Wyszedł na zewnątrz, wyczekująco spoglądając na drugiego demona.
- Skoro jesteśmy już zmuszeni do współpracy... To będzie trzeba znaleźć "wspólny" język. - gdy szczur stanął przy nim, zaraz ruszył dalej. Naprawdę bardzo nie chciał go przy sobie. Obwiniał go za wszystko, co się im przytrafiło. To zawsze on musiał mu komplikować życie. - A zaczniemy od tego, by niezwłocznie opuścić to miejsce... Każda sekunda jest cenna. Jak mniemam, oboje mamy kontakty, które mogą nas tam doprowadzić...? - Riddle jedynie skinął głową, ździebko się ociągając. Nie zależało mu na tym dzieciaku, a co dopiero na odnalezieniu go. Jeżeli coś miało uszczęśliwić tego kitsune to było mu to bardzo nie na rękę. A to dziecko przecież tyle dla niego znaczyło.
- Skoro jesteśmy już zmuszeni do współpracy... To będzie trzeba znaleźć "wspólny" język. - gdy szczur stanął przy nim, zaraz ruszył dalej. Naprawdę bardzo nie chciał go przy sobie. Obwiniał go za wszystko, co się im przytrafiło. To zawsze on musiał mu komplikować życie. - A zaczniemy od tego, by niezwłocznie opuścić to miejsce... Każda sekunda jest cenna. Jak mniemam, oboje mamy kontakty, które mogą nas tam doprowadzić...? - Riddle jedynie skinął głową, ździebko się ociągając. Nie zależało mu na tym dzieciaku, a co dopiero na odnalezieniu go. Jeżeli coś miało uszczęśliwić tego kitsune to było mu to bardzo nie na rękę. A to dziecko przecież tyle dla niego znaczyło.
- Słuchaj. Wiem, dokąd możemy się wybrać. Ale raczej nie będziesz wśród nich mile widziany — wskazał Viviego jeżdżąc palcem od stóp do głów. - Tak jak teraz wyglądasz...
- Mam rozumieć, że chodzi ci o mnie? - z niesmakiem odparł lis.
- A nawet jeśli to, co z tego?
- Nie podskakuj mi w swoim stanie. Gdzie mam nas przenieść?
- Las Vegas.
- LAS VEGAS?!
Riddle jedynie spojrzał na niego wymownie.
- Tak... Tak dobra, rozumiem kontakty porozrzucane po całym świecie. ALE DLACZEGO AKURAT LAS VEGAS SKORO ONI MOGĄ BYĆ JESZCZE TUTAJ? - Wycedził brunet, chwytając go za kołnierz.
- To proste. Jedyna osoba, która pomoże nam zlokalizować go z dokładnością do 200 metrów, na pewno tam będzie.
Na tym rozmowa się urwała. Vivienne był zmuszony zaufać temu splugawionemu, samozwańczemu mesjaszowi. Powoli ruszyli do miasta, lecz w połowie drogi demon w futrzanej czapce skręcił do lasu.
- A ty dokąd? - z niedowierzaniem spojrzał za nim.
- No przecież znam szybszą drogę i to na skróty.
- Co jest szybsze od międzywymiarowych połączeń?
- Jedno prowadzące prosto do celu.
- Po prostu już ci uwierzę... Chcesz sobie po prostu zrobić wycieczkę - urwał - Hej! Wracaj tu! Nie zgodziłem się przecież na... - jego rozmówcy już nie było, ponieważ zniknął w krzakach.
Żadne protesty już nie mogły mu pomóc. Zaczął się przedzierać przez krzaki, starając się przy tym nie stracić z oczu ciemnowłosego mężczyzny. Jego irytacja zmieszana z bezsilną frustracją z każdym krokiem coraz bardziej rosła. Droga ciągnęła się wieki i po pewnym czasie doznaje dziwnego wrażenia... Jakby przechodzili obok tego drzewa już uprzednio. I ten głaz... Też wydawał się dziwnie znajomy. Przecież chyba nie był na tyle tępy, by prowadzić ich w koło. Pochłonięty tymi rozmyślaniami nie zauważył, że rosyjska kanalia się zatrzymała. Wszedł prosto w niego i rąbnął głową w tył głowy drugiego.
- Osz kuźwa! - złapał się za czoło.
Riddle również chwycił się za głowę, mrucząc coś zirytowany.
- Idioto! Może byś się wreszcie skupił na tym, co się dzieje wokół ciebie? - lisek nie miał ochoty się przegadywać i jedynie wyczekująco się mu przyglądał.
Fiodor westchnął i wskazał stare spróchniałe drzewo z ogromną dziurą w środku. Nie czekając na reakcję ze strony futrzaka, wszedł do środka, gestem zapraszając również go. Artemis wahał się chwilę, jednak wszedł do środka. Ziemia pod ich stopami drgnęła, a wejście się zamknęło. Na moment zapanował mrok, do tego pomieszczenie cały czas się przemieszczało. Niestety, ale naszemu bohaterowi się to nie podobało, ani trochę. Tak mała przestrzeń, mrok i ich dwójka. Jakby nie było gorszego połączenia... Nagle ciche ping i drzwi się otworzyły. Jednak nie było tam lasu, o nie. Stali w jakimś zaułku w mieście. Oczywiście Fiodor wyszedł pierwszy i się rozejrzał a dopiero za nim Vivi.
- Wspaniale, miasto grzechu... Nie sądziłem, że tu skończę...
- Miasto grzechu... Nie sądzisz, że to jednak jest coś dla ciebie, samobójco? - odparł z uśmieszkiem fiołkowooki wychodząc z zaułka na główną ulicę. Brunet cicho prychnął i już miał za nim wyjść, lecz tamten zatrzymał go gestem dłoni.
- Jeżeli pokażę się tu z tobą to nici z naszych informacji. Lepiej będzie, jak się trochę przebierzesz.
- Mam rozumieć, że chcesz, żebym przy tobie paradował jak jakaś dziunia na pokaz? - warknął psowaty.
- Tak, właśnie tak miałeś to zrozumieć. Więc jakbyś się mógł pospieszyć, nie mamy chyba całego dnia, bo kto wie, co się wydarzy z tym twoim człowieczkiem. Za nim zapomnę, naprawdę zadbaj, żebyś się jako tako prezentował. Bo teraz nawet nie ma na co patrzeć... - rzucił jeszcze na odchodnym.
W momencie, gdy go tak tam zostawił, Artemis już planował jego morderstwo. Ma się jako tako prezentować? Jeszcze czego! I ten monotonny ton wypowiedzi. On sobie z niego kpi i jeszcze mu się to pewnie podoba. Niechętnie pstryknął palcami, nakładając na siebie całkiem realną iluzję... Można nawet było jej dotknąć. Długie i falowane brązowe włosy, zwiewna sukienka. Odgarnął grzywkę z twarzy i wyszedł z zaułku, żeby dogonić Dostojewskiego. Oczywiście tamten nie miał zamiaru na niego czekać, więc co mu pozostało. Musiał go gonić w butach, w których ledwo co mógł chodzić normalnie. Gdy zrównał z nim krok, chwycił go pod ramię, przytulając się do niego.
- Jak to się skończy, to obiecuje ci, że zabije cię tymi jebanymi butami.... - syknął mu do ucha. - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz anemiku.
( Riddle, umieram przed cb? A moje kochanie Robin ;-; ?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz