Popatrzyłem niepewnie na chłopaka. Nie byłem pewny, czy byłem zawstydzony jego pewnością siebie, czy może zły, że ciągnął rękawiczkę, która powinna zostać na swoim miejscu, aż nie wróciłbym do swojej przyczepy. Przez chwilę milczałem, patrząc na odkrytą dłoń, po której spływała krew. Nie zdziwiło mnie, to było wręcz oczywiste, że się potnę, tym bardziej, gdy był ktoś obok. Tak bardzo chciałem, aby tego nie zauważył… oraz nie pytał o blizny. Chciałem zaprzeczyć, nie potrzebowałem jego pomocy, kiedy skończymy, sam poszedłbym do siebie i to opatrzył, ale słysząc jego ton, który z jednej strony był dalej przyjazny, ale z drugiej słyszałem w nim coś, co nie pozwalało mi się sprzeciwić, po prostu zwiesiłem łeb, zatrzymując wzrok na kawałkach szkła i milczałem.
- Pozbieram resztę – oznajmił z lekkim uśmiechem, puszczając moją rękę. Od razu schowałem ją za siebie, a kiedy ten zaczął zbierać pozostałe odłamki, trochę się uspokoiłem i pomogłem mu w taki sposób, że tą zdrową rękę podnosiłem okruchy i kładłem mu na dłoń. Po jakiejś minucie miejsce to było oczyszczone i nikt nie musiał się martwić, że jakieś potencjalne dziecko, nieznoszące butów, wdepnie w szkło i się zrani. Wyprostowałem się, po czym chciałem niepostrzeżenie odejść, ale chłopak zatrzymał mnie, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu.
- Trzeba ci opatrzeć rękę, chodź – spojrzałem na niego niepewnie, ale pokiwałem głową i ruszyłem z nim do jego małego mieszkanka. Po drodze jeszcze raz przeprosił mnie za bałagan, jaki narobił, a ja tylko pokiwałem głową. Czułem się okropnie nie zręcznie, bez tej rękawiczki, którą on trzymał, do tego głupio mi było, że ktoś chciał zająć się tymi małymi rankami, które nie potrzebowały dużej uwagi (to co, że zostawiałem za sobą krwiste ślady). Po chwili dotarliśmy do jego przyczepy. Usiadłem na taborecie, a on zaczął szukać apteczki. Zacząłem rozglądać się po jego ładnie urządzonym mieszkanku, jednocześnie chowając dłoń.
- Długo już tu jesteś? - odezwał się chłopak, przerywając ciszę.
- Trochę. Tak z pół roku – wysiliłem się na bardziej rozwinięte zdanie. Akusai po chwili wyciągnął apteczkę i podszedł z nią do mnie.
- Występujesz? - pokręciłem głową.
- Uczę się – chłopak usiadł przede mną.
- Daj rękę – powiedział miło, lekko się uśmiechając. Zrobiłem to, a on zaczął pęsetą wyciągać te małe drobinki, które utknęły mi w skórze. - A czego się uczysz? Co potrafisz? - zapytał. Patrzyłem, jak zajmuje się dłonią, przy okazji lekko przygryzając dolną wargę. Byłem tutaj od pół roku i ani razu nikt nigdy nie dotykał mnie; to nie żart. Starałem się nie tylko być w cieniu, ale także z każdą raną radziłem sobie sam.
- Trochę bawię się ogniem – przyznałem w końcu. - Wykonuje z nim różne sztuczki i takie tam – Akusai się uśmiechnął, po czym zaczął czyścić ranę. Krew skapywała na papierowy ręcznik, który trzymał na kolanach, a ja zacisnąłem palce na nodze, aby nie pokazać, że mnie boli. - A ty? - zapytałem, mając dość opowiadanie o sobie.
<Akusai?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz