31 sie 2018

INFORMACJA

Kochane moje małe kruszynki, dzisiaj zrobiłam krótką ankietę, więc mam nadzieję, że ją wypełnić, a ja zakończę swoje wakacje i będę mogła wziąć się od razu do pracy na blogu.

Link znajdziecie --> TUTAJ <--- wystarczy kliknąć
Ankieta również otwiera się automatycznie na blogu jeżeli wchodzicie. Dziękuję za waszą uwagę i do zobaczenia wkrótce ^-^

P.S co do tego, czy pokażę odpowiedzi to się nad tym zastanowię, więc no...

Shu⭐zo CD Ace

Jak się okazuje. Nigdzie nie można być bezpiecznym. Nawet jako mały piesek na spacerze w piękny słoneczny dzień. Shu się o tym przekonał. Jakiś nieodpowiedzialny dzieciak spadł na niego z jakiegoś tam murka! Łapka go strasznie bolała. Ace niósł go do jakiegoś weterynarza. Szczerze piesek się obawiał tej wizyty. W życiu jeszcze nie był u lekarza. Słyszał jedynie, że podobno są strasznie nie delikatni i ogółem że to wredoty. Chciał się jakoś wykręcić, ale ten iluzjonista nawet nie zwracał na niego uwagi. Po chwili już byli w mieście. Blondasek szukał jakiegoś weterynarza, a piesek co raz bardziej się stresował tą wizytą. Miał nadzieję, że Ace nic nie znajdzie. Chciał wrócić do cyrku. Jednak iluzjonista znalazł tego weterynarza. Lekarz przyjął ich od razu. Nie wyglądał na złego gościa. Może to nie będzie takie straszne? Shuzo miał wielką nadzieję, że tak będzie. Po chwili siedział już na dziwnym stoliku. Dookoła było jasno, różne dziwne obrazki wisiały na ścianach, a w kącie leżały jakieś klatki dla zwierząt. Po za tym były też różne pułki i szafki. Ace rozmawiał chwilę sam na sam z lekarzem. Pies starał się uspokoić, ale za bardzo mu to nie wychodziło. W końcu lekarz podszedł do tego stołu na którym siedział i zaczął oglądać jego łapkę.
- Nie chce żadnych zastrzyków ani lekarstw. Będzie strasznie boleć? Jeśli tak to ja nie chcę.- odezwał się Shu. Weterynarz spojrzał na psa zdziwiony.
- Wie pan jestem iluzjonistą i mogę sprawić, żeby mówił. To nic takiego. Zwykle psy nie gadają.- gdy wypowiedział ostatnie zdanie, spojrzał zirytowany na psa. Shu położył po sobie uszy. Widocznie był niezadowolony tą całą sytuacją.
- To już zwyczajnie spytać nie wolno?- doktor jakoś starał się na to nie zareagować. Ace był już widocznie wkurzony i jakimś dziwnym sposobem sprawił, że Shu nie mógł już otworzyć pyszczka. Wszystko przebiegało spokojnie. Okazało się, że piesek ma złamaną łapkę i przez jakiś tydzień. Może dwa. Nie będzie mógł za bardzo chodzić. Kostiumograf był załamany tym faktem. Nawet temu chłoptasiowi zrobiło się trochę przykro, ale pewnie głównie był niezadowolony z faktu, że jest skazany na opiekowanie się tym kundlem. Doktor zajął się tą łapka. Opatrzył ją. Wytłumaczył blondaskowi, jak ma się opiekować psem i co zrobić. Parę minut później ich wizyta u weterynarza się skończyła. Shu nie ukrywał swojego zdziwienia, gdy już chłopak wyszedł z nim na ulicę.
- Jakim cudem zrobiłeś, że nie mogłem nic powiedzieć?

<Ace?> Nie wyszło to tak super jak chciałam

Rose CD Cal

Od kiedy ten egoista powiedział, że mam się trzymać od niego z daleka, czułam się trochę rozkojarzona.
O co mu chodziło? Widząc go na stołówce przypomniało mi się wydarzenie z wczoraj. Pewnie nadal jest zły za te pieniądze. Westchnęłam i pokręciłam głową, trzymając kubek ciepłej herbaty. Jedna rzecz mnie zastanawiała. Skąd on wiedział, że boję się motyli? Nadal czułam ból w biodrze po upadku z krzesła. Popatrzyłam na niedokończone jedzenie na talerzu. Przez niego straciłam apetyt, więc oddałam tackę z brudnym naczyniem do jednej z kucharek. Wychodząc ze stołówki w głowie układałam plan dnia. W sumie nie miałam zbyt wielu rzeczy do roboty. Na skrzyniach zobaczyłam chłopaka masującego kostkę. Wahałam się, czy pójść i mu pomóc czy zostawić go z problemem. W końcu sam zaznaczył, że nie chce mieć nic ze mną do czynienia. Ale... Nie mogłam się powstrzymać. Nie zostawia się ludzi w potrzebie. Podeszłam do niego, przyglądając się się jego dłoni w rękawiczce, jak masuje obolałe miejsce. Po kilku sekundach kucnęłam obok nastolatka, podnosząc nogawkę. Nagle przypomniałam o laseczce, więc wyprzedzając poszkodowanego, chwyciłam przedmiot i delikatnie rzuciłam za plecy. Jedyne czego by mi brakowało to wielki guz na głowie. Uśmiechnęłam się, wyobrażając ten widok.
-Nie dotykaj mnie!- krzyknął chłopak, machając nogami we wszystkie strony. Zaskoczona jego reakcją, odskoczyłam do tyłu. Czemu jest taki wrażliwy na dotyk?
- Próbuję ci tylko pomóc, jak zwykłemu pracownikowi cyrku, gdybyś był moim koszmarem zostawiłabym cię tu z...- przerwałam na moment, badając nogę- skręconą i potłuczoną kostką.- dokończyłam wypowiedź, czekając, aż się trochę uspokoi. Potrzebny będzie mi bandaż, chusteczki i krem na opuchlizny. Mogę się z teleportować do swojego namiotu, aby zabrać apteczkę, lecz dziś miałam zamiar nie korzystać z mocy. Ułatwia bardzo życie, lecz jest bardzo uzależniająca. Czasami zdarzy mi się jej nadużyć.
-Masz dwie opcje do wyboru: pomogę ci się przemieścić do twojego namiotu i tam ci nałożę opatrunek albo pójdę po pielęgniarza- powiedziałam, oczekując odpowiedzi.

<Cal?>

Mefoda CD Akuma

Czułem dumę z chłopaka, który właśnie zrobił ogromny krok do przodu. Musiało go to wiele kosztować, zwłaszcza że tak naprawdę to sam zrobił ten oto krok. Przypuszczałem, że będę musiał go namawiać wręcz siłą do jakiegokolwiek kęsa. Uśmiechnąłem się szeroko, po czym wciąż się szczerząc ugryzłem swoją bagietkę. Może i to nie jest pokarm bogów, ale i tak gdy jest się głodnym, smakuje. Chciałbym, żeby pierwszy porządny posiłek Akumy był wyższego poziomu - pierogi ( rzecz jasna polskie! ), spaghetti, pizza, kebab,... Nie, no żart. Te rzeczy są po prostu pyszne, jemu na pewno też by zasmakowały. Na pewno kiedyś je jadł. No, chyba że jego problemy ciągną się nie pierwszy rok... Miałem nadzieję, że kiedykolwiek mi o nich powie. Lepiej prędzej, niż później. To sprawa osobista, jednak zaufanie chłopaka byłoby naprawdę miłą odmianą. Co prawda ostatnio zaczął się przede mną otwierać, i to nawet bardzo. Nie mam pewności, czy ktokolwiek wie o nim tyle, co ja. No, i oczywiście on sam. To naprawdę wręcz zaszczyt móc widzieć go obok siebie, gdy mówi ci o swoich problemach i zwierza się z najgorszych myśli. Chociaż to wciąż pozostawił dla siebie. Nie na długo. Mam nadzieję...
- I jak? - spytałem, gdy przełknął zawartość ust. Był bardziej blady niż zwykle, nie miałem pojęcia, co sobie w tej chwili myśli. Spojrzał na mnie niepewnie, z jakby przestrachem w oczach. Poczułem mimo wszystko ukłucie w sercu, dziwny ścisk w jego okolicach. Przecież to tylko bułka, to nie jest jakoś mega kaloryczne... Co prawda kajzerka ma około trzysta kalorii, więc ile będzie mieć takie coś? Mimo wszystko, to i tak nie jest dużo. Miałem nadzieję, że on to dostrzega i postanowi zjeść dalej.
- To skomplikowane - oznajmił, a ja nie wiedziałem, że zawsze gdy to mówił, było z nim źle. Uśmiechnąłem się więc delikatnie, patrząc prosto w jego złote oczy, teraz jakby nieco wyblakłe. Nie wiem, skąd to podejrzenie, nie widziałem go nigdy wcześniej. Czy możliwe, że jego stan zdrowia pogorszył się do tego stopnia,że nawet oczy zmatowiały, poszarzały i straciły swój odwieczny blask?
- Naprostujmy sprawę, zjedz jeszcze trochę. Teraz, za minutę, czy tam pięć. Po prostu masz wziąć gryza. Naprawdę dobrze ci idzie i możesz być pewny, że jestem z ciebie dumny. Będę jeść razem z tobą, zrób to wtedy, gdy będziesz gotów -  powiedziałem, ostatnie zdanie mówiąc z jakby... wahaniem? Tak, chyba tak. Być może świadomość, że będziemy jeść razem, w dokładnie tym samym czasie, go nieco uspokoi? Pokiwał głową na potwierdzenie, oddalając jedzenie od twarzy i opuszczając je do lewej ręki. Poczucie żalu zdominowało mnie całego widząc, jak łatwo odpuścił. Miałem chociaż lekkie nadzieje, że będzie lepiej. Liczyłem na chociaż trzy gryzy na początek, ale to chyba za wiele. Chyba jest gorzej, niż myślałem... Cóż, nie będę go przecież pośpieszał, jeszcze by się zamknął w sobie, stracił moje zaufanie. Nie będę jak typowy tyran, mam zamiar obchodzić się z nim jak z jajkiem z głupią nadzieją, że to doceni.
Doceni?
Tak, chyba również i o to bi chodzi przez ten cały czas. Chciałbym zdobyć jego sympatię, chociaż chłopak chyba mnie już trochę polubił. A co, jeśli przez cały ten czas udaje? Jeśli mnie wykorzystuje? Zacisnąłem szczęki na tę możliwość. Cóż, i tak go nie zostawię. Ważne jest dla mnie jego dobro, a nie moje samopoczucie. Jeśli chciały mnie zmieszać z błotem, zgnoić, ośmieszyć przed całym światem, kopnąć gdy będę leżał, zranić, okłamać, zdradzić, wykorzystać - bardzo proszę. Niech tylko się wyleczy z tego cholerstwa. Anoreksja? Prawdopodobnie. Często w parze z bulimią. No, może nie często. Nie znam się na tym.
Czy ja się w nim zakochałem?
< Akuma? UA, przepraszam że dopiero teraz, nie zauważyłam posta ehh >

30 sie 2018

Lennie CD Shu⭐zo

Zrobiłem tak, jak kazał, chociaż przez chwilę obserwowałem jak odchodzi, po czym wszedłem do namiotu i zdjąłem z siebie mokre ubrania. Przetarłem się ręcznikiem i nałożyłem świeży materiał, nim wrócił Shuzo. Słuchałem go i jednocześnie mu się przyglądałem. Byłem ciekaw, po co używa eyelinera; nie chodziło tylko o to, że był facetem, ale bez niego też wyglądał dobrze. Drugą rzeczą, jaka mnie ciekawiła, była jego samokrytyka na temat gadania. Lubiłem go słuchać, nie zanudzał mnie i nie przeszkadzało mi to, że jego buzia się nie zamykała.
Zareagowałem dopiero gdy wstał z krzesła. Złapałem go za rękę, spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie ładnie wychodzić w środku rozmowy – uśmiechnąłem się lekko i pociągnąłem go w swoim kierunku, by usiadł obok mnie. - Jesteś zmęczony tak samo jak ja, a widzę, że trzymasz się na nogach.
- Tak, ale…
- Ciekniesz, a wiem, że jeśli wyjdziesz, raczej nie wrócisz – zauważyłem. Wstałem i chwyciłem ręcznik, mówiąc mu, by zdjął chociaż bluzę (nie wiedziałem, jak inaczej mam nazwać jego odzienie, gdyż bardziej przypominało ono eleganckie szaty króla). Rzuciłem mu na łeb ręcznik i potarłem jego włosy, po chwili oddając mu materiał, by się nim chodź trochę wytarł.
- Dzięki. Szkoda, że mój namiot jest po drugiej stronie – stwierdził Shuzo, na co przytaknąłem.
- Wiesz, co do twoich włosów, to dla mnie to obojętne, ale zawsze byłem przeciw farbowaniu włosów z tego względu, że się niszczą.
- Czyli wolisz, żeby był czarne?
- Po pierwsze, to twoje włosy, nie moja wola. Po drugie, raczej chodzi mi o to, byś ich tak nie zmieniał. Musisz wybrać jeden kolor – stwierdziłem. - Może coś pomiędzy… brąz? Ciemny brąz? Ciemny blond? Nie znam się na kolorach, ale czarny wcale nie musi być przygnębiający – czułem, że teraz to ja się rozgadam. - Spójrz, rude osoby zazwyczaj są wredne, a ja jestem przemiłym i zabawnym gościem – uśmiechnąłem się szeroko, czarnowłosy to odwzajemnił.
- Chyba muszę to przemyśleć – stwierdził. - No, ale nie ważne. Opowiedz coś o sobie, bo cały czas to ja gadam – przez chwilę milczałem zastanawiając się, co ja takiego mam mu powiedzieć. Historię życia? Dzień narodzin?
- Uwielbiam zwierzęta, małe, duże, puszyste czy łyse. Czasem marzy mi się posiadanie takiego kotka lub pieska, niedużego, ale bardzo miękkiego, puszystego, bym mógł z nim spać.
- A co cię powstrzymuje?
- Nie czuje się odpowiedzialny, by opiekować się takim słodkim stworzeniem. Jeszcze zapomniałbym go nakarmić, albo gorzej! Zasnąłbym i ubzdurał sobie, że mi się śnił i o nim zapomnę! - na tą myśl, przeszły mnie ciarki, bo wierzyłem w to, że to jest możliwe i mógłbym to zrobić. Z drugiej strony chciałbym mieć takiego pupilka, pieska, małego, puszystego… jak Shuzo…
Na tą myśl nagle poczułem, jak poliki zaczynają płonąć, dlatego by to ukryć, położyłem głowę na poduszce, twarzą do sufitu. - A ty? Miałeś jakiegoś zwierzaka? - zapytałem nie zdając sobie sprawy, że chłopak jest psem.

<Shuzo?> Powoli się rozkręcam

Vivi DO Cal

Był to taki sam poranek jak każdy. Dalej nie miałem swojego upragnionego wolnego. O nieee... Musiałem się męczyć z tym małym szczurem. A on znowu swoje ,że się nie zemścił więc jeszcze nie jest zobowiązany mi duszę oddawać. Też coś... Dzieciak po prostu dostał cykora. Trzeba było nie robić paktów z demonami. Co do zemsty zwątpiłem ,że kiedyś ją wykona. Pokręciłem głową i podniosłem się siadając na gałęzi ,na której przed chwilą leżałem. Musiałbym go zabić a jednak kontrakt z nim zabrania mi to zrobić do czasu aż się nie zemści... Fuknąłem niezadowolony, zeskakując przy tym na ziemię. Przemieniłem się w najzwyklejszego białego kota i lekkim krokiem ruszyłem z powrotem do cyrku. Usiadłem przy namiocie chłopaka upewniając się ,że nie wyszedł i ostrożnie przecisnąłem się pod materiałem. Wskoczyłem na jakąś szafkę siadając na niej. Zajęty liczeniem monet nawet nie zauważył mojej obecności. Polizałem zmierzwione futro na barkach. Jak mogłem mu dać nauczkę za zbywanie mnie przez ten cały czas... Wymyślenie czegoś satysfakcjonującego mnie nie zajęło mi zbyt długo. Moment później zrzuciłem z siebie kocią powłokę ,a że dzięki naszej umowie miałem dostęp do jego głowy tam się znalazłem. Uśmiechnąłem się zadowolony patrząc przez oczy chłopca. Ostrożnie zmusiłem go do wyjścia z namiotu i udania się do lasu. Wyczuwałem jego zdziwienie. Jednak długo nie myślał o tej sytuacji znajdując dla siebie racjonalne wytłumaczenie. Gdy stanął przed lasem momentalnie przejąłem kontrolę. Teraz już czułem jego przerażenie w momencie gdy poczuł jak jego kości się przesuwają i zmieniają miejsca oraz położenie. Chwilę później można było słyszeć trzask łamiących się kości i chłopak upadł na ziemię. Gdy się znowu podniósł nie wyglądał już jak człowiek. Był wielkim śnieżno-białym lisem posiadającym wspaniałych 9 ogonów. Chciał krzyknąć ,ale jedyny dźwięk ,który z siebie wydał brzmiał raczej jak zawodzenie rannego zwierzęcia. Ruszyłem w przód uzyskując całkowitą kontrolę nad ciałem. Oj ciekawe jak Cal się czuł w roli pasażera ,który jedynie może bezsilnie patrzeć na to co się dzieje dookoła niego. Przyśpieszyłem kroku nieopodal wyczuwając zapach ludzi.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

"Nasza" wycieczka po lesie skończyła się dokładnie o północy. Do tego czasu zdążyłem rozprawić się z przynajmniej 5-osobami i jeszcze paroma zwierzętami leśnymi. Usiadłem koło trupa sarny nie planując się wylizywać. W końcu to nie było moje ciało. Gdy uznałem ,że mogę go tu tak zostawić na pastwę losu opuściłem jego umysł a jego ciało po chwili wróciło do normy. Jedynym mankamentem był fakt iż było one obryzgane krwią ,która też znajdowała się w ustach jak i na rękach, całe posiniaczone, pocięte iii brakowało ubrań. Usunąłem się do cienia nadal nie przyjmując żadnej fizycznej formy i obserwowałem co się teraz wydarzy. 

<Caaal?> No hej ostrzegłam cię, że ten twój pomysł był fatalny

Zawsze, kiedy wydaje ci się, że będzie dobrze...

...kompletnie się mylisz


Vogel DO Smiley

Było już późne popołudnie, a ja jak ten głupi siedziałem w namiocie tego całego Pika, który przed chwilą wyszedł, zostawiając mnie przy tym samego ze sobą. Przeciągnąłem się na fotelu, na którym nakazał mi usiąść. Chciał o czymś porozmawiać i widziałem po nim, kiedy to wpadł na mnie, gdy zmierzałem w kierunku bufetu, że był czymś mocno podekscytowany. Nie zdążyłem wtedy nawet zaprotestować, a kiedy mnie już tu przyciągnął i zaczął rozwijać swój temat, nagle przyszła jakaś kobieta, wołając go do siebie. Westchnąłem głośno, odchylając się delikatnie do tyłu, przez co czułem, jak oparcie jasnego fotela wbija się w moje łopatki, co nie było zbyt miłe. Po kolejnych minutach czekania i słuchania dziwnych dźwięków wydobywających się z mojego brzucha uniosłem głowę w poszukiwaniu czegoś, co by choć na chwilę mnie zajęło. Moją uwagę przyciągnęła malutka, lecz wypełniona po brzegi, półka na książki, która przez ich okładki wydawała się taka kolorowa. Nie zastanawiałem się zbyt długo i już po chwili stałem przy niej. Przetarłem palcami po jej brzegu, zauważając, że nie ma na niej żadnego kurzu, po czym pochyliłem się nad nią, oglądając tytuły. Nie były zbyt wyszukane, stwierdzając po tytułach, były to jakieś kryminały, opowieści przygodowe oraz tanie wątki romansów, widziałem jednak niektóre tytuły publicystyczne i już miałem za nie sięgnąć, lecz w tym momencie ktoś, wchodząc, odwiódł mnie od tego pomysłu.
- Och! Czyli jeszcze tu jesteś. Bardzo się cieszę -usłyszałem cichy śmiech na końcu jego słów, na co zwróciłem głowę w jego stronę.
- Przecież mnie tu wezwałeś, więc dlaczego miałbym stąd wyjść? -zapytałem, nie mając zbytnio pojęcia, o czym mówił.
Ten w odpowiedzi znów się zaśmiał, tym razem głośniej, podchodząc bliżej mnie. Kiedy był wystarczająco blisko, wyprostowałem się, a ten spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem.
- A więc? -zacząłem. Nie to, że byłem zły na niego, że przyprowadził mnie tu, a teraz nie chce mówić. Bardziej byłem zły na to, że byłem coraz bardziej głodny -Co miałeś mi takiego do powiedzenia? -oparłem się o ciemną półkę, której jeszcze chwilę temu się przyglądałem.
- Ach tak -klasnął szybko w dłonie, jakby przypomniał sobie o czymś ważnym -Chodzi o to, że...
Już byłem ucieszony, że to spotkanie zaraz dobiegnie końca, lecz w tym momencie ponownie ktoś wszedł do środka, przerywając mu w połowie zdania. Przekręciłem oczami, odwracając przy tym głowę.
- Pik!... Och -najwidoczniej ten ktoś zauważył mnie -Bardzo przepraszam, czy przeszkadzam? -poczułem na sobie wzrok nieznajomej.
Pokręciłem głową i spojrzałem szybko na Pika, po czym oddalając się od niego, rzuciłem na odchodne.
- Widzę, że dzisiaj sobie nie pogadamy, dlatego zaczekajmy na inną okazję. Do zobaczenia! -przeszedłem obok niskiej dziewczyny, która skinęła do mnie głową. Gdy tylko wyszedłem na zewnątrz, niemalże od razu usłyszałem, jak zaczynają rozmawiać. Pokręciłem głową, głośno wzdychając. Spojrzałem przed siebie i stwierdziłem, że po tak długim czekaniu, już pewnie nie ma niczego w cyrkowym bufecie. Sięgnąłem do tylnej kieszeni, wyciągając przy tym brązowy, skórzany portfel i gdy miałem pewność, że mam przy sobie jakieś grosze, postanowiłem przejść się do miasta. Zanim jednak rozpocząłem swoją podróż, usłyszałem za sobą głos Pika. Odwróciłem się w jego stronę z pytaniem wymalowanym na twarzy. Podszedł do mnie, uśmiechając się przy tym, po czym podał mi jakąś torbę. Nie wiedząc, co w niej jest, czekałem, aż zacznie to wyjaśniać.
- Już nie bądź taki podejrzliwy, Vogel! -zaśmiał się, wciskając przy tym do mojej dłoni beżową torbę. Od niechcenia złapałem za nią -Są tam papiery opisujące sytuacje, które działy się w cyrku. Pomyślałem, że kiedy je przeczytasz, może coś ci się przypomni.
W końcu go rozumiejąc, przewiesiłem torbę przez ramię, kiwając przy tym głową w geście podziękowania. Po tym, jak w końcu pozbył się zbędnego bagażu, klepną mnie w ramię, puszczając mi przy tym oczko, a następnie zawrócił do swojego namiotu. Spojrzałem raz jeszcze w stronę swojego nowego pakunku i westchnąłem zrezygnowany. Nie czekając już ani chwili dłużej, ruszyłem w stronę miasta.
Po dwóch godzinach wyszedłem w końcu z kawiarenki, mając przy sobie woreczek z zamówioną przez siebie słodyczą. Uśmiechnąłem się do siebie i zdeterminowany ruszyłem w stronę cyrku, ciesząc się z tego, że gdy tylko przyjdę do swojego skromnego mieszkanka, będę mógł skonsumować swoje upragnione ciasto. Szybko schowałem prześwitujący worek z ciastkiem w środku do torby z papierami i ruszyłem w drogę powrotną. Przechodząc przez las, zorientowałem się, że zaczęło się już ściemniać, przez co na niebie można było zobaczyć już pierwsze gwiazdy.
Po około godzinnej wędrówce, w której to bacznie obserwowałem naturę wokół siebie, rozmyślałem nad tym, czy kiedyś też tędy przechodziłem. Nic jednak mi nie świtało, a kiedy już podszedłem do swojego skromniutkiego mieszkanka, zapomniałem o tej myśli.
Wszedłem do środka, cicho witając się z panującą tam pustką. Dlaczego tak zrobiłem? Może przyzwyczajenie? Albo jakiś impuls? Coś na pewno. Podszedłem do brązowego stolika, na którym ostrożnie postawiłem bagaż, po czym cofnąłem się do wyjścia. Miałem zamiar wziąć szybką kąpiel przed rozpoczęciem swojej pracy, którą polecił mi mężczyzna. Tak jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Wchodząc do środka łaźni, słyszałem dosyć głośne rozmowy siedzących tam mężczyzn. Przebrałem się w ręcznik i wszedłem do środka, nie zważając przy tym na spojrzenia innych zgromadzonych. Usiadłem przy brzegu z dala od nich i zamykając oczy, momentalnie odpłynąłem. Nie wiedząc, ile czasu już minęło, otworzyłem oczy i leniwie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Szybko mogłem stwierdzić, że już nikogo ze mną nie ma, co mnie bardzo zrelaksowało. Ułożyłem się wygodniej na swoim miejscu, po czym położyłem głowę na podłodze, wzdychając przy tym radośnie. Ponownie przymknąłem oczy, rozkoszując się ciepłą wodą oraz tym, że ból stóp, którego nabyłem po przejściu takiego dystansu, zaczął odchodzić. Po jakiś kolejnych piętnastu minutach w końcu wynurzyłem się z wody i skierowałem się w stronę wyjścia. Otwierając drzwi do szatni, złapałem się za ramiona z powodu zimna, które przedzierało się przez niedomknięte drzwi. Warknąłem krótko, a następnie podszedłem do szarej szafki, w której schowałem swoje ubrania. Kiedy już je na siebie nałożyłem, wróciłem do mieszkania. Zmęczony, przewiesiłem przez uchwyt szafy swój płaszcz, od razu kierując się do stolika, na którym czekały już na mnie dokumenty. Rozpakowałem je wszystkie i patrząc na nie z daleka, konsumowałem ostatni kawałek truskawkowego ciasta. Oblizując swoje wargi i zakładając zniszczone okulary na nos, sięgnąłem za pierwszy plik.
Nie wiedziałem, ile już minęło od początku przeglądania, tylko po dźwiękach świerszczy, zorientowałem się, że był już późny wieczór, a ja siedząc przy drewnianym biurku, przepełnionego stertami papierów, które zabrałem od Pika, czytałem kolejną linijkę czarnego jak smoła tekstu na białej kartce. Przewróciłem na następną stronę, poprawiając nieco głowę na opartej na blacie ręce. Kiedy każde nowe słowo nie dawało mi nic ciekawszego do rozmysłu, zacząłem przecierać dwoma palcami swoje brwi, zamykając przy tym już i tak opadające ze zmęczenia powieki. Chwilę trwało, kiedy w końcu je otwarłem, bym mógł przenieść wzrok na stojącą przy samej krawędzi blatu, czarną lampkę. Oświetlała ona dawno już przeczytane zapiski, które mówiły o historii cyrku. Pik stwierdził, że może, kiedy przeczytam te kroniki, które są aktualizowane co jakiś czas, zacznę sobie coś, cokolwiek przypominać. Było to jednak działanie zmierzające w jedną stronę. Nic się nie poprawiało, a tylko mnie bardziej zmęczyło. Odrzuciłem od siebie plik papierków, po czym odepchnąłem się nogami, przez co fotel na kółkach przemieścił się o trochę. Rozejrzałem się po cienkich ścianach pokoju, po czym mój wzrok padł na łóżko. Niby zmęczenie dopadało mnie już od jakiegoś czasu, to teraz, gdy już bym chciał pójść się położyć, coś jakby mi na to nie pozwalało. Przeciągnąłem się więc na krześle, bujając się na nim trochę, po czym wstałem z niego, zakręcając go przy tym odrobinę. Podszedłem do wyjścia, łapiąc przy tym za ciemnoszary płaszcz wiszący na rączce od szafy, pociągnąłem drzwi i wyszedłem przez nie, łapiąc do swoich nozdrzy ciężkie i zimne powietrze późnego lata. Poprawiłem kołnierz i ruszyłem na lewo, w kierunku głównego namiotu, w którym to odbywają się przedstawienia. Chowając dłonie do głębokich kieszeni, wyłożonych w środku jakimś puszkiem, wypuściłem biały, choć ledwo widoczny obłok. Na sam jego widok, przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz. Drepcząc naprawdę leniwym krokiem w kierunku głównego budynku, ziewnąłem trzy razy, zastanawiając się przy tym, czy dokończyć czytanie tych papierów, czy jednak dać sobie z nimi spokój i po prostu oddać je jutro Pikowi. Rozmyślenie przerwało mi niewiadomego pochodzenia dźwięki. Nastawiając uszy, wiedziałem już, że odgłosy pochodzą z ogromnego namiotu, który o ile dobrze pamiętałem z obchodu, które zagwarantował mi Pik w ten sam dzień, kiedy tu dołączyłem, był przeznaczony do treningów. Zaciekawiony, zacząłem do niego podchodzić, a gdy tylko byłem już przy wejściu, gdzie słyszałem już wyraźniej, mogłem łatwo stwierdzić, że przebywała tam jakaś kobieta, która do kogoś mówiła. Rozsunąłem wiszący przede mną materiał, który imitował drzwi, i zajrzałem do środka, w którym jarzyło się blade światło. Nie mogłem jednak niczego dostrzec, dlatego miałem już przetrzeć oczy, ale wtedy zorientowałem się, że nie zdjąłem okularów. Przeklinając pod nosem, chciałem się już cofnąć, lecz usłyszałem szczekanie dochodzące z wnętrza. Podniosłem wzrok w kierunku sterty rekwizytów, a tam spostrzegłem małego psa, który bacznie mnie obserwował. Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc za bardzo, jak mam się w tej chwili zachować. Wtedy znów usłyszałem głos kobiety, przez który ponownie spojrzałem w kierunku światła. Stała tam, patrząc na mnie dosyć podejrzliwym wzrokiem, trzymając w ręku jakąś tyczkę, zapewne potrzebnej w jej ćwiczeniach. Puściłem trzymany przeze mnie materiał i odwróciłem się przodem do niej, przez co zrobiła krok do tyłu. Staliśmy tak w bezruchu, obserwując siebie nawzajem, od dobrych kilku minut, aż w końcu coś do mnie podleciało, coś białego, co zaczęło ocierać się o moje nogi. Spojrzałem w dół, a tam dojrzałem lisa, który przechodził z nogi do nogi, a gdy tylko napotkał mój wzrok, odskoczył jak poparzony, podbiegając przy tym do dziewczyny. Chrząknąłem dosyć głośno, zakrywając przy tym usta dłonią.
- Przepraszam, chyba Ci... znaczy się wam, przeszkadzam -powiedziałem, odwracając od niej wzrok, ponownie kierując się do wyjścia - Miłej nocy -rzuciłem ozięble, mając już zamiar wyjść, lecz wtedy usłyszałem za sobą pisk.
Matko, co znowu? Czy naprawdę tak trudno dać komuś odejść, tym bardziej że ta osoba przerwała twoje zajęcia? Lekko już zdenerwowany, ponownie obejrzałem się za siebie, a wtedy to, co ujrzałem, zaskoczyło mnie mocno. Dziewczyna... trzymała się za usta obiema rękoma, trzęsąc się przy tym delikatnie, a po jej policzkach, powoli spływały pojedyncze łzy. Widząc to, rozwarłem szeroko oczy, a wtedy poczułem nieprzyjemne ukłucie nie tylko w myślach, ale również w sercu. Złapałem się za głowę, sycząc cichutko, po czym zacząłem osuwać się na nogach, gdyż zawroty głowy były bardzo nieznośne. Na szybko wyszukałem obok siebie jakiegoś pudła, na które zasiadłem i nawet na moment nie spojrzawszy na nią czy na zwierzaki, siedziałem zgarbiony, trzymając się za głowę, patrząc tępo na podłoże. Chciałem, żeby już przeszło, zawsze ból odchodził po chwili, a teraz? Nie dość, że jest o wiele większy, to jeszcze o wiele dłużej się trzyma. Co jest do cholery?! Jęknąłem cicho i przycisnąłem czoło do kolana, by choć trochę stłumić te impulsy. Na nic.
W końcu zaczęło się uspokajać. Nie wiem do końca, ile to trwało, lecz wiedziałem, że mogłem to zapisać jako nowy rekord. Przeczesałem włosy dłonią i powoli podniosłem głowę, odwracając się przy tym w stronę dziewczyny, która nadal stała w tej samej pozycji. Co jest z nią nie tak? Zmarszczyłem brwi i uniosłem delikatnie wargi, pokazując przy tym zęby.
- Czemu mnie tak obserwujesz, nic nie mówiąc? Wyglądasz, jakbyś widziała ducha -odezwałem się z wyraźnym przekąsem w głosie.
Kiedy jednak nie dostałem odpowiedzi, wypuściłem przez usta nagromadzone w płucach powietrze, chcąc po prostu z tego miejsca zniknąć. Odruchowo poprawiłem spadające już z nosa okulary, popychając do góry sklejony białą taśmą mostek. Muszę je zmienić, ale nie mam gdzie i kiedy. Kątem oka znów spojrzałem na nią, kiedy tylko usłyszałem zbliżające się do mnie kroki. Była jakieś dwa metry przede mną, pochyliła się nieznacznie, przyglądając mi się jeszcze uważniej, niż wcześniej. Kiedy trwało to już o wiele za długo, niż bym przewidywał, ponownie się odezwałem.
- Możesz już przestać tak mi się przyglądać? Trochę to dziwne i niemiłe, tym bardziej że jeszcze się nie znamy -po tych słowach, ujrzałem na jej twarzy wyraźne zakłopotanie, niezrozumienie oraz ból.
Wiedziałem, że powiedziałem coś nie tak, lecz nie mogłem odgadnąć co dokładnie, co jeszcze bardziej zakręcało moje myśli.

<Smiley?> Oto mój powrót i tak jak chciałaś, opowiadanie specjalnie dla ciebie! ^^

Vogel - powrót

 "Straszność wilka jest wprost proporcjonalna do strachliwości kapturka."

Husky CD Smiley

Widząc w jak złym stanie, zarówno fizycznym jak i pewnie psychicznym, znajduje się Smiley, postanowiłem dać jej odrobinę prywatności, by mogła w spokoju odpocząć. Nie musiałem się o nią martwić, była w dobrych rękach. Mimo wszystko jakaś część mnie kazała mi biec do jej namiotu i chociażby skulić się w jego rogu, by mieć pewność, że dziewczyna będzie bezpieczena.
Pokreciłem głową, jakby w nadziei, że w ten sposób wylecą z niej te nierozsądne pomysły. Smiley musi odpocząć. Nie powinienem jej nachodzić.
Po powrocie wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w czyste ubrania. Przywitałem też stęsknionego za mną Amadeusza, który natychmiast wpakował się do kieszeni dresowych spodni, które miałem na sobie.
Wyszedłem z namiotu na świeże powietrze i niemal od razu wpadłem na Mischę.
- Oh -krzyknął zaskoczony omal na mnie nie wpadając- Wybacz. Pik chciał się upewnić, że wszystko z tobą w porządku.
Zmierzyłem go uważnie wzrokiem. On również zdążył się już ogarnąć, choć nie potrzebował tego tak bardzo jak my. Warunki mieszkaniowe u Lucasa były dobre. Spojrzałem mu w oczy. Wydawał się być spięty.
- Co teraz z tobą będzie? -spytałem
Ściągnął brwi. Zaskoczyło go to pytanie i jak widać nie rozmyślał wcześniej nad tą kwestią, bo zaczął się zastanawiać.
- Cóż... Luca nie odpuści. Chyba będę musiał wró...
- Co? -przerwałem- Chcesz do niego wracać? Po tym wszystkim? -nie kryłem zawodu jaki pojawił się w moim głosie.
A już zacząłem lubić Mischę.
- Nie rozumiesz -westchnął- Groził mojej siostrze, nie pamiętasz? Muszę wrócić.
- I co? Pozwolisz żeby dalej kradł i znęcał się nad ludźmi? -prychnąłem
Mischa wyraźnie poddenerwowany kopnął w pobliski kamień. Patrzyłem jak odłamek turla się po ścieżce aż w końcu zatrzymuje, dokładnie w tym samym momencie, w którym odezwał się mężczyzna.
- Pik proponował bym został w cyrku -wypalił- Mógłbym być kimś w rodzaju ochroniarza.
Poczułem jak gniew trochę ze mnie opada.
- Więc czemu chcesz wracać do tego parszywca?
- Bo to dalej nie rozwiązuje sprawy mojej siostry -burknął
Zawachałem się ale po chwili odezwałem  nadal nie do końca rozumiejąc Mischę.
- Może przecież zostać w cyrku z na...
- I co jej to da? -warknął- Luca to pojeb, on tu wróci. Wróci po Smiley, po moją siostrę, po ciebie -zrobił chwilę przerwy by wziąć kilka głębszych oddechów- Po mnie też. On tak łatwo nie odpuszcza. Upokorzyliśmy go, poczuł się przegrany.
A Luca nie znosi przegrywać.

<Smiley?>

28 sie 2018

Shu⭐zo CD Lennie

Wiedziałem, że kiedyś to pytanie padnie. Nie było ono dla mnie w żaden sposób trudne. Jednak zwlekałem parę chwil z odpowiedzią. Szedłem przed siebie, patrząc na swoje buty.
- Urodziłem się z uszami i ogonem. Zmieniać zacząłem się, gdzieś może mając z dziesięć lat.- odpowiedziałem. Oczywiście to mi nie wystarczyło i wyszło tak, że rozgadałem się znowu na swój temat.- W sumie do tej pory czasem jeszcze mam z tym trudności. A moi bracia zmieniają się od dziecka w dwa piękne wilki. Jako jedyny zmieniam się w małego pieska.- westchnąłem.- Mam nadzieję, że kiedyś się znowu z nimi zobaczę. Oby byli cali i zdrowi.- skończyłem. Po chwili jednak, gdy zbliżaliśmy się do namiotów. Zdałem sobie sprawę, że tak o tym gadając, zachowałem się jak jakiś egoista.
-W sumie przepraszam... Po raz kolejny się rozgadałem na swój temat.- położyłem po sobie uszy.
-Nic się nie stało.- odpowiedział. Spojrzałem wtedy na niego. Stanęliśmy już przed jego namiotem. Wyglądał niewyraźnie i cały był przemoczony. Co jak będzie chory po tym wszystkim? Od razu przyłożyłem rękę do jego czoła. Zauważyłem, że na jego kapeluszu nie było mojego piórka. Pewnie leży gdzieś pod wodą albo gdzieś w trawie. Ach no trudno. Co ja na to poradzę? Znowu ten kapelusz wyglądał nudno i pospolicie. Po chwili wziąłem rękę widocznie zmartwiony.
- Okej. Słuchaj, plan jest taki. Proszę, idź się przebrać w coś suchego, połóż się do łóżka. Ja przyniosę ci herbatkę na rozgrzanie. Może być?- spytałem. Jednak nie czekałem na odpowiedź i od razu poszedłem w stronę bufetu. Zostawiłem chłopaka. Może zrobi to, o co prosiłem a może nie. Sam nie zwróciłem uwagę na siebie. Też byłem cały mokry. Szybko wszedłem do bufetu. Nalałem herbaty do kubka i wróciłem się, żeby ją zanieść Lennie'mu. W tym właśnie momencie. Zdałem sobie sprawę, że też jestem cały mokry. O ludzie. Błagam, żebym tylko nie był rozmazany na twarzy. Jak jestem mokry. To nie dość. Że wyglądam jak jakiś przerośnięty szczur, to w dodatku na twarzy wyglądam jak jakaś wiedźma. Chociaż w sumie jest ciemno. Może za bardzo nie widać tej katastrofy? Przypomniało mi się też, że muszę sobie włosy przefarbować. W tym czarnym czułem się okropnie. Chociaż to mój naturalny kolor włosów. Wszedłem do namiotu Lennie'go z tą herbatą. Siedział już przebrany na łóżku.
- Wiesz mam jedno pytanko.- podałem mu kubek i od razu przeszłe do rzeczy.- Jak wyglądam w czarnych włosach? Tak twoim zdaniem. Lepiej były blond?- spytałem, siadając na krześle. Zacząłem się bawić dłuższym kosmykiem tych włosów. Przy okazji sam się też zacząłem nad tym zastanawiać.- W sumie czarny to mój naturalny kolor, ale jest taki przygnębiający.- założyłem nogę na nogę.- Blond lepszy nie? A może ogółem jakiś inny?- spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.- No kurde znowu się rozgaduje na swój temat. Ze mną jest coś nie tak. Okej. Opowiedz dla odmiany coś o sobie... Aaa potem, jakbyś mógł powiedzieć jaki kolor tych włosów byłbym dozgonnie wdzięczny.- uśmiechnąłem się do niego i przestałem się bawić tym czarnym kosmykiem.- Chyba że wolisz się położyć. Mogę wyjść. Nie ma problemu... W sumie... Powinieneś teraz odpocząć.- wstałem z krzesła.

<Lennie?>

Cal CD Rose

Co za dzień. Nie sądziłem, że w środku nocy spotkam jakąś wróżbitkę. Rozumiem, jakby ten durny demon mnie znalazł albo chociaż, że jakiś duch mnie postanowił nawiedzić. Ale nie! Przez jakąś babę straciłem większą część swojej forsy. Tyle chodzenia i roboty na darmo. A teraz mnie tu jeszcze zostawiła. Wręcz zniknęła jak jakaś zjawa. Heh, nazywam ją zjawą, ale z tego, co wiem, nazywa się Rose. Poszedłem w stronę swojego namiotu wciąż zirytowany tym wszystkim. Oczywiście w środku. Na zewnątrz wyglądałem tak samo spokojnie, jak wcześniej. Kostka z każdym krokiem zaczęła coraz bardziej boleć. Przegiąłem dzisiaj. Laska nie pomagała. Bolało strasznie. Jednak zdołałem dojść do swojego namiotu. Pomimo tego, że byłem już zmęczony, wziąłem się za przeliczanie swoich monet. Tak to już jest. Dbam o swoje rzeczy, a kasa zawsze mi się może przydać. Warto mieć oszczędności. Zasnąłem z twarzą na stoliku. Po prostu ledwo co policzyłem dwie monety. Została cała połowa sakiewki. A ja już spałem jak zabity.
Rano ~ 9:00 ~
Podniosłem głowę znad sakiewki z monetami. Nie mogłem się skupić na liczeniu. Koniec z końców wstałem z miejsca. Skierowałem się do bufetu. Potrzebuję jakiejś kawy i coś przeciwbólowego. Noga bolała mnie jak diabli. Nawet już ta laska mi nie pomagała. W końcu usiadłem gdzieś przy stoliku w kącie i wzrokiem zmusiłem jakiegoś gościa, żeby przyniósł mi mocną kawę. Oczekując na napój, zacząłem masować sobie ręka tę kostkę. Parę chwil później, gdy już otrzymałem kawę. Przy stoliku gdzieś w środku zobaczyłem moją znajomą ze wczoraj. Zerkała na mnie co jakiś czas znad swojego talerza. Za bardzo mi to nie przeszkadzało. Z każdym łykiem mocnej kawy, wiedziałem coraz więcej na jej temat. Dziewczyna zaczęła o mnie myśleć, gdy tylko wszedłem. Z nudów wziąłem do wolnej ręki zwykłą monetę. Zacząłem się nią bawić. Przekładałem sobie ją w palcach. Raz moneta była w mojej dłoni, a parę chwil później znikała. Wręcz rozpływała się w moich palcach schowanych pod skórzaną, czarną rękawiczką. Dziewczyna jak zahipnotyzowana obserwowała, co ja wyrabiam z tą monetą. Po paru chwilach moneta zniknęła na dobre. Kubek z kawą był już pusty. Od razu wstałem i pomimo przeszywającego mnie bólu, poszedłem w stronę dziewczyny. Parę sekund później już siedziałem naprzeciwko niej.
- Nie przyszłemu tu na głupie pogaduszki.- podparłem głowę ręką, a między dwoma moimi palcami wystawała ta złota moneta.- Pozwól, że to ja będę mówił.- powiedziałem od razu, gdy tylko zobaczyłem, że chce się do mnie odezwać.- Radzę nie zawracać sobie mną głowy. Znam cię lepiej niż ty sama.- poprawiłem rękawiczkę. Moneta znowu zniknęła.- Naprawdę. Wolę to załatwić pokojowo, a nie za pomocą gróźb. Mogę być dla ciebie zwykłą osobą z cyrku. Jednak mogę też stać się twoim największym koszmarem. Wybór zależy od ciebie.- skończyłem. Dziewczyna widocznie była skołowana. Złożyłem ręce razem i wyciągnąłem przed nią. Po chwili ciszy rozłożyłem je. Momentalnie wyleciał z nich piękny biały motyl. Dziewczyna, gdy tylko go zobaczyła, od razu wręcz spadła z krzesła z krzykiem.
- Radzę trzymać się z dala i traktować mnie jak powietrze.- mruknąłem do wróżbitki.- Auf wiedersehen.- pożegnałem się i opuściłem bufet. Daleko nie odszedłem. Usiadłem na jakiś skrzyniach, wciąż masując tę kostkę. Zaczynałem wątpić, że to było zwykłe skręcenie, ale co ja tam wiem. Nigdy jeszcze nic takiego mi się nie stało.

<Rose?>

27 sie 2018

Rose CD Cal

Każdy momentami ma ochotę, zostać zapomnianym i nie istnieć. Poobserwować różne wydarzenia, nie mając na nie wpływu. Sama na chwilę chciałam pozostać sama, przemyśleć kilka ważnych dla mnie spraw. Dlatego się udałam na spacer w środku nocy. Czarne niebo przyozdabiały małe, święcące punkciki, lecz całą moją uwagę skupiłam na księżycu. Uśmiechnęłam się na ten widok. Idąc dróżką prowadzącą do miasta, zauważyłam drobny kamienny murek. Uznałam to za cud, ponieważ moje pole widzenia ograniczała przerażająca ciemność. Podchodząc do niego, musiałam się przyjrzeć czy przypadkiem nie ma na nim żadnych owadów. nie przepadam za niespodziankami. Siedząc, czułam uderzające zimno pochodzące z kamieni. Westchnęłam cicho, poprawiając rękawy różowej bluzy. Pewnie moja rodzina nawet nie zauważyła, że jednej osoby brakuje przy stole. Śpią, czekając na rozkaz od swojego kochanego synka, bo jak kichnie jest już dramat i trzeba go zawieść do szpitala. Dzisiaj wzięło mnie na wspomnienia, mimo tego cieszyłam się. Nie muszę uczestniczyć w ich życiu. Od kiedy uciekłam codziennie się zastanawiam, a jeśli szukają pierworodnej córeczki i im wybaczę? Nie... Nigdy tego nie zrobię. Ze złości rzuciłam kamyczkiem, który leżał na ziemi. Niespodziewanie, usłyszałam czyjeś kroki dochodzące os strony miasta. Instynktownie cofnęłam się o kilka kroków. Nie miałam ochoty na bandytów. Zmrużyłam oczy, by dojrzeć kim ta osoba jest. Na szczęście to był ten chłopak w moim wieku. Z tego co wiem, należy do grupy zaawansowanej. Podeszłam do niego.
-Czego chcesz?- spytał. Nie odpowiedziałam na pytanie, gdyż próbowałam się mu przyjrzeć. W cyrku widziałam go przez chwilę. Po co mu laska, jak u emerytów? Pomyślałam. Wyglądał dość specyficznie, nosił rękawiczki, niczym drugą skórę. Odwracając się, by wrócić do cyrku, zamachnął kijem. Korzystając ze swoich nabytych mocy, pojawiłam się kilka metrów za nastolatkiem. Zobaczyłam spektakularny upadek. Masz za swoje! Zaśmiałam się pod nosem. Przynajmniej teraz wie, że ze mną się nie zadziera. Podbiegłam do pseudo arystokrata, podając mu dłoń. Monety się rozsypały, upadając, gdzie popadnie. Coraz przyglądałam się turlającym napiwkiem z przedstawienia. Odwróciłam wzrok, ponieważ chłopak najwyraźniej nie skorzystał z pomocy. Powoli poprawiał ubranie. Czekałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
-Zbieraj to teraz- powiedział, jakby chciał mi wydać rozkaz. Już miałam powiedzieć, że tego nie zrobię, choć się powstrzymałam. Pozbieram jego pieniądze i udam się z powrotem do cyrku. Przez te całe wydarzenie zrobiłam się potwornie śpiąca. Kucnęłam, zbierając powoli monety. Jedną ręką podnosiłam te znienawidzone przeze mnie pieniążki, aby trzymać je w drugiej dłoni. Dopiero byłam w połowie wyławianiu zdobyczy z trawy, gdy postanowił się odezwać:
-Ile mam jeszcze czekać?- rzekł. W jego głosie można było usłyszeć bijący od niego gniew. Postanowiłam zrobić mu na złość i nic nie odpowiedziałam. Jeśli taki jest strasznie niecierpliwy powinien mi pomóc, a nie marudzić. Jeszcze kilka dobrych chwil szukałam świecących w blasku księżyca jego napiwku. Kiedy wstałam, jęknęłam cicho. Musiałam rozprostować nogi. W tym czasie podszedł do mnie z przygotowana sakiewką. Włożyłam tam jego cały majątek. Poczułam, że moja kokarda na kucyku się rozwiązała, rozpuszczając fioletowe włosy. Ze wstążki zrobiłam tymczasową bransoletkę, jeszcze poprawiłam grzywkę, bo przez wiatr, źle się ułożyła.
-Może mi podziękujesz?- spytałam, patrząc w niebieskie oko.
-Niby za co, że przez ciebie pewnie straciłem część pieniędzy.- odparł, rozglądając się dodatkowo czy przypadkiem czegoś nie ominęłam. Ten to ma niezły tupet. Swoją osobą pokazuje, że jest wysoko urodzonym egoistą. Z teleportowałam się obok nastolatka. Na początku, był zdziwiony moim zniknięciem.
-Mogłam ciebie samego zostawić z twoim problemem. Sam chciałeś mnie walnąć laską, a dodatkowo ci pomogłam, zbierając monety do twojej sakiewki- szepnęłam, tuż przy uchu. Odskoczył, łapiąc się za małżowinę. Śmieszny z niego koleś. Ze zmęczenia oczy same się zamykały. Ziewnęłam, zasłaniając usta dłonią. Potem się rozciągnęłam. Momentalnie czułam przez chwilę, że na pewno nie usnę w tym miejscu.
-Życzę ci przyjemnej drogi- odparłam. Zostawiłam rówieśnika samego na tej drodze, teleportując się prosto do łóżka.

<Cal?>

Rose

" Bez względu na to, co robisz i kim jesteś nie zmienia to Twojej wartości, jako człowieka. "

26 sie 2018

Lennie CD Shu⭐zo

Pokiwałem twierdząco głową, biorąc świszczący oddech. Lekko się uśmiechnąłem do chłopaka, który uratował mi życie. To miłe, że tak bardzo się mną przejął, to przyjemne uczucie, gdy ktoś cię przytula.
- Wszystko w porządku, dzięki tobie. Uratowałeś mnie – powiedziałem łagodnym tonem, czułem, jak moje płuca jeszcze płoną, a w ustach i nosie czułem ohydny smak i woń wody. Przetarłem twarz kawałkiem ubrania i kichnąłem. Miałem tylko nadzieję, że się nie przeziębiłem.
- Ty zrobiłeś to jako pierwszy – zauważył i dopiero teraz przypomniałem sobie, jakim sposobem znalazłem się w jeziorze. Muszę zapamiętać, by następnym razem albo uciekać szybciej, albo znaleźć schronienie, albo rzucać dalej. W tym przypadku sam mogłem wskoczyć do wody, nabrałbym powietrza i przez chwilę siedział pod wodą, a następnie się wynurzył. Miałem szczęście, że nie byłem tu sam, inaczej zakończyłbym swój żywot.
Gdy zacząłem wstawać, chłopak pomógł, pozwalając się na nim opierać. Stałem na własnym nogach i posłałem mu wdzięczny uśmiech.
- Przydałby się jakiś nawigator, który mówi o obecności potworów – powiedziałem kierując się w… nie wiadomo jaką stronę. - Słowo, kolesia, który by to wymyślił, uściskałbym i wycałował mu stopy – na ostatnie słowa towarzysz głośno się zaśmiał, zawtórowałem mu. Po chwili zorientowałem się, że wracaliśmy do cyrku. - Shuzo – odezwałem się ponownie, gdy oboje ucichliśmy. - Od zawsze zamieniałeś się w… psa? - zapytałem ciekaw.

<Shuzo?> Krótkie, po urlopie wyszłam z prawy.

Lennie CD Jaskier

Wyjąłem z kapelusza niebieskiego gołębia z czerwoną wstążką i podrzuciłem go ku górze, by pofrunął wysoko. Ukłoniłem się wymyślonej widowni i wyprostowałem, szukając mojego zwierzęcia. Dobrze czasem powtórzyć stare, amatorskie sztuczki, tak dla równowagi duszy, czy czegoś tam. Podążałem wzrokiem za niebieskim ptakiem, który zamiast do mnie wrócić, poleciał w kierunku wyjścia z namiotu.
- Wracaj tu! - pobiegłem za nim. Mogłem go zostawić, by pożył sobie na wolności, ale miałem parę ale; wszystko, co wyciągam z kapelusika, ma do niego wrócić, gołąb jest niebieskie, to nie tylko zwróci uwagę ludzi, ale co się stanie, jeśli takowy zacznie się rozmnażać z normalnymi? Czy urodzą się niebieskie gołębie i staną się normalnymi ptakami w ekosystemie? Pobiegłem za nim, ale nie miał zamiaru zniżyć lotu. Poleciał wysoko ku niebu, a ja zostałem na środku cyrku sam jak palec. Zrezygnowany zacząłem krążyć po terenie, aż nie natrafiłem na nową osóbkę. Pierwszy raz widziałem tego czarnowłosego chłopaka z ukulele – chyba, nie byłem pewny co to za instrument. Z ciekawości podszedłem do niego i najwidoczniej mu przerwałem. Trzymał palce na strunach, ale zamiast grać, spojrzał na mnie.
- Graj, nie przeszkadzaj sobie – usiadłem obok i zamilkłem. W tej chwili miałem wyjątkowo dobry humor. Chłopak przez chwilę milczał, aż w końcu wrócił do swojej gitarki i zacząłem na niej brzdąkać. Powiem, że wychodziło mu to całkiem świetnie, ale głównie moją uwagę przykuł ten niebieski ptak, nadlatujący ze wschodu. Usiadł nagle na głowie nieznajomego i przyglądał się jego rękom. Zdjąłem kapelusz i nałożyłem go na głowę towarzysza. - Mam cię – odpowiedziałem radosny i ponownie nałożyłem kapelusz. - Ślicznie grasz, aż mojego gołębia przywołałeś. Jestem Lennie – przedstawiłem się.

<Jaskier?> Wiem, nudne, ale trochę mi się nie chciało przez tydzień wylegiwania się.

25 sie 2018

Smiley CD Husky

Niby spałam, ale nie był to również sen. To coś pomiędzy. Wszystko co się wydarzyło w przeciągu kilku dni ponownie zostało odtworzone w mojej głowie. Niektóre momenty były przyspieszone jednak większość z nich spowolnione. Gdy obudziłam się nikogo koło mnie nie było. Jednak Husky przyszedł nie długo po tym jak się obudziłam. Zrobił dla mnie śniadanie w dodatku wyprzedził mnie ze słowami jakie chciałam mu powiedzieć.
Spojrzałam się na chłopaka. Przyjęłam talerz z jedzeniem.
- Tylko obyś zjadła wszystko - uśmiechnął się do mnie delikatnie.
Spojrzałam się na talerz. Wszystko na nim wyglądało przepysznie, ale ja nie miałam na nic ochoty. Wzięłam małego kęsa naleśnika. Tak jak wyglądały tak też przepysznie smakowały. Jednak nie mogąc nic więcej przełknąć,  odłożyłam swój talerzyk na bok. Położyłam swoją głowę na poduszkę. Patrząc chwilę przed siebie moje oczy same od siebie się zamknęły. Chwila wystarczyła mi, aby zapaść w delikatny sen. Ponownie w skrócie przyśniło mi się całe to zdarzenie. Najgorsze w tym wszystkim, że to Husky i Mischa ucierpieli najbardziej przeze mnie. Otworzyłam delikatnie oczy gdyż znajome głosy mnie obudziły.
- Smiley jak się czujesz? - zapytały się zgranie bliźniaki patrząc na mnie uważnie.
- Nic mi nie jest... - odpowiedziałam cicho. Pomimo tego, że chciałam się uśmiechnąć to nie potrafiłam. - Kiedy wrócimy do cyrku? - spojrzałam się na całą czwórkę.
- Właśnie ustaliliśmy kto ciebie obudzi - powiedział Night.
- Miałem zrobić to ja, ale wyprzedziłaś mnie - dodał Pik z uśmiechem na twarzy.
- Obudziłaś się nareszcie - usłyszałam głos Husky'ego.
- Chcę już wrócić- powiedziałam pod nosem. Pomimo bólu usiadłam samodzielnie na brzegu sofy.  Wstałam, ale Black nie pozwolił mi samej iść. Wziął mnie na ręce, a ja wtuliłam się do niego.
Opuściliśmy tamten dom i skierowaliśmy się autem w stronę cyrku. Gdy dotarliśmy na miejsce, poprosiłam Black'a aby zniósł mnie do mojego namiotu. Oczywiście lekarz cukrowy już czekał na mnie. Zbadał mnie oraz opatrzył, jednak przed tym wszystkim wzięłam kąpiel, aby zmyć z siebie krew oraz brud. Położyłam się do łóżka. Do towarzystwa przyszła Bisca i Yuki. Położyli się tuż obok mnie.
- To wszystko moja wina - wyszeptałam pod nosem.

<Husky?>

Husky CD Smiley

Wokół działo się tyle rzeczy, że będąc wciąż w ogromnym szoku nie byłem w stanie ich wszystkich pojąć.
Nasi cyrkowi towarzysze pojawili się dosłownie z nikąd. Ktoś odprowadził mnie do domu Lucasa, inna postać zajęła się małą Smiley, która chyba znów zemdlała. Albo zasnęła. Musiała być już na skraju wyczerpania, tyle przeżyła ostatnimi czasy. Pik wraz z Mischą zajęli się Lucasem.
Nie umarł.
To było jedyne co udało mi się zarejestrować jasno i wyraźnie. Poczucie winy nieco zmalało. Głos obwiniający mnie o morderstwo znikł.

Obudziłem się obolały ale jednocześnie czując, że przybyło mi nieco energii. Co więcej mgła otaczająca mój umysł rozproszyła się i mogłem już bez problemu zarejestrować co dzieje się wokół.
Nie wiem ile czasu minęło odkąd Night mnie tu przyprowadził. Wprawdzie zegarek stojący w osamotnieniu na stoliku wskazywał drugą w nocy ale nie miałem pojęcia, która godzina była w chwili gdy doszło do nieszczęśliwego wypadku z Lucasem.
"Nieszczęśliwy wypadek"... Nie można chyba użyć tego określenia gdy celowo pakujesz nóż w pierś człowieka. Nawet jeśli działasz pod wpływem szoku i zagrożenia jakie ta osoba stanowi.
Wstałem z kanapy. W pokoju było cicho, wszyscy spali. Smiley leżała oparta o ramię Dague i tylko jej delikatnie unosząca się klatka piersiowa wskazywała na to, że wciąż znajduje się wśród żywych. Była niezwykle blada, dało się dostrzec nawet pomimo mroku panującego w pomieszczeniu.
Brakowało Mischy i Pika.
Cichaczem wymknąłem się z domu by poszukać tej dwójki oraz dowiedzieć się co z Lucasem.

Stali oparci o drzwi stodoły. Rozmawiali. Mischa palił papierosa, którego dym wdzierał się do mojego nosa, drażniąc go. Podszedłem do nich bliżej, a wtedy oboje zamilkli utkwiwszy we mnie wzrok.
- Co z nim? -spytałem głosem typowo zachrypniętym jak dla kogoś, kto właśnie się obudził.
- Żyje -odparł Pik, po czym domyślając się, że oczekuję bardziej szczegółowych informacji dodał- Ostrze ominęło ważniejsze narządy, udało się powstrzymać krwawienie. Rano powinniśmy się stąd zbierać.
Przygryzłem wargę zastanawiając się czy jest jeszcze cię co chciałbym wiedzieć, kiedy światło księżyca odbiło się w kawałku metalu wystającego z kieszeni w spodniach Mischy. Srebrne ostrze wydawało się znajome.
- Czy to mój nóż? -spytałem
Mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia, po czym Mischa niezręcznie wyjął broń z kieszeni.
- Nie byłem pewien czy zechcesz go z powrotem.
Podał mi nóż. Nim wziąłem go do ręki, minęła chwila, podczas której przyglądałem się mu jakbym widział go pierwszy raz w życiu. Szybko jednak schowałem przedmiot do kieszeni.
- Powinieneś jeszcze pójść spać. Rano wyjeżdżamy, musisz mieć choć trochę energii na podróż.
Skrzywiłem się na słowa Pika, które brzmiały jak zdanie wypowiedziane przez rodzica do małego dziecka.
- Nie chce mi się spać -odparłam
Byłem raczej "nocnym stworzeniem" jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Nocą czułem się dobrze i pełen chęci do działania. Z kolei w dzień ciężko było mnie zmusić do wstania z łóżka.
- Masz jeszcze? -spytałem spoglądając na papierosa trzymanego przez Mischę.
Nie paliłem często, właściwie zdarzyło mi się tylko kilka razy wraz z wujkiem...
Gdy powróciłem wspomnieniami do mężczyzny poczułem lekkie ukłucie w sercu. Ciekawe jak się ma.

Spędziłem mniej więcej dwie godziny z Pikiem i Mischą po czym zdecydowałem się wrócić do śpiących w salonie towarzyszy. Cicho, by nikogo nie zbudzić przemknąłem się do kuchni i zacząłem po niej buszować. Na pewno będą głodni gdy się obudzą.
Niestety moje kulinarne zdolności obejmowały jedynie zrobienie sobie kanapek, ugotowanie parówek i wody na herbatę. Szczytem umiejętności było zrobienie naleśników, więc to za nie postanowiłem się zabrać, żeby nie narobić sobie wstydu podając towarzyszom chleb z masłem i szynką.
Po jakimś czasie smakowity zapach zaczął nęcić moich kolegów i powoli budzili się oni wiedzeni uczuciem głodu.
Night i Dague wparowali do kuchni i wzięli się za jedzenie, ja tymczasem nałożyłem kilka naleśników
na talerz i ruszyłem z nim do salonu, gdzie nadal przebywała zaspana Smiley.
-Proszę, musisz coś zjeść -powiedziałem stawiając talerz na stoliku przed nią.
Dziewczyna spojrzała na jedzenie, po czym przetarła oczy i spojrzała na mnie. W jej oczach zauważyłem smutek i poczucie winy, więc domyślając się co powie, zanim jeszcze otworzyła usta, uprzedziłem ją.
- Nie przepraszaj. To nie jest twoja wina -oznajmiłem głosem nie znoszącym sprzeciwu.

Smiley?

24 sie 2018

Smiley CD Husky

Moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Nie wiedziałam nawet kiedy zemdlałam. Próbowałam otworzyć oczy, ale nie dało rady. Powoli odzyskiwałam przytomność. Pierwsze co to słyszałam głosy grubiańskiego mężczyzny, Mischy oraz Husky'ego. Gdy otworzyłam powoli oczy, próbowałam dowiedzieć się co obecnie dzieje się w tym momencie. Po rozejrzeniu się dookoła, już wiedziałam co się mniej więcej obecnie dzieje. Za pleców Mischy zobaczyłam tamtego mężczyznę, który obecnie miał skierowaną swoją dłoń wraz z pistoletem w stronę chłopaka, który cały czas mnie chronił. Nim się obejrzałam w jego piersi znajdował się nóż. Zeszłam z rąk chłopaka. Podeszłam jak najszybciej do Husky'ego. On był całkowicie w szoku. Nie wiedziałam za bardzo co mam zrobić. 
- Husky! Husky! - chciałam, aby spojrzał się na mnie. Nie dało rady. Zupełnie zatracił się, w dodatku spoglądał cały czas na tamtego mężczyznę. 
- Nic mu nie będzie - powiedział Mischa, który podszedł do leżącego na ziemi mężczyzny. - Stracił przytomność, a jego rana nie jest, aż tak poważna - dodał, a ja spojrzałam się na Husky'ego.
- Przepraszam, to wszystko moja wina - przytuliłam go do siebie. 
Usłyszałam szczekanie Biscy. Obejrzałam się za siebie. Tam zobaczyłam Pik'a, Dague oraz bliźniaków. Na ich widok bardzo się ucieszyłam. Cała czwórka podbiegła do nas. Oczywiście jak na Pik'a przystało, od razu zajął się poszkodowanym mężczyzną. Mische podziękowali, a ja pożegnałam się z nim. To co się stanie z tamtym mężczyzną nie było dane mi wiedzieć. 
Okryta płaszczem Black'a, zostałam wzięta na ręce przez Dague. Natomiast Night zajął się Husky'm. 
- Przepraszam, to wszystko moja wina - powiedziałam pod nosem, zasnęłam. 

<Husky?> może ty wymyślisz co takiego Pik zrobił z Lucasem

21 sie 2018

Od Cala

Nie potrzebowałem powodu. Tak szeptali na ulicach Luksemburga, w kawiarniach i barach, ciemnych uliczkach, zwykłych domach. Racja. Książę nazywany zdrajcą nie potrzebował powodu, tak samo, jak nie potrzebował pozwolenia- żeby skręcić kostkę, zawrzeć pakt z diabłem albo grzebać w czyjejś głowie. Oczywiście mylili się. Zawsze miałem jakiś powód. Jednak skręcenie kostki to był zwykły wypadek, a ojca nigdy w życiu nie chciałem zabić, ale kto uwierzy takiemu "Demonowi" jak ja. Roześmiałem się na samą myśl na ten temat. Jak ludzie mogą być aż tak głupi? Rozmyślałem nad tym już od samego rana. Nie miałem nic lepszego do roboty. Włóczyłem się cały dzień po mieście w interesach. Teraz stanąłem na moście nad ciemnymi wodami Londynu. Słońce znikło na dobre, a na niebo wzniósł się piękny księżyc w całej okazałości. Patrzyłem się w wodę. Jakoś nie mogłem oderwać wzroku. Zacząłem się nad sobą zastanawiać. Co ja tu jeszcze robię? Mam co chciałem- diaboliczną moc. Spojrzałem na sakiewkę pełną monet. I po co mi to było? Zmarnowałem cały dzień. Westchnąłem niezadowolony. Jednak ostatecznie olałem ten fakt. Ruszyłem w końcu w stronę cyrku. Miejsca mojej pracy. Chociaż nigdy nie nazwę tego pracą. To jest tylko miejsce, gdzie nie mam się co obawiać, że moja prawdziwa tożsamość wyjdzie na jaw i że William mnie znajdzie. Dobry humor opuścił mnie momentalnie. Chęć zemsty znowu wróciła razem z całym gniewem. Zdążyłem już opuścić miasto. Ciemno jak w grobie. Jedynym źródłem światła był ten księżyc. Ostrożnie, ale szybko stawiałem kroki, idąc wciąż do przodu. Oczywiście podpierałem się na mojej lasce, której używam na występach. Głupia kostka. Głupi wypadek. Syknolem, niezadowolony idąc dalej. Już byłem w połowie drogi. Nagle zorientowałem się, że nie jestem tu sam. Zatrzymałem się i rozejrzałem. Straciłem czujność. Pozwoliłem, żeby myśli rozproszyły moją uwagę. Ugh nienawidzę, gdy się tak dzieje. Byłem w kropce. Nikogo nie zobaczyłem ani nie usłyszałem. Więc poszedłem dalej wciąż spokojny. Stwierdziłem, że nie mam się co tym przejmować. Jednak dalszą drogę zagrodziła mi dziwna ciemna sylwetka.
-Czego chcesz?- spytałem. Nie uzyskałem odpowiedzi, a ten ktoś zaczął iść w moją stronę. Co to ma być? Jakoś nie myślałem już racjonalnie. Był już wieczór, chciałem się położyć, spać. Tak dla zwykłej ostrożności zamachnąłem się nisko laską. Powinna trafić bezpośrednio w nogi tego ktosia, ale przeciąłem powietrze. Zatoczyłem się i niesiony siłą impetu zamachu straciłem równowagę. Uderzyłem tyłkiem o ziemię. Sakiewka się rozerwała. Moja forsa była wszędzie. Na całej drodze. Szybko jednak podniosłem wzrok na tego ktosia. "Czas spłacić długi, Calore. Niczego nie dostaje się za darmo". Taka myśl przebiegła wtedy przez mój umysł wraz z upokarzającą bełkotliwą falą paniki. Jednak, gdy postać schyliła się do mnie, wyciągając rękę. Rozumiałem, że to zwykła osoba z tego cyrku. Słyszałem, jak się ze mnie śmiał/śmiała pod nosem. Ty głupcze, zbeształem się w myślach. Żeby tak się skompromitować. Zignorowałem pomocną dłoń wyciągniętą w moją stronę i wstałem o własnych siłach. Spokojnie, bez pośpiechu poprawiłem ubranie. Po chwili jednak przeniosłem wzrok na tą osobę. Kto normalny łazi po okolicy o tej porze? Oczywiście po za mną. Nie myślałem nad tym dużo. Bardziej się przejąłem inną sprawą. Spojrzałem na moje monety. Większość z nich pewnie leżała gdzieś w trawie. Udało mi się zauważyć ledwie trzy przy nodze, z pięć za mną i kilka leżących na krawędzi drogi. Wreszcie przeniosłem wzrok na tą osobę i lekko tego kogoś szturchłem laską.
- Zbieraj to teraz. - powiedziałem stanowczym tonem, wskazując laską swój dzisiejszy zarobek. Raczej jego resztki. Nie chciałem od razu wyskakiwać z groźbami. 

<Ktoś?>

Cal

"Woda słyszy i rozumie. Lód nie wybacza."

Husky CD Smiley

Odgłos nadjeżdżającego samochodu wyrwał mnie i Mischę z krępującej ciszy.
- Zostań tu -polecił i wyszedł przed dom.
Gdy usłyszałem jak drzwi frontowe zamykają się za nim,  natychmiast podbiegłem do okna by śledzić sytuację.
Nie ufałem Lucasowi na tyle by móc wierzyć w jego obietnice puszczenia nas wolno. Do Mischy z kolei miałem mieszane uczucia. Z jednej strony bronił nas, a przynajmiej Smiley ale z drugiej nie mogłem nie wkurzać się na sam fakt, iż robi wszystko o co szefunio poprosi. Tfu!
Dziewczyna i jej oprawca wyszli z auta. Widząc jak Lucas podaje torbę, jak się domyśliłem z pieniędzmi, do rąk Mischy moje serce wesoło zabiło, w nadziei, że już po wszystkim.
Jednak dosłownie chwilę później typowym dla siebie, pełnym agresji i poczucia władzy ruchem szarpną Smiley za włosy jak zwykłą szmatę.
Rzuciłem się do wyjścia. Gdy byłem już na zewnątrz torba z pieniędzmi  którą jeszcze moment temu trzymał Mischa, leżała na ziemi podobnie jak Smiley. Mężczyzna podbiegł do dziewczyny i wziął ją na ręce.
- Zostaw ją, jeszcze z nią nie skończyłem -warknął Lucas.
Mischa niewzruszony ruszył w stronę domu. Postawił zaledwie kilka kroków, gdy szef zagrodził mu drogę.
- Co ty odpierdalasz?!  -syknął wyraźnie poirytowany
Widząc, że na mężczyźnie nie robi to wrażenia dodał
- Albo dasz mi się z nią zabawić, albo zrobię to z twoją siostrą -warknął.
Twarz Mischy zbladła, a usta wykrzywiły się w gniewie.
- Nie waż się tknąć żadnej z tych dziewczyn -odparł
Widziałem po nim wyraźną chęć przywalenia Lucasowi. Jedynym powodem, dla którego tego nie zrobił, była Smiley, która powoli odzyskiwała przytomność.
Mischa wyminął stojącego przed nim mężczyznę i podążył ścieżką w stronę drzwi.
Patrzyłem za nim ale później przeniosłem wzrok na Lucasa chcąc mieć pewność, że niczego nie odwali.
I całe szczęście, że to zrobiłem, bo właśnie wyciągał z kieszeni broń i w wyciągniętej dłoni skierował na dwójkę oddalających się towarzyszy.
- Mischa! -krzyknąłem
Chłopak spojrzał na mnie, a gdy zauważył pistolet w dłoniach pracodawcy jego oczy zrobiły się wielkie z przerażenia.
- Uciekaj mała! -wypuścił już przytomną Smiley z rąk.
Czas zwolnił niczym w finałowej scenie filmu akcji.
Palec Lucasa powoli zaciska spust, śledząc uważnie kroki Mischy.
Cudem pokonując szok, w jakim się znajdowałem sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem z niej nóż.
Kilka sekund później rękojeść wystawała z piersi uzbrojonego mężczyzny.
Patrzyłem jak upada na ziemię, a z rany przecieka wąska strużka krwi, tamowana tkwiącym w ranie nóżem.
Czyjaś dłoń pociągnęła mnie w swoją stronę..
Ktoś coś mówił, czułem czyjś dotyk na ramieniu, jednak mój umysł odgrodził się od tego mocnym murem.
W głowie krążyła tylko jedna myśl.
Zabiłem człowieka.

Smiley? Cóż za drastyczny powrót xd

Husky - powrót

Husky | eskapalog (wyzwalanie się z więzów) oraz rzut nożami | Homo (singiel) | anka0120
0/0

Akuma CD Mefoda

- Ehhh, no dobra, niech ci będzie - mruknąłem, bo co innego mógłbym zrobić? Powiedzieć, że tego nie zrobię i zdenerwować go/ zasmucić, a przede wszystkim zawieść? Oczywiście, jeśli tylko jego intencje są szczere... Trudno mi uwierzyć w to wszystko. No, bo jak mogłoby być inaczej? Chyba każdy z podobną samooceną by mnie zrozumiał.
- No i pięknie - uśmiechnął się promiennie. To trochę dziwne, ale od jakiegoś czasu ciągle to robi - uśmiecha się tak szeroko, jakby zaraz miała mu odpaść połowa twarzy. Gościu, czy ty się do chu*a dobrze czujesz, czy jak?
- Ta... - mruknąłem jedynie, odwracając się. Poczułem zawód, że to ja pierwszy szedłem w kolejce, jednak cóż, mówi się trudno. W momencie, gdy nadeszła moja kolej, poczułem jakby gulę w gardle? To było naprawdę podejrzane. Po prostu, co ja miałem powiedzieć? Bagietka i tyle? Przecież ona chyba pomyśli że chcę się jeszcze bardziej stoczyć i być gorszy od wieprza. Boże, dlaczego to wszystko musi być tak kaloryczne?
- Bagietka, proszę - odezwałem się w końcu, udając, że zastanawiam się nad wyborem. Serce mi biło szybko jak chyba nigdy dotąd. Zaraz zjem coś, co jeszcze bardziej zwiększy moją masę ciała. Brawo ja...
- Proszę bardzo - uśmiechnęła się kasjerka, podając mi długą bułkę. Boże, przecież ja nawet tej połowy nie mogę zjeść... Zapłaciłem za, w końcu, moje pieniądze, po czym oddaliłem się na drugi koniec piekarni. Mefoda mrugnął do mnie okiem, z niecierpliwością czekając na swoje jedzenie. W końcu i on je otrzymał. Podszedł do mnie, machając na boki bagietką. Parsknąłem śmiechem, nie dowierzając w to, jaki dziecinny potrafi być ten chłopak. Ile on to miał? Dziewiętnaście? Dwadzieścia lat? Tak, chyba tak.
- Nie wierzę - parsknąłem po raz kolejny, odwracając się i kierując w stronę wyjścia z piekarni.
- A ja wierzę w ciebie, i że to zjesz, i że dasz radę, i jestem z ciebie cholernie dumny - powiedział szeptem do mojego prawego ucha, gdy otwierałem drzwi. Zadrżałem na całym ciele i chyba porządnie się zarumieniłem. Dlaczego ja muszę być taki blady?! Wyszedłem pośpiesznie na zewnątrz, oddychając "świeżym" powietrzem. Unikałem wzroku blondyna, bo sytuacja sprzed paru sekund wydała się dla mnie dość... specyficzna?
- To jak, jemy? - jego mina była jednoznaczna - bawiła go moja reakcja. Westchnąłem głośno, stając przed jednym z największych wyzwań w moim życiu. A było ich dużo, naprawdę. Momentalnie wspomnieniami wróciłem do Rue. Coraz bardziej za nią tęskniłem. Przebywanie w miejscu, gdzie jest tyle wspomnień związanych z nią jest dosyć trudne. Tyle emocji, tyle myśli, tyle przygód, tragedii, decyzji,... Mogę mieć pewność, że nikt mi jej nie zastąpi i nigdy w życiu nie przeżyję czegoś podobnego z drugą osobą. W jakimś momencie chyba nawet byłem w niej zauroczony, albo mi się tylko teraz tak wydaje...
- Ej - chyba zauważył, że się zamyśliłem, gdyż zaczął mi machać dłonią przed twarzą. Zamrugałem parokrotnie, no tak. A więc... dla Rue. W niemej odpowiedzi zbliżyłem do nagle suchych ust bułkę, po czym wziąłem duży kęs. Chyba to jedyne, co mogłem zrobić w tej sytuacji dla niej. Spróbować przywrócić swoje życie do poprzedniego stanu. Chciałaby tego.
- No i pięknie - powtórzył się, uśmiechając szeroko.
< Mefoda? Głowa mnie boli chodź do mnie :c >

19 sie 2018

Ace CD Smiley

Uśmiechnąłem się niepewnie patrząc na dziewczynę.
- Dziękuję za zaproszenie. Z chęcią z tobą pójdę... - Wymamrotałem nieśmiało.
Była dla mnie wyjątkowo miła. Jakoś nie potrafiłem jej od siebie odsunąć. Żałowałem ,że nie posiadałem w rodzinie takiej osoby jak ona.
- No i świetnie! To spotkamy się jutro o dwunastej pod moim namiotem w porządku?
- Oczywiście. - Skinąłem głową.
Potem jeszcze sobie spacerowaliśmy jeszcze rozmawiając i się śmiejąc. Gdy się wreszcie pożegnaliśmy było już grubo po 22. Wróciłem do swojego namiotu i od razu się położyłam. Długo nie mogłem zasnąć. Swoją drogą nadal się martwiłem ,że dziewczynie mogło się coś stać. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Obudziły mnie promyki słońca padające na moją twarz. Niechętnie otworzyłem oczy i się podniosłem. Mój wzrok powędrował do zegarka. Nagle zbladłem widząc godzinę. Była za kwadrans dwunasta. A ja nawet się nie zdążyłem porządnie rozbudzić! Zerwałem się na równe nogi i zacząłem się szykować. Dokładnie dwadzieścia minut później wybiegłem z namiotu na szybko poprawiając kapelusz. Byłem w takim pośpiechu ,że dostając się na miejsce nie zauważyłem Smiley stojącej przed namiotem. Nie zdążyłem się zatrzymać i wpadłem w nią przez co ona się przewróciła jednak ja ustałem na nogach.
- A...ah... Przepraszam Cię! - Wyciągnąłem do niej rękę pomagając jej wstać. - N-nie chciałem Cię staranować....
Pomasowała sobie głowę.
- Ee tam nic takiego się przecież nie wydarzyło. - Otrzepała sukienkę. - No ale skoro już jesteś to możemy iść.
Przytaknąłem. Nigdy nie byłem nad tym jeziorem więc byłem zaciekawiony tym jak wygląda. Po drodze Smiley opowiadała mi legendę związaną z nim. Na pewno były to jedynie przesądy jednak w każdej legendzie tkwi ziarenko prawdy.
- - - - - - - - - - - - - -
Rozejrzałem się po okolicy.
- Naprawdę jest tu ładnie... - Stanąłem przy brzegu jeziorka. - Tak hm... Bajkowo.
Dziewczyna staneła koło mnie.
- W sumie masz rację - Weszła do wody po kostki. - I wcale nie jest taka zimna. - Spojrzała na mnie zachęcająco.
- Ehm.... Wiesz chyba podziękuję. - Odparłem lekko drżącym tonem.
Smiley pokręciła głową i chlusnęła mnie wodą.
- No cóż nie wiesz co tracisz!
Zaśmiałem się i wyciągnąłem ręce próbując jakoś ochronić się przed przymusowym prysznicem.
- Ty to zrobiłeś...?
Podniosłem głowę i ku mojemu przerażeniu ujrzałem ,że woda lecąca w moją stronę zastygły w powietrzu. Momentalnie się cofnąłem o krok gwałtownie opuszczając ręce. A woda wisząca w powietrzy opadła na ziemię.
- A..ale ,że co? - Zapytałem starając się ukryć nerwowość. - Coś ci się chyba przywidziało.
Odwróciłem się na pięcie i poszedłem se usiąść z dala od wody.

<Smiley??>

18 sie 2018

Mefoda CD Akuma

Nie miałem zamiaru patrzeć, jak chłopak się marnuje. Przecież on sobie niczym nie zasłużył na taki los, na ciągłe krzywdzenie siebie, na to wszystko. Nie mogłem mu po prostu na to wszystko pozwolić. Nawet jeśli to znaczyło, że się przed nim zbłaźnię i nawet okażę trochę więcej czułości i emocji, niż chciałbym tego normalnie. Być może właśnie bliskości drugiej osoby potrzebował, takich czułych zapewnień, jakie w sumie ciągle mu ostatnio dawałem.
- Wiesz, bagietka brzmi dobrze - odezwał się w końcu, a ja miałem ochotę zatańczyć taniec szczęścia na jego łóżku. Jednak wyglądałoby to dosyć źle, zwłaszcza w tej chwili. Jeszcze by odebrał to inaczej, niż chciałbym. Dlatego po prostu uśmiechnąłem się tak szeroko, jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Pierwszy krok już zrobiony. Teraz jeszcze tylko jakieś pierdyliard takich.
Gdy tylko chłopak posprzątał, czy zrobił to, co tam uznał za potrzebne, udaliśmy się na miasto. Oczywiście, tak jak już sobie postanowiłem, nie odpuszczę mu tego posiłku. Podczas gdy on mówił, co chciałby zobaczyć i jak kiedyś to wszystko wyglądało, ja właściwie go nie słuchałem. Oczywiście, zwracałem uwagę na to, co mówił - naprawdę. Mógłbym powtórzyć każde jego słowo. Jednak co chwilę odbiegałem myślami do tego, co będzie, gdy jednak staniemy przy piekarni. A co, jeśli będzie chciał się wymigać? Siłą go nie potraktuję... To, co wcześniej było dla mnie pewne, teraz straciło jakby swoją podstawę, cały fundament i zaczęło się niebezpiecznie chwiać. Miałem wrażenie, jakbym właśnie na tym stał. A raczej próbował zachować równowagę, ale szło mi to coraz gorzej, trzeba przyznać. Gdy tylko dotarliśmy pod ( mój ) cel, miałem ochotę rzucić się pod najbliższy pojazd. Przecież on wydaje się jeszcze bardziej zestresowany, niż ja...
- Wiesz, że musisz coś zacząć jeść, prawda? - spytałem, patrząc na niego, gdy ten tępym wzrokiem wpatrywał się w drzwi do budynku. Gdy otwarły się i jakiś pan przez nie przeszedł, do moich nozdrzy uderzył zapach pieczywa. Delikatnie popchnąłem w przód stojącego przede mną chłopaka.
- No, już - mój głos był łagodny jak nigdy, co chyba podziałało, bo Akuma ruszył nieco do przodu. - Dasz radę, jestem pewny. Zobaczysz, będzie dobrze- mówiłem do niego, gdy ten się wahał, znowu stojąc w miejscu. W końcu jednak, wziął głęboki wdech - mogłem to dostrzec po uniesieniu ramion i ich opuszczeniu - po czym wszedł do środka. Przed nami stało około pięciu ludzi, miałem więc okazję jeszcze rozglądnąć się po wypiekach. Wiele z nich kusiło wyglądem, jednak będę jadł to samo, co chłopak. Przecież to musi być okropne uczucie, gdy ty nie chcesz tknąć suchej kromki, a ktoś obok je tak pysznego pączka z czekoladą i karmelową polewą. To musi być dla niego trudne, tak ciągle wszystkiego się wyrzekać... To będzie naprawdę gorsze, niż przypuszczałem... I dla mnie, i dla niego. Cóż, dla niego przede wszystkim, ale to chyba oczywiste.
- Jakby coś, to po mnie dojesz? - spytał, odwracając się do mnie przodem i spoglądając błagalnym wzrokiem. Uśmiechnąłem się łagodnie, by dodać mu otuchy, po czym skinąłem głową.
- Ale połowę zjeść musisz - postawiłem warunek. Westchnął, prawdopodobnie walcząc z samym sobą. Miałem nadzieję, że się zgodzi... W końcu plan był taki, by mu się polepszyło.

<Akuma?>

Odchodzi!

Husky

Husky | eskapalog (wyzwalanie się z więzów) oraz rzut nożami | Homo (singiel) | anka0120
0/0
<<Pełny profil>>

#Powód: Decyzja właścicielki

Czystka!

Z przykrością muszę oświadczyć, iż osoby znajdujące się poniżej zostają usunięte z bloga. Powód ich usunięcia jest uzasadniony poniżej.

Midas | Magik | Bi (singiel) | Apollo.
0/0
#Powód: Brak kontaktu -> konto na howrse usunięte


 Perso | Prace na wysokościach | Bi (singiel) |iCat discord
0/0
<< Pełny profil >>
#Powód: Brak kontaktu


 Le bleuet | Krawiec, pomocniki przy zwierzętach |  Homo (singiel) | Lunativ
0/0
<<Pełny profil>>
#Powód: Brak odpowiedzi

11 sie 2018

Shu⭐zo CD Lennie

Byłem przerażony tym wszystkim. Gady, teraz ten dym. Jedyne, co sprawiało mi, chociaż odrobinę bezpieczeństwa, była ciepła ręka Lennie'go zaciśnięta na moim nadgarstku. Gdy już wybiegliśmy z szarej chmury, mało co się nie wywaliłem i przez to zamieniłem się w psa. Nie panuje do końca nad tymi przemianami i czasem zdarza mi się przemienić w najmniej spodziewanym momencie. W tej właśnie chwili Lennie się zatrzymał. Szybko dałem mu znać szczeknięciem, że wciąż tu jestem. Niestety przez tą moją wpadkę, te trzy bestie były już blisko nas i ucieczka była już bezcelowa. Jednak miałem strasznego cykora i pobiegłem dalej, zostawiając przyjaciela. Nagle się zatrzymałem. Coś wybuchło tuż za mną. Moc odrzutu mnie nie dosięgła, ale przecież Lennie... Odwróciłem się, patrząc w tamtą stronę zaniepokojony. Po potworach nie było śladu. Okej poprawka. Ich flaki były porozrzucane po okolicy, a niektóre lekko się jeszcze paliły. Słońce już praktycznie całe zaszło za horyzont. Nigdzie nie widziałem Lennie'go. Zacząłem lekko panikować. Wróciłem od razu w tamto miejsce. Rozejrzałem się szybko parę razy na wszystkie strony. A po rudzielcu ani śladu. Jednak w końcu zobaczyłem jego melonik we wodzie, a gdzieś nie daleko właśnie chłopaka leżącego na wodzie. Momentalnie zmieniłem się w człowieka. Oby Lennie był cały i zdrowy. Wszedłem do wody i podpłynąłem do niego. Chłopak był nieprzytomny i też nie oddychał. Szybko wyciągnąłem go na brzeg. Bez ociągania się zacząłem go reanimować. Po jakiś paru chwilach Lennie odzyskał przytomność. Lekko się podniósł, wykaszlując wodę. Widocznie mi ulżyło. Odruchowo rzuciłem mu się na szyje. Tak się bałem o niego. Cała moja akcja nie trwała długo, ale jednak porządnie się najadłem strachu. Na szczęście już po wszystkim. Jeszcze dość dobrą chwilę się do niego przytulałem. Tęskniłem za tym. Jednak gdy uświadomiłem sobie, co wyrabiam. Momentalnie puściłem chłopaka i się odsunąłem lekko zawstydzony.
-J...jak się czujesz? Wszystko dobrze?- spytałem tak dla pewności.

<Lennie?>

9 sie 2018

Ace CD Shu⭐zo

Gdy otrzymałem szklankę z wodą spojrzałem na blondyna rozważając wszystkie za i przeciw. Mógłby chcieć mnie otruć albo co... Z drugiej strony nie wyglądał na mordercę ,alee czy to właśnie nie o to im chodzi żeby wyglądać jak najnormalniej... Jednak gdt znów podczas przełykania poczułem suchość w gardle zacząłem pić. Wypiłem cała zawartość szklanki duszkiem po czym odstawiłem ją na stolik.
- Dzięki... - wymamrotałem cicho.
Blondyn się uśmiechnął kontynuując zbieranie rzeczy z ziemii. Rozejrzałem się marszcząc brwi. Wygladało tu jakby co najmniej przeszło tędy jakieś tornado... Chcąc nie chcąc schyliłem się po jedną poduszkę i rzuciłem ją na łóżko.
- Ej ty złotowłosa. - Znowu skierowałem wzrok na człowieka-psa. - Dziękuję też za to ,że mnie ty przywlokłeś. Przecież nie mogłeś wiedzieć ,że miałem wszystko pod kontrolą - Niezadowolony schowałem ręce do kieszeni.
- Oh no tak tak oczywiście - Shu pokiwał głową cicho się do siebie śmiejąc.
Słysząc to oburzony nastolatek spiorunował go wzrokiem i naburmuszony wyszedł z namiotu.
Parę dni po tym zajściu chłopiec szedł w stronę miasta balansując na murku. Za dobrze mu to nie szło już pare razy o mało się nie ześlizgnął. Aż tu nagle jego noga ponownie natrafiła na luźny kamień i tym razem runał jak długi na ziemię. Rozległ się głośny pisk, a może lepiej by powiedzieć ,że coś zawyło z bólu. Ace zamrugał podnosząc się z ziemii a pod nim lezała bardzo znajoma puchata kuleczka. Cicho zaklał pod nosem widząc pieska ,który ostrożnie stawał na nogach cicho skamląc.
"Ma foi(Mój Boże)... Chyba mu coś złamałem..."
Patrzył się na psiaka ,który podkulił tylną łapkę ostrożnie ją liżąc.
- Hej... Boli cię to? Bo wiesz ja... - Przełknał ślinę. - Ja serio nie chciałem żeby to tak wyszło.
Piesek spojrzał na niego niezadowolony.
- Powinieneś bardziej uważać na to co robisz! - Skarcił go jeżąc się i cicho warcząc.
Zielono-oki westchnął niechętnie przyznając psu rację. Oczywiście nigdy by tego nie zrobił na głos. Schylił się i podniósł futrzaka jak najdelikatniej potrafił.
- E...Ej! Co ty wyprawiasz - Kundelek zaczął drżeć.
- Biore cię do miasteczka do jakiegoś weterynarza ot co. - Odparł niezadowolony Ace wracając się na dróżkę.

<Shu⭐zo??>

7 sie 2018

Akuma CD Mefoda

Bałem się tak cholernie, że to powie. Że zaproponuje wypad na miasto, by coś zjeść. Kurwa, czy ja naprawdę nie mogłem po prostu zaproponować chociażby spaceru? Pójścia nad tę cholerną rzekę? Jestem takim debilem, sam się w to wpakowałem... Ale, być może on ma racje? Być może faktycznie coś ze mną jest nie tak? Wciąż jestem za gruby, ale być może on próbuje mi wskazać drogę, jak zacząć żyć zdrowo i jednocześnie być chudym? To znaczy, stać się. Nie wiem, siłownia, dieta,... Ale żeby wyglądać dobrze, muszę jeść tyle, co nic. Przecież nawet podczas największego wysiłku fizycznego nie uda mi się spalić kalorii z owej diety, o której przed chwilą myślałem. I zgrubnę jeszcze bardziej. Kurde, dlaczego to musi być takie trudne? On ma wręcz idealne ciało, więc nie ma się czym martwić. Widać zarysy mięśni, nie jest ani trochę spasiony. A ja? Świnia, to mało powiedziane. Słoń też. Wieloryb? Mógłbym się nad tym zastanowić...
- A więc? - spytał, patrząc na mnie chytrze. Miałem ochotę mu przywalić, bo on chyba specjalnie chce jednak sprawić, bym czuł się ze sobą jeszcze gorzej.
- A więc co? - spytałem, nie wiedząc z jakiego powodu, dość agresywnie. Wręcz to warknąłem. Miałem po prostu dość tego, że on i parę innych osób próbuje mi wmówić, że jestem chudy. Czy on do ku*rwy nie widzi, jak bardzo jestem gruby? Naprawdę będzie go to cieszyło, gdy zgrubnę jeszcze bardziej???
- Hayato, proszę cię, nie wygłupiaj się. Musisz coś jeść... - poczułem, jak krew we mnie się gotuje. Rzuciłem mu miażdżące spojrzenie. Wypuściłem z dłoni koszulkę, którą miałem właśnie złożyć. Tak, zakupy udane, powiedzmy.
- Ty mi ku*wa nie mów, co ja mam robić. Nie widzisz jak ja wyglądam? Czy ty naprawdę chcesz, żebym czuł się ze sobą jeszcze gorzej?! - wykrzyczałem ze złością. Kiedyś ataki agresji zdarzały mi się dość często. Odkąd trafiłem do rodziców, nie miałem ich prawie w ogóle. Ten wybuch jest chyba pierwszym od dawna. Naprawdę dawna. Mefoda wstał, podchodząc do mnie. Wyglądał na pewnego siebie i jakimś cudem, jego rysy twarzy były ostre, chociaż biła od niego...delikatność? Chyba tak. Ujął moje nadgarstki, za co miałem ochotę mu solidnie przywalić.
- Słuchaj mnie teraz uważnie, dobrze? Nie denerwuj się, bo złość piękności szkodzi, a ty jesteś zbyt piękny, byś to sobie robił - przyglądałem się mu z rosnącym szokiem i złością. No, bo właśnie nazwał mnie pięknym i było to dość...specyficzne wyznanie? A po drugie, chyba chciał mnie zmanipulować i po prostu skłamał. Ja nie jestem piękny. I nigdy nie byłem. - Jesteś tak cholernie piękny i nie wierzę, że mógłbyś tego nie widzieć. Masz piękne kolorowe włosy, wręcz idealną cerę, zajebiste ciało, chociaż moim zdaniem nadal znacznie za chude. Wygląd to nie tylko kilogramy, których zresztą masz zdecydowanie  z a  m a ł o. Piękno to też gesty, mimika, słowa, zachowanie, sposób w jaki traktujesz drugiego człowieka, siebie samego. I problem tkwi właśnie tutaj - siebie traktujesz jak gówno, ale dlaczego? Nie zasłużyłeś na to. Twierdzisz, że nie jesteś piękny i już wiem, czego brakuje ci do ideału - traktujesz się okropnie. Chcesz być piękny? Dlatego podejmij walkę ze samym sobą, pozwól sobie cieszyć się życiem, a nie zamartwiać nierealnymi stwierdzeniami na swój temat. Wiem, że będzie trudno, ale kto powiedział, że będzie inaczej? Musisz spiąć dupę i postawić się losowi, który zbyt łaskawy dla ciebie nie był. A ja ci w tym pomogę - mówił, a mi odebrało mowę. Z jednej strony naprawdę chciałem pomocy. A z drugiej wciąż brzydziłem się samym sobą, nie chciałem uwierzyć w żądne jego słowo na mój temat. Za chudy? Niech się cieszy, że nie zobaczył mnie bez ubrań. Wtedy by się mnie wstydził, mojego tłuszczu.
< Mefoda? Nah, wkleiłam to, możesz się cieszyć XDD >

6 sie 2018

Lennie CD Shu⭐zo

Próbowałem każdego stwora mieć na oku, co było trudne. Jedną rękę odchyliłem do tyłu, kryjąc za sobą blondyna. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Czy pomysł, na walkę ze zmutowanymi stworami w pojedynkę mógłby być dobry? Stojący przede mną stwór otworzył szeroko paszczę, jakby ziewał i wydał z siebie dziwny długi dźwięk przypominający syczenie. Chciałem się od nich odsunąć, ale okazało się, że jeden z nich zagrodził mi z tyłu drogę.
- Mamy przechlapane - powiedziałem bardziej do siebie, po czym zdjąłem z głowy kapelusz. W chwili, gdy cała trójka ruszyła w naszym kierunku, wyjąłem z melonika kulki dymkę i rozbiłem je o ziemię. Wokół nas powstała duża czarna chmura, w której nic nie było widać, chwyciłem towarzysza za rękę i pociągnąłem w byle jaką stronę. Gdy wyszliśmy z kłębu dymu, okazało się, że biegliśmy w kierunku miasta. Chmura opadła, a potwory ruszyły w naszym kierunku. - Szybciej! - pognałem nas samych, starając się znaleźć jakąś kryjówkę. Po chwili czułem, jak Shuzo wyślizguje mi się z rąk, stanąłem od razu, ale go nie zobaczyłem. Zacząłem się nerwowo obracać, kiedy usłyszałem szczeknięcie. Obok mnie znajdował się jasny pies, przypominający chłopaka. Czy to możliwe, że zamieniał się w kundelka? Nie mogłem w to uwierzyć, ale uszy i ogon musiały się z czegoś wziąć. Nim zdołałem kontynuować bieg, stwory były blisko nas. Do głowy wpadł mi pewien pomysł. Wyjąłem z kapelusza kolejne kulki dymne, które zawierały w sobie metan, czyli bezbarwny, łatwopalny gaz. Następnie wyciągnąłem zapałki, odpaliłem jedną i rzuciłem w szarą chmurę, od razu biegnąc do tyłu. Niestety nie zdążyłem odbiec na tyle, by wybuch mnie nie dotknął. Pod wpływem uderzenie, wylądowałem w wodzie.

<Shuzo?>

Jaskier DO Lennie

Wzięło mi się na wspominki.
W cyrku byłem już jakieś kilka miesięcy i teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, lepiej trafić nie mogłem
Tutaj nikt mu nie zarzucał, że drze papę nie wiadomo po co, i że ma odłożyć swoją gitarę. To była lutnia, ale nikt mnie nie słuchał i nie traktował poważnie.
Spacerowałem siebie między namiotami, kiedy nagle wystąpiła spomiędzy nich blondwłosa piękność. Jej uroda mnie oszołomiła i gdyby nie moja orientacja, już bym przy niej był.
Ja po prostu doceniałem kobiece piękno i byłem na nie wrażliwy, ale nie w ten sposób.
Kiedy jednak odwróciła się do mnie pełną twarzą, poczułem, jak oblewa mnie zimny pot.
Te oczy rozpoznam wszędzie.
Niewiele myśląc, pognałem w stronę dziewczyny i rzuciłem jej się na szyję.
- Bishu, czy to ty? - wysapałem, odsuwając się nieco.
Dziewczyna początkowo była zszokowana i mocno oburzona, ale kiedy ujrzała moją twarz, nagle dziwnie zmiękczała.
- K-kazuma? - zapytała oszołomiona.
- Pamiętasz mnie! - ucieszyłem się.
- Oczywiście, że tak. Nie zapomniałabym tego zwariowanego poety z czasów nastoletnich - zachichotała.
- Me serce raduje się na tą wieść - odparłem wytwornym tonem. - Kto by pomyślał, że zejdziemy się znów po kilku latach, w dodatku w tym samym miejscu...
- Fakt. Co tu robisz? - uśmiechnęła się znanym mi delikatnym uśmiechem.
- A, tak tylko pełnię sobie rolę grajka i trubadura cyrkowego... Beze mnie nie byłoby występów - zachełpiłem się. - A właśnie, jak to możliwe, że cię jeszcze nie dostrzegłem?
Pokręciła głową.
- Wydaje mi się, że już cię widziałam, jednak nie byłam na tyle blisko, by cię rozpoznać. Dużo się zmieniłeś - stwierdziła, patrząc na mnie krytycznym okiem.
Zarechotałem nerwowo.
- Taaaaaak... Ty za to wcale - Miałem wielki zaciesz, że ją spotkałem. - A ty jaką rolę pelnisz?
- Jestem w grupie zaawansowanej, jako lwia treserka oraz akrobatka. Lwia.
Zakrztusiłem się.
- Że w sensie jeździsz na lwie? - zdziwiłem się i wyobraziłem sobie delikatną Bishę na wielkim kocurze.
Nierealne.
- Nie tylko - odparła, wprawiając mnie w większe osłupienie. - Ale głównie tak.
- O kurde - wykrztusiłem tylko.
- Powiedz mi tylko, jaką masz cyrkową ksywkę - rzuciła, wpatrując się we mnie tym bystrym spojrzeniem.
- Jam jest Jaskier, do usług, miła pani... A raczej bogini - puściłem do niej oczko.
Przewróciła oczami.
- A jam jest Raion, miły panie - sparodiowała mnie sarkastycznie, na co nabzdyczyłem się lekko.
- W sumie... Dobry wybór - stwierdziłem w końcu, patrząc na nią fachowym okiem. - Odważnaś jak lew, bo na lwa ujarzmiłaś - zaintonowałem.
- Pod tym względem nigdy się nie zmienisz - podsumowała mnie i spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem. - Muszę iść, mój lew potrzebuje opieki.
- Jasne - I już jej nie było.
A ja znów zacząłem się nudzić.
Zdjąłem z pleców mini gitarkę, bo lutnię zostawiłem w przyczepie, i zacząłem brząkać, przysiadając na małym murku.
Już miałem zacząć śpiewać, kiedy padł na mnie cień.
Uniosłem głowę i ujrzałem jakąś rudą czuprynę.

<Lennie? >

5 sie 2018

Shu⭐zo CD Ace

Gdy tylko chłopak runął na ziemie. Shu bez chwili zwłoki wziął go na ręce. Nie było to dla niego trudne. Ace był leciutki. Od razu ruszył w stronę cyrku. A młody iluzjonista odkąd padł. Poza oddychaniem nie dawał innego znaku życia. Z jakieś dziesięć minut później odstawił chłopaka do swojego namiotu. Położył go zmartwiony na łóżku. Przykrył kocykiem, przyniósł wodę i czekał tak długo, aż chłopak się nie obudził.

2/3 godziny później

Ace w końcu otworzył oczy. Gdy tylko zobaczył Shuzo siedzącego przy nim. Momentalnie wystraszony zaczął w niego rzucać, czym popadnie i sam się też zaczął wycofywać z łóżka. Kostiumograf starał się go jakoś uspokoić. Łapiąc przy tym najbardziej tłukliwe przedmioty:
-Hola. Młody nie ma co rzucać. Nic ci nie zrobię.- powiedział, łapiąc budzik. Ace właśnie też w tym momencie zleciał z łóżka:
- Cały jesteś?- spytał i stanął przed nim. Młodzik bez słowa stanął na równe nogi. Zmarszczył brwi i spojrzał na tamtego pajaca:
-Nie twój interes. Po coś mnie tu w ogóle przytargał?!- wydarł się na niego.
-No wybacz. Chciałem ci pomóc. Byłeś ledwo żywy. Wiesz, wypadałoby w takiej sprawie podziękować. Był już totalnie zirytowany. Ignorując jego gadkę, skierował się w stronę wyjścia.- A i w sumie jeszcze przeprosić za tego węża. Nie wolno być takim wrednym dla ludzi i się nad nimi znęcać.- dodał.  Ace zatrzymał się przed wejściem i prychnął zerkając na tamtego blondaska z uszami:
-Sądzisz, że mnie to obchodzi? Wolne żarty.- odpowiedział. Za nim zdążył wyjść. Shu podał mu szklankę z wodą:
-Pewnie jesteś spragniony po tej ciężkiej gonitwie. Zwykła woda. Butelka jest na stoliku.- zaczął podnosić graty z ziemi.- Bierz śmiało.-powiedział z uśmiechem. Iluzjonista chwile obserwował, co on robi. Jednak po chwili już w dwóch łykach opróżnił całą szklankę:
-Dzięki.-wymamrotał.  Shuzo jedynie lekko się uśmiechnął. Był dumny z tego.

<Ace?>

Smiley CD Husky

Mischa jednak był taki sam jak tamten. Niczym się od niego nie różnił. Zawiodłam się na nim. Ostateczna opcja jaka mi pozostała to ufać tylko i wyłącznie sobie oraz Husky'emu. Wróciliśmy do tamtego domu. Dostałam jakąś koszulę, aby zasłonić swoje rany. Zrobiłam wszystko to czego ode mnie chcieli. Husky został z Mischa, a ja pojechałam z Lucas'em. Dostałam wskazówki co gdzie i jak przechowuje kobieta oraz na co powinnam uważać. Pojechaliśmy pod jej dom od tyłu. Obolała wyszłam z auta i skierowałam się w stronę domu. Wejście do niego nie było trudne. Kobieta nie zamknęła tylnich drzwi co było mi na rękę. Weszłam do środka dużego domu. Będące w nim psy podeszła do mnie jednak nie szczekały. Pogłaskałam je a one zaczęły mnie lizać. Niestety nie miałam na to czasu. Ruszyłam dalej. Kobieta spała w swoim pokoju. Tuż obok jej pokoju była garderoba do której miałam wejść. Nie dość że była strzeżona za pomocą kodu to jeszcze potrzebny był jej odcisk palca.
- Nie wierzę - powiedziałam pod nosem będąc zła. Wzięłam kartkę oraz trochę tuszu z biura jej męża, albo i jej. Nie wiedziałam czyje to biuro, ale ważne że było. Wzięłam odcisk jej kciuka, a kod znalazłam. Karteczkę z kodem była podklejona pod urządzeniem. Udało mi się wejść. O dziwo sejf jaki był w środku był otwarty na oścież. Trochę mnie to zastanawiało. Wzięłam całą zawartość do torby. Jak najszybciej opuściła dom oczywiście nie zapominając pożegnać się z psiakami. Wróciłam do auta. Dałam torbę mężczyźnie, a on uśmiechnął się szeroko.
- Nieźle się spisałaś- powiedział. Godzinę po całym zajściu, wróciliśmy do jego domu. Gdy auto stanęło, a mężczyzna wyszedł podszedł do mnie. Chwycił mnie za włosy i wyciągnął z auta szarpać mnie za nie.
- Puść mnie i to już! - uniosłam swój głos. Z domu wyszedł Mischa.
- Co sie tu dzieje? - zapytał. Ja spojrzałam się w jego stronę.
- Trzymaj torbę, a ja idę się zabawić z tą suką - rzucił w jego stronę torbę. Mnie wziął za włosy, skierowaliśmy się w stronę szopy.
- Przestań Lucas! - chyba Mischa był zły. - Przecież ona zrobiła to co miała, a teraz wypuść ją - rzucił torbę na ziemię i podszedł bliżej. Lucas puścił moje włosy i odepchnął, uderzyłam się o coś głową. Nie wiem co się działo, ale jedyne co wiedziałam to to, że ktoś wziął mnie na ręce.

<Husky?> wybacz, że tak długo i takie nudne to opowiadanie...

3 sie 2018

Shu⭐zo CD Lennie

Znowu jedynie pokiwałem głową. Chciałem porozmawiać i wytłumaczyć mu tę całą sytuację. Sam za bardzo tego nie pojmuje. Nie wiem, co się działo, gdy oberwałem wtedy tym talerzem. Westchnąłem cicho i spojrzałem na swoją herbatę, a potem na rudzielca:
- Świetny pomysł.- odezwałem się z uśmiechem. Nie, żeby mi przeszło, ale zwyczajnie przyzwyczaiłem się do tłumienia złych emocji. -Chodźmy najlepiej wszędzie. Energia mnie rozpiera po tym wszystkim.- oznajmiłem z szerokim uśmiechem.- Oczywiście nie ma się co śpieszyć. Jeszcze się muszę ogarnąć. Te szmaty są okropne. Nie mówiąc już o włosach.- napiłem się herbatki. Rozmawiałem z przyjacielem, a potem razem wyszliśmy.

Około 20:00

Gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Pod koniec tej wycieczki pobiegłem w stronę Jeziora Życzeń. Tak wyszło, że zostawiłem w tyle mojego towarzysza. Rozejrzałem się dookoła. Krajobraz był cudny. Jak z bajki, której jestem bohaterem. Gdy Lennie już do mnie przyszedł. Spojrzałem na niego z uśmiechem na twarzy:
-Ładniejszego jeziora jeszcze nie widziałem. Nawet w europie. Byłem tam na praktykach w paru państwach. Głównie oglądałem zamki. Te czasy królów i królowych były cudne.- rozgadałem się na swój temat. Lennie spokojnie słuchał. Chyba był nawet lekko tym rozbawiony, ale nie zwróciłem na to uwagi.- Świetnie bym się wpasował w te czas...- przerwałem i spojrzałem na wodę.
Zaniepokojony zastrzygłem uszami. Słyszałem jakieś dziwne dźwięki. Dochodziły właśnie z wody. Zbliżyłem się do samego brzegu i z czystej ciekawości się rozglądałem. Lennie nie wiedział, co ja wyrabiam. Zrobił ze dwa kroki w moją stronę:
-Shuzo, co się dzieje?- spytał. Jednak nie zdążyłem nic odpowiedzieć. Z wody wyskoczyły trzy potwory. Wyglądały jak krzyżówka krokodyla z tygrysem szablo zębnym. Miały gdzieś ze dwa metry albo może trochę więcej. Całe w łuskach i gdzieniegdzie dało się zobaczyć futro. Momentalnie schowałem się za chłopakiem. Podkuliłem ogon wystraszony. Za to dziwne mutanty nas okrążyły, cicho powarkując. Co teraz z nami będzie?

<Lennie?>