Minęły cztery dni, a demon się nie wybudzał. Położyłem go na poduszce, aby było mu wygodniej i znalazłem dla niego ubranie – konkretniej, to poprosiłem krawcową z cyrku, o uszycie malutkich ubranek. Kiedy je otrzymałem, miałem ochotę się cicho zaśmiać. Były takie urocze, w swoim rozmiarze. Gdy ubierałem w nie chłopaka, starałem się być jak najbardziej delikatny, aby nic mu nie zrobić, gdyż miał na ciele kilka ran, które z czasem same się zregenerowały. Mimo wszystko najgorszy był czas czekania, aż się obudzi. Pozwoliłem sobie spać w jego przyczepie, aby mieć na niego ciągle oko. Przy okazji nauczyłem się robić herbatę (pierwsze kilka razy wychodziła okropnie), byłem tym bardzo podekscytowany, że po prostu zacząłem mówić do nieprzytomnego Vivi’ego, z nadzieją, że mnie chociaż słyszy. W dalszym ciągu spał. Wyglądał, jakby śniło mu się coś pięknego i ta myśl mnie pocieszała.
Kiedy mój stary przyjaciel, niedźwiedź, zaczął się o mnie martwić, przyszedł do cyrku i wywołał dość małe poruszenie. Szybko go zabrałem do lasu, gdzie wtuliłem się w jego puszyste futerko i mu się wyżaliłem. Siedziałem z nim kilka godzin, wysłuchując historii o natrętnej wiewiórce, która rzucała w niego szyszkami, o podłym lisie, który chciał go przechytrzyć, oraz o tym, że bardzo chciałby już jesień, aby móc łapać swoje ulubione łososie. Jakoś po południu wróciłem do przyczepy, przed wejściem usłyszałem cichutko, piszczący głosik. Gdy wszedłem do środka, okazało się, że demon się wybudził. Uśmiechnąłem się szeroko i podbiegłem do niego. Z wielką chęcią bym go teraz uścisnął… niestety jedyne, co mogłem zrobić, to wziąć na ręce i pogładzić jego główkę jednym palcem.
- Nie wygaduj głupot – usiadłem na krześle i uśmiechnąłem się do niego dość smutno. - Nic mi się nie stało, on nie zrobił mi żadnej krzywdy. A ty po mnie wróciłeś.
- Przecież mogłem do tego w ogóle nie dopuścić. Powinienem był to chociaż przewidzieć – mówił przybity.
- Przecież nie jesteś wyrocznią ani Bogiem. Ja też jestem temu winny, bo mu uwierzyłem – chciałem, aby przestał się obwiniać.
- Miałem cię chronić okej? Nie udało mi się... I tak to się skończyło – odwrócił wzrok.
- Jak się skończyło? - spojrzał na mnie. - Jesteśmy w cyrku, cali i zdrowi, ty się w końcu obudziłeś, a ja nauczyłem się robić herbatę – powiedziałem z uśmiechem. - Wszystko się dobrze skończyło.
- Tak sądzisz? Ale popatrz co się ze mną stało? I jak mam teraz stanąć w twojej obronie, co? - mówił już spokojniej.
- Z tego co pamiętam, to chyba ja cię uratowałem przed aniołem – powiedziałem w zadumie. - Więc sobie poradzę. Po za tym w cyrku jesteśmy bezpieczni, nie martw się.
- A jeżeli on wróci? Jak naprawdę spełni obietnice i wróci? Co mamy zrobić?! - zaczął panikować. Położyłem mu palec na główce.
- Póki nikogo nie zabijesz, nie może cię zabić. A w tej formie raczej tego nie zrobisz, a jak już wrócisz do normalnych rozmiarów, to też cię przypilnuje – uśmiechnąłem się szeroko. - Jesteś głodny? - po chwili kiwnął główką i wyciągnął w moją stronę swoje malutkie rączki. Serce mi się rozpływało na ten widok. Położyłem go sobie na ramieniu, a ten momentalnie się wtulił w moje włosy i policzek. Wstałem i ruszyłem do bufetu, aby wziąć stamtąd coś dobrego i coś, co można łatwo podzielić na mini kawałeczki.
- Robinku – jego głos był taki cieniutki. - Tak właściwie, to co to są za ubrania? I czemu nie mam bandaży? - zapytał.
- Nie zmniejszyły ci się, więc krawcowa uszyła ci nowe – wyjaśniłem.
Po chwili byliśmy już w bufecie, w którym podawali obiad, składający się z ryżu i truskawek. Nałożyłem jedną porcję i wróciłem z nią do przyczepy, ponieważ reszta pracowników i cyrkowców dziwnie się patrzyła na mnie i na Vivi’ego, który na chwilę zadyndał mi na włosie, kiedy pochylił się, aby sprawdzić, co nakładałem na talerz. W przyczepie nalałem do dużej szklanki sok jabłkowy, który demon trzymał w szafce. Postawiłem wszystko na stole, tak samo mini Vivi’ego.
- Ta truskawka jest taka wielka – powiedział wybałuszając oczka i momentalnie się do niej dobierając. Cicho się zaśmiałem i obserwowałem, jak demon wcina swój ogromny owocek. Potem nakarmiłem go kilkoma łyżeczkami ryżu, maczanego w słodkim, owocowym sosie. Sok także mu podałem na łyżeczce, aby nie wpadł do kubka, w którym mógł się kąpać. Gdy oboje byliśmy już najedzeni, położyłem głowę na stolę i zacząłem bawić się jego czterema ogonkami – w czasie jego snu, zdążyły mu dwa odrosnąć.
- Tak właściwie, to jak udało ci się mnie znaleźć? Opowiesz? - poprosiłem.
<Vivi? Opowiedz bajkę na dobranoc>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz