29 wrz 2018

Zmiany, zmiany, ah te zmiany...

Hejcia kochani, 
Nasza ankieta zakończyła się jakiś tydzień temu, a ja postanowiłam już wprowadzić kilka zmian, które zaoferowaliście w tejże o to ankiecie. 
Dzisiaj dodałam zmiany w fabule, więc śmiało przechodźcie do strony z fabułą i przeczytajcie. Jeżeli coś wam nie pasuje, macie pytania to śmiało piszcie do mnie. 
Wraz ze zmianą fabuły, doszły zmiany w otoczeniu cyrku. Tak więc i w zakładce cyrk nastały zmiany.

Co do NPC to pojawią się nowe osóbki oraz ich charakterki, ale musicie poczekać, aż nadejdzie czas na event, który jest przewidziany na 15 października i będzie trwał, aż do 1 listopada. 

Tak więc szykujcie się na trochę zabawy oraz mam nadzieję, że spodobają się wam zmiany. Z góry przepraszam za mapę jaką tą zrobiłam, ale obdarzona artystycznie nie zostałam xD

Rose CD River

Dlaczego mnie to musi spotykać. Wychodząc z namiotu, miałam ochotę się przejść po terenie cyrku. Tak, jak w sumie robię to codziennie. Poza występami mam bardzo dużo czasu wolnego i nie mam nic ciekawego do roboty. W jakimś kącie zauważyłam czarną plamkę. Na początku ją zignorowałam, lecz coś mi nie dawało spokoju. Podeszłam bliżej, polowi stawiając kroki. Zmrużyłam oczy, by mieć bardziej wyostrzony widok. Nie miałam wątpliwości. To był duży czarny pająk! Odskoczyłam do tyłu, krzycząc z całej siły. Pewnie niektórym posłużyłam za budzik. Usłyszałam, jak ktoś zmierza w moją stronę. Byłam tak przerażona, że ledwo co udało mi się uspokoić na tyle, by nie wskoczyć na dziewczynę, biegnącą w moją stronę. Kiedy wskazałam palcem ta kreaturę, ona jedynie wzięła to coś na ręce i wyniosła poza teren cyrku.
- Już nic ci nie zrobi. On bardziej boi się Ciebie niż ty jego.- powiedziała, posyłając mi uśmiech.
- Dzięki. Doskonale zdaję sobie w tego sprawę, lecz strach robi swoje. Nawet wiedząc o tym, zapominasz. Wszystko dzieje się tutaj- rzekłam, pokazując palcem na głowę. Po chwili poprawiłam równo ściętą grzywkę, odwracając się od mojego wybawcy.
-Jeszcze raz dzięki za pomoc- odparłam, idąc z powrotem do swojego namiotu. Zastanawiałam się czy mogę komuś pomóc. Ta wieczna nuda, prędzej czy później mnie zabije.

<River?> Sory, że takie krótkie... Niedługo to się zmieni! :)

Raion CD Mefoda


–– Ma, owszem, jak każde dzikie zwierzę... I w ogóle każde –– Odparłam, stukając obcasami moich wysokich, czarnych butów. –– Dlatego, choć niechętnie, zawsze noszę przy sobie bat –– Wskazałam na owy przedmiot przypięty u pasa mojej szarej spódniczki.
–– Użyłaś go kiedyś? –– Zapytał, patrząc sceptycznie to na bat, to na lwa.
Westchnęłam.
–– Niestety tak. Na szczęście potem nigdy nie zdarzyła się już sytuacja, w której... Leon stał się agresywny. –– Wyjaśniłam.
–– No tak, bo kto by się spodziewał po takim bydlaku... –– Sarknął.
Wywróciłam tylko oczami i uniosłam skrzydło namiotu ćwiczebnego. Przywitał nas widok dość dużej areny ze sztuczną widownią. Tu i ówdzie walały się różnorakie sprzęty, najwidoczniej nikt ich nie posprzątał.
–– Skaranie boskie z niektórymi cyrkowcami... –– Mruknęłam, czując, jak na usta cisną mi się niecenzuralne słowa.
Mefoda zerknął w bok, zakołysał się na palcach i wydusił:
–– Ja to posprzątam... –– Podszedł do najbliższej ogromnej piłki.
–– Zrobimy to razem, szybciej zacznę trening –– Zaoferowałam się.
Praca minęła nam dość szybko. Zostawiliśmy kilka rzeczy, które również ja wykorzystywałam, i wnieśliśmy nowe. Mefoda usiadł w pierwszym rzędzie widowni i zaczął się przypatrywać.
Na początek wykonałam kilka ćwiczeń rozgrzewających i przyszykowałam nagrody dla Leona, znajdujące się w małej lodóweczce w kantorku, razem z innymi smakołykami dla innych zwierząt.
–– Dobra, najpierw podstawy –– Powiedziałam i zawołałam Leona. Ten posłusznie podszedł. –– Bardzo ważną rzeczą przed jakimikolwiek pokazami czy ćwiczeniami ze zwierzęciem jest nawiązanie z nim kontaktu –– Zwróciłam się do siedzącego pięć metrów dalej Mefody. –– Wiem, że to brzmi dziwnie, ale to podstawowy element każdej tresury. Zwierzę musi wiedzieć, kto tutaj rządzi, ale też to, że ja też go szanuję.
Uklęknęłam naprzeciw Leona, mając jego olbrzymi pysk na wysokości mojej twarzy.
–– Przede wszystkim trzeba mówić spokojnie. Chyba wiesz, że zwierzęta wyczuwają ludzkie emocje, prawda? –– Zapytałam, a Mefoda coś tam pomamrotał, że coś o tym słyszał. –– To co, Leo? Zaczynamy? Wiem, że dasz radę. I ja też. Dalej, Leon!
Zaklaskałam, lew się naprężył i już siedziałam na jego grzbiecie.
–– Te, a teraz przyszło mi do głowy pewne pytanie –– Odezwał się nagle Mefoda. –– Jak ty zamierzasz tym sterować? Jak koniem? Cyk w poślady i jazda?
Zaśmiałam się głośno.
–– Coś w tym stylu... On wie, kiedy ma ruszać i tyle –– Objaśniłam. –– Leon, obręcz!
Ścisnęłam łydki na jego bokach, a ten ruszył w stronę ogromnego koła. Na początku szedł, ale dwa metry przed przeszedł w trucht i wykonał potężny skok w przód. Odgięłam się do tyłu, by złapać równowagę. Leon wylądował, a ja tym razem się schyliłam, by skontrolować siłę bezwładności.
–– Huff, nieźle! –– Poklepałam lwa po głowie, wyjmując małą paczuszkę z surowym mięsem. Wyjęłam je i rzuciłam nim przed siebie, a Leon złapał je w locie i połknął jednym chapnięciem.

<Mefoda?> Wybacz, że cholernie długo, ale coś się stało ze mną paskudnego i no... :/


Joker Queen-Madam Shyarly DO Mefoda

Joker Queen siedziała sobie na wygodnej pufie, o ile stuk siana i koc na nim można tak nazwać. Grała sobie w karty i patrzyła co robi Diane. Tańczy na tej, prawie niewidocznej linie, jakby była majestatycznym ptakiem. To takie piękne, że aż potworne. Czasem można, ujrzeć jak pióra z jej stroju, spadają na ziemię z wysokiej, wysokości czy to odległości. Nie ma, tu żadnej siatki, na która mogłaby bezpiecznie upaść i nie zrobić, sobie krzywdy.
Tuż po chwili pojawiła się Gatta z Leonem. Lew wesoło machał ogonem i podszedł do niej. Uśmiechnęła się, gdyż naprawdę polubiła, a może nawet pokochała te cyrkowe zwierzęta. Jej drobne dłonie, odłożyły karty na bok, aby pogłaskać go po tej cudownej grzywie. Kątem oka, zobaczyła, jak Pik się pojawia. Cały czas, jednak skupiła swoją uwagę na lwie. Naprawdę lubi jego towarzystwo, bardziej zwierząt niż ludzi. Jako, iż należy do drugiej grupy to rzecz naturalna, mają czasem zajęcia. Chodzą na nie, aby lepiej opanować swoje umiejętności. Choć raz jest lepiej, jednak innym razem aż pożal się boże. Tak właśnie okropnie.

Tym razem Joker Queen czekała, na resztę grupy, chciała wracać już do swojego "pokoju" o ile można je tak nazwać. Gdy tylko Gatta zawołała lwa, ten posłusznie poszedł. Obdarzył na "do zobaczenia" tym charakterystycznym rykiem. Udało mu się, tak właśnie wywołał u niej uśmiech tak promienny. Jednak zniknął, gdy zjawili się kolejni uczniowie. Prawej ręce papy to nie umykało. Mimo to nic z tym zrobić nie może. No bo cóż by miał zrobić? No właśnie nic nie wskóra, bo przecież ja zna. Nawet zbyt dobrze.

Więcej ludu się schodziło, koniec końców każdy był u tego instruktora, który pomagał opanować im ich umiejętności tudzież talenty. Donnie, magik naprawdę dobrze uczy, ale to i tak, każdy podchodzi do tego inaczej niż on.
***
Zajęcia trwały dziś o kilka godzin. Słyszała krzyk Gatty, bo nie dało się tego nie słyszeć. Gdy przyszli pracownicy, Leon leżał i chyba nie najlepiej się czuł. Dziewczyna podeszła do niego i usiadła przy nim, a gdy lew położył swój łepek, na jej kolanach, głaskała go po grzywie i była przy nim.
- Joker Queen, zostań przy nim. Zaraz przyjdziemy. Zaraz ktoś przyjdzie Ci pomóc. - zawołał Pik. Po czym wszyscy zniknęli jej z pola widzenia.
- Leoś co ci jest? - spytała z pomalowana twarzą. Rzecz jasna, iż nie odpowie, ale mimo to widać w jego oczach i nie tylko jak się czuje. Może ktoś mu pomoże i poczuje się lepiej. Jak na razie, leżał, chyba nie miał, siły wstać. Czyżby coś zjadł? Co się mogło spać mu złego? Była zmartwiona, gdyż przywiązała się do tych zwierząt. Nie chciała, ich stracić.
Uniosła głowę i zobaczyła Mefoda. Pik coś o tym wspominał, że ma się zjawić.
Nadal siedziała przy lwie i nie miała zamiaru się ruszać. Tak też mężczyzna kucnął i zaczął, patrzeć co może mu dolegać. Znalazła tu wszystkich, ale nie rozmawiała z nimi. Jedynie mijała obok czy też odtrącała. Tak już ma, nie zmienisz tego.

<Mefoda?>

Joker Queen-Madam Shyarly

 "Po co ci coś, co i tak stracisz, z ludźmi jest podobno."

23 wrz 2018

Blue CD Anubis

-No dobra- pochylona młoda kobieta z powrotem stała wyprostowana, patrząc życzliwie na podesłane jej osoby do pomocy. Wśród nich była także Blue, stojąca na uboczu. Tak jakoś się złożyło, że zostało jej sporo czasu do zajęć na wysokości, dlatego Smiley zaprowadziła cichą do niesienia pomocy po czym znikła. Oczywiście dziewczę prawie zeszło na zawał po tym zostawieniu i wystawieniu na pastwę innych.W sumie rzucali jej przyjazne spojrzenia i uśmiechy, jednak dalej nie czuła się komfortowo.
-To co i gdzie trzeba zanieść?- Zapytał się jakiś niższy szatyn lustrując pudła.
-Podzielmy się na ekipy, łatwiej wyjaśnię- odparła.
Tak w zasadzie Blue wylądowała z dwójką innych młodych dziewcząt, miał razem przenieść kilka sporych kartonów z rozkruszonym styropianem, szczelnie zapakowanych za pomocą taśm i pewnie jeszcze czegoś. Wbrew pozorom, pakunki były leciutkie.
-Słyszałyście? Mamy nowego w ekipie. Jest całkiem całkiem gorący- powiedziała podekscytowana pierwsza. Blue akurat wstawała z klęczek trzymając swój karton.
-TEN? O matko, brałabym w ciemno- zaczęła się wachlować ta druga, kiedy przełożyła swój pakunek na wolną dłoń.- Szkoda, że nie chodzi sam.
-Jak to?- Zdziwiła się ta pierwsza, kiedy cała trójka panien wyszła z lekkimi kartonami na rękach. Blue szła jako ta ostatnia, bowiem jej wzrost nie pomagał i niewiele widziała idąc, dlatego zdawała się na towarzyszki, które były wyższe i wytyczały trasę, bowiem karton Blue był ogromny i nawet nie miała jak widzieć z boku.
-Ilekroć go dziś widziałam, cały czas chodził z grupie, nigdy sam- westchnęła.
-Uwaga piłka!- Krzyknął ktoś przed nimi. Jeśli Blue miałaby zgadywać, to chyba był jeden z tych młodzieńców od sztuczek, co pojawili się wkrótce po niej. Niestety, karton całkiem tłumiący widoczność nie pomógł a wręcz szkodził. Koleżanki na pewno odskoczyły, a Blue? Typowo dla niej, musiała wejść na toczącą się piłkę i się zachwiać.
Z pewnością by upadła. Już leciała, gdyby nie czyjeś silne ręce, które chwyciły ją od tyłu pod łokcie.
-Nic ci nie jest?- Usłyszała chłodny głos za sobą. Zamrugała zaskoczona i odwróciła głowę do źródła. Dopiero wtedy wypuściła karton. Przytrzymywał ją niewiele starszy mężczyzna, swoją drogą przystojny jak diabli. Ale Blue widziała to inaczej. Z przerażenia bliskości i dotyku, oczy jej się rozszerzyły a sama wydała z siebie stłumiony pisk przez zamknięte usta i dodatkowo zakryte swoją dłonią- tak, to była jej obrona przed zdradliwą mocą zniszczenia krzykiem. Z dalej zakrytymi ustami odskoczyła jak oparzona od wybawcę przed upadkiem. Zaraz sięgnęła po swój karton i tym razem odbiegła jakoś widząc drogę, podczas gdy te dwie dziewczyny zostały przy przystojniaku.

<Anubis? >

Vogel CD Rose

Dziewczyna zaprowadziła mnie do swojego namiotu, aby móc mi na spokojnie wyjaśnić to wszystko. Po wejściu do środka niebieskooka jednym ruchem ręki nakazała mi usiąść na jednym z trzech siedzeń. Robiąc posłusznie to, co chciała, krótko rozejrzałem się po niewielkim pomieszczeniu, zwracając uwagę na niektóre rzeczy. Kiedy jednak zaczęła opowiadać o właściwościach jej mocy, słuchałem ją z wielkim zainteresowaniem, nie odrywając przy tym z niej wzroku. To, co mówiła, mogłem już sobie wyobrazić. Po skończonej kilkuminutowej wypowiedzi patrzyła na mnie, wyczekując przy tym jakieś mojej reakcji. Widząc to, odchyliłem delikatnie głowę do tyłu, próbując przyjąć to jak najdojrzalej.
- Mam tylko jedno pytanie... -zacząłem. Kiedy usłyszałem jej ciche przytaknięcie, na powrót na nią spojrzałem, unosząc przy tym prawą brew w geście niezrozumienia -Jeżeli masz taką moc, dlaczego tego nie zrobiłaś, teleportując się na dzisiejsze spotkanie? Na pewno byś wtedy zdążyła, a ja bym cię o to nie męczył -ostatnie słowa wypowiedziałem na jednym wydechu, przez co po skończonej wypowiedzi, musiałem nabrać sporo powietrza w swoje płuca.
W tym samym czasie widziałem jej zdziwione spojrzenie, idealnie komponujące się z małym grymasem na jej twarzy. Zamknęła szybko oczy, napinając przy tym mięśnie rąk, co z uwagą obserwowałem. Kiedy jej jedna brew zaczęła niebezpiecznie drgać, pomyślałem, że zaraz się na mnie rzuci z pięściami.
- Przecież powiedziałam ci, że nie mogę korzystać z tego zbyt często -powiedziała zirytowanym głosem, po czym otwierając oczy, powiedziała drwiąco -Nie jestem na tyle głupia, aby używać teleportacji do tak błahych rzeczy. Nie byłam zbyt daleko, więc mogłam się ze spokojem przejść.
- Ze spokojem? Z tego, co pamiętam, wpadłaś do namiotu, sapiąc przy tym, jak pies -zwróciłem jej uwagę, zastanawiając się przy tym, czy aby nie pokazać jej, jak właśnie wtedy wyglądała.
W odpowiedzi westchnęła głośno, po czym powiedziała krótkie "Dobra" i wstała z miejsca, podchodząc przy tym do małego stolika nocnego. Patrząc na jej ruchy, naszła mnie myśl, że takim sposobem delikatnie powiadamia mnie o tym, abym wyszedł. Na samą tę myśl uśmiechnąłem się zdawkowo pod nosem.
- Hej, możesz powtórzyć swoje imię? -zwiesiłem na moment głowę, po chwili jednak podnosząc ją w jej stronę.
- Przecież nawet się tobie jeszcze nie przedstawiłam -odpowiedziała lekko zmieszana, trzymając w ręku książkę z brązową okładką.
- Toteż proszę o imię -dziewczyna przekręciła oczami i od niechcenia rzekła.
- Nazywam się Rose, dlaczego tak bardzo chciałeś to wiedzieć?
- Rose... -powtórzyłem cicho, a następnie wstałem z miejsca -A więc Rose, dziękuję za tę rozmowę, mam nadzieję, że jeszcze się dziś spotkamy, ponieważ już muszę iść. Niestety Pik znowu coś ode mnie chce -mówiąc to, złapałem się za tył głowy.
Odwróciłem się w stronę wyjścia i będąc już w połowie po drugiej stronie, spojrzałem na nią przez ramię. Widziałem, że podeszła do mnie nieco bliżej, tak jakby mnie odprowadzała. Ponownie się uśmiechnąłem.
- Przepraszam za to, że byłem taki nachalny... Po prostu dzisiaj źle spałem i jakoś wyszło, że wybrałem sobie ciebie, aby trochę zejść z tonu. Obiecuję, że już taki nie będę.
- No mam nadzieję -niepewnie odwzajemniła uśmiech, po czym zniknęła za ścianką.
Odchodząc od jej namiotu, zacząłem zastanawiać się nad dzisiejszą pracą, jaką zada mi Głowa Cyrku. Próbowałem przypomnieć sobie naszą rozmowę z rana, lecz nic z tego nie wynikło. Zrezygnowany moją dzisiejszą postawą, ruszyłem w stronę mieszkania Pika, modląc się o to, aby zbytnio na mnie nie krzyczał, że nie żartowałem, kiedy powiedziałem mu, że go nie słuchałem. Będąc już tylko kilka metrów przed małym budyneczkiem, w którym to wbrew pozorom najrzadziej widziałem się z niebieskookim, zauważyłem coś dziwnego przemykającego pomiędzy konarami drzew. Zaciekawiony, patrzyłem na to miejsce przez kilka minut, aż w końcu ktoś mnie otrząsnął z tego transu. Jak się okazało, była to Diane. Podeszła do mnie, mając na swej twarzy niewinny, aczkolwiek przyjazny uśmiech. Niemalże od razu go odwzajemniłem.
- Kogoś szukasz Diane? -zapytałem, patrząc przy tym na to, co trzymała w ręku. Była to czerwona teczka.
- Tak, po czym to wywnioskowałeś? -odpowiedziała, podchodząc do mnie bliżej, informując mnie przy tym, abyśmy ruszyli przed siebie, co też zrobiliśmy.
- Widzę, że jesteś już trochę zmęczona, więc pewnie tego kogoś szukasz już od jakiegoś czasu.
- Oj trafiłeś w samo sedno -zaśmiała się melodyjnie, zakrywając przy tym usta dłonią.
- Więc kogo tak uporczywie szukasz?
- Zgadnij -powiedziała głosem, dający wiele niepewności.
Zamyśliłem się na chwilę, spoglądając przy tym to przed siebie w las, to na niebo pełne białych chmur zakrywających słońce. Była to dobra zagadka, którą nie wiadomo dlaczego, ale chciałem rozwiązać, choć nie można było tak naprawdę nazwać zagadką, ale czystym trafem i szczęściem. W naszym cyrku było wiele osób, których mogła obecnie poszukiwać.
- Mogę chociaż wiedzieć, czy ten ktoś jest pracownikiem, czy też występującym? Jeżeli to drugie, to z której grupy?
W tym momencie dziewczyna na chwilę się zamyśliła, przykładając przy tym teczkę do ust. Myślała pewnie o daniu mi najlepszej wskazówki, która mówiłaby już wszystko, ale jednak nie byłaby niczym specjalnym. Chyba jednak odwiodła od siebie ten pomysł, gdyż w końcu odpowiedziała.
- Jest występującym, który jest ściśle ze mną powiązany.
- A więc ktoś powiązany z twoimi występami? -dziewczyna szybko skinęła głową, oczekując przy tym mojej odpowiedzi. Niestety było to dla mnie na tyle trudne, że nie znałem jeszcze wszystkich imion, gdyż najczęściej nie mam ze wszystkimi styczności -Smiley? -dodałem niepewnie.
- Źle! Szukam Blue, ponieważ mam jej dać nowy spis harmonogramu ćwiczeń.
- Rozumiem -odpowiedziałem cicho, po czym ciągnąłem dalej -Widziałaś może gdzieś Pika? Mam do niego pewną sprawę.
- No właśnie, co do niego to kazał ci przekazać, że dziś masz zrobić sobie wolne. Sam musiał gdzieś pojechać na kilka godzin, więc pewnie wróci pod wieczór -kończąc swoją wypowiedź, przystanęła na moment -No cóż, to ja już lecę szukać dalej. Dziękuję za tę chwilę odpoczynku -rzekła, po czym odeszła w stronę cyrku.
Dopiero teraz zorientowałem się, że znajduję się w lesie, z którego widziałem delikatne prześwity terenu, na którym znajduje się cyrk. Westchnąłem zrezygnowany, stwierdzając przy tym, że mając dzień wolny od zajęć zawodowych, przejdę się do miasta. W końcu jeszcze nie odwiedziłem mojej ulubionej kawiarenki, a brak posmaku kawy w ustach przyprawiało mnie o dziwne uczucie. Ruszyłem więc w przeciwną stronę rozłożonego cyrku.

<Rose?> Mam nadzieję, że tę opowiadanie jest trochę lepsze od poprzednika xD

22 wrz 2018

Smiley CD Husky

Uśmiechy osób we mgle, bardzo mnie uszczęśliwiły. Pomimo tego, że nie widziałam twarzy tych osób to uśmiechy były mi bardzo znajome. Piękny zapach kwitów jaki rozległ się do okoła uspokoił mnie tym bardziej. Obudziło mnie ciepło. Otworzyłam powoli oczy. Był to Pik, który trzymał mnie obecnie za dłoń.
- Pik - powiedziałam cicho.
- Spokojnie, nic już nie mów. Powinnaś odpoczywać - chwyciłam się za głowę, która mnie mocno bolała.
- Czy z Husky'm i Mischą wszystko w porządku? - zapytałam się, tym samym chcąc wstać z łóżka.
- Tak, spokojnie. Nic im nie jest - powstrzymał mnie przed wstaniem. Spojrzałam się w oczy Pik'a i poprosiłam go o powiedzeniu mi o wszystkim. Tak jak się mogłam spodziewać, powiedział mi o wszystkim co się stało i to co zrobił z tamtym mężczyzną.
- Głodna jestem - powiedziałam nagle, chcąc jakoś zająć Pik'a. Mówiąc dokładniej chciałam się go pozbyć. Zaproponował, że pójdzie po coś do jedzenia dla mnie, więc musiał mnie zostawić na chwilę samą. Właśnie tą chwilę miałam zamiar wykorzystać do znalezienia swoich chłopców.
- Nie musisz się martwić o siostrę, nie musisz się martwić, że on nas znajdzie - powiedziałam za pleców chłopaków. Husky wyglądał na zdenerwowanego, natomiast Mischa na zdesperowanego.
- Smiley - powiedział głośno Husky.
- Hej, chłopaki - nie byłam jakoś odpowiednio ubrana bo miałam na sobie piżamę, ale no cóż. Musiałam jakoś zaoszczędzić na czasie.
- Nie powinno ciebie tutaj być - czerwonowłosy chłopak od razu zaczął się mnie czepiać.
- Spokojnie, przecież się dobrze czuję. Widzę jednak, że wam jakoś humorki nie dopisują - uśmiechnęłam się delikatnie, chcąc jakoś rozluźnić atmosferę. - Misha twojej siostrze nic się nie stanie, a ty skoro nie masz gdzie zostać to z miłą chęcią powitamy ciebie w naszej rodzinie. Tak, a pro po to jak wasze rany? - spojrzałam się na nich wzrokiem martwiącej się matki.
- To chyba my powinniśmy się bardziej martwić o ciebie niż ty o nas - dodał coś od siebie Misha.
Z oddali usłyszałam jak rozzłoszczony Pik woła mnie. Już zaczęłam się powoli bać konsekwencji.
- Co powiecie na to, abyśmy poszli do jakiego innego miejsca? - Husky spojrzał się na mnie z góry na dół i z dołu do góry, zatrzymując się ostatecznie na moich stopach.
- Kto mądry wychodzi na zewnątrz boso?
- No coś ty, to nic takiego - zrobiłam szybki krok w przód przez co zakręciło mi się w głowie. W ostatniej chwili Husky zdołał mnie chwycić. - Chyba wciąż gorączka mi nie spadła - uśmiechnęłam się pod nosem, chcąc jakoś obrócić to w żart.

<Husky?> 

Smiley CD Ace

Dzisiejszego spotkania z Ace raczej przez dłuższy czas nie zapomnę. Spowodowane było to tym, że nasze spotkanie było trochę bolące. Jednak nie było tak źle.
Wybraliśmy się do miejsca, które zaplanowaliśmy dzień wcześniej. Jezioro życzeń zawsze mnie ciekawiło. Legenda związana z tym o to miejscem zawsze mi imponowała. Weszłam do wody po kostki. Była zimna, ale dało się wytrzymać. Sądząc po twarzy Ace, wyglądał on na bardzo zaciekawionego tym o to miejscem.
Chcąc się odrobinę zabawić z chłopakiem, chlusnęłam w niego woda. Jednak to co się wydarzyło po tym, bardzo mnie zaskoczyło. Woda stanęła przed chłopakiem jak gdyby nigdy nic. Gdy zrobił krok do tyłu, opadła ona na ziemię. Byłam bardzo zafascynowana tym zjawiskiem. Ale nie chciał mi nic powiedzieć, uszanowałam to, jednak ciekawość zaczęła mnie coraz to bardziej rozpierać w środku. Trudno było mi się powstrzymać od zadawania pytań, ale mierzyłam się z tym jak najbardziej tylko potrafiłam.
- Co powiesz, abyśmy sobie coś zjedli? - wyszłam z wody. - Tam jest mała kawiarenka - wskazałam palcem w stronę kawiarenki. Miałam nadzieję, że chociaż konsumowanie słodkości przeszkodzi mi, aby nie stać się upierdliwą osobą. Byłam bardzo, ale to bardzo, bardzo ciekawa o co chodziło z tą wodą. 
Moje nogi osuszyły się na tyle, abym mogła z powrotem założyć swoje buty. - To co ty na to? Idziemy, co nie- chwyciłam go za ramię i pociągnęłam go wraz ze sobą. 

<Ace?>

Rose CD Vogel

Odniosłam tackę z pustym talerzem. Nie miałam ochoty na dalszą rozmowę. Najpierw zachowuje się chamsko i tłumaczy się tym, że mówi to co myśli. Jeśli będzie tak nadal robił, to ludzie mogą się od niego odwrócić. Poszłam w stronę mojego namiotu, lecz w połowie drogi, mój but się rozwiązał. Robiąc kokardę, zobaczyłam męskie nogi. Czekał na mnie, aż się podniosę.
-Coś się stało?- zapytałam, kończąc wiązanie buta. Spojrzałam się na Vogela. Co on jeszcze chce ode mnie? Myślałam, że już skończyliśmy. Przynajmniej na dziś. Skrzyżowałam ramiona, delikatnie marszcząc brwi. Czekałam na jakąś reakcję z jego strony.
-Możesz mi powiedzieć coś więcej na temat swojej mocy?- spytał się, jakby to nie było trudne pytanie. Dla mnie jest. Z nikim o tym nie gadałam i nawet nie zamierzałam. To jest dość osobliwe. Każdy ma jakąś rzecz, którą chce zachować tylko dla siebie, a jak jest zmuszony do tego, odczuwa strach, wstyd, bądź gniew. Akurat to zależy od charakteru.
-No dobrze- westchnęłam- to pogadamy o tym w moim namiocie- nie czekając na odpowiedź ze strony mężczyzny. Oboje ruszyliśmy w stronę pseudo domków. Ciekawski szedł za mną. Wiedziałam to głównie dlatego, że wsłuchałam się w dźwięk butów uderzających na podłoże.
Zaprosiłam machnięciem ręki do mego raju. Usiedliśmy na siedzeniach i zaczęłam swój monolog:
-Ogólnie to odkryłam tę moc zupełnie przypadkowo. Tak, jak zresztą pewnie większość osób. Uciekłam z domu i chciałam znaleźć potulne miejsce. Myślałam o domku mojej babci i o wszystkich wspomnieniach z tym związane. Byłam do niej bardzo przywiązana, lecz parę dni przed ucieczką zmarła. Nagle poczułam, jakby ktoś mnie podniósł i rzucił tam, gdzie mam ochotę. W ciągu tej sekundy robi mi się ciemno przed oczami. Zupełnie, jakbym była niewidoma. Na początku tego do końca nie kontrolowałam, lecz praktyki czynią mistrza. Jednak nadal mam obawę, że tego mogę nie kontrolować. To piękna i zarazem praktyczna moc. Niestety ma swoje wady. Koszmarnie uzależnia. Zdarzało mi się teleportować co pięć sekund. Takie nadużycia, pogarszają wzrok. Oczywiście nie jest tak pięknie, jakby się mogło wydawać. Umiejętność opiera się na pamięci wzrokowej, czyli tak gdzie byłam to tam mogę się przenieść. Mimo tego, że traktuję teleportację, jako przekleństwo. Jestem z tego dumna, że mam coś co należy tylko do mnie i nikt nie jest w stanie tego odebrać.- po skończeniu, jakże tej pięknej przemowy. Czekałam na reakcję Vogela.

<Vogel?>

Vogel CD Rose

Zacząłem rozmawiać z Pikiem, kompletnie zapominając o dziewczynie, z którą jeszcze chwilę temu rozmawiałem. Mimo iż na niego patrzyłem, zupełnie go nie słuchałem. Zmysł słuchu wyłączył się wraz z nadejściem lawiny jego wypowiedzi. Będąc już nim znużony, spojrzałem do tyłu przez ramię, a wtedy ujrzałem, jak dziewczyna magicznie znika z mojego pola widzenia. Zszokowany, w pełni odwróciłem się w tamtym kierunku, próbując sobie to jakoś wytłumaczyć.
- Halo, ziemia do Vogela! Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? -donośny głos Pika rozniósł się w mojej głowie, przez co od razu na niego spojrzałem.
Chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią, czy powiedzieć prawdę o tym, że go nie słuchałem, czy też skłamać, że wszystko rozumiem. Nabrałem dużo powietrza w płuca, mówiąc przy tym.
- Nie słuchałem -powiedziałem zgodnie z prawdą, przez co mężczyzna nieco się oburzył.
Patrzył na mnie swoim przenikliwym spojrzeniem, które wydobywało się z nieco opadniętych powiek. Już myślałem, że zacznie się na mnie wydzierać, nic takiego się jednak nie stało. Niebieskooki pokręcił głową, wzruszając przy tym ramionami, po czym mrucząc coś do siebie pod nosem, odszedł. Obserwowałem go do czasu, aż zniknął mi za jednym z filarów, czyli postawionych na siebie skrzyń z jedzeniem przeznaczonym do zwierząt cyrkowych. Dłużej nie czekając, udałem się w swoją stronę, czyli w kierunku przyczepy.
Wchodząc do środka mojej małej imitacji domu, rozejrzałem się po wnętrzu, szukając przy tym czegoś do roboty. Podszedłem do łóżka, po czym gładząc delikatnie jego powierzchnię, usiadłem na samym jego środku. Zacząłem myśleć, kładąc się przy tym na plecach. Obserwując biały sufit, rozmyślałem na temat dziewczyny, która z niewiadomych mi sposobów, tak po prostu zniknęła. Z natłoku myśli, nawet się nie zorientowałem, kiedy moje powieki zrobiły się ciężkie. Zasnąłem.
Obudził mnie odgłos rozmów prowadzonych na zewnątrz. Przechodzący ludzie tak żywo dyskutowali, że mogliby obudzić niedźwiedzia w trakcie snu zimowego. Przeciągnąłem się i spojrzałem na zegar, orientując się przy tym, że zaczęła się pora obiadowa. Leniwie wstałem na równe nogi, kierując się do drzwi. Wychodząc przez nie, zacząłem się zastanawiać, co dzisiaj będzie serwowane w bufecie. Będąc mocno zamyślonym, w końcu dotarłem do przeznaczonego do posiłków, namiotu. Wchodząc do środka, mimowolnie zacząłem obserwować ludzi. Podchodząc do dużej lady z wyciągniętymi składnikami, obiłem się o kilka ramion, cicho przepraszając przechodzących obok mnie. Biorąc do ręki już wypełniony talerz, wyszedłem na środek, szukając przy tym miejsca. Niestety było tak tłoczno, że wręcz nie wierzyłem, czsy jeszcze znajdę jakieś wolne siedzenie. Z głębokim westchnieniem, pochyliłem głowę nad tacę z talerzem, na którym znajdywał się makaron w sosie śmietanowo-ziołowym z kawałkami kurczaka. Na samo jego patrzenie, poczułem skręt żołądka. Wtedy usłyszałem dość głośne skrzypnięcie przesuwania nóżek od krzesła. Z nadzieją, że znalazło się dla mnie jakieś miejsce, z przykrością obserwowałem, jak to miejsce ktoś zajmuje. Westchnąłem zrezygnowany, gdy wtedy pośród tłumu ujrzałem charakterystyczne włosy dla tej jednej osoby. Fioletowe, z ogromną, czerwoną kokardą z tyłu. Od razu przypomniałem sobie tamten incydent, przez co dłużej nie czekając, podszedłem do jej stolika. Stanąłem przy stoliku, obserwują dziewczynę, która próbowała nawet na mnie nie spojrzeć. Zaciekawiony jej postawą, nieco się pochyliłem, zmuszając ją przy tym do spojrzenia na mnie.
- Wolne? -zapytałem, nie spuszczając wzroku z jej niebieskich oczu.
Widziałem, że chwilę biła się z myślami, lecz w końcu skinęła głową, odwracając ją przy tym w innym kierunku. Na ten znak zająłem krzesło naprzeciw niej i wziąłem się za jedzenie. Przez dłuższy czas siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu zacząłem.
- Jak to wtedy zrobiłaś? -zapytałem, od razu napotykając jej zdziwiony wyraz twarzy.
- Proszę?
- Jak zrobiłaś to, że zniknęłaś? Kiedy rozmawiałem z Pikiem, na chwilę odwróciłem się w twoją stronę, ale ty... po prostu zniknęłaś. Jakim sposobem?
Niebieskooka mierzyła mnie wzrokiem, próbując chyba wyczytać z mojej twarzy, po co mi w ogóle ta informacja. Gdyby zapytała, od razu bym odpowiedział "Ciekawi mnie to". Po dłuższej chwili westchnęła głośno, odstawiając przy tym widelec na biały talerz.
- Aż tak bardzo cię to ciekawi? -zapytała w końcu, na co skinąłem głową -Dobrze więc, nie jest to jakaś duża tajemnica... -tu zatrzymała się na chwilę, odwracając przy tym wzrok na tłum ludzi wokół nas -Mam moc teleportacji. Kiedy zająłeś się rozmową z Pikiem, po prostu jej użyłam. Tyle. -kończąc swoją wypowiedź, ponownie sięgnęła za widelec, wracając przy tym do posiłku.
Moc teleportacji -myślałem sobie, próbując to jakoś logicznie wytłumaczyć. -A więc jednak naprawdę są i tacy ludzie. Ludzie, którzy posiadają magiczny dar -nadal nie mogłem w to uwierzyć. Myśląc nad tym, oczami wyobraźni przypomniałem sobie sytuację z rana.
-Przecież to było oczywiste -powiedziałem cicho do siebie, uderzając się przy tym w czoło.
- Naprawdę nie wiedziałeś, że jest to teleportacja? -zapytała, na co pokręciłem głową, przez co wybuchnęła cichym śmiechem.
Popatrzyłem na nią srogo. Skąd mogłem w końcu to wiedzieć, skoro wiedziałem o ludziach z darem tylko z historii innych? Poza tym nie ma tu niczego do śmiechu, nie każdy może o tym, mieć pojęcie.
- Przymknij się -powiedziałem cicho, biorąc kolejny kęs, nas co się uspokoiła.
- Gniewasz się? No to jesteśmy kwita -odpowiedziała, przez co aż się zdziwiłem.
- Dlaczego kwita?
- Przez cały ranek mnie obserwowałeś, a później powiedziałeś niemiłe słowa, dlatego.
- Niemiłe? Po prostu powiedziałem to, co myślę.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym wstała, niosąc przy tym talerz. Podążałem za nią wzrokiem do momentu, kiedy zniknęła, wychodząc przy tym na zewnątrz. Zacisnąłem zęby i czym prędzej za nią pognałem. Na szczęście nie odeszła nigdzie daleko ani nie użyła tej swojej mocy. Stanąłem za nią, czując delikatną, lecz niewyjaśnioną złość.

<Rose?> 

River DO Rose

Ciepłe promienie wschodzącego słońca wpadły przez okno mojej przyczepy i wybudziły mnie ze snu. Otworzyłam powoli oczy i pierwsze co zobaczyłam to tyłek mojego kota stojącego dosłownie przed moją twarzą.
- Dzięki Shadow - powiedziałam cierpko - uwielebiam takie widoki o poranku.
Kocur na moje słowa odwrócił głowę i spojrzał na mnie ze złością swoimi przenikliwymi żółto-zielonymi oczami:
- Patrz i podziwiaj - prychnął.
Pół śpiąca zwlekłam się z łóżka i zaparzyłam sobie kawę. Powoli przełykałam każdy łyk, delektując się moim ulubionym smakiem. Kiedy skończyłam kawę, zrobiłam sobie szybkie śniadanie, ubrałam się w czarną koszulę zapinaną na guziki, oraz krótką spódniczkę w kratkę, która należała kiedyś do mojej matki i wyszłam z przyczepy.
Byłam chyba jedyną osobą, która postanowiła tak wcześnie wstać, oprócz mnie nie było widać żywej duszy. Przechadzałam się spokojnie wzdłuż przyczep, namiotów oraz atrakcji cyrku. Byłam tutaj zaledwie od paru dni, więc nie zdążyłam jeszcze zwiedzić wszystkich miejsc, a musiałam przyznać, że cyrk był ogromny. Czułam się jakbym była w jakieś niezwykłej krainie, to wszystko było takie bajkowe i piękne, tak bardzo się różniło od tego szarego, starego domu, o zniszczonym przeciekającym dachu i obdartych ścianach, w którym mieszkałam przez ostatnie kilkanaście lat.
Nagle usłyszałam krótki, urwany krzyk, przerywający poranną ciszę. Niezastanawiając się pobiegłam w tamtym kierunku. Z jednej strony bałam się sprawdzić co to, ale jeśli... jeśli komuś się coś stało? Nie mogłam tego tak zostawić. Kiedy dobiegłam na miejsce, ujrzałam strasznie bladą i przestraszoną dziewczynę, wskazującą palcem w jedno miejsce i powtarzającą w kółko:
- Zabij to, zabij to, zrób to, błagam!
Spojrzałam w kierunku, w którym wskazywała dziewczyna o fioletowych włosach i ujrzałam czarnego, dosyć dużego pająka, który siedział sobie spokojnie na pajęczynie. Podeszłam powoli do niego i wzięłam go na ręce. Spojrzałam na przerażoną dziewczynę, patrzyła teraz na mnie jak na jakiegoś potwora. Odeszłam kawałek od namiotu i wypuściłam go na wolność. Kiedy wróciłam, odezwałam się do niej z lekkim uśmiechem:
- Już nic ci nie zrobi. On bardziej boi się Ciebie niż ty jego.

<Rose?>

21 wrz 2018

River

"Uczucia są jak dzikie zwierzęta – nie doceniamy ich gwałtownej natury, dopóki nie otworzymy klatek. "

Rose CD Cal & Vivi

Po tym, jak mężczyzna zasugerował, że się kochamy, totalnie mnie zamurowało. Jedynie tam stałam, obserwując dalszą akcję. Jednak przypomniało mi się, ze to jest jedna z osób, pracujących w cyrku. Odeszłam w swoją stronę. Nie chciałam obserwować, jak oni na siebie krzyczą. Nawet nie zauważyli mojego odejścia i w sumie to lepiej dla mnie. Odchodząc na kilka metrów, poczułam pod butami, coś miękkiego. Podniosłam przedmiot, była to opaska na jedno oko. Z tego co pamiętam to ofiara taką nosi.
Po tej dziwnej akcji w lesie, przeniosłam się prosto do łaźni. Zastanawiałam się cały czas, co ten nowy pielęgniarz miał na myśli mówiąc imię: Tyberiasz. Mówiąc szczerze, nie miałam ochoty się więcej widywać z tym zaklinaczem węży. Znajduje się w lesie o północy bez ubrań, cały we krwi, którą musiałam zmyć z moich ubrań. Rozebrałam się, z ciuchów. Najlepiej teraz zmoczyć materiały, kiedy plamy jeszcze za dobrze nie wyschły. Odpaliłam wodę z kranu, wsłuchując się w rytm spływającej wody. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam koszmarnie. Mój kucyk, praktycznie już go nie przypominał. Rozpuściłam włosy, robiąc z fioletowej wstążki prymitywną bransoletkę na kostce. Zawsze tak robiłam, kiedy nie miałam ochoty kombinować gdzie ją związać. Popatrzyłam się czy nie mam jeszcze żadnych plam krwi na ciele. Obróciłam się kilka razy, upewniając się, że nie czeka mnie druga kąpiel. Na szczęście, mogłam powrócić do swego namiotu.
Na następny dzień w stołówce pojawił się Pik informując mnie, że mam rozpowiedzieć innym cyrkowcom, że niedługo odbędzie się próba do wieczornego występu. Po zjedzeniu najzwyklejszej kanapki z serem ruszyłam do namiotów trupy cyrkowej. Po jakimś czasie wchodząc do jednego z "domeczków", natknęłam się na chłopaka ze wczoraj.
-Co ty tutaj robisz?- spytał, będąc lekko oburzonym. Zakrył jedno oko, dłonią, bym nie widziała, drugiego narządu. Siedział na ziemi, opierając plecy o łóżko. Stałam się lekko zirytowana. Czemu ostatnio muszę ciągle na niego natrafiać?
-Musisz się zjawić na próbie do występu. Teraz!- rzekłam rzucając w niego, jego opaską. Odeszłam, teleportując się prosto do swojego namiociku. W końcu są wieczorem występy, więc muszę się przygotować. Wyjęłam swoją ulubioną sukienkę w stylu gotyckim. Pod szafą trzymałam swoją szkatułkę ze wstążeczkami i małą czarna koroną. Teraz trzeba było zrobić makijaż, ubrać swój strój i uczesać ładnie włosy. Nie można też zapomnieć o dobrych humorze!
Kiedy została jeszcze godzina do występu, wszyscy stali się bardzo nerwowi. Niektórzy biegli, trzymając ważne rekwizyty czy bądź jakieś inne przedmioty. Wpadłam niechcący na jakąś osobę.
-Przepraszam!- krzyknęłam w pośpiechu. Ominęłam go, odwracając się z ciekawości, kto to jest. Rozpoznałam w nim tego mężczyzna zboka, który myślał, że jak jeden osobnik jest nago to od razu można tak po prostu stwierdzić, że młodzi się kochali... Odeszłam, jak najszybciej mogłam. Przy nim nie czułam się komfortowo. Zostało jeszcze kilkadziesiąt minut do przedstawienia. Otworzyłam swój mini namiocik. Zostawiłam otwarte wejście, ponieważ było bardzo gorąco. Kilka osób już ustawiło się w kolejce.
Potasowałam karty mojej babci, które wcześniej przygotowałam do użytku. Zarosiłam kobietę do siebie. Nigdy nie wróżyłam zwyczajnym sposobem. Przyszłość wywróżona z kart, zazwyczaj się sprawdzała. Jakaś brunetka ustawiła swoje trzy wybrane karty na stole, w byle jakim miejscu, tak jak prosiłam. Wytłumaczyłam co to wszystko oznacza i dodałam jakieś rady. Po chwili rozmowy, okazało się, że jest u mnie drugi raz i to co przepowiedziałam wcześniej się spełniło. Kolejka robiła się coraz dłuższa. Pożegnałam się z klientką. Zapraszając kolejną osobę do siebie, zauważyłam, jak Cal się na mnie patrzy.

<Cal? Vivi?>

Rose CD Anubis

Dzisiaj po występach musiałam wyjątkowo przedłużyć otwarcie mojego małego namiociku. Weszła do mnie ostatnia osoba na dziś. Był to mężczyzna z różowymi oczętami i granatowymi włosami. Usiadł na krześle i położył palce na czarnym stoliku.
- Dzień dobry, chciałem się dowiedzieć coś o swojej przyszłości jeśli chodzi o miłość... Byłabyś w stanie coś na ten temat powiedzieć?- spytał się, patrząc mi w oczy. W odpowiedzi jedynie się uśmiechnęłam, tasując karty. Starałam się, jak najszybciej skończyć tę czynność, by mój klient się tym nie znudził. Rozłożyłam przy nim talię, obrazkiem do dołu. Przejechałam jeszcze ręką nad nimi, by dodać takiej magicznej atmosfery.
-Wybierz trzy karty- powiedziałam, obserwując ruchy mego obecnego klienta. Oparłam się o mój fotelik, krzyżując ramiona. Sukienka po dłuższym noszeniu robiła się niewygodna, a mała korona zaczynała mnie uwierać. Poprawiłam przedmiot, bym mogła wytrzymać jeszcze przez krótką chwilę. Kiedy różowooki skończył wybierać te karty, patrzył się na mnie, czekając na kolejne polecenie.
-Teraz musisz położyć je gdziekolwiek na tym stole- rzekłam, pokazując obszar na którym mógł to zrobić.
Między krawędzią mebla, a tym obszarem musiała być różnica pięciu centymetrów. Babcia zawsze mi tłumaczyła, że jak nawet jeśli tej granicy karta wypadnie to oznacza nadchodzącą śmierć. Do teraz pamiętam, jak mnie uczyła wróżenia i często mi przepowiadała przyszłość zazwyczaj się sprawdzały. To jednak zależy od długości ułożenia na stole. Im dłużej się zastanawiało, tym większe są szanse, że się nie spełni. Na szczęście chłopak zastanawiał się tylko nad ostatnią kartą. Zajęło mu to trochę czasu, więc nie jestem pewna czy się spełni. Karta, stykając się z podłożem delikatnie się odchyliła. Widząc, że ktoś chce ją poprawić, pokazałam gest dłonią, że tego ma nie robić. Odkryłam pierwszą kartę, jaką on ułożył na stole.
-Niedługo się w kimś zakochasz- zabrałam przedmiot ze stołu, odkładając do stosu pozostałych kart.
-Twoja ukochana znajduje się tuż za rogiem- przepowiedziałam, dwa fakty, które się rzeczywiście spełnią. Widząc ostatnią kartę, próbowałam sobie przypomnieć co ona oznaczała. Rzadko kiedy mi się coś takiego przytrafiało. Zmarszczyłam delikatnie brwi, wiedząc, że na pewno wpadnie mi odpowiedź do głowy. Niebiesko-włosy robił się coraz bardziej zaniepokojony. W końcu sobie przypomniałam. Musiałam powstrzymać się od śmiechu.
-Nie możesz przy niej pajacować, gdyż jest bardzo delikatna- dokończyłam swoje wróżenie na dziś. Zrobił zdziwioną minę, kiedy usłyszał ostatni fakt z jego przyszłości. Nie mogłam wytrzymać i wybuchłam śmiechem. Jednak w głębi duszy wiedziałam, że wie o co mi chodzi.

<Anubis?>

Cal CD Rose & Vivi

Koszmaru ciąg dalszy. Zjawiła się Rose i na mnie spadła, a teraz jeszcze ten idiota się przypałętał. Ubrałem ten szlafrok, stojąc o własnych siłach.
- Nawet mnie nie denerwuj.- tym razem powstrzymałem się od podniesienia głosu i w miarę zapanowałem nad swoją złością. Tamtego to bawiło, Rose zamilkła. Nie mogłem tak tam stać. Od razu ruszyłem w stronę... Chyba cyrku... W sumie nie wiem.
- Hej! Zaczekaj!- krzyknęła za mną dziewczyna. Szczerze już miałem jej dość. Czemu kobiety nigdy się nie słuchają?! Minąłem tego dziwnego kolesia i poszedłem dalej. Jednak szybko nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Za nim wylądowałem na ziemi. Ktoś mnie złapał.
- Ojeju. Ostrożnie Tyberiaszu.- odezwał się ten facet. Skąd on do diabła znał moje imię?! Zrobiło mi się totalnie słabo.
- Po... Postaw mnie...już!- krzykłem. Z trudem już utrzymywałem otwarte oczy. Cała energia mnie opuściła. Czułem się jak jakiś dziurawy balon, z którego uciekała resztka powietrza. Mężczyzna zignorował mój rozkaz. Za nim ogarnęła mnie ciemność, przyjrzałem się mu uważnie.-S... Skąd ty...- przerwałem pytanie. W momencie zamknąłem oczy. Nie widziałem go wcześniej. Skąd zna moje imię? Za nim totalnie odpłynąłem, usłyszałem jeszcze w głowie cichy szept: "I tak nie uciekniesz przed śmiercią." Potem już straciłem przytomność na dobre...
Otworzyłem oczy, podrywając się do góry. Odruchowo zakryłem ręką oko, które ma w sobie dowód mojej umowy z demonem. Całe ciało strasznie mnie bolało. Leżałem spokojnie w swoim łóżku. Tyle dobrze. Byłem sam i nikt nade mną nie sterczał. Odetchnąłem cicho z wyraźną ulgą. Ciekawe, jak długo spałem. Rozejrzałem się po swoim namiocie. Wszystko było w prawie nienaruszonym stanie. Jednak wyraźnie dało się zauważyć, że ktoś grzebał w moim biurku i ciuchach. Jak chociaż jedna z moich rzeczy zniknęła, to ukatrupię tego złodzieja. Pomimo bólu wstałem z łóżka. Nie mogłem znieść tego braku moich ubrań, a szczególnie rękawiczek. Ta druga skóra. Bez nich (rękawiczek) nie mógłbym nigdy normalnie funkcjonować. Jakoś doszedłem do ubrań. Jednak założenie ich zajęło mi o wiele dłużej niż zazwyczaj. Naprawdę. Jak ja żałuję, że nie mam tutaj służby. Zawsze ich nie ma, gdy ich najbardziej potrzebujesz.
Godzina ubierania zmieniła się w prawie dwie. Koszule zapinałem trzy razy od nowa. Palce bolały mnie, jak nie wiem co. Nie mówiąc już o całej reszcie ciała. Jednak koniec z końców udało mi się ubrać. Usiadłem na ziemi, opierając się o łóżko. Nie miałem już sił na nie wchodzić. Poza tym musiałem jeszcze znaleźć swoją przepaskę na to diabelskie oko. Ledwo co zdążyłem usiąść i usłyszałem kroki przy moim namiocie. Naprawdę nie mam teraz ochoty na gości ani na żadne pogaduchy. Oczywiście, kogo to obchodzi?

<Rose? Vivi?>

Shu⭐zo CD Lennie

Głupio się trochę czułem. Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że skończę w namiocie Lennie'go z odsłoniętą klatunią. Jednak to jedynie drobny szczegół. Skupiłem się na odpowiedzi na jego pytanie. Chwilę nad tym myślałem, przy okazji gładząc swój mega długi i jeszcze mokry ogon.
- Jeśli moi młodsi bracia, którzy zmieniają się w wilki, się liczą. To mogę powiedzieć tak.- odpowiedziałem.- Chociaż sam też nadaje się na zwierzaka. Nie jedno dziecko już mnie chciał wziąć do domu. A tak to nie myślałem o tym.- ziewnąłem cicho.- Poza tym nie zgodzę się z tym, że nie jesteś na tyle odpowiedzialny, żeby mieć jakiegoś zwierzaka. Nawet gdybyś o nim zapomniał, to on sam da ci znać, że tu jest z tobą.- zademonstrowałem mu to, zmieniając się w psa. Zaszczekałem parę razy i podbiegłem bliżej niego, machając ogonkiem. Było widać, że już mnie chciał pogłaskać. Jednak tego nie zrobił, a ja już po chwili zmieniłem się znowu w człowieka.- Co do kotów to nie wiem. Znałem w sumie jednego i był okropny. Nie potrafił w ogóle słuchać. Poza tym strasznie nerwowy. Gdyby nie te jego mięśnie to bym w życiu się w nim nie zakochał...- przerwałem na chwilę.- Okej to głupio zabrzmiało. Znałem się kiedyś z takim gościem, który zmieniał się w dość dużego kota. Nerwus i tyle, ale jest masa rzeczy, za które nie zdążyłem mu podziękować. Dobra, ale wróćmy do tematu. Pieska możesz mieć na pewno. Nad kotem bym się zastanowił. - zimno mi się zaczęło robić.- Z resztą... Hmmm z chomikiem się nie wyśpisz, ptaszki... Lepiej nie. Rybki też lepiej nie. Więc śmiało możemy najlepiej spróbować z pieskiem. Jakby co zawsze ci pomogę. Więc co ty na to?- spojrzałem na rudzielca, który dalej miał wzrok skierowany w górę.
- Zastanowię się nad tym.- odpowiedział mi po chwili.
- Oki.- przejechałem palcem pod swoim okiem. Ten rozmazany eyeliner zaczynał mnie już wkurzać.- Ach okropność.- spojrzałem na swój czarny palec.
- Czemu używasz eyelinera? Przecież dobrze bez niego wyglądasz.
- Szczerze nie wiem. Widocznie to kwestia przyzwyczajenia.- wzruszyłem ramionami.- Od dziecka sobie malowałem oczy i tak mi już zostało. A czemu? To już o wiele dłuższa historia.- znowu zmieniłem się w psa. W tej formie było mi cieplej dzięki temu futerkowi.- Wiesz, nie zawsze byłem taki miły i w ogóle. No wręcz przeciwnie. Zachowywałem się tak samo, gdy oberwałem tym talerzem, a nawet może i gorzej.- położyłem się na materacu.- Rzadko co wychodziłem z domu. Wszystko i wszystkich miałem w głębokim poważaniu. Jednak wszystko się zmieniło, gdy...- oczy zaczęły mi się już zamykać. Zrobiłem się totalnie senny.- Gdy wyciągnął do mnie rękę...- zamknąłem oczy i już ich nie otworzyłem.- Jako jedyny to zrobił.- po tych słowach zasnąłem. Zwinięty w pusiatą kulkę na łóżku. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.

<Lennie?> Sory, że tak długo mi to zajęło

Anubis DO Rose

Biegłem trzymając kromkę chleba w ustach. Byłem już spóźniony, za pewne wszystko się już zaczęło, a ja ledwo byłem gotowy. Nawet nie mogłem zrobić podstawowych czynności! I to jest siedzenie po nocach przy hazardzie. Oh Khole kiedyś stracisz głowę za spóźnienia. Spojrzałem na siatkę, która była niedaleko i odbiłem się od podłoża, aby zaraz sprytnie wspiąć się na górę i ją przeskoczyć. Opadłem na dół i prostując się rozeznałem się w terenie. Ugryzłem kawałek chleba po czym wziąłem resztę kromki do ręki. Zerknąłem na zegarek i pokręciłem zawiedziony głową. W końcu znowu wróciłem do biegu. Minęły może trzy minuty i byłem na miejscu. Cyrk. Tak, byłem przed cyrkiem gdzie pracuje, a spóźniłem się na występ. Na szczęście nie swój, to byłaby po prostu katastrofa, gdybym widział tylko swych klaunowych znajomych na scenie, chciałbym być razem z nimi! Pokazałem bilet i dojadając swoje suche śniadanie wszedłem. Od razu po drodze kupiłem dużą paczkę popcornu, bo jakże to byłoby bolesne, gdybym przez całe przedstawienie jadł suchą pajdę. Zamrugałem kilka razy siadając na ławce gdzie było sporo przestrzeni. Jako iż dzisiaj miałem dzień wolny chciałem skorzystać z atrakcji jakie były w cyrku. Obserwowałem wszystko z zainteresowaniem jedząc przy tym solony popcorn. Najwidoczniej moje chrupanie przeszkadzało wszystkim dookoła, bo zaraz dostałem, a to kawałkiem nachosa, a to jakąś maskotką. Ahh, dzieci, moja miłość. Nagle na... Że tak to ujmę "scenę" wkroczył Leo, łatwo się domyślić że jest to lew. Za nim weszła treserka, która miała pokazać kilka sztuczek. Lew przeskoczył przez kilka obręczy po czym zaryczał groźnie. Przystanął elegancko podnosząc jedną łapę do góry, a grzywa pięknie latała na wietrze wiatraka, cudo. Kto by chciał przeoczyć takie widoczki. Cały występ przebiegał idealnie, tak jak w sumie zawsze. Ponownie sięgnąłem do pudełka, jednak próbując coś wymacać nie znalazłem nic. Westchnąłem i odstawiłem pudełko na bok. Nie miałem już co jeść, a brzuchu dalej burczało. Musiałem jednak już przetrwać, nie chciałem już denerwować ludzi moim wstawaniem, przecież niski nie jestem. Minęła godzina, więc przedstawienie już się zakończyło. Wstałem i szybkim krokiem wyszedłem z namiotu. Chciałem szybko zajść w pewne miejsce, jednak było to prawdopodobnie niemożliwe. Znowu trzeba było wkroczyć w tryb biegu. Napuszył poliki i zdeterminowany ruszyłem w podskokach. Minąłem kilka budek, jakieś atrakcje. Masa ludzi na mnie patrzyła jak na wariata, ale kto by się przejął. Biegłem, biegłem i... Nie obeszło się bez wpadnięcia na kogoś. Był to starszy mężczyzna, który szedł z małą dziewczynką. Gasp. Aż oddech mi się zatrzymał. Kucnąłem przy nim i pomogłem mu wstać.
- Bardzo pana przepraszam, trochę mi spieszno, a jest tu i tłoczno, pana nie zauważyłem i na ziemi skończyłem - powiedziałem w pośpiechu.
Staruszek się zaśmiał i zerknął kątem oka na mnie.
- Nawet nie czujesz jak rymujesz młody - poklepał mnie po ramieniu i podniósł się z moją pomocą - ale dziękuję ci, że mnie nie zostawiłeś...
- Nigdy nie byłbym w stanie - uśmiechnąłem się i pogłaskałem małą dziewczynkę po głowie.
Odsunąłem się od nich i postanowiłem iść dalej.
- Miłego dnia! - powiedziałem na odchodne.
Spojrzałem na namiot, w którym pracowała wróżbitka. Na moje szczęście kolejka nie była spora, więc szybko się ustawiłem i począłem czekać. Nic innego mi nie pozostało. Minęło pięć, dziesięć.. może i dwadzieścia minut, ale dalej nie była moja kolej. Może ta dziewczyna była taka dokładna w swoim zawodzie? Westchnąłem głośno, gdy usłyszałem radosne "Następny!". Podszedłem i usiadłem na krześle przed fioletowowłosą.
- Dzień dobry - powiedziałem uśmiechając się i kładąc palce na stoliku - chciałem się dowiedzieć coś o swojej przyszłości jeśli chodzi o miłość... Byłabyś w stanie coś na ten temat powiedzieć?
Wróżbitka uśmiechnęła się i przytaknęła.

<Rose?> :3 Opko jakieś długie nie jest, uważam że fatalne też nie, ale no, jakoś do spotkania musiało dojść, a to był pierwszy pomysł XD

Anubis

"Nawet najmniejsza głupota uszczęśliwi człowieka" 

20 wrz 2018

Rose CD Vogel

Spacerowałam po terenie cyrku, zastanawiając się co teraz mogę zrobić. Dużo osób szeptało do siebie, jakby miało się coś wydarzyć. Zastanawiałam się czy przypadkiem o czymś nie zapomniałam, lecz nic takiego nie przychodziło mi do głowy. Obserwowałam jeszcze przez chwilę, jak przeróżni ludzie szli w różne strony. To do stołówki czy bądź swoich namiotów. Wyszłam z cyrku, udając się do lasu. Przez swoją przeszłość, kiedy nie mam pomysłu co mogę zrobić, albo muszę po prostu zostać sama. Muszę się tam udać. Czuję z nim pewną więź i jestem z tego dumna. Spacerowałam już dobre kilkanaście minut, swoją standardową trasą. Przechodziłam między drzewami, nasłuchując się śpiewów ptaków i odbijających się od siebie liści. Od pewnego czasu, jednak coś mi nie dawało spokoju. bałam się, że o czymś bardzo ważnym zapomniałam. Walnęłam się dłonią w czoło. Spojrzałam się na zegarek na nadgarstku. Za trzy minuty zaczyna się spotkanie! Biegłam ile miałam sił w nogach. Z każdą sekundą coraz trudniej mogłam złapać oddech. Starałam się wybierać, jak najwięcej skrótów. Momentami odgarniałam patyki i przeskakiwałam przez przewalony pień jakiegoś drzewa. Zwolniłam dopiero, kiedy się znalazłam kilka metrów przed namiotem, w którym odbywała się narada. Bardzo ciężko oddychając weszłam, próbując sobie uświadomić, ile mogłam pominąć. Ulżyło mi, kiedy się, że nic mnie nie ominęło. Szukałam wzrokiem jakiegoś wolnego miejsca. Zauważyłam, jak jakiś mężczyzna spuszcza ze mnie wzrok. Akurat obok niego dostrzegłam miejsce.
Kiedy tam dodarłam, w zupełności skupiłam się na sprawach poruszanym podczas tego spotkania. Po jakimś czasie poczułam na sobie wzrok tego mężczyzny. Starałam się udawać, że tego nie widzę, chociaż potem zastanawiałam się, czemu przyciągam jego uwagę. Coś z moim ubiorem jest nie tak? A może mam coś na twarzy?
Po spotkaniu pewien obserwator nastoletnich dziewczyn, ruszył bardzo szybko do wyjścia. Poszłam w jego ślady, próbując go niezauważalnie dogonić. Musiałam do niego krzyknąć, bo jednak po tym maratonie w lesie, nie miałam już sił.
Ty... Dlaczego się tak na mnie patrzyłeś?- spytałam krzyżując ramiona pod klatką piersiową. Irytuje mnie takie zachowanie, że ktoś się patrzy i nic nie mówi. Nie przepadałam za tym i wolę to od razu załatwić.
- Po prostu zdziwiłem się, że ktoś mógł się w ogóle spóźnić na tak ważne spotkanie, które było zaplanowane od dłuższego czasu - powiedział, patrząc się na mnie tym swoim, lekko dziwnym wzrokiem.
Już miałam mu powiedzieć jakąś ripostę, ale przez Pika nie było mi to dane. Wymienił z... Vogelem, kilka zdań, dzięki temu wiedziałam, że poza Pikiem z nikim nie ma bliższych kontaktów. Reprezentant naszego cyrku przez dłuższą chwilę, stał w milczeniu, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. Nie miałam ochoty na pogaduszki, więc korzystając ze swoich nadprzyrodzonych umiejętności, w ułamku sekundy znalazłam się w swojej prywatnej przestrzeni. Zabrałam z szafki nocnej książkę. Położyłam się na łóżku, wracając do przerwanej poprzedniego wieczoru, lektury. Z każdą przewróconą kartką, coraz bardziej wczuwałam się w historię głównego bohatera, poznając jego sekrety. Momentami przewracałam się z boku na bok, gdy robiło mi się niewygodnie. Po przeczytanych kilku rozdziałach, zrobiłam się głodna. W sumie i tak była pora obiadowa, więc udałam się do bufetu. Nałożyłam na talerz kurczaka z ryżem, zajęłam dwuosobowy stolik, gdzieś na uboczu. Z czasem, pojawiało się więcej osób i powoli brakowało miejsc. W tłumie zobaczyłam Vogela, szukając wzrokiem wolnego krzesła.

<Vogel?>

19 wrz 2018

Vogel DO Rose

Siedzę w żółtym fotelu, czytając kolejną książkę autorstwa Somel Engreen, która opowiada dalsze niepewne losy zwykłego śmiertelnika w odmętach próżni. Złapałem za ucho od białego kubka, w którym znajdywała się dawno już ostygnięta, zielona herbata. Upiłem z niej niewiele, napawając się jej przyjemnym smakiem. Wtedy ponownie usłyszałem ciężkie kroki nad sobą. Uniosłem znacząco głowę, marszcząc przy tym brwi. Niby byłem w tej kamienicy nowy, ale już denerwowało mnie głośne życie mieszkańców mieszkanie wyżej. Westchnąłem ciężko, kładąc głowę na oparciu, próbując przy tym na powrót się skupić. Nic jednak z tego nie wynikło. Jęknąłem głośno, przewracając przy tym oczami, po czym rzuciłem książkę na stolik oddalony ode mnie o jakiś metr. Czym prędzej wstałem i ruszyłem w kierunku umywalki w kuchni. Żeby jakoś przeżyć kolejny wieczór bez pójścia tam i proszenia o trochę spokoju, musiałem przemyć twarz zimną wodą. Podszedłem do blatu i odkręciłem kurek, lecz kiedy zacząłem już nabierać wodę w złączone dłonie, usłyszałem, jak po klatce ktoś głośno się przemieszcza. Przemyłem twarz i oparłem się dłońmi o krawędź umywalki, pochylając się nad nią. Czy naprawdę o tak wiele proszę, mówiąc o ciszy? Powiedziałem do siebie w myślach. Zrezygnowany odepchnąłem się od metalowej końcówki i z powrotem podszedłem do fotela w celu ukojenia swych nerwów w kolejnych stronach zapisanego papieru. Wtedy do moich uszu dobiegły dziwne dźwięki. Dobijanie się do drzwi, krzyki, obijanie się o ściany, jeszcze cięższe kroki oraz to, czego bym się nigdy nie spodziewał. Strzał. Jeden, drugi. Zdezorientowany, ruszyłem już w stronę drzwi, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale wtedy poczułem drganie pod sobą, a tuż po tym zacząłem opadać na ziemię, a mym oczom ukazał się sufit, który się do mnie zbliżał.
Obudziłem się ze strachem w szeroko otwartych oczach, gdy tylko poczułem czyjąś dłoń, która obejmowała moje ramię od tyłu. Szybko spojrzałem w tym kierunku, a tam ujrzałem zmartwionego Pika, który uważnie mi się przyglądał. Kiedy już się zorientowałem, że był to zwykły sen, zacisnąłem zęby, delikatnie odwracając od mężczyzny wzrok. Musiałem się uspokoić, to już nie powróci, już nic się nie stanie. Przymknąłem oczy i wypuściłem głośno powietrze ustami.
- Wszystko w porządku, dobrze się czujesz? -powiedział, lecz ja jeszcze słyszałem go jakby przez jakąś ścianę.
- Tak, tak -potwierdziłem, kiwając przy tym głową. Ponownie podniosłem wzrok, tym razem jednak zwracając go w stronę wiszącego za niebieskowłosym, zegara. Było południe, a mi się przysnęło, trochę dziwne.
- Na pewno? W końcu zaraz mamy zebranie -rzekł, odchodząc w stronę stolika, z którego wziął jakieś karty.
- Jakie zebranie? -zapytałem zdezorientowany, wygodniej usadawiając się na krześle, który jeszcze chwilę temu, służył mi jako łóżko.
- Już zapomniałeś? Przecież mówiliśmy jeszcze o tym rano, zanim przyszedłeś do mojego biura.
Złapałem się za podbródek i zacząłem myśleć, czy aby na pewno takie coś się wydarzyło.
- Nieważne, nie musisz o tym pamiętać, ponieważ najważniejsza jest twoja obecność -wzruszył ramionami, po czym skrzyżował ręce, bacznie mnie obserwując.
-Na czym ma to w ogóle polegać? -zapytałem, wstając przy tym. Musiałem się czegoś napić i to natychmiast.
- Na omówieniu kilku mniej lub więcej ważnych spraw dotyczących cyrku, a to znaczy, że wszystkich, którzy tutaj żyją -uśmiechnął się, zamykając przy tym oczy, co by mówiło, że jest tym tak jakby podekscytowany.
Przeszedłem obok jego osoby i podszedłem do dzbanka, w którym znajdywała się woda z plastrami cytryny. Nalałem sobie trochę do szklanki i wypiłem całą zawartość. Odstawiając szklankę, skrzywiłem się nieznacznie.
- To co, idziesz ze mną, czy jednak sam dojdziesz? -dodał jeszcze, na co spojrzałem na niego przez ramię.
Westchnąłem ciężko, po czym przeczesując długimi palcami włosy, mruknąłem twierdząco. Dłużej nie czekając, wyszliśmy z dość dużego namiotu, który był w zupełności inny od wszystkich. Różnił się rozłożeniem, kolorystyką, oraz tym, że znajdywał się mniej więcej pośrodku całego terenu, co wręcz dosadnie mówiło, że jest miejscem ważnym. Poprawiłem kołnierzyk koszuli i przybliżyłem się do niewiele wyższego ode mnie mężczyzny. Po kilku chwilach zauważyłem, że naprawdę wszyscy idą w kierunku dużego namiotu, który służył wszystkim występującym jako miejsce treningowe. Po wejściu do środka niemalże od razu powitano Pika, ja zaś zostałem od niego odepchnięty. Po chwili stwierdziłem, że go zgubiłem. Rozejrzałem się dookoła, po czym poszedłem wybrać sobie jakieś miejsce na samym końcu. Nie minęło dużo, jak czas przemówień się rozpoczął. Stojąc prawie że przy wyjściu, mogłem szybko i z łatwością zauważyć, jak ktoś chciałby wyjść, lub wejść. Patrzyłem się w tamtym kierunku, kiedy to ujrzałem wchodzącą do środka, zdyszaną dziewczynę. Rozejrzała się po tłumie, a gdy tylko usłyszała, że Pik dopiero co rozpoczyna, odetchnęła z ulgą. Z uśmiechem, zaczęła szukać jakiegoś wolnego miejsca. Wybierając miejsce, spojrzała w moim kierunku, przez co od razu odwróciłem głowę. Nie chciałem wyjść, za nie wiadomo kogo. Trochę się jednak zdziwiłem, kiedy do mnie nie podeszła, gdyż znalazła trochę przestrzeni po drugiej stronie. Znów zacząłem się jej przyglądać, co trwało przez prawie większość spotkania.
Wszystko trwało jakieś półtorej godziny, po którym chyba wszyscy byli zmęczeni. Przez obserwowanie dziewczyny, niezbyt wiedziałem, o czym w ogóle rozmawiają, ale pewnie w niedługim czasie się o tym przekonam. Wyszedłem na świeże powietrze i zacząłem się przeciągać, widząc przy tym, jak większość ludzi przechodzi obok mnie. Już miałem odejść w swoim kierunku, kiedy to nagle czyiś głos mnie zatrzymał.
- Hej ty!
Patrzyłem przed siebie, modląc się cicho, żeby te słowa nie były kierowane w moją stronę. Miałem zamiar ponownie się ruszyć, lecz głos powtórzył.
- Hej! Czekaj!
Zamknąłem oczy, a następnie zwróciłem się bokiem w tamtą stronę. Otwierając oczy, rozpoznałem tę osobę. To była ta dziewczyna, która się spóźniła. Miała na sobie przydługi, kremowy sweter i długie czarne spodnie, do tego jej włosy, które połyskiwały w świetle słońca. Zwróciłem się do niej przodem.
- O co chodzi? -zapytałem krótko.
- Ty... Dlaczego się tak na mnie patrzyłeś? -objęła swoje ramiona dłońmi, marszcząc przy tym delikatnie brwi.
Przez chwilę nic nie powiedziałem, nawet się nie poruszyłem, lecz po chwili zacząłem do niej podchodzić. Stanąłem zaraz przednią i pochyliłem się nad nią.
- Po prostu zdziwiłem się, że ktoś mógł się w ogóle spóźnić na tak ważne spotkanie, które było zaplanowane od dłuższego czasu -nie spuszczałem z niej wzroku, przez co widziałem, że nieco się zakłopotała. Już miała coś powiedzieć, lecz wtedy przeszkodził jej Pik.
- Vogel! Tutaj jesteś! Przez cały czas cię szukałem, dlaczego wyszedłeś beze mnie? O -zatrzymał się na chwilę, przyglądając się dziewczynie, po czym znów spojrzał na mnie -Widzę, że jednak twoje kontakty nie ograniczają się tylko do mnie -zaśmiał się cicho.
- Oczywiście, że nie -wyprostowałem się -Coś ode mnie chciałeś?
Mężczyzna jednak długo milczał, uśmiechając się tylko przy tym.

<Rose?> Mam nadzieję, że jako tako te opowiadanie się nadaje

15 wrz 2018

Vogel CD Smiley

Po moich słowach dziewczyna wyprostowała się nieznacznie, po czym przyglądając mi się już z wyraźnym spokojem w oczach, przedstawiła się szybko. Było to dla mnie dosyć dziwne, tym bardziej patrząc na sytuację, która jeszcze chwilę miała miejsce. Raz jeszcze złapałem się za skroń, zaczynając ją powoli masować. Chyba dla mnie jest już za późno na takie gierki. Pokręciłem głową, po czym podniosłem się na dłoniach, przez co chwilę później stałem już przed dziewczyną. Uniosłem dłoń do swojego czoła, bym następnie mógł przeczesać włosy palcami. Kiedy prawie wszystkie kosmyki były zaczesane do tyłu, objąłem tą samą dłonią swoje biodro, delikatnie się przy tym pochylając.
- Smiley, tak? -rzekłem w końcu, zaczynając ją ponownie analizować.
- Tak się nazywam -odezwała się niemalże od razu, przyozdabiając przy tym swoją twarz niewielkim, aczkolwiek czułym uśmiechem -Mogę poznać twoje imię? -zapytała nieco nieśmiało.
Odchrząknąłem gnieżdżącą się w gardle gulę, przysłaniając usta pięścią.
- Nazywam się Vogel, a przynajmniej tak mi się wydaje -odpowiedziałem poważnie, lecz nie na tyle, abym był w stanie ją przestraszyć.
Między nami nawiązała się krótka cisza, która była przerywana tuptaniem małych łapek dwójki zwierząt, które zapewne należały do niej. Znajdywały się za dziewczyną, wyglądając, jakby również o czymś żywo dyskutowały, a obserwując ich spojrzenia, mógłbym nawet stwierdzić, że gdyby mogły mówić, zapewne mówiłyby o mnie. Jest jednak to zbyt niedorzeczny pomysł, bo przecież, nic takiego się nie dzieje, prawda? Tak bardzo przykuły moją uwagę, że prawie zapomniałem o niej, lecz od razu oprzytomniałem, kiedy zauważyłem, że zaczyna kręcić rękoma, jakby w poszukiwaniu czegoś. Zaintrygowany jej postawą, ponownie skupiłem się tylko na niej.
- Coś nie tak?-zapytałem w końcu, na co ona uniosła głowę, przez co mogliśmy w końcu nawiązać kontakt wzrokowy. Wtedy coś poczułem, uczucie było jednak tak niewyraźne, że nie mogłem go odczytać.
- Twoje imię... -powiedziała nieśmiało, chcąc przy tym uciec ode mnie wzrokiem, lecz z trudem się od tego powstrzymywała.
- Co moje imię? -odpowiedziałem, marszcząc przy tym brwi. Co jest z nim nie tak?
- Twoje imię... Twoje imię oznacza ptaka w tłumaczeniu... -po wypowiedzeniu tych słów, schowała za siebie ręce, odwracając przy tym głowę. Naprawdę się wstydziła, jakby to, co powiedziała, było czymś naprawdę złym.
Kiedy to powiedziała, od razu sobie przypomniałem, że naprawdę to oznacza moje "imię". Złapałem się za brodę, po czym prychnąłem cichym śmiechem. Nawet bym nie pomyślał, że ktokolwiek będzie chciał tłumaczyć to przezwisko.
- Masz rację, ono oznacza ptaka -uśmiechnąłem się do niej -Skąd wiedziałaś?
- Ja... słyszałam kiedyś to tłumaczenie -odpowiedziała, odwzajemniając mój uśmiech, po czym odwróciła się do nadal "dyskutujących" zwierzaków. Przykucnęła przy nich i zaczęła je głaskać, przez co się uspokoiły.
Wciąż ją obserwowałem, kiedy nagle światło zaczęło delikatnie mrugać. Wtedy właśnie raz jeszcze rozejrzałem się po wnętrzu, które nadal było spowite ciemnością.
- Dlaczego jesteś tu o tak późnej porze? -rozpocząłem ponownie rozmowę, trochę już oswajając się z sytuacją -Nie byłoby lepiej, gdybyś trenowała za dnia? -Podszedłem do kartonów stojących na lewo od nas. Właśnie z nich wyciągnąłem kilka rekwizytów, takie jak maczugi, materiał z nożami, a także hula-hoop. Najbardziej jednak moją uwagę przykuły maczugi do żonglerki -były brudne i delikatnie zniszczone, przez co lakier zaczął z niektórych odpadać.
- Ostatnio miałam dużo na głowie, a na jutro mam zaplanowany występ.
- O, naprawdę? -odwróciłem się do niej, będąc widocznie zainteresowanym tym tematem -A czym się zajmujesz? Chciałbym wiedzieć, jako iż zostałem tutaj przyjęty jako taki, no nie wiem, doradca?
Smiley wstała i podeszła do miejsca, w którym najmocniej jarzyło się blade światło. Ukłoniła się nieznacznie w moim kierunku, po czym ponownie chwyciła za tyczkę, którą trzymała, gdy tylko tutaj zajrzałem. Podeszła do delikatnie naciągniętej liny treningowej, która była niewielkiej wielkości, gdyż mierzyła na oko niecałe trzy metry. Wspięła się na jej filary, po czym utrzymując równowagę przy pomocy długiego narzędzia, zaczęła po niej chodzić, raz po raz wykonując agresywniejsze kroki, jak obroty, czy niewielkiej wielkości skoki. Patrzyłem na nią z niemałym zachwytem, gdyż widziałem takie ćwiczenia po raz pierwszy. Jej pokaz trwał kilka minut, które z chęcią bym przedłużył. Kiedy skończyła, zeskoczyła na ziemię, prostując się przy tym. Zacząłem klaskać w dłonie, podchodząc przy tym do niej, na co ona ponownie się ukłoniła.
- To było naprawdę coś... pięknego -ponownie spojrzałem się na niewielką konstrukcję, próbując przypomnieć sobie jej choreografię.

<Smiley?>

13 wrz 2018

Smiley CD Ace

Dzisiejszego spotkania z Ace raczej przez dłuższy czas nie zapomnę. Spowodowane było to tym, że nasze spotkanie było trochę bolące. Jednak nie było tak źle.
Wybraliśmy się do miejsca, które zaplanowaliśmy dzień wcześniej. Jezioro życzeń zawsze mnie ciekawiło. Legenda związana z tym o to miejscem zawsze mi imponowała. Weszłam do wody po kostki. Była zimna, ale dało się wytrzymać. Sądząc po twarzy Ace, wyglądał on na bardzo zaciekawionego tym o to miejscem.
Chcąc się odrobinę zabawić z chłopakiem, chlusnęłam w niego woda. Jednak to co się wydarzyło po tym, bardzo mnie zaskoczyło. Woda stanęła przed chłopakiem jak gdyby nigdy nic. Gdy zrobił krok do tyłu, opadła ona na ziemię. Byłam bardzo zafascynowana tym zjawiskiem. Ale nie chciał mi nic powiedzieć, uszanowałam to, jednak ciekawość zaczęła mnie coraz to bardziej rozpierać w środku. Trudno było mi się powstrzymać od zadawania pytań, ale mierzyłam się z tym jak najbardziej tylko potrafiłam.
- Co powiesz, abyśmy sobie coś zjedli? - wyszłam z wody. - Tam jest mała kawiarenka - wskazałem palcem w stronę kawiarenki.
- Jasne, czemu by nie - odpowiedział trochę zakłopotany.
- No to chodźmy- chwyciłam go za rękę z uśmiechem na twarzy i pociągnęłam go ze sobą. Pogoda była dzisiaj piękną, więc trzeba było skorzystać z tego dnia jak najlepiej tylko potrafiłam.

<Ace?> Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać na odpis

Smiley CD Vogel

Wstałam wcześnie rano, gdyż Pik chciał ze mną porozmawiać. Byłam dzisiaj pozytywnie nastawiona, gdyż dzisiejszego wieczoru przyśnił mi się jeden z dni w którym to z Vogel'em byłam na małej wycieczce. Tęskniłem za nim zwłaszcza, że chyba był on dla mnie kimś więcej niż tylko bardzo, bardzo, bardzo bliskim przyjacielem. Z uśmiechem na twarzy poszłam w stronę namiotu Pik'a. Zatrzymałem się na chwilę tuż obok Dague, który poprosił mnie o pomoc. Osoba przechodzące obok mnie, była mi dziwnie znajoma. Przetarłam oczy. Zapewne mi się wydawało lub po prostu pomyliłam ta osobę z kimś. Pomogłem Dague, po czym skierowałam się do Pik'a. Osoba stojącą tuż obok niego była mi znajoma. Sama nie wiedziałam do kogo za bardzo, ale z pewnością do kogoś. Chłopak przypominał mi Vogel'a. Wiedziałam, że to nie możliwe jest, aby on wrócił nie mówiąc mi przed tym niczego. Chłód przeszedł, gdy chłopak opuścił namiot.
- Kto to jest? - zapytałam się na sam koniec naszej rozmowy.
- To był Vogel - nie mogłam uwierzyć w to co powiedział Pik. Domagałam się wyjaśnień, które wyprosiłam od niego. Nie potrafiłam uwierzyć w słowa wypowiadane przez stojącego przede mną Pik'a.  
Aby upewnić się, że to prawda, zaczęłam go (nie kłamiąc śledzić). Gdy wyszedł poza tereny cyrku, obawiałam się, iż już nigdy go nie zobaczę. Chodziłam za nim, bacznie go obserwując. Widząc, że wrócił do cyrku i skierował się do swojej przyczepy, ulżyło mi. 
Wzięłam się za swój trening. Ucieszona na myśl o tym, że Vogel wrócił, nie miałam zamiaru więcej czasu czekać. Poszłam od razu, aby zrobić sobie mały trening, zwłaszcza, że dzisiaj nic jeszcze nie zrobiłam, a jutro miałam występować. 
Do namiotu nagle ktoś przyszedł. Widząc znajomą twarz w oczach stanęły mi łzy, które zaczęły powoli spływać po policzkach. Chłopak nie wiedział mi o co chodzi. Rozumiałam to. Otarłam swoje łzy.
- Możesz już przestać tak mi się przyglądać? Trochę to dziwne i niemiłe, tym bardziej że jeszcze się nie znamy - całkiem się różnił od Vogel'a którego ja znałam, ale nie przeszkadzało mi to. Liczyło się dla mnie to, że wrócił.
- Wybacz, to moja wina - otarłam mokre policzki od łez, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. - Jestem Smiley, a ty? - wyciągnęłam rękę w jego stronę.

<Vogel?>

Vivi CD Cal & Rose

Moje ogony drgnęły gdy wyczułem zbliżającą się inna zbłąkaną duszyczkę. Przewróciłem oczami. Ah toż to była ta dziewczynka... Nie podobała mi się już gdy ją pierwszy raz zobaczyłem. Dzieciaki zaczęły się przegadywać. Położyłem po sobie uszka zirytowany coś do siebie mrucząc. Akurat musiała się zjawić i popsuć wszystko.... Ale cóż może będę mógł jakoś z tej sytuacji skorzystać. Myśląc to uśmiechnąłem się do siebie. Dziewczyna stanęła za jakimś drzewem myśląc co począć. Przysłuchiwałem się jej rozmyślaniom ignorując chłopaczka. Gdy wreszcie się teleportowała zniknąłem razem z nią. Rozglądnąłem się znudzony czekając aż pozbiera to po co przyszła. To jeszcze nie czas... Gdy wyczułem ,że zbliża się kolejny skok popchnąłem ją orzeż co straciła równowagę. Moment później siedziałem na gałęzi jakiegoś drzewa obserwując efekt. Dziewczyna niezdarnie spadła na dłużnego mi duszę księcia. Zachichotałem widząc ich miny.
- C...co ty wyprawiasz!? - Chłopak momentalnie zrzucił ją z siebie. - Na mózg ci padło czy co?!
- A-ah! Przepraszam cię - wymamrotała widocznie speszona Rose. - Ch-chyba mnie coś popchnęło gdy-
Cal jej przerwał.
- Nie mam zamiaru słuchać twoich idiotycznych wymówek! - Podniósł się z ziemi wściekły biorąc od niej ręcznik.
Ah to chyba był perfekcyjny moment aby się zjawić. Rozpłynąłem się w czarnej mgiełce aby pojawić się kawałek dalej. Szybko doprowadziłem się do porządku ukrywając pod iluzją swoje uszy i ogony. Wygładziłem swoje ubrania i powoli ruszyłem w stronę z której nadal dobiegały krzyki. Na miejscu oparłem się o drzewo i odchrząknąłem.
- No wiecie co tak w lesie to naprawdę nie wypada. Ja rozumiem ,że wy młodzi się kochacie ale bez przesady. - Uśmiechnąłem się słodko udając, że nie zauważyłem trupa w tle.
Oboje spojrzeli na mnie będąc w ciężkim szoku.
- Oh no co nie spodziewaliście się gości? 

< Cal? Rose? >

4 wrz 2018

Rose CD Cal & Vivi

Leżałam plecami na łóżku, próbując zasnąć. Nie szło mi najlepiej, więc stwierdziłam, że się ubiorę i pójdę na spacer. Założyłam noszone przez cały poprzedni dzień ciuchy. Związałam włosy wstążką, tworząc wysokiego kucyka. Opuściłam namiot, udając się w stronę lasu. Było strasznie ciemno, lecz po kilku minutach oczy zdążyły się przyzwyczaić. Obserwowałam cały czas swoje buty, jak gniotą pod moim ciężarem różne liście i gałęzie. Nie zależało mi na tym, by być cicho. W razie niebezpieczeństwa i tak mogę się znaleźć w ciągu jednej krótkiej sekundy w łóżku. Co do... Nagle zobaczyłam Cal'a, leżącego bez ubrań, cały w krwi, obok brutalnie zabitego jelenia. Natychmiastowo się odwróciłam tyłem. Starałam się delikatnie, dowiedzieć co się wydarzyło. Kiedy przypominałam obraz jelenia w głowie, powoli zbierało mi się na wymioty. To dobrze, że zrezygnowałam z kolacji.
-Bez ubrań nie będę rozmawiał- powiedział, czekając na swoje odzienie. W jego głosie czułam osłabienie. Ruszyłam kilka kroków do przodu, aby zniknąć z jego pola widzenia. Oparłam się o drzewo, unosząc głowę do góry. Zamknęłam oczy, rozmyślając co począć. Mogę przynieść ubrania, lecz staną się całe czerwone od jego krwi. Wtedy bym mogła go zostawić i raczej dałby radę sam. Chociaż to trochę bez sensu. Przez chwilę widziałam na jego ciele rany. Jeśli nie zostaną odpowiednio opatrzone to wda się infekcja i mogą się źle zagoić. Z teleportowałam się do łaźni. Powinien się umyć, dlatego szukałam czystych ręczników. Zabrałam z jakiejś szafki dwie sztuki. Jedną z nich zamoczyłam, bo wiadro wody to raczej zły pomysł. Przypomniałam sobie, że jeszcze zabiorę szlafrok. Nie zamierzam się teleportować kilkanaście razy, ponieważ nie taką bluzkę wzięłam czy coś. Używając teleportacji, zostałam przez kogoś popchnięta. Pojawiłam się tuż przy egoiście, upadając prosto na niego.

<Cal? Vivi?>

3 wrz 2018

Cal CD Rose & Vivi

No super. Miała się trzymać z daleka, a teraz przez nią jestem skazany na czyjąś pomoc. W dodatku zabrała mi laskę. Zacząłem się zastanawiać nad opcją z pielęgniarzem, ale gościa nie zdążyłem poznać. Kto wie, może będzie chciał amputować tę nogę.
- Możesz mnie przenieść do namiotu i dać apteczkę. Wtedy sobie już sam poradzę.- odpowiedziałem, prostując się i patrząc na nią z góry zimnym spojrzeniem mojego jednego oka. Dziewczyna nie była za bardzo zadowolona tym wyjściem, ale koniec z końców się zgodziła. Pomogła mi się dostać do namiotu, a potem przyniosła mi tę apteczkę.
- Super możesz już iść.- zająłem się swoją nogą. Nie miałem ochoty ani na jej pomoc, ani na rozmowy. Rose za to patrzyła, co robię, ale chcąc nie chcąc w końcu wyszła i zostawiła mnie w spokoju. W miarę zająłem się tą kostką. Szczerze nie znam się na tym i stwierdziłem, że mi to nie pomoże. Następnie już wziąłem się za skończenie liczenia moich monet.
Gdzieś z dwie godziny później moje ciało zwyczajnie wstało od biurka. Zdziwiłem się tym faktem. Nie chciałem nigdzie iść. Straciłem kontrolę nad ruchami. Poszedłem w stronę lasu. Starałem to sobie jakoś wytłumaczyć, ale się nie dało. Jakie może być racjonalne wyjście z tej sytuacji? No nie ma. W końcu stanąłem przed lasem. Poczułem przeszywający ból w kościach. Zaczęły się jakby łamać i przesuwać. Od razu padłem na ziemię. Parę chwil później stałem się jedynie obserwatorem. Nie mogłem nic zrobić. Byłem zszokowany tym wszystkim. Coś mnie opętało czy jak? Nie wiedziałem co o tym myśleć. Po raz kolejny nie mając władzy, nad własnym ciałem zabijałem ludzi! Nawet niewłasnym ciałem. Z tego, co udało mi się zaobserwować. Wyglądałem jak jakiś biały lis...może wilk. Sam nie wiem.
Mój koszmar skończył się równo o północy. Moje ciało wróciło do normalnego stanu. Leżałem w samym środku lasu. Bez ubrań. Mając w buzi i na rękach krew, a koło mnie leżał trup sarny. Zdołałem się podnieść. Jednak było to strasznie bolesne. Wtedy właśnie skumałem, że nie mam ubrań. Nic na sobie! Zacząłem panikować. Chociaż było ciemno i nikt mnie nie widział. Nawet nikogo tu nie było. Jednak to uczucie było okropne. Słabo mi się zrobiło, jak poczułem w ustach krew i gdy zobaczyłem ją na rękach. Po raz pierwszy nie wiedziałem co zrobić. Chwilę później usłyszałem w oddali czyjeś kroki. W krzakach zobaczyłem sylwetkę człowieka. To była Rose. Jeszcze jej tu brakowało.
- Nie podchodź nawet bliżej.- odezwałem się obolały. Chciałem zabrzmieć stanowczo, ale byłem wykończony i mi nie wyszło. Dziewczyna od razu stanęła i się odwróciła.
- Co ci się stało?- spytała. Nie dało się zignorować zdziwienia w jej głosie. Nie miałem siły na gadanie z nią. Słabo mi już było. 
- Bez okrycia nie będę z tobą rozmawiał.- odpowiedziałem. Jak mi teraz brakowało moich ubrań. To była jakaś masakra. Położyłem się na trawie. Przeniosłem wzrok na trup zwięrzecia koło mnie. Od razu zrobiło mi się niedobrze. Sarna miała rozerwany żołądek. Widziałem jej flaki, wszędzie była krew i te zamglone oczy. Niech ten koszmar się wreszcie skończy.

<Rose? Vivi?>