Najpierw, aby zyskać chodź odrobinę zaufania ze strony młodego, łowca zajął się jego sprawą. Było to trudne wyzwanie, ustalić tożsamość, rodzinę, całą przeszłość, nie mając kompletnie nic. Gdy wyszli z budynku i kierowali się w stronę innego schronienia, zastanawiali się, a raczej to Castiel się zastanawiał, od czego zacząć. Mógłby popytać znajomych, użyć swoich kontaktów, albo zmusić Robina, do powrócenia na ziemię, gdyż chłopak cały czas myślami był gdzie indziej. Tak naprawdę ciemnoskóry zastanawiał się, czy dobrze zrobił. W końcu zdradził przyjaciela, nie wiedząc, czy na pewno nim nie był. Te wszystkie myśli sprawiały, że czuł się okropnie. Miał nie tylko wyrzuty sumienia, ale nawet zbierało mu się na wymioty, gdy miewał myśli, iż wszystkich zgubi. Gdyby nie silny uścisk łowcy, David pozostałby w tym natłoku myśli do końca.
- Dalej się tak tym przejmujesz? - zapytał chłopaka, który tylko spuścił głowę. Nagle położył delikatnie swojego dłonie na jego policzkach, po czym uniósł jego twarz, aby spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnął się. - Nie masz czym, naprawdę, teraz wszystko będzie lepsze – jego głos był bardzo kojący. Nie wiedzieć czemu, to podziałało na chłopca. Ten delikatny dotyk, łagodny głos, pełen zaufania… mogła to być też moc mężczyzny, chłopiec jednak niczego nie dostrzel, ani nie poczuł, prócz ulgi. Lekko odwzajemnił uśmiech i pokiwał głową. - Wracając – puścił go. - Na prawdę nie masz żadnej wskazówki, gdzie szukać twojego domu? Mimo wszystko musimy się streszczać, bo mogą nas dogonić – Robin długo milczał, starając się sobie coś przypomnieć. W końcu opowiedział mu swą wizję w lesie.
Castiel zabrał go do innego domu, znajdującego się na obrzeżach. W środku znajdowali się jacyś ludzie, każdy z nich był ubrany na biało, ale wyglądali bardzo podejrzanie. Mężczyzna pociągnął w ich stronę chłopca, gdy ten nie chciał podejść. Przedstawił go im, po czym usiedli do stołu.
- Wiesz, że póki nie masz skrzydeł, nie możemy ci pomagać? - zapytał jeden z nich. Robin przysunął się do Castiela, kiedy osoba, siedząca obok niego, za długo mu się przyglądała. Na chwilę zapomniał, kto z nim był i kierowany myślą, że obok znajduje się Vivi, złapał rękę chłopaka. Gdy uświadomił sobie, że to nie on, przygotowywał się na odrzucenie, ale mężczyzna chwycił jego dłoń w obie i delikatnie gładził jednym kciukiem. To go trochę uspokoiło.
- Wiem, ale pomożecie głównie jemu – wskazał chłopca i po chwili wyjaśnił całą sprawę, pomijając fakt, że potrzebował zdobyć jego zaufanie, aby złapać demony. Wszyscy patrzyli na niego niepewni, co jakiś czas lustrując młodszego wzrokiem, ten za to bał się odezwać. W powietrzu czuł dziwną aurę, przez którą czuł się tu bardzo niekomfortowo.
- To do Louisa – odezwał się jeden z nich po długiej ciszy. Castiel wstał, podziękował i zabierając ze sobą Robina, poszli do innego pomieszczenia. Na podłodze siedział czarnoskóry mężczyzna, który akurat medytował wśród świec. Przerwali mu, na co ten rzucił w ich stronę sztyletem, który utkwił w ścianie, blisko głowy chłopca. Jego tatuaże momentalnie zaświeciły i nie chciały zgasnąć, a serce podskoczyło do gardła. Towarzysz starał się go uspokoić, ściskając mu lekko dłoń, aby mu przypomnieć, że nie jest sam.
- Znowu cię do mnie odesłali – to było bardziej stwierdzenie, niż zapytanie, po którym się podniósł, przy głuchym dźwięku trzeszczenia kości.
- Tylko ty masz takie umiejętności – przewrócił oczami i spojrzał na Robina.
- To co chcesz? - Castiel opowiedział mu krótko i zwięźle historię chłopca, prosząc go o znalezienie jego domu. - Pamiętasz, że jestem tylko aniołem, a nie Bogiem? - zapytał zirytowany, podchodząc do białowłosego. - Daj mi rękę – przez chwilę chłopiec się wahał, ale widząc jego stanowczy wzrok, podał mu ją. Znaki dalej świeciły i to nie bez powodu. Po chwili nieznajomy wbił w żyły chłopca igłę. Mocno ją trzymał, dlatego nie mógł zabrać ręki, która go bolała. Gdy chciał się wyrwać, Castiel go przytrzymał, mówiąc, że to zajmie tylko chwilę. Po chwili nieznajomy wbił kolejną igiełkę, w drugą żyłę. Robin krzyknął, a mężczyzna go przytulił.
Znaki w końcu zgasły. Nieznajomy wyciągnął z jego ręki igły, po czym ruchem dłoni wyciągnął także krew. Płynęła ona do góry, łamiąc wszelkie prawa fizyki, czarnoskóry wypowiedział zaklęcie w innym języku, a jego oczy się zaświeciły. Robin zabrał dłoń i zaczął ją masować, po chwili po małych rankach nie było już śladu. Wrócił spojrzeniem do nieznajomego, który dalej coś mówił, a krew krążyła tuż przed nim.
- Louis ma moc wyczytania z krwi miejsca, z którego pochodzisz. A znając region, pójdzie nam o wiele szybciej – wytłumaczył Davidowi, puszczając go w końcu.
- Już – oznajmił czarnoskóry, krew nagle zniknęła, a jego oczy przestały świecić. - Brazylia, krew śmierdziała jak ze slumsów – Castiel podziękował mu, po czym wyszli z pomieszczenia.
- Teraz pójdziemy do mojego innego przyjaciela, który otworzy nam portal do Brazylii, bo jest ona okropnie daleko – oznajmił mniejszemu, który tylko skinął głową.
- Tak właściwie, co to slumsy? - zapytał po chwili, nie rozumiejąc, dlaczego jego krew miałaby śmierdzieć.
- Zobaczysz – poklepał chłopaka po plecach.
Vivi? Riddle?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz