Nie wiem, jak mogę opisać swój stan. Cały świat widziałem jak przez mgłę. Sen, który w końcu mnie dopadł, nonstop się urywał, bym na parę chwil mógł wrócić do rzeczywistości, a później po raz kolejny odpłynąć. Nie da się ukryć, że w duchu cieszyłem się jak dziecko. Czułem, że już po wszystkim. Wiedziałem, że Lennie jest przy mnie, a to dało mi, choć małą odrobinę poczucia bezpieczeństwa, którego zresztą ostatnio nie mogłem za bardzo doświadczyć. Z drugiej strony słysząc dziwnie stłumione dźwięki dookoła, nie przestałem się martwić o chłopaka. Koniec z końców słysząc głośniejszy wystrzał z jakiejś broni, wystraszyłem się, że mogło się coś stać. Zmusiłem się do jakiejkolwiek reakcji. Chciałem zrobić coś więcej od słabego wyszeptania jego imienia, ale samo to było lepsze niż nic. W sumie nie wiem, co mi odpowiedział. Odpłynąłem od razu po wypowiedzeniu tych dwóch sylab, składających się na imię.
Mój sen był jedną wielką czarną dziurą. Czułem, jakby moje ciało zaczęło spadać do tej bezdennej otchłani. Byłem sam jak palec. Nikt nie słyszał mojego wołania, aż do pewnego momentu, w którym ktoś złapał moją dłoń i wyciągnął stamtąd. Nagle znalazłem się na pięknej łące. Siedziałem na zielonej trawie, otoczony dookoła pięknie pachnącymi kwiatami. Dalej ktoś mnie trzymał za rękę, a gdy tylko spojrzałem na tą osobę, nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu. Był to mój ukochany. Już miałem się do niego przytulić, gdy nagle...
Gwałtownie poderwałem się w górę, otwierając oczy. Przez to na początku trochę zakręciło mi się w głowie, ale czułem się o wiele lepiej, niż wcześniej. Nie powiem, że jakoś dobrze, ale grunt, że mogłem już się ruszać. Obudziłem się skulony na jakimś fotelu. Byłem okryty jakimś kocem, a poza tym wciąż czułem na sobie to szpitalne wdzianko. Za nim w ogóle rozejrzałem się po pomieszczeniu, zauważyłem naprzeciwko dość dużą kanapę, na której leżał nieprzytomny Lennie. Nie wyglądał jakoś dobrze, a sam fakt, że ktoś się nad nim nachylał, ani trochę mnie nie uspokoił. Od razu bardzo cicho wstałem, łapiąc za ramkę z jakimś zdjęciem, która leżała na stoliku tuż przy fotelu. Zrobiłem parę kroków w stronę tej osoby, jednocześnie coraz wyżej podnosząc ramkę ze zdjęciem, by uderzyć tego kogoś w głowę. Chciałem również jak najszybciej sprawdzić, co z Lenniem. Nie zdążyłem zauważyć za dużo. Nie miałem za bardzo nawet jak się przyjrzeć. Gdy już byłem wystarczająco blisko tej osoby, uniosłem ramkę nad głowę i już miałem nią uderzyć tego kogoś, jednak zamarłem w bezruchu, słysząc:
- Ktoś ci w ogóle pozwolił to dotykać? - odezwała się osoba, która nachylała się nad Lenniem. Niestety nie wierzyłem w jej dobre zamiary, a w zasadzie jego, stąd taka, a nie inna reakcja. Był to męski głos, dość znajomy. Od razu trochę zdziwiony opuściłem dłonie, wciąż trzymając ramkę. - Proszę. Odłóż na miejsce. - wyraził się dość łagodnie, ale i stanowczo. Jednak wciąż nie byłem przekonany. Ta cała sytuacja w ogóle mi się nie podobała. - Ja mu tylko chce pomóc. - dodał, nie odwracając się nawet. Coś kazało mi uwierzyć w jego słowa. Grzecznie odwróciłem się, mając zamiar odłożyć ramkę na miejsce, jednak za nim to uczyniłem, spojrzałem na fotografię, która się tam znajdowała. Były tam trzy osoby. Jedną z nich miałem okazję poznać, a dwie pozostałe wyglądały na jego rodziców. Między innymi to właśnie on zabrał mnie do tego szpitala. Od razu ogarnęła mnie złość.
- Pomóc mówisz... - odezwałem się, zaciskając ręce na przedmiocie. Teraz już chciałem mu przywalić z całej siły tą ramką.
- Stracił dużo krwi. Trochę też czasu straciłem, by go od ciebie odkleić, ale udało mi się w porę zająć jego ranami. - oznajmił, na co ja od razu nad nim zawisłem, patrząc na Lenniego. Nie wyglądał na rannego. Był tylko trochę bledszy. Od razu chciałem spytać, co on za głupoty gada, ale ten mnie wyprzedził i zaczął wszystko wyjaśniać. - Wyjąłem kulę, a moja zdolność pozwala między innymi na uzdrowieniu czyiś ran. Oczywiście trochę czasu minie, za nim się obudzi, ale będzie z nim wszystko w porządku. - pokazał mi nawet kulę, którą wyjął z jego rany. Opowiedział mi również, że znalazł nas w drzwiach tego ośrodka. Przeczuwał, że może stać się coś złego i nie pomylił się. Lennie porządnie oberwał. Od razu chciało mi się płakać.
- Czemu w ogóle pomogłeś? - spytałem, kucając przy moim ukochanym, a tamtemu oddając ramkę ze zdjęciem. Naprawdę nie wyglądał tak źle, a widząc grymas na jego twarzy, pewnie znów śni mu się coś niedobrego.
- Tak po prostu. - odpowiedział, wzruszając ramionami. Nie chciał się za bardzo tłumaczyć, a ja nie zamierzałem drążyć. Najważniejszy był Lennie. Uroczo to wyglądało, jak tak w ramionach ściskał dość dużą poduszkę. Gładziłem go delikatnie po głowie, z lekkim uśmiechem na twarzy. Cieszę się, że znów mogę być przy nim. Chłopak parę chwil później odszedł od nas i zaszył się w jakimś innym pomieszczeniu. Dom wydawał się mi dość duży, a za oknem, pod którym była kanapa, widziałem kawałek zaoranego pola, a tuż koło niego jakąś zagrodę. Ciekawe, jakie zwierzątka tu mają. Ucałowałem w głowę Lenniego, a później się podniosłem, by wyjrzeć bardziej przez okno. O wiele bardziej mi się tu podobało niż w mieście. Właśnie jadąc do tego ośrodka, mijaliśmy po drodze różne pola i łąki. Nie mogłem się wtedy oderwać od szyby. Trochę stęskniłem się za naturą przez tę całą podróż. Dzięki pracy w cyrku miałem z nią o wiele większy kontakt i coraz bardziej było mi do tego tęskno. Brakuje mi tych nocy, które przesiedziałem na bezczynnym wpatrywaniu się w niebo.
- Jesteś może głodny? - usłyszałem niedługo później za sobą. Od razu się odwróciłem z uśmiechem, czując coś pysznego, a byłem głodny jak jakiś wilk. Miałem wrażenie, że nie jadłem od paru dni, co w sumie nie jest prawdą. Wbiłem wygłodniałe spojrzenie na kawałek ciasta, jaki trzymał chłopak. Od razu się zaśmiał, widząc moją minę i podał mi talerz. - Życzę smacznego.
- Dziękuję ci bardzo. - odpowiedziałem, wdzięczny za to, co zrobił. - Za wszystko. - dodałem już z pełną buzią.
Spędziłem z nim trochę czasu na rozmowie. Dowiedziałem się dużo ciekawych rzeczy. Choćby i nawet, że to farma jego ojca. W dodatku powiedział mi, że mają tu stadko owieczek. Oczarowała mnie ta wiadomość. Chciałem do nich iść od razu, dzięki czemu dostałem od niego parę ubrań. Czułem się jak najprawdziwszy farmer. Trochę za duża koszula w czarno-czerwoną kratę, a do tego też jakieś luźne jeansowe ogrodniczki. Lennie wciąż był nieprzytomny, a ciasto sobie było... A teraz już nie zostały nawet po nim okruszki.
Nie mogłem wytrzymać w domu. Czułem się nawet nieźle. Zawroty głowy jakoś bardzo mi nie przeszkadzały. Też mnie jeszcze dziś nie mdliło, dlatego wybrałem się do owieczek. Miałem niby tylko postać i poobserwować, ale...
Wszedłem tam do nich jako pies. Trochę je goniłem. Wyglądały tak śmiesznie, jak uciekały, ale zabawa nie trwała za długo. Padłem na trawę, zmieniając się w człowieka. O wiele szybciej się męczę i znów byłem trochę głodny... Wziąłem parę głębokich wdechów, a wtedy parę owieczek do mnie przyszło. Od razu z uśmiechem podniosłem się do siadu i przytuliłem się do jednej.
- Cześć. Co tam u was? - zapytałem żartobliwie, zaczynając głaskać drugą owieczkę. Po niedługiej chwili spojrzałem na werandę, z której był idealny widok na zagrodę tych puchatych chmurek. Miałem wrażenie, że ktoś mi się przygląda i się nie pomyliłem. Stał tam Lennie. - Oni tu mają owieczki!! - krzyknąłem do niego, a jedna z tych słodkich zwierzaków polizała mnie po głowie. Jednak gdy znów zmieniłem się w psa, by pobiec do mojego kochanego, wszystkie ode mnie odbiegły, jak oparzone.
(Lennie~? Owieczki są kochane, nie sądzisz?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz