? - Przechyliłem głowę znów upijając łyka.
Podniósł swój kubek i upił łyka bez słowa.
- Halo odpowiesz mi?! Ładnie zapytałem więc czekam na odpowiedź - Zmarszczyłem brwi. - Jeśli chcesz mogę w zamian za tą informację opowiedzieć ci coś i sobie... - Oparłem głowę na ręce wpatrując się w niego.

<Dmitrij?> Sorki za to, że takie nudne :'<

Blue CD Dmitrij

Dziewczyna spoglądała z ogromnym przerażeniem w oczach na przybysza. Nawet jeśli przybył przeprosić to dalej się go bała, ot, taka natura. Ale jednak przyszedł przeprosić za wcześniej, czego jeszcze nie doświadczyła nigdy w dotychczasowym życiu. Zawsze mówiono jej, że jakakolwiek wina należy do niej. Tak, nawet w przypadku nieudanej próby zgwałcenia jej. Powiedziano, nie, rzucono jej w twarz, że... Nie, to było zbyt okrutne by przytoczyć sobie ponownie te słowa. Na samo wspomnienie tamto, ponownie zaszkliły się jej oczy.
- Wiem, że ten start był fatalny. - Głos mężczyzny przywołał ją do teraźniejszości. - Może byśmy zaczęli od nowa? Tym razem nie rzucę się na ciebie.
Podświadomie czuła, że nie powiedział wszystkiego. Nie odezwała się, tylko bardziej skuliła się na drugim końcu łóżka, z dala od niego. Ten jedynie westchnął i wstał z klęczek, najwyraźniej zbierając się do wyjścia.
- Nie musisz odpowiadać już, wystarczy jak przemyślisz tą kwestię.
Po tych słowach znikł z jej małego lokum. Blue była zbyt skołowana natłokiem rzeczy i emocji, dlatego patrzyła załzawionymi oczyma w wejście. Stojący obok niej, raczej określiłby to jako puste spojrzenie, tępe.
Następnego dnia, dziewczyna bardzo wolno wychodziła z namiotu. Raczej odwlekała to jak tylko mogła, ponieważ co chwila rzucała spojrzeniem na malutkie miejsce. Niestety, wszystko grało i musiała iść do ludzi. Zbawienie jako takie pojawiło się w postaci Smiley. Blue wyczuwając ją, uciekła spojrzeniem w ziemię, nerwowo skubiąc materiał swojego ubrania. Różowowłosa nic nie mówiąc, podeszła do przestraszonej i pokazała, by poszła za nią. Ach, pewnie chodziło o zaprowadzenie jej na nauki związane z jej zadatkami na wysokości. Tymczasem idąc, nagle Dmitrij pokazał się z boku. Spojrzał na nie tylko i kiwnął głową na powitanie, bez zrobienia jakiegokolwiek kroku ku nim. Blue przypomniała sobie jego pytanie ale dalej nie była w stanie zdecydować.

<Dmitrij?> Wybacz za zwłokę i marne opo ;-;

21 lip 2018

Husky CD Smiley

Uchyliłem kuchenne okno i spojrzałem na Yuki'ego, który stał na drodze obserwując co dzieje się wewnątrz domu. Lis siedział spokojnie, więc wsunąłem się cichaczem do środka.
Buty zostawiłem na zewnątrz, uznałem że na starpetkach będę poruszał się znacznie ciszej i nie zostawię przy tym śladów. Okrążyłem stół i zacząłem zastanawiać się co dalej.
Z salonu słychać było głosy dwóch mężczyzn. Mogłem więc tylko udać się na korytarz.
- Czemu oddałeś jej kurtkę? -usłyszałem
Drugi facet odchrząknął.
- Jak się pochoruje, to rozniesie tu zarazki -mruknął niewyraźnie
Ten pierwszy roześmiał się i usłyszałem brzdęk szklanek.
- Przypomina mi to trochę zabawę w dobrego i złego glinę. Za nasze zdrowie -zawołał zadowolony.
Przeknąłem cicho na korytarz i rozejrzałem się.
Schody na górę, schowek pod schodami, drzwi wyjściowe, oraz trzy inne drzwi. Jedne były otwarte i widać było zza nich sypialnię. Tam na pewno nie trzyma Smiley. Na górze też bym się jej nie spodziewał.
Schowek lub któreś z zamkniętych drzwi.
Niestety pod schody nie mogłem się dostać z racji, że drzwi do kanciapy znajdowały się na wprost salonu.
Przesunąłem się wzdłuż ściany do pierwszych drzwi, za którymi nie wiedziałem czego się spodziewać. Złapałem za klamkę modląc się by przy naciśnięciu nie zaskrzypiała. Bóg postawił mnie wysłuchać, bo chwilę później pomieszczenie stało otworem.
Łazienka.
Zamknąłem ją i przesunąłem się kilka kroków dalej ku następnym drzwiom. Powtórzyłem te same czynności co wcześniej ale niestety bez skutku. Pokój pozostawał zakmnięty co wzbudziło we mnie podejrzenia.
- Dałeś temu kundlowi żreć? -w salonie dalej ciągnęła się rozmowa.
- Miałem tam skoczyć jak już wrócę z piwinicy -padła odpowiedź- Gdzie masz to mięso?
Kroki powędrowały w stronę kuchni ale zatrzymały się gdy drugi mężczyzna się odezwał.
- Stój, nie ma co marnować tego steku, daj mu jedzenie tej suki. Nie chciała zjeść tego co jej przygotowałeś.
Nieznajomy, najwyraźniej chłopiec do wręczania, zawrócił się i jego kroku stały się coraz wyraźniejsze. Szybko cofnąłem się i zamknąłem w łazience.
Stałem nieruchomo po drugiej stronie drzwi. Słyszałem jak facet je mija po czym do uszu dotarły dwa znaczące dźwięki: brzdęk kluczy i odgłos odkluczanego zamka.
A więc to tam trzymają dziewczynę. Czułem, że zaraz wyskoczę z siebie. Smiley znajduje się zaledwie pięć metrów dalej.
Odczekałem chwilę nasłuchując czy na korytarzu już nikogo nie ma. Uchyliłem delikatnie drzwi i spojrzałem na prawo po czym skierowałem się w stronę pomieszczenia tak cicho jak to tylko możliwe. Gdy już wszedłem za drzwi, bez większego zdziwienia stwierdziłem iż znajduję się w piwnicy. A właściwie na schodach do niej prowadzących.
- Musisz coś jeść mała -usłyszałem z dołu- Lucas kazał mi to oddać psu ale wolałbym żebyś ty to zjadła.
Chwyciłem miotłę, która stała oparta o ścianę po mojej lewej stronie. W rękach kogoś obytego z bronią białą mogłaby stanowić niebezpiecznie narzędzie, trzymana przeze mnie sprawiała wrażenie niegroźnego kija. Ale obiecałem sobie, że noży użyję tylko w ostateczności. Wolałbym nie mieć nikogo ma sumieniu, a konfrontacja z tymi psycholami z pewnością zakończyłaby się jakimś wypadkiem.
Mężczyzna westchnął nie doczekawszy się reakcji ze strony Smiley. Pokonałem kilka pierwszych stopni ostrożnie ale potem przeskoczyłem szybko te ostatnie by jak najprędzej dać porywaczowi nauczkę.
Zamachnąłem się ale pomimo zaskoczenia mój przeciwnik zdołał uskoczyć na bok. 
- Przestań! Co ty wyprawiasz? -krzyknęła dziewczyna
Uderzyłem ponownie, tym razem celnie. Mężczyzna oberwał w skroń i przewrócił się do tyłu.
Rzuciłem miotłę i podbiegłem do Smiley.
- Mischa! -dziewczyna patrzyła na nieprzytomnego chłopaka
- Nic mu nie będzie. Chodź, wracamy do domu -wziąłem koleżankę na ręce widząc, że nie ma wystarczająco sił by szybko się poruszać.
- Nie możemy go zostawić -jęknęła gdy wbiegałem po schodach na górę
- Od teraz każdy radzi sobie sam -wiedziałem, że brzmi to trochę bezdusznie ale nie miałem żadnego powodu by pomagać temu facetowi. 
Wybiegłem na korytarz i nie starając się już zachowywać cicho wypadłem przed drzwi na podwórko. 
- Boni -krzyknąłem- Uciekajcie!
Klacz prasknęła i pokłusowała na przód. Jednak Yuki i Bisca nie ruszyły za nią. Rzuciły się w moim kierunku by znaleźć się jak najbliżej swojej pani.
Z domu dobiegły nas krzyki. Wiedząc, że mam zbyt wiele czasu wrzuciłem Smiley na tylne siedzenie. Miałem szczęście, że Lucas należał do osób, które zostawiają kluczyk w stacyjce nie bojąc się o kradzież.
- Ta suka należy do mnie! -w drzwiach budynku stanął wściekły mężczyzna.
Jego twarz przybrała czerwony odcień od gniewu, dłoń kurczowo ściskał na spuście pistoletu.
W popłochu wskoczyłem za kierownicę i z piskiem opon wyjechałem na drogę. Pięć minut później minąłem galopującą Boni. Niestety nie było sposobu bym zabrał ją ze sobą, musiałem mieć nadzieję, że sama sobie poradzi.
Jak na złość tuż po tym jak wypowiedziałem te słowa okolicę przeszył huk wystrzału.

Zatrzymałem samochód uderzając wkurzony dłonią o kierownicę.
Skurwol wie gdzie uderzyć.
Wie, że nie zostawimy rannego konia ryzykując, że go zabije.
- Smiley? -spojrzałem na śpiącą na tylnym siedzeniu dziewczynę
Nie mogłem zostawić Boni.
Nie mogłem też biec do niej zostawiając Smiley jak oczekuje ten koleś. Spojrzałem na kluczyk tkwiący w stacyjce.
Potem zerknąłem na teren przed nami czując jak w głowie rodzi mi się plan.
Droga właśnie opadała w dół, na dole rozciągała się polana z rosnącymi gdzieniegdzie pokaźnymi drzewami. Jeśli będzie miała pecha to rozbije się o jedno z nich.
Wiedząc, że nie mam zbyt wiele czasu wysiadłem z samochodu celowo nie zaciągając hamulca. Szybko obiegłem go i zacząłem pchać od strony bagaznika. Auto ruszyło drogą w dół nabierając rozpędu.
Nie patrzyłem co dalej się stanie, popędziłem w drogę powrotną do Boni. Z daleka było widać strumień krwi spływający z jej uda. Uklękłem przy niej sprawdzając w jakim jest stanie.
- Ta suka należała do mnie -usłyszałem wściekły syk za placami.
Nim zdążyłem pojąć co się dzieje, jedna dłoń mężczyzny oparła się o moje lewe ramię, z kolei drugą przykładał mi lufę do skroni.



(Przepraszam, że takie sobie ale odtwarzanie trzeci raz tego samego mocno mnie zniechciło xd)

Mefoda CD Akuma

Zabiję cię za to XDDDDDD
Może i  poniosło mnie z tymi dłońmi, ale tego nie żałuję. No, może trochę, ale tylko dlatego, że chłopak był zmieszany moim dotykiem. Dobra, bardzo tego żałuję. Jaki ja jestem głupi! Co ja sobie myślałem, żeby łapać go za dłonie? Przecież to takie dla pedałów, no ja pie*dolę! Poczułem, że się rumienię, jednak na szczęście chłopak zajęty był zabawą własnymi palcami.  Zrobiło się naprawdę niezręcznie, więc dopiłem jedynie swoją kawę, po czym odezwałem się:
- Wypij do końca, weź kanapkę i idziemy. Masz jakiś pomysł, gdzie moglibyśmy jeszcze pójść? Czy na dzisiaj dajemy już sobie spokój? - spytałem, a on podniósł na mnie wzrok. Pokiwał jedynie głową, po czym wypił zawartość swojego kubka i złapał za bułkę. Chociaż tyle, że postanowił ją jednak wziąć.
- Chodźmy na dach takiego jednego budynku, fajne z niego widoki - zaproponowałem, a on spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Chcesz, żebyśmy z niego skoczyli i popełnili zbiorowe samobójstwo, czy jak? - spytał, a ja zaśmiałem się jedynie.
- Tak, dokładnie tak, to właśnie planowałem kiedy tylko cię ujrzałem - powiedziałem ze śmiechem, a on prychnął jedynie, zakładając ręce na klatce piersiowej. Uniósł wysoko brodę i spoglądał na mnie spod przymrużonych powiek.
- Tak właśnie myślałem - znowu prychnął, jednak szybko wyszliśmy z kawiarni, by skierować się w niby drogę powrotną. Jednak w połowie skręciliśmy w prawo, gdzie ukazały się nam pewne schodki. Te właśnie schodki doprowadzą nas na sam szczyt, dosłownie. Co prawda szczyt bloku mieszkalnego, który ma cztery piętra, no ale jednak szczyt.
- To tutaj - oznajmiłem, wskazując dłonią na schodki. Było ich z dziesięć, z łatwością przez nie przeszliśmy, po czym oznajmiłem, że teraz trzeba iść drabiną. Byłą ona metalowa, przeczepiona do ściany, aż na sam dach.
- Jaja se robisz? Ty chyba serio chcesz nas zabić - mruknął, a ja prychnąłem jedynie, stawiając stopę na pierwszym stopniu i dłonie na jakimś innym, idealnie przed twarzą. Następnie zacząłem się wspinać do góry, mniej więcej w jednej czwartej drogi obejrzałem się za siebie, by ujrzeć jak Akuma daje bułkę do buzi, a sam idzie w moje ślady. Wariat, myślałem, że wymięknie. Będąc już na samej górze, odwróciłem się i poczekałem, aż sam nie wejdzie.
- Następnym razem wejdziemy klatką schodową, okay? - zaproponowałem, a on spojrzał na mnie i stanął jak wmurowany.
- Co? - spytał, a ja zaśmiałem się. Kocham ludzi w chu*a robić.- To tutaj jest klatka schodowa?! - uniósł głos, a ja zaśmiałem się głośno. Oczywiście, że jest, idioto.
- To blok mieszkalny - zaśmiałem się, a on pokazał mi środkowy palec. HAHAHAHAHA.
- Też cię kocham - uśmiechnąłem się najszerzej, jak tylko potrafiłem i zamknąłem przy tym oczy. Prychnął, mogłem się założyć, że i przewrócił oczyma. Jednak po chwili spojrzał przed siebie i zacmokał z aprobatą, widząc świat przed nami.
- No to niezłą sobie miejscówkę znalazłeś - przyznał, rozglądając się na boki. Modliłem się żeby nie zabrało mu się na przepychanki i tak dalej. - Możemy trochę tutaj posiedzieć i puścić muzykę - oznajmił, a ja pokiwałem głową na zgodę. W sumie to całkiem dobry pomysł. Usiadłem na chłodnym betonie, on zrobił to samo.
- Ty puść, nie wziąłem telefonu - oznajmił, a ja pokiwałem głową po raz kolejny i wyciągnąłem przedmiot. Wszedłem na YouTube, gdyż z piosenek z mojego telefonu dużo by mu nie spasowało. Podałem mu komórkę.
- Wybierz - oznajmiłem, a on uśmiechnął się delikatnie w moją stronę i równie ostrożnie chwycił Huawei w obie dłonie. Zdziwiłem się, gdy usłyszałem Black, jeden z ruskich rapsów.
- Słucham ich - oznajmił, gdy rzuciłem mu zdziwione spojrzenie. Oddał mi telefon, a ja położyłem go między nami, po czym sam się położyłem. Było mi zaskakująco wygodnie. Akuma zrobił po chwili to samo.
< Akuma? Lol, ja to robię klimaty XDDD >

Akuma CD Mefoda

Spojrzałem na niego, bo o to prosił. Jego słowa trafiały do mnie bardzo mocno, poruszały coś głęboko we mnie. Nie wiem, co to było, ale cóż, zadziałało. Byłem mu wdzięczny za to, co dla mnie robi, za to, że mimo naszej krótkiej znajomości, okazuje się takim wspaniałym przyjacielem i wspiera mnie, nawet nie wiedząc, o co chodzi. To naprawdę rzadkie u ludzi i cieszę się, że spotkałem akurat niego. Zamrugałem parokrotnie, by nie zauważył tego, iż prawie płakałem ze wzruszenia, smutku i wszystkiego innego.
- Dziękuję - odpowiedziałem w końcu, po paru sekundach ciszy. Nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej, głównie przez fakt, iż gardło ściskało mi się od łez. Jednak też i przez to, że co ja mogłem powiedzieć? Dziękuję, że jesteś teraz przy mnie jako jedyna osoba, że jako jedyny nie dajesz m i teraz kopniaka w dupę i nie pozwalasz upaść? Jeszcze bardziej by się przejął, jeszcze bardziej chciałby drążyć temat. Swoją drogą, byłem mu naprawdę wdzięczny za to, iż postanowił nie naciskać i zadecydować mi o tym, kiedy powiem mu o swoich problemach. O ile to zrobię. Jednak, naprawdę poczułem się tak, jakbym mógł mu zaufać. Na świecie jednak pełno kłamców, niespełnionych obietnic, więc muszę się wstrzymać z decyzją jeszcze na długo. Uśmiechnąłem się lekko, czując się nagle niezwykle lekko i swobodnie. No bo, hej, w końcu nie jestem już sam! Cóż, a przynajmniej tak mi wmówiono...
 Jak łatwo tobą manipulować, no proszę.
Spie*dalaj.
Będziesz przez niego cierpiał, nie widzisz tego?
Nie, najwidoczniej nie widzę. Ponadto ty lubisz przecież, jak cierpię, prawda?
Prawda. Ale pamiętaj, będziesz sam na zawsze. Już jesteś sam i nic tego nie zmieni, a zwłaszcza on, chłopak, którego znasz parę dni i już uznajesz za najlepszego przyjaciela. Jesteś śmieszny, wiesz? Bardzo śmieszny, i żałosny. Nikt nie zastąpi ci osób z przeszłości, nikt nie zastąpi Rue, nikt już ciebie nie zechce, bo się zmieniłeś i to nie na lepsze. Jesteś zwykłym śmieciem, tyle w temacie, Akuma. Pamiętaj o tym.
No i tyle w temacie. Pozamiatane. Ciekawe co by było, gdyby była tutaj Rue... Na pewno by się przeraziła na mój widok. O ile w ogóle by mnie poznała. Poczułem wewnętrzny ból tak silny, że nim zdążyłem się zorientować co się dzieje, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Z szeroko otwartymi oczami ją starłem. Boże, co on sobie teraz o mnie pomyśli?!
- Hej, nie płacz. Będzie dobrze - zapewnił mnie, łapiąc moje obie dłonie i zamykając w swoich. Zszokowany spojrzałem na niego, co on odwala? Zachowuje się trochę dziwnie. Nie, nie trochę, nawet bardzo. Czy on jest gejem? O mój Boże, jeśli tak, to mam przerąbane.
 Nie, nie masz. Nie ma człowieka, który mógłby się zakochać w kimś takim jak ty.
Och, no tak. Zapomniałem. Ponownie zatęskniłem za Rue, ona by mnie zrozumiała. Wsparła, otarła łzy, pocieszyła, pomogła mi. Ale teraz siedzi przede mną ledwo znany mi chłopak, który właśnie to robi. Wspiera mnie i pomaga mi. Chociaż czułem się nieswojo przez gest, który uczynił - dalej trzyma moje dłonie! - to spojrzałem na niego i znowu uśmiechnąłem się lekko, podczas gdy kolejna łza spłynęła z tego samego oka. Lewego. Nie wiem, czy to ma jakiś sens, ale zwykle to od niego zaczyna się mój płacz. Boże, gościu, jesteś taki beznadziejny... Jesteś już taki stary, a wciąż beczysz jak małe dziecko...
- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy - odezwałem się w końcu, spoglądając na nasze dłonie. Mefoda chyba zrozumiał i mnie puścił, cofając swoje ręce i kładąc je na swoich kolanach. Super, teraz to ma on już pewność, że jestem zdrowo popie*dolony i coś jest nie tak. Ale ja jestem głupi, no nie wierzę.
< Mefoda? Bhuahuahua, zrobiłam z ciebie geja jeszcze bardziej ahaha >

Mefoda CD Akuma

Czekałem cierpliwie na Akumę, który wrócił po niecałych pięciu minutach. Jego twarz była dziwnie zaczerwieniona. Spojrzałem na niego zdziwiony i nim się powstrzymałem, rzuciłem:
- Gościu, konia tam waliłeś? - zaśmiałem się na końcu wypowiedzi, by pokazać, że żartowałem. On także się zaśmiał, sięgając po kubek kawy. Dlaczego był taki czerwony? Coś się tam stało? Spotkał kogoś, czy coś? Nie, przecież nikt nie wchodził i nie wychodził z toalety po nim. Dziwne...
- A teraz tak na poważnie, wszystko okay? - spytałem, patrząc na niego uważnie. Opuścił kubek z ust na kolano, przyglądając się mi niezrozumiałym dla mnie wzrokiem, jakby lekko zawiedzionym, zestresowany i Bóg wie, jakim jeszcze. Akuma prychnął jedynie zakładając nogę na nogę w taki sposób, że jego kostka opierała się na kolanie. Zagryzłem policzek od środka. Antoni, ogarnij dupę, nie myśl o tym. Skup się na pomaganiu mu.
- Jasne, że tak. Dlaczego pytasz? - spytał marszcząc brwi. Uniosłem brew. Nie ze mną te numery, boy.
- Nie pie*dol mi tutaj, tylko mów, co się stało - powiedziałem łagodnie, jednak stanowczo, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku. On jednak spuścił swój na jakiś punkt na podłodze, a być może i kawę - nie byłem w stanie dostrzec, gdzie się patrzył.
- Nic się nie stało, serio - powiedział w końcu, ponownie podnosząc głowę i wbijając we mnie obojętne spojrzenie. Miałem ochotę do niego podejść, przytulić i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że mi może zaufać, że mu pomogę, że ma u mnie wsparcie. No ale błagam, po pierwsze; to byłoby zbyt gejowskie, po drugie; kto normalny robi tak po takim krótkim czasie znajomości, a po trzecie; jak by na to zareagował?
- Mi możesz powiedzieć, naprawdę - Powiedziałem, jednak gdy odwrócił ponownie wzrok, miałem ochotę przywalić jemu, sobie i jeszcze komuś innemu. Do cholery, taj mi do siebie dotrzeć, a ci pomogę! Powiedz tylko, o co chodzi... Westchnąłem głęboko i długo. Odstawiłem kubek na blat stołu.
- Hej, popatrz na mnie - powiedziałem głębokim, ale łagodnym tonem głosu. Zupełnie, jakbym mówił do przerażonego dziecka. Zrobił to, jego oczy niebezpiecznie błyszczały. - Mi możesz powiedzieć o wszystkim. Jestem człowiekiem, który nie wyśmieje, nie dobije, a postara się pomóc, wysłucha i pocieszy. Jednak jeśli nie chcesz, to zrozumiem, nic na siłę. Ale pamiętaj, jeśli tylko chciałbyś z kimś porozmawiać, wbijaj do mnie - oznajmiłem, patrząc prosto w jego niezwykłe oczy. Jakby złote, kolor królów, czy jak? Takie piękne, niezwykłe.
 Ja pierdolę, co się ze mną dzieje???
< Wybacz że takie krótkie, ale stwierdziłam, że dalszą część powinnaś już napisać ty ♥ ;P )

Akuma CD Mefoda

Znowu jedzenie. Temat; jedzenie. Czynność; jedzenie. Miejsce; jedzenie. Czas; jedzenie. Skład powietrza, którym oddychamy; JE*ANE JEDZENIE, BO KU*WA INNYCH TEMATÓW DO ROZMOWY NIE MA. Co on ma z tym, żeby tylko o jednym gadać? Nie widzi, że nie lubię tego tematu? I musi go jeszcze drążyć? Naprawdę go polubiłem, ale potrafi w jednej chwili wszystko zepsuć, a czułem się już tak dobrze. Tak, porozmawiajmy o jedzeniu. Co chcę powiedzieć w tym temacie? ŻE MAM JE*ANE WYRZUTY SUMIENIA ZA TO, ŻE ZJADŁEM KANAPKĘ. Jestem za gruby, żeby jeść i on dobrze o tym wie! Nie widać tego tłuszczu? Nie widać tego, jak bardzo się spasłem przez ostatnie tygodnie? Gościu, przejrzyj na oczy, i dopiero wtedy zaczynaj do mnie mówić! W pewnej chwili wpadłem na plan. Iście dobry plan. Łazienka. Kibel. Wymioty. Teraz.
- Sorry, muszę do toalety. Zaraz przyjdę - oznajmiłem, zaraz po tym, jak odpowiedziałem na jego wypowiedź. Gówno prawda. Nie kiedyś, a  n i g d y. Nigdy nie pójdę z tobą na takie jedzenie, Mefoda, nawet na to nie licz. Lubię cię, gościu, ale nie to, co sprowadzisz na mnie takim postępowaniem. On tylko kiwnął głową na znak zgody i zrozumienia. Wstałem, spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. 16;32. Mam jakoś pięć minut, nie więcej, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Złapałem jeszcze za kubek kawy i wypiłem dwa duże łyki, żeby jednocześnie nie wzbudzać podejrzeń i żeby było mi łatwiej pozbyć się tego wszystkiego z siebie. Przykro mi, kawo. Musiałem cię poświęcić. Przeszedłem niby luźnym krokiem pomiędzy stolikami, krzesłami i kanapami, by w końcu dostać się do upragnionej toalety. Oczywiście moim oczom ukazały się pisuary, ale i normalne kabiny. Ciekawe, jak dziwnie będzie wyglądać to, że właśnie idę do jednej z nich, zamiast korzystać z tradycyjnego rozwiązania. Szybko wszedłem do niej, na szczęście wszystko wyglądało schludnie i czysto. Tak naprawdę, to chyba przed chwilą nawet tu sprzątali, gdyż nawet podłoga, dosłownie, lśniła. Upewniłem się, że zamknąłem drzwi na klucz, po czym uklęknąłem przed sedesem i... zrobiłem to. Ponieważ miałem już wprawę, wiedziałem już co zrobić, gdy chciało mi się kaszleć. Wiedziałem co zrobić, żeby być cicho. Za siódmym razem gardło już poważnie zaczęło mnie boleć. Ostatnio zbyt często się do tego przykładam... Jednak szybko przypomniałem sobie, że zjadłem "trochę" tej kanapki, a jak na razie nie wygląda na to, bym wszystko już zwrócił. A więc, znowu wepchałem dwa palce od gardła, ignorując fakt, iż oczy okropnie mi łzawiły, a nos domagał się wysmarkania ( jak zresztą i za każdym razem, gdy to robiłem ). Po jakichś pięciu razach już nie miałem w sobie prawie nic. Cóż, powinienem już iść. Wytarłem dłonie i twarz w papier toaletowy, wrzuciłem go do kibla i spłukałem wodę. Wyszedłem z kabiny, po czym podszedłem do umywalki, zacząłem myć dłonie mydłem, po czym i całą twarz. Wypłukałem usta parę razy, czułem się już o wiele lepiej. Jakbym pozbył się z siebie trucizny, a nie jedzenia.
To zatruwa ciebie, idioto. To jest trucizna.
Wiem. Ale taka dobra trucizna, która pozwala mi żyć.
I być nikim. Chcesz być nikim?
Już jestem.
Wiem.
Ja też. Czasem ten głos doprowadza mnie do szału, ale co zrobić, skoro wiem, że mówi prawdę? Czasem sę z nim kłócę, ale łatwo się domyślić, kto wygrywa walkę.
< Mefoda? >

Mefoda CD Akuma

Spojrzałem na chłopaka, i dosłownie zaparło mi wdech w piersiach. Dosłownie, wstrzymałem oddech, prawie upuszczając kubek z parującą cieczą. Światło świeczek z parapetu obok rzucało na jego twarz wręcz czerwonawą poświatę, włosy tego koloru, choć tysiąc razy intensywniejszego, tkwiły teraz w całkowitym nieładzie, odstając na każdą możliwą stronę i opadając na czoło. Jego oczy były zamknięte, powieki lekko drżały, co było widoczne dzięki długim rzęsom, mogłem się założyć, że gdyby miał je otwarte, zobaczyłbym radosne iskierki tańczące w jego niezwykłych oczach. Usta nadal spoczywały na lekko przechylonym kubku, pił powoli, jakby napawał się tą chwilą po raz ostatni w życiu. Wyglądał tak bardzo uroczo i pięknie, że nie mógłbym od niego oderwać oczu, gdyby nie fakt, że otworzył swoje. W momencie mnie zamurowało. Co to było? Poczułem wewnętrzną gonitwę uczuć, jak i myśli w umyśle. Nie jestem je*anym pedałem, nie ma mowy!!! To tylko tymczasowe upośledzenie. Chwila nieuwagi. Błąd życiowy na małą miarę, chyba wiadomo, o co chodzi, nie?
- Kocham kawę - wyznał po chwili, a ja spiąłem się na dźwięk jego głosu. Idioto, przecież nie widział twojego wzroku. Zamknięte oczy, zapomniałeś? Nie zauważył. Rozluźniłem się, uśmiechając przy tym lekko. Jest dobrze, uspokój się, kretynie.
- Widać - zaśmiałem się lekko na koniec, nadal nie spuszczając wzroku z czerwonowłosego. Oparł się o kanapę, kładąc kubek na udzie. Spojrzałem w tamtą stronę i poczułem wewnętrzny smutek tak duży, że nie da się tego wyrazić słowami. Kubek był dosłownie dwa razy szerszy niż normalne, ale mimo wszystko jedynie trochę większy od jego uda. Zacisnąłem szczęki, dlaczego on doprowadził się do takiego stanu? Co go do tego zmusiło? Już nie wierzę w te wszystkie brednie o chorobach żołądkowych i tak dalej. Tutaj jest coś poważnie nie tak, a ja muszę się dowiedzieć, co. Tylko jak? Przecież jak go zapytam, to się zamknie, jest jeszcze za wcześnie na takie wyznania. Być może prowadzi jakiś pamiętnik, czy coś? Wątpię, szczerze w to wątpię. Być może jakimiś innymi pytaniami zdobędę potrzebne informacje lub chociaż jakieś wskazówki?
- A więc, gdzie najbardziej lubisz tutaj jeść? - spytałem, bo przecież musiał mieć ulubiony lokal, czy chociażby piekarnię lub coś w tym rodzaju. Westchnął cicho, chyba mając dość tematu jedzenia. Huh? O co chodzi, bro?
- Wiesz, ostatnio byłem gdzieś tutaj na mieście z pół roku temu. Zwykle chodziłem do "Over the Rainbow" oraz "Good Day". Pierwsze to kawiarnia, drugie pizzeria. Aha, no i kebs, nie znam żadnej nazwy. Nie wiem czy to wszystko jeszcze funkcjonuje, ten kebab jest już prawdopodobnie zamknięty, bo gdy jeszcze do niego chodziłem, byłem jednym z nielicznych klientów - wytłumaczył, a ja zastanowiłem się na moment nad jego słowami. Lubił jeść, to widać. Znaczy, nie widać, w sensie... mniejsza z tym. Lubił jeść. Teraz nie je. Problemy żołądkowe, a zwłaszcza nietolerancje, nie biorą się chyba tak z dupy, prawda? Nie znam się na tym, ale chyba mam już pewność, że problem tkwi głębiej, prawdopodobnie w jego psychice.
- Znam "Good Day", chodzę tam od czasu do czasu. Możemy się kiedyś wybrać, podobno zmienili znowu menu - oznajmiłem, wpatrując się w kawę w swoim naczyniu. Obracałem nim powoli, patrząc jak malutka piana powoli obraca się przy sile cieczy.
- Kiedyś - zaznaczył, a ja znowu poczułem smutek i żal do niego. Dlaczego nie chciał tak po prostu zacząć jeść? Przecież to takie proste! W dodatku jest w takim stanie, że chudszym się nie da już być! Mogę się założyć, że gdybym ściągnął mu koszulkę, to... Znaczy, on by ją ściągnął. Tak, właśnie tak. Gdyby ON ściągnął swoją koszulkę, wystawałyby mu żebra, mógłbym je policzyć, a kości biodrowe sterczały na boki. Tak bardzo chciałem mu pomóc, ale nie mam bladego pojęcia, jak się za to zabrać. Stopniowo wdrążać go w normalny tryb życia? Od czasu gdzieś zabierać, przychodzić do jego namiotu i na powitanie rzucać w niego kanapką? To w sumie dobry pomysł...
< Akuma? Będęcię karmić na siłę hehehehehe >

20 lip 2018

Akuma CD Mefoda

Panikowałem. Nie zjem tego, nie ma mowy. Kalorie. Czyste kalorie. Jest ich tak wiele... Nie potrafię. Zjem trochę, tylko trochę. Potem wytłumaczę się bólem brzucha. Tak, to dobry pomysł. Bardzo dobry. Problemy żołądkowe, pamiętaj. To o to tutaj chodzi. O nic innego. Powoli wgryzłem się w twardą i chrupiącą bułkę. Zacząłem wolno odrywać kawałek, po czym opuściłem jedzenie przed siebie i wpatrywałem się w nie tępo. Nie dam rady. Miałem ochotę to wypluć i chociaż nie połknąłem, to i prowokować wymioty. Mimo tego zacząłem przeżuwać wolno pokarm. Kubki smakowe szybko dały mi znać, że to co znajduje się w ustach, jest naprawdę dobre. Skupiłem się na smaku, naprawdę dawno nie jadłem czegoś tak pysznego... Kiedyś bym powiedział: Co, bułka? Nie, dawać mi tu kebsa!
Ale dzisiaj nie stać mnie, i duchowo, i materialnie, i fizycznie. Porąbane, co? Połknąłem, ponownie ugryzłem, potem jeszcze trzy razy. Poczułem, że jestem pełny.
I widzisz, do czego doprowadziłeś?
To tylko raz, dzisiaj już nic nie zjem...
A ta kawa? Myślisz, że to też "nic"?
Właśnie, kawa. Nie mogę jej wypić. Ale tak bym chciał... Kocham kawę. Dobra, pie*dolę to. Raz wypiję. Jeden raz. Być może nawet zrobi mi się niedobre i wszystko zwymiotuję. Ale szczerze? Żeby zwymiotować wszystko, musiałbym z trzydzieści razy palce do gardła wepchać. Albo i nie więcej. To zaszło już tak daleko, że gdy wypiję naraz jedną butelkę wody, zbiera mi się na wymioty. Organizm automatycznie odbiera to jako fakt, iż zaraz będą wywoływane wymioty i się na nie przygotowuje. Niby słabo, ale to naprawdę pomaga, wtedy idzie łatwiej.
- Jaja se robisz? - usłyszałem pytanie ze strony Mefody. Spojrzałem na niego pytająco, a on wskazał głową na kanapkę, którą położyłem przed chwilą na stół. - Ledwo tknąłeś - zauważył, a ja niezbyt wiedziałem, co powiedzieć. Jednak szybko przypomniałem sobie o moim planie.
- Brzuch mnie boli, ughh - oznajmiłem i dodatkowo położyłem dłoń na brzuchu. Nienawidzę okłamywać ludzi. Znaczy, tych, którzy coś dla mnie znaczą i z którymi mam dobry kontakt.
- Może masz za mały żołądek? - spytał, przyglądając mi się uważnie. Poczułem się nieswojo pod jego wzrokiem, więc poruszyłem się niespokojnie na kanapie, opierając plecami o poduszki. Miałem ochotę pójść spać, a najlepiej to się nie budzić.
- Sam nie wiem, co to jest. Lekarz na początku twierdził, że nietolerancja czegoś, chociażby laktozy, czy coś. Ale teraz jest na urlopie i cóż, zobaczymy się dopiero za dwa tygodnie - wymyśliłem na poczekaniu i opowiedziałem spokojnym głosem zmyśloną historyjkę. Modliłem się w duchu by uwierzył. Nie wydawał się przekonany, ale nie ciągnął tematu. Uff, to dobrze.
- Kawa dla panów - przyszła kelnerka, uśmiechając się do nas szeroko. Podała nam z tacy dwa kubki parującego napoju, a ja już poczułem ten wspaniały zapach. Boże, jak ja za tym tęskniłem. Z niemalże uzależnienia do tak długiej przerwy. Chwyciłem kubek w obie dłonie i niemalże od razu się napiłem, czując błogą pyszność w gardle. Zamknąłem oczy, rozkoszując się tą chwilą. Mogłaby trwać wiecznie. Miałem ochotę się rozpłakać, bo w końcu mogłem tego spróbować.
- Kocham kawę - wyznałem po chwili, opuszczając kubek na jedno z ud. Usłyszałem śmiech.
- Widać - uśmiechnął się znad swojego kubka, wyglądał teraz naprawdę niewinnie. Ciekawe, czy też taki jest...
 < Mefoda? To jak, niewinny jesteś? ;P >

Lennie CD Shu⭐zo

Zmarszczyłem brwi. Co za upierdliwy, egocentryczny kretyn! Złapałem go mocno za przedramię, zaciskając na jego ciele palce. Wyrwałem z jego dłoni mój kapelusz i go popchnąłem.
- Użyje twoich słów: to ty chcesz ciuchy, więc to twój problem, nie mam zamiaru się w to wtryniać - przekształciłem jego zdanie. Jak można wleźć komuś bez zaproszenia, rozwalić mu wszystko tworząc coś gorszego, niż zwykły bałagan, a potem twierdzić, że to jest właściciela rzeczy wina? Co się stało z tamtym przyjaznym blondynem?!
- No błagam i co taki z ciebie znajomy? Że też ten klaun się z tobą jakoś dogadał - popatrzyłem na niego jak na idiotę. Czy on miał jakieś rozdwojenie jaźni, czy może wrednego brata bliźniaka? Ale to by nie tłumaczyło tej sceny w bufecie... A może znowu go uderzyć talerzem?
- Jaki klaun? - przecież mówił o sobie... czy nie? - Czemu mówić o sobie w trzeciej osobie? - zapytałem w końcu. Jego słowa były dla mnie niezrozumiałe.
- O sobie? Co ja mam niby wspólnego z klaunem? Tamten ma, nie ja - uderzyłem się otwartą dłonią w czoło, byłem załamany. Gdzie był ten słodki blondynek, który chciał mi ukraść melonik? A może to wina pogody? Lub dni? W parzyste jest miły, w nie parzyste opryskliwy... Przecież są różne charaktery.
- Wracaj do siebie - odparłem w końcu, nie mając sił na próbowanie go zrozumieć. - Nie skończyłem tu sprzątać - odwróciłem się do niego plecami i kontynuowałem zbieranie rzeczy z podłogi. Usłyszałem, jak Shuzo za moimi plecami wydaje z siebie odgłosy frustracji.
- Po prostu co za... - nie dokończył, bo wyszedł z mojego namiotu. Poczułem ulgę. Nie mogłem już myśleć na jego temat, nie chciałem zrozumieć, co się z nim stało, chociaż nie wykluczam, że ten talerz mój mu jednak coś poważnego zrobić. Może uszkodził jego mózg?
Sprzątałem do wieczora i gdy tylko schowałem ostatnią bieliznę, praktycznie padłem na materac i zasnąłem. Gdy wstałem, było grubo po południu (ponieważ znowu parę razy budziłem się w nocy). Wylazłem z namiotu i skierowałem się do bufetu z nadzieją, że coś tam zostanę. Przy stole zauważyłem czarną czuprynę... podszedłem do Shuzo mając nadzieję, że wrócił stary blondynek.
- Cześć. Humorek dalej nie dopisuje? - zapytałem stając obok i robiąc sobie herbaty.

<Shuzo?>

17 lip 2018

Smiley CD Husky

Spojrzałam się w stronę drzwi. Wiedziałam na pewno, byłam w stu procentach pewna, że to nie ten mężczyzna. Był to ktoś inny. Jego styl chodzenia był inny od tamtego mężczyzny. Drzwi się otworzyły, a w nich stanął jakiś mężczyzna.
- Więc to ty jesteś tą dziewczyną, która tak bardzo rozzłościła Lucas'a - wziął krzesło i usiadł przede mną. - Jestem kolegą, znajomym, pośrednikiem,... - nie wiedział chyba jak ująć ich znajomość. - ... mniejsza o to. Nazywam się Mischa - uśmiechnął się do mnie.
- Smiley - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- To twoje imię, którego używasz w cyrku. Jakie jest twoje prawdziwe imię? Znasz swoje imię co nie? - spojrzał się, a ja spojrzałam się na niego.
- A-Akane - zawahałam się przez moment, ale przecież nie miałam nic do stracenia.
- Jakie piękne imię. To japońskie imię co nie? - przytaknęłam głową na znak, że ma rację. - Twoje imię oznacza lśniącą czerwień jak się nie mylę... - zamyślił się, a ja nie wiedziałam co mam za bardzo o nim sądzić.
- Masz rację - odpowiedziałam cicho.
Przyglądałam się uważnie chłopakowi. Wyglądał młodziej, może dwa lub rok starszy ode mnie. Po oczach mogłam zobaczyć, że on jest całkowicie inny niż tamten mężczyzna. Jednak nie mogłam od tak o nim myśleć. Każdy może założyć maskę na swoją twarz, aby prawdziwą zakryć.
- Wybacz, chciałbym ci w jakiś sposób pomóc, ale nie chcę narażać swoich bliskich - jego twarz posmutniała. Głowę opuścił, a jego blond włosy opadły. Były takiej samej długości co włosy Vogel'a.
Wyciągnęłam swoją dłoń i pogłaskałam go po głowie.
- Nie martw się mną. Ja się przyzwyczaiłam już do takiego bólu więc nic mi nie będzie - odsunęłam swoją dłoń i uśmiechnęłam się w jego stronę.
- Wiesz u Lucas jest jakaś kobieta, więc kazał mi się schować tutaj. Przez przypadek usłyszałem jak ładnie śpiewasz, czy mogłabyś zaśpiewać jeszcze raz? - przytaknęłam głową na znak, iż się zgadzam. Trochę ciszej zaczęłam śpiewać tym samym rozmyślając o kobiecie, która przyszła. Albo przyszła w interesach lub przyszła po swój towar. Moje myślenie przerwał Mischa, który narzucił na mnie swoją bluzę. Przerwałam śpiewać. Spojrzałam się zaskoczona na jego twarz.
- Jest zimno tutaj, a twoje ubrania są całkowicie poniszczone - nie wiedziałam w tej chwili co mam zrobić.
- Dziękuję... - wyszeptałam, a on pogłaskał mnie po głowie. Chłopak wyszedł, żegnając się ze mną jak tylko usłyszał dźwięk odpalonego silnika auta. Jego uśmiech był taki ciepły.
Kilka minut później.
Głośne, chaotyczne dźwięki wydawane przez osobę z góry zaczęły zbliżać się w moją stronę. Zupełnie tak jakby stado zwierząt zmierzało w moją stronę, aby mnie staranować. Z uśmiechem na twarzy przyszedł Lucas. Bo tak chyba miał imię. Przynajmniej wywnioskowałam je z rozmowy z tamtym chłopakiem.
- Wybacz mi spóźnienie. Zapewne stęskniłaś się za mną? - chwycił mnie za podbródek tak, aby moja twarz patrzała wprost na niego. - A co to za bluza? - chwycił za nią, a ja zatrzymałam go przed wzięciem jej. - Zapewne Mischa ci ją dał - przyjrzał się dokładnie. - Niech będzie. Skoro to od niego to zatrzymaj jednak zdejmij, aby podczas dawania kary nie ubrudziła się czy też rozdarła - nie rozumiałam kompletnie tego mężczyzny.

<Husky?>

Dmitrij CD Ace


Podejrzewałem, że robię całkiem niezłe wrażenie, ale nie sądziłem, że ktokolwiek będzie klęczał u mych stóp błagając mnie o coś zupełnie nierealnego. Drugiej rzeczy, której nie przewidziałem to to, jak chłopak zareaguje. Aktualnie Ace leżał na ziemi, taplając się w kałuży czarnej mazi krzycząc, płacząc i przeżywając największą rozpacz, jaką moje oczy kiedykolwiek widziały. Moje zdziwienie osiągnęło jednak apogeum, gdy karzełek rzucił mi się na szyję ze szlochem, jeszcze bardziej brudząc nas oboje. Przed chwilą płakał, bym go nie zabijał, a teraz się do mnie tuli…? W sumie, całkiem niezła taktyka, warto zapamiętać. W myślach uderzyłem się solidnie w czoło. Dmitrij, wracaj na ziemię. Przez chwilę było mi żal chłopaka, przeżywał wszystko bardzo mocno. Chociaż nie byłem najlepszym pocieszycielem, ani osobą pełną empatii, wiedziałem, że szorstkie zachowanie nic tu nie da. Niepewnie przytuliłem Ace’a, oplatając ręce wokół jego ramion i kładąc podbródek na czubku jego głowy. Czułem się co najmniej niezręcznie, gdy zacząłem delikatnie kołysać się z chłopakiem w moich ramionach.  Nie wiedziałem także co odpowiedzieć na jego podziękowania – chociaż brzmiały histerycznie, czułem, że były szczere. A prawdomówność bardzo doceniałem.
− Wykazałeś się olbrzymią odwagą. Głupotą też… Ale chyba przede wszystkim odwagą – wymruczałem zdania prosto w czubek jego głowy, jednak nie wypowiedziałem na głos myśli, że nic by się nie stało, gdyby nie był tak cholernie uparty. Bez sensu było go dobijać jeszcze bardziej. Czułem, że chłopak jest strasznie spięty, dlatego odrobinkę obniżyłem jego tętno i poklepałem niezręcznie po plecach. Ace faktycznie po chwili się rozluźnił i jeszcze bardziej wtulił w moje ramię. To było dziwne. Nie ukrywam. Cholernie dziwne, ale jeśli to miało mu pomóc… Sam zacząłem się relaksować, gdy adrenalina i jeszcze niedawny szał powoli mnie opuszczały. Maska znowu zawitała na moim obliczu, lepiej dla innych, żebym zachowywał się według ich kryteriów normalności. Uśmiechnąłem się i delikatnie odsunąłem blondyna od siebie.
− To co, karzełku. Kakao? – Chłopak spojrzał się na mnie nieco dziwnie, jakby zastanawiając, czy do jego napoju nie dodam arszeniku. Puściłem perskie oko w jego kierunku i odwróciłem się na pięcie. Ruszyłem żwawym krokiem w kierunku bufetu, słysząc, jak po chwili wahania, Ace drepcze za mną, starając się nadążyć za moimi długimi krokami. Już po chwili, chłopak przecierał ze zmęczenia oczy, widocznie cały ten stres sprawił, że chłopak ledwo szedł tuż za mną. Niestety, nie mogłem zwolnić kroku, tym bardziej, gdy poczułem na twarzy drobne kropelki deszczu. Jedna duża kropla spadła mi na nos, druga na usta, żeby po chwili z nieba silnie lunęło. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że tak właściwie oboje wciąż jesteśmy w posoce stwora. Spływała teraz pod wpływem zimnej wody i tworzyła brzydkie kałuże wokół nas. W myślach wzruszyłem ramionami na nasz krytyczny stan. Albo przeziębienie i marznięcie, albo ciepłe kakao. Kładąc dłoń na plecach chłopaka, pogoniłem go, żeby jeszcze trochę się zmobilizował do biegu.  

<To co smerfie? Kakao?>

Shu⭐zo CD Lennie

Wyszłem z namiotu z dumnie uniesioną głową. Prawie wylądowałem na ziemi przez te kiczowate buty. Więc co zrobiłem?Proste porzuciłem je przed namiotem tego rudzielca z dziwacznym kapeluszem. Po prostu szkoda słów gdzie ten kolorowy prostak się wyniósł i z kim się teraz zadaje. Analizując jego wspominki i inne głupoty które mi zostawił w głowie bez trudu znalazłem jego domek. Eh już zrobiło mi się nie dobrze gdy tylko weszłem do środka. Nie było miejsca, gdzie nie byłoby jakiejś gwiazdki czy czegoś kolorowego. Jakoś to zdzierżyłem i udało mi się wygrzebać dość duże lusterko. Ah nie mogłem patrzyć na swoją twarz. Nie dość, że nie miałem pomalowanych oczu to jeszcze ten ohydny blond z pasemkami- ugh okropność! Aż upuściłem lusterko na ziemie. Po chwili już w końcu je podniosłem. Pękło w paru miejscach ale nie jest źle. W końcu wyszłem z namiotu i poszłem zająć się tym farbowaniem. Przeszłem znowu koło namiotu rudzielca. Cicho się zaśmiałem widząc jak był pochłonięty sprzątaniem tego wszystkiego. Niestety o mało co zaś się nie wywaliłem przez te figlarne buty. Serio chodzenie boso jest już bardziej znośne. Ale okej zająłem się tymi włosami. Nie trwało to za długo. Poradziłem sobie bez żadnych problemów. A nawet zdążyłem pomalować oczy eyeliner'em który znalazłem w kieszeni. Gdy już wracałem do swojego namiotu zaglądnąłem do rudzielca:
- Okej wyczaruj mi te ciuchy mój... Kumplu...?- poważnie nie mogło mi to przejść przez gardło. Moi znajomi zostali gdzieś tam w wielkim mieście.
Chłopak zerknął na mnie podnosząc resztę swoich rzeczy z podłogi.
-Jak tu posprzątam to ci je dam. A byłoby szybciej gdybyś mi pomógł.- przewróciłem oczami nie chcąc już go więcej słuchać.
-To twoje rzeczy więc też twój bałagan nie mam zamiaru się w to wtryniać. Daj te ciuchy i już nie będziemy musieli sobie wchodzić w drogę. - zdjąłem kapelusz z jego głowy. -Szybsze i o wiele lepsze wyjście. Nie mam niestety całego dnia jak ty pewnie. - włożyłem rękę do tego kapelusza.

<Lennie?>

Ace CD Shu⭐zo

Ace przechylił głowę. Zastanawiał się czy ten malutki wężyk mógł tak bardzo przerazić tego dziwaka? I tak oto zapaliła mu się mała lampka w głowie. Niższy chłopak chwycił gada i go podniósł
- C...co ty wyprawiasz? - Zapytał blondyn drżącym głosem.
- A no chce żebyś się mu przyjrzał - Dosłownie wsadził mu tego długiego gada prosto w twarz.
Psi-człowiek odskoczył piszcząc jak mała dziewczynka. Karzełek wybuchł śmiechem.
- Ojeeeju boisz się takiego maleństwa?
- B..bierz tego potwora ode mnie! - Odbiegł od dzieciaka trzymającego węża.
- Heeej wracaj tu ja chce tylko pomóc - Śmiejąc się pobiegł za nim.
Ganiali się tak dobrą godzinę aż wreszcie Titus padł na ziemię dysząc i wypuszczając węża z rąk.
- D...dość tego - Wydyszał - Już nie mogę...
Shu zatrzymał się dobry kawałek od niego wypatrując gadziny.
- Już go nie masz?
- N...no nie! Gdzieś się zmył nie zauważyłeś?
- Eh... Wole nie patrzeć na taką abominację jak węże...
Młody iluzjonista się podniósł i usiadł.
- Ale mnie to bieganie zmęczyło - Chłopiec ledwo dychał.
Kostiumograf podszedł do niego i przy nim kucnął.
- Nic ci nie jest?
- Nieeee no... Wszystko jest okej - Podniósł się z ziemii.
- Nogi ci drżą chodź lepiej pójdźmy ci znaleźć coś do picia. - Pomógł mniejszemu utrzymać się na nogach.
- Hmpf... Czemu mi pomagasz co?
- Ah wiesz wole nie żywić do ciebie urazy mówiłem już powinien cię ktoś nauczyć jak się poprawnie zachowuje.
- A ty znowu o tym?! - Już miał uciec ,ale po paru krokach padł na ziemię mdlejąc.

<Shu⭐zo?>

Ace CD Dmitrij

Powoli ściągnąłem ręce z twarzy. Odór był potworny i już czułem jak treść żołądka podchodzi mi do gardła. Odczołgałem się od potwora rozglądając się. Wszędzie wokół było pełno czarnego czegoś i szczątków istoty. Po chwili mój wzrok spoczął na mężczyznie. Przełknąłem ślinę. Wyglądał jakby kompletnie oszalał. Oszołomiony się podniosłem jednak zaraz znów leżałem na ziemi. Usiadłem i poprawiłem swoje włosy. Nagle zastygłem wyczuwając w nich substancję o maziowatej konsystencji. Momentalnie zabrałem rękę oglądając ją.
- A-ah! M-mam to we włosach... N-nie mam to wszędzie! - Zerwałem się na nogi o mało znów się nie przewracając. - O fuj o fuj o fuuj!! - Starałem się strzepać z siebie wnętrzności stworzenia.
Najeżyłem się. To wszystko jego wina! Na pewno jakoś zwabił to coś tutaj... Skąd mógłby inaczej wiedzieć ,że tu przylazło. Wściekły ruszyłem do mężczyzny.
- Widzisz jak ja wyglądam! Widzisz to?! Mam na sobie wnętrzności tego... Tego czegoś!! - Wskazałem trupa za sobą. - I to tylko i wyłącznie twoja wina! Kim się tobie wydaję ,że jesteś! Ah i to po to wróciłeś no co planowałeś mnie zabić tak!? Świeeetnie po prostu cudownie! Może tego potwora też tu jakoś sprowadziłeś kto wie... - Chwyciłem go za koszulę drżącą ręką. Powoli zacząłem się uspokajać a moje serce przestało walić jak szalone.
Zamrugałem. Powinienem być mu wdzięczny za ratunek. Inaczej na pewno bym zginął czy coś... Ale wtedy gdy mnie złapał. Coś było z nim już wtedy nie tak... Z moich ust już nie wydobyło się żadne słowo. Nie chciałem kontynuować wydzierania się na niego. Bez przesady. Nagle zauważyłem iż mężczyzna się we mnie wpatruje. Drgnąłem delikatnie i cofnąłem się o krok. Jego wzrok był przerażający a do tego w ręku trzymał broń. P...przecież mógł mnie zabić w każdym momencie. Chwiejnie się cofnąłem jednak poślizgnąłem się najpewniej na jakiejś części ciała. Wylądowałem na ziemi i byłem jeszcze bardziej ubrudzony niż poprzednio. Syknąłem cicho i się odwróciłem.
- N...nie chciałem tak wybuchnąć serio... - Usłyszałem w swoim głosie strach.
Tak dawno go tam nie było. Mało co mnie naprawdę może wystraszyć. Ale ten gość... Mu straszenie mnie szło zaskakująco dobrze.
Dalej milczał. Byłem bardzo ciekawy co mu po głowie chodziło. Dalej leżąc odsunąłem sie na bok. Teraz już miałem do niego masę pytań.
- H...hej Dmitrij ocknij się... I p..proszę nie zabijaj mnie! Błagam cię.... Chcę żyć! - Poczułem na swoich policzkach łzy.

Na pewno wyglądałem żałośnie. Zacząłem wcierać oczy jednak przy tym rozcierałem sobie jedynie maź po twarzy.
- P...przestań się gapić na mój żałosny teatrzyk. - Podniosłem głowę marszcząc brwi.
Podniosłem się z ziemi a moja warga zaczęła drżeć. Za nim się zorientowałem co robię rozgoryczony rzuciłem się na szyję biało-włosego mężczyzny.
- Dziękuję... Dziękuję... Uratowałeś mi życie - Urwałem tak nagle jak zacząłem.
Co ja do licha wyprawiałem?! Odbiło mi już do reszty czy co...

<Dmitrij?>

Mefoda CD Raion

- Nie zeżre mnie? - spytałem, czując jak tracę wszelkie chęci do życia. Chociaż, pożyłbym trochę, w sumie. Dlatego, proszę weźcie mnie stąd! Nie chcę zostać z tą bestią sam na sam! Pewnie wyczuwa strach i się nim żywi, o Boże... Ugryzłem się w język, gdy miałem się spytać, czy nie mogę iść z nią. Człowieku, ogarnij dupę, nie dość że zabrzmiałbyś jak pedofil, to jeszcze jak ci*a. Dobra, raz kozie śmierć. Z tym problemem, że chyba mnie to czeka.
- Poczekam - stwierdziłem po chwili, udając, że wcale mnie nie rusza obecność tego bydlaka. Użryj mnie, a oddam. O ile to by coś w ogóle dało, no błagam. Gościu, schodzisz na psy. Z tym problemem, że koty nie lubią się z psami. A ten jest 43439 razy większy ode mnie. Send help?
- Jasne - odparła, po czym po chwili się oddaliła i znikła mi z oczu. Poczułem nagły napływ adrenaliny. Skocz na mnie, czy coś, a...no właśnie, a co? Sam na niego skoczysz? Brawo, debilu. W momencie, gdy lew przestał spoglądać w punkt, w którym jeszcze przed chwilą znajdowała się Raion, odwrócił się leniwie w moją stronę. Zacisnąłem pięści.
- Spie*dalaj - syknąłem twardo, ale cicho. Przenosiłem ciężar ciała z jednej nogi na drugą, żeby jakoś się odstresować, dodać odwagi i w razie czego być gotowym do ucieczki. Ale, skoro ona na co dzień pracowała z tym zwierzęciem, to może jednak nie jest ono takie groźne?
To lew, idioto.
Lew.
LEW.
Powinieneś dzwonić na policję, że trzymają tutaj takie zwierzęta, a nie. Nie dość, że niebezpieczne, to jeszcze wyrwane z ich naturalnego otoczenia. Biedak, ciekawe jak się tutaj dostał. Zabito mu rodziców, a potem zabrano do cyrku? Uratowano od śmierci, bo błąkał się sam po sawannach? Został zabrany z ZOO na potrzeby cyrku? To takie chore i  porąbane. Powinien sobie biegać i polować na króliki, czy co lwy tam jedzą. A tymczasem sterczy w jednym z namiotów cyrkowych i czeka na ćwiczenia. Zrobiło mi się szkoda futrzaka, fajny z niego ziomek. O ile nie ruszy się, dopóki jego opiekunka nie wróci. Na szczęście jeszcze nie musiałem nic robić przy nim, w końcu ja w tym cyrku jedynie pomagam artystom. Teoretycznie więc mógłbym i trafić na chociażby nakarmienie tego króla miejskiej dżungli.
- Już jestem! - odezwała się Raion, wracając przebrana. Sam nie wiem, ile jej nie było, ale na szczęście lew ani razu nie zbliżył się do mnie, a wręcz lekko oddalił. Jak on tam miał na imię...? Leoś? Bardzo oryginalne imię dla lwa, doprawdy. Kto mu je nadał, miał naprawdę pusty łeb. To jak nazwać psa Pimpek lub kota Mruczek. Żałosne.
- Widzę - mruknąłem, oddalając się od pary i opierając o jedną z metalowych konstrukcji podtrzymujących namiot. - Ćwiczycie tutaj, czy gdzie indziej? - dopytałem, nie wiedząc zbytnio, jak wyglądają te ich całe ćwiczenia. Podaj łapę? Waruj? Siad? Coś w tym stylu, czy raczej "Przeskocz przez ognistą obręcz ze mną na swoim grzbiecie"? To byłoby dosyć zabawne, muszę przyznać.
- Możemy iść do namiotu ćwiczebnego wybacz nie wiem jak to się nazywa ;-; - zaproponowała, a ja skinąłem głową. Zmiatałem go całego jakiś czas temu. Brudna robota jak zwykle dla mnie. Fajnie, co? Przynajmniej pieniądze za to dostaję. Zastanawiałem się, czy ten lew jej nie ucieknie, ale najwidoczniej się myliłem. Nie uciekł. Skubany, wie kto tu rządzi. Ale gdyby zobaczył jakąś wiewiórkę, psa, czy coś podobnego, to by się na to nie rzucił? Postanowiłem spytać.
- Ten lew nie ma instynktu drapieżnika, czy co? - odezwałem się, patrząc, jak spokojnie idzie obok swojej... współpracownicy?

< Raion? Wybacz, że tak długo skarb :'( )

Mefoda CD Akuma

Spojrzałem badawczo na chłopaka. Problemy żołądkowe? To poważne? Jeśli to one doprowadziły go do takiego stanu, to... Sam nie wiem, czy to tak naprawdę przez nie. I czy w ogóle je ma. Wydawał się o tym mówić szczerze, ale czy na pewno? Świat pełen jest zagadek, a on jest jedną wielką chodzącą zagadką. Potrzebuję Sherlocka, bo sobie chyba nie dam rady.
- Może to z głodu? - podsunąłem, a on prychnął. Posłałem mu zaskoczone spojrzenie, ale on wciąż patrzył przed siebie. Nie powiem, czerwony bardzo mu pasuje...
- Nie, na pewno nie - odpowiedział szybko. To trochę dziwne... Co ukrywasz, Akuma? Czym jest twój sekret?
- W takim razie nie wiem. Ale spróbuj trochę zjeść, może ci się polepszy. Chyba, że pójdziemy na coś łatwiejszego do przetrawienia. Nie wiem, jakieś kanapki, czy coś... - zaproponowałem, a on wydawał się brać pod uwagę mój pomysł. W końcu kiwnął głową na znak zgody.
- Tak, to chyba dobry pomysł - dodał po chwili z ulgą wyraźnie wypisaną w głosie. Posłałem mu badawcze spojrzenie. Chyba setny raz w ciągu tej minuty.
- W takim razie wiem, gdzie pójdziemy. Jest taka kawiarnia niedaleko, tak wszystko jest dobre i niedrogie. Może być? - spytałem, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Boże, spraw, bym się o nic nie potknął, nie przyrąbał w znak drogowy, czy też nie potrąciło mnie auto.
- Idealnie - uśmiechnął się szeroko, patrząc na mnie dziwnie. Jego oczy pozostały jakby... smutne? Tak, chyba tak. Dlaczego on się smucił? Co go tak przejęło? Coraz bardziej podejrzewałem, że coś z nim jest nie tak... Ale co? Przecież on wygląda jak anorektyk... A jeżeli ma anoreksję? Zacisnąłem szczęki, przyglądając się mu bacznie. Cóż, nie zachowuje się jak anorektyk. Ale czy można określić czyjś stan zdrowia psychicznego i fizycznego tylko poprzez jego zachowanie? Przecież on może tyle w sobie skrywać, ciągle udawać... To naprawdę smutne. Jeśli to faktycznie to, to nie mam bladego pojęcia, co doprowadziło go do takiego stanu. Zaczął tak z dupy się głodzić? Środowisko go do tego skłoniło? Rodzina? Przez jakieś inne problemy psychiczne?
- To tutaj - odezwaliśmy się w tym samym momencie, gdy naszym oczom ukazał się kolorowy napis neonowy. Zaśmiałem się, czyli nie tylko ja tutaj przychodziłem? Chociaż, zawsze brałem i od razu wychodziłem. Teraz mam zamiar zostać trochę środku i skłonić go do zjedzenia jakiegoś ciasta. Cóż, chyba że faktycznie ma jakieś problemy żołądkowe. W co szczerze wątpię.
- A więc kanapkę, hmm? Z czym chcesz? - spytałem.
- To samo co ty - uśmiechnął się chytrze, a ja krzyknąłem z irytacji w duchu. Człowieku, ale ty mnie wku*wiasz. Jedynie przewróciłem oczami na ten tekst. Może chociaż napój sobie wybierze.
- A do picia? - dopytałem, ustawiając się w kolejce. Bez zastanowienia odparł, że kawę z mlekiem. Uśmiechnąłem się delikatnie, przynajmniej tego jest pewien. To dobrze. Podszedłem do lady i złożyłem zamówienie, oboje braliśmy to samo. Podałem kasjerce pieniądze, która przyglądała się bacznie Akumie, niczym jakiemuś bogowi. Poczułem nieprzyjemne uczucie w środku, ale nie byłem pewien, co to było. Mniejsza z tym. Chwyciliśmy bułki i skierowaliśmy się na tył kawiarni, gdzie usiedliśmy naprzeciwko siebie przy oknie. Na szczęście mieli tutaj kanapy, więc mogłem wygodnie się rozłożyć i zacząć jeść. Rzuciłem ukradkowe spojrzenie chłopakowi, udając, że jestem zainteresowany wyłącznie bułką. Spoglądał niepewnie w stronę trzymanego posiłku. Bo zaraz nie wytrzymam, jedz to, idioto!
< Akuma? Lalalalala >

Dmitrij CD Ace


Sztuczka z chusteczką…? Bez obrazy, ale jakoś specjalnie mi nią nie zaimponował. Nie mogłem też nie zauważyć jego ciekawskich spojrzeń. Wszystkie pytania i wątpliwości miał wypisane na twarzy, dlatego zbytnio nie zdziwiłem się, gdy wypowiedział jedno z nich ostatecznie na głos.
− Tak, a propos... Zwróciło moją uwagę to, że wróciłeś się po coś do tej całej oranżerii. A przecież wszystko co ja tam znalazłem zabrałeś ze sobą. Czyżbym coś przeoczył? – rzucając kapelusz na szafkę, spojrzał się na mnie nieufnie. Podążyłem wzrokiem za nakryciem głowy i włożyłem ręce do kieszeni, już chciałem coś odpowiedzieć, gdy jednak chłopak nagle mi przerwał.
− Nawet nie myśl, że się z tego wyłgasz komplementami...
Spojrzałem się na chłopaka z ironicznym uśmiechem.
− Spokojnie, ta jedna, dość nędzna sztuczka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, żebym ci teraz schlebiał – Chłopak zacisnął uparcie zęby i dalej nieustannie się we mnie wpatrywał. Westchnąłem i przewróciłem oczami – Chłopaczku, co cię to interesuje. Zajmij się lepiej swoim pięknie męskim kapeluszem, który wpadł ci właśnie za jedną z szafek.
Chociaż odpowiedziałem z pozoru uprzejmym głosem, gdzieś w tle kryła się przyczajona groźba. Lepiej dla niego samego, żeby nie wnikał w moje życie. Ace jednak ewidentnie był bardzo głupi, albo bardzo odważny… Właściwie, wychodziło na to samo. Niby nonszalanckim krokiem podszedłem do stojącego niedaleko łóżka i rozwaliłem się na nim chamsko. Tak naprawdę, z tego miejsca miałbym idealną drogę szybkiego wyjścia, jeśli poczułbym się zagrożony przez tego kurdupelka. Jedną ręką podparłem sobie głowę, a drugą położyłem blisko ukrytej za paskiem broni. Oczywiście, nie chciałem zabić, ani mocno poturbować aroganckiego towarzysza. Po prostu tak czułem się bezpieczniej, wiedząc, że ostatecznie uderzenie w głowę może być skuteczne.
− To co, tylko takie sztuczki znasz? Jako Iluzjonista z czegoś takiego długo się nie utrzymasz. – Zauważyłem leżącą obok łóżka monetę, podniosłem ją i pokazałem chłopakowi – Już to jest bardziej imponujące.
Mówiąc to zacząłem bawić się monetą tak, że co chwila albo pojawiała się pomiędzy moimi palcami, albo znikała. Widziałem, że nie zrobiło to na nim jakiegokolwiek wrażenia, w końcu była to pospolita sztuczka dla kretynów, którzy uważali, że uliczne przedstawienia to magia. Zirytowany chłopak podszedł do mnie szybki krokiem.
− Jeśli uważasz to za zabawne, wiedz, że… − Przerwałem mu, patrząc się prosto w oczy. Zmrużyłem ślepia, zaciskając zęby.
− Odsuń się. – Chłopak przez chwilę spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a ja poczułem iskierkę strachu w jego własnej…
Krew.
Wszystkie włoski stanęły mi dęba, a zmysły szalały, gdy wyczułem nową woń, która tłumiła wszelkie inne zapachy. Czułem szaleństwo, gniew i nieopisany ból. Znałem ten odór zbyt dobrze, doskonale wiedziałem co zwiastuje. Moje wszystkie mięśnie się napięły, wzrok wyostrzył, a tęczówki prawdopodobnie zalśniły czerwienią. Wyskoczyłem z łóżka, jednocześnie rzucając na nie chłopaka. Złapałem go za nadgarstki i przytrzymałem przez chwilę, gdy się nad nim nachyliłem.
− Nie ruszaj się stąd – warknąłem, nie zwracając uwagi na odrazę i strach malujący się w jego oczach. Zbyt do nich przywykłem, wiedziałem wtedy, że pokazuję chociaż część prawdziwej twarzy. Puściłem dłonie chłopaka, szczerząc żeby w brutalnym uśmiechu. Wyjąłem pistolet zza pasa, nie bacząc na współtowarzysza. Czułem się silny i niezwyciężony, a adrenalina krążyła w moich żyłach. Jedyne co mi przeszkadzało to obawa, że karłowi coś się stanie. Sam byłem tym zaskoczony. Właściwie co mi na nim zależy? To pewnie strach przed złością Smiley, dziewczyna potrafiła być w złości straszniejsza niż niejeden przeciwnik. Odbezpieczyłem broń i kucnąłem za kotarą imitującą drzwi. Wyjrzałem powoli, szykując się na nadchodzące starcie. Jest. Oszalały z gniewu potwór wił się i węszył w powietrzu, parę metrów przed namiotem. „Mam Cię”. Podniosłem się ostrożnie i podbiegłem do pobliskiej drewnianej skrzyni. Zapach chaosu drażnił mnie w nozdrza, gdy już wymierzałem broń w kierunku kreatury. Nagle jednak z namiotu wybiegł rozzłoszczony chłopak, krzycząc coś do mnie. Gdy zobaczył stwora na chwilę stanął zszokowany, nie wiedząc co robić. W tym czasie potwór odwrócił się w jego kierunku i zaczął szybko do niego sunąć, wyjąc opętańczo. Wyskoczyłem zza skrzyni i oddałem ślepy strzał, który ledwo drasnął monstrum. Podbiegłem do Ace’a i złapałem go pod ramię. Z pewnym zdziwieniem zauważyłem, że pod strachem w jego oczach kryje się chłodna determinacja.
− Kazałem Ci zostać w tym przeklętym namiocie, więc co ty tu kurwa robisz. – Chłopaka trzymałem mocno, biegnąc ile sił w nogach. On jednak nie odpowiedział, gdy nagle monstrum złapało go za kostkę i pociągnęło w swoim kierunku. Z jego ust wydobył się cichy okrzyk, gdy poczuł siłę potwora. Odwróciłem się i pobiegłem w kierunku stwora, krzycząc, żeby chłopak zasłonił głowę. W biegu ledwo wycelowałem broń, po czym strzeliłem, będąc niecały metr przed monstrum. Kula dotarła do łba kreatury, który wkrótce eksplodował czarną posoką i kawałkami mózgu, reagując z metalem. W powietrzu było czuć odór śmierci i szaleństwa, gdy ze straszliwym uśmiechem wpatrywałem się w martwego potwora. Czarna maź oblepiła moje ręce i spływała po śnieżnobiałych włosach. Ace, odsłaniając twarz, wpatrywał się w otaczającą go masakrę bez słów.

<Ace?> Mam wrażenie, że odrobinkę przesadziłam. Odrobinkę. Odrobineczkę. XD