Pielęgniarka sprawdziła mój stan. Zmierzyła tętno, temperaturę, sprawdziła jak reaguje na światło i podała mi leki, które miału uśmierzyć ból… na całym ciele. Podała, że mój stan się poprawiał, chociaż miałem nie wychodzić ze szpitala przez minimum tydzień. Rana na brzuchu się zagoiła, reszta ran także się miała dobrze. Za dwa dni powinni zwinąć bandaż z mojej głowy, wiele do życzenia pozostawiała złamana noga, która wsadzona w gips, nie będzie używana przez długi czas, a potem będę musiał chodzić na rehabilitację, kiedy już mięśnie zrezygnują ze współpracy i nie pozwolą mi chodzić. To było trochę dobijające. Jak mogłem wpaść pod samochód, tylko przez uczucia? Byłem tym zażenowany, z drugiej jednak strony cóż mogłem na to poradzić?
Kiedy pielęgniarka wyszła, do pokoju wróciła dwójka, bliskich mi osób.
- A o czym? - zapytał ciekawy.
- O niczym ważnym. Jak się czujesz? - to zbycie tematu nie świadczyło o niczym dobrym, ale nie miałem sił dyskutować.
- Dobrze, chociaż mogło być lepiej – przyznałem. Jeszcze długo rozmawialiśmy, znaczy to ja rozmawiałem z ojcem, a Shuzo tylko siedział obok i słuchał, ciągle mi się przyglądając. Opowiedziałem mu, że znam czarnowłosego dwa lata, poznałem go w cyrku i naprawdę nie lubię kobiet. Kiedy mu opowiedziałem o Morgan, na której imię Shuzo trochę mocniej zacisnął swoje palce na mojej dłoni, która była okropnie wścibska i irytująca, on odpowiedział, że to normalne i z czasem bym się przyzwyczaił, a nawet pokochał. Pokręciłem głowa, zaznaczając mu, że w tej chwili mam komu oddać serce. Wiedziałem, że nie podoba mu się moja decyzja, ale nie starał się na nią wpłynąć. Po godzinie wrócił do domu. Zostałem sam z przyjacielem, który w tym czasie oparł głowę na dłoni i miał przymrużone oczy, jakby szedł spać.
- I zostaliśmy sami – zauważyłem, po wyjściu ojca.
- Wreszcie – powiedział cichutko, na co po chwili się zarumienił. - Przepraszam, lubię twojego tatę, ale… - na chwilę zamilkł.
- Musi to przetrawić – dokończyłem za niego. Posłał mi szczery uśmiech, a mi mina po chwili zbrzydła. Zamknąłem oczy, powstrzymując łzy. - Lennie, co się stało? - zapytał, kładąc mi dłoń na policzku. Przygryzłem dolną wargę i pociągnąłem nosem.
- Tak strasznie, okropnie cię przepraszam za tamto – przyznałem wreszcie. Wszystkie emocje, jakie przez ten czas gromadziłem, nareszcie mogłem z siebie wyrzucić. - Nie chciałem, być poczuł się odrzucony. Byś myślał, że się ciebie wstydzę, czy nienawidzę. Nie chciałem, byś cierpiał – znowu pociągnąłem nosem. Shuzo wytarł moje łzy i uśmiechnął się smutno.
- Nie musisz przepraszać, to ja znowu przesadziłem. Chyba miałeś rację, że za bardzo wciskam nos, gdzie nie trzeba – po chwili położył głowę na moim torsie. - Też przepraszam za tamte słowa, wcale nie jesteś wyrodnym synem – lekko się uśmiechnąłem. Położyłem dłoń na jego włosach i je pogładziłem.
- Nie chce, byś następnym razem myślał, że cię okłamuje. Shuzo, naprawdę cię kocham, jak nikogo innego. Uwierz mi – chłopak po chwili się rozpłakał.
- Wierzę – przyznał. - Ja ciebie też kocham – podniósł głowę, a ja ją przysunąłem do swojej. Połączyliśmy się w długim, romantycznym pocałunku, trochę słonym przez nasze łzy, ale jakże szczerym i czystym. Gdy się odsunął z braku powietrza, ucałował moją dłoń.
- Tak właściwie, to co powiedziałem pielęgniarkom? Wydawało mi się, że wpuszczają tylko rodzinę na odwiedziny nieprzytomnego – zapytałem zaciekawiony, zmieniając temat i kciukiem masując jego dłoń, która mnie trzymała. Na to pytanie chłopak się widocznie zawstydził.
- Wiesz, wymyśliłem to na poczekaniu. Wymsknęło mi się, że jestem twoim narzeczonym – przyznał, na co się lekko uśmiechnąłem. Shuzo, jako mój narzeczony? Spędzalibyśmy razem ciągle czas, okazywalibyśmy sobie uczucia, bylibyśmy szczęśliwi, troszczylibyśmy się o sobie… zaraz, czy teraz tak nie jest?
- Shuzo – wypowiedziałem jego imię, aby złapał ze mną kontakt wzrokowy. - A chciałbyś nim być? - zapytałem uśmiechając się do niego ciepło.
<Shu? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz