To moja wina. Jestem beznadziejnym narzeczonym i będę jeszcze gorszym ojcem.
Gdy zobaczyłem krew, zamurowało mnie. Gdyby nie kazał mi iść po lekarza, nie ruszyłbym się z miejsca. Byłem skołowany, zły oraz przestraszony. W mojej głowie pojawiły się same okropne rzeczy; martwe dziecko, zagrożenie życia dla Shu, jego nienawiść do mnie... biegłem na złamanie karku w stronę medyka, a kiedy ten usłyszał moją krótką wiadomość "coś stało się z dzieckiem", spokojnie wstał i kazał mi tu zaczekać. Kiedy on machnięciem dłoni zniknął z przyczepy, zostawiając mnie samego z Robinem, myślałem, że to jest odpowiedni czas na zawał. Nie mogłem przestać myśleć o tej krwi, coś musiało się poważnego stać. Byłem pewny, że to przez dzisiejszy incydent, zmęczenie, strach i stres spotęgowały się jeszcze bardziej.
- Co się stało? - zapytał spokojnie białowłosy. Popatrzyłem na niego przerażonym spojrzeniem, nie wiedząc, co powiedzieć. Co mogło się stać, no co? Dziecko umarło. Tyle krwi... na pewno nie przeżyło. - Chodź na zewnątrz – chłopak skierował się do wyjścia. Mimowolnie ruszyłem za nim i dopiero kiedy ciepły wiatr musnął moją twarz, poczułem łzy, które spłynęły mi po policzkach. Nawet ich nie zauważyłem.
Usiadłem z chłopakiem na ławce za przyczepą. Schowałem twarz w dłoniach, głęboko oddychając. Starałem się uspokoić, kiedy Robin ponownie zapytał, co się stało. Przez moment się nie poruszyłem. Gdy chciałem mu odpowiedzieć, miałem wrażenie, jakby wszystkiego zapomniał. Jedyne, co siedziało mi w głowie z dzisiejszego dnia, to ten obrazek, jaki zastałem w namiocie; klęczącego Shu z krwią między nogami. Długo się zbierałem, aby mu cokolwiek powiedzieć, a kiedy to już zrobiłem, poczułem ogromne wyrzuty sumienia. To ja wpadłem na pomysł wyjścia gdzieś razem, to ja zaproponowałem wspólną kąpiel, to przeze mnie okrążyły nas węże. To wszystko było moją winą, a Shuzo i dziecko przypadkowymi ofiarami.
Jeśli ono umarło, znienawidzę siebie.
- Wiesz, że dziecko nie musiało umrzeć – słysząc to, podniosłem na niego smutny wzrok.
- Co? - nie odpowiedział mi, zamiast tego wstał i ruszył w kierunku przyczepy. No tak, pewnie powiedział to tylko dlatego, abym się uspokoił i zwrócił na niego uwagę. Nie mając innego wyboru, niczym jakiś bezmózgi trup, ruszyłem za nim.
- Jak można zobaczyć na ekranie wyżej, dziecko jest całe i zdrowe. Więc moje gratulacje, nie poroniłeś.
Dziecko jest całe i zdrowe.
Powiedzieć, że kamień spadł mi z serca, to za mało. Miałem ochotę skakać z radości, przytulić narzeczonego, nasze dziecko, przestać się tym martwić. Niestety zawsze musi być jakieś "ale". Shu musiał ograniczyć wysiłek do minimum, a stres do całkowitego zera. Zacząłem się martwić, że jeśli nie ciąża, to wymęczą go te wszystkie polecenia.
- Ale... Naprawdę? - spojrzałem na niego. Wiedziałem, że nie wytrzyma, jeśli będzie musiał całe dnie leżeć.
- Będziemy ostrożni – odezwałem się w końcu. Czarnowłosy zatrzymał na mnie swój wzrok, ale nic nie odpowiedział.
- Więc skoro wszystko załatwione, możecie już sobie iść. Nie, żebym was wyganiał... ale sio – powiedział jak do małych dzieci, machając przy tym śmiesznie dłońmi. Mój narzeczony wstał i puścił Robina. Wyszliśmy z przyczepy w milczeniu i tak samo, bez wymiany żadnego słowa, doszliśmy do namiotu.
Tego było za wiele. Nie chciałem nawet wiedzieć, co przeżywał chłopak; w końcu to on nosił nasze dziecko. Czułem się taki bezradny, bezsilny. Byłem beznadziejny, jak mogłem do tego dopuścić? Chciałem tylko, abyśmy spędzili ten dzień nie myśląc o pracy, ślubie, tych wszystkich problemach, a wyszło jeszcze gorzej. Miałem ochotę się rozpłakać, ale nie mogłem. Musiałem być silny, jeśli nie dla siebie, to dla niego i dla dziecka.
W domu chłopak usiadł na łóżku i podkulił nogi. Patrzył tępym spojrzeniem na podłogę. Przez moment nie byłem wstanie się ruszyć, patrzyłem tylko na niego i wyobrażałem sobie, co by się stało, gdyby sytuacja okazała się znacznie gorsza. Kiedy w moim umyśle zaczynały pojawiać się wizje samobójstwa, podszedłem do niego i usiadłem obok. Przez moment żaden z nas się nie odzywał, aż w końcu go objąłem i lekko przytuliłem.
- Jak się czujesz? - zapytałem delikatnie.
- Jak? Beznadziejnie – pociągnął nosem. - Przeze mnie mogliśmy stracić dziecko. Dalej możemy – spojrzał na mnie czerwonymi oczami.
- To nie przez ciebie, to moja wina. Mogłem cię od razu stamtąd zabrać, jakoś nie pomyślałem, że przez strach może do czegoś takiego dojść – wyznałem. - Ale nie martw się. Jeszcze tylko pół roku – położyłem mu dłoń na brzuszku. Ciężko pomyśleć, że ten nienarodzony mały szkrab mógł umrzeć przez naszą głupotę.
- Słyszałeś, co mówił. Jedno potknięcie i nie wstanę. A co, jeśli nie dotrzymam ciąży? - w jego oczach ponownie pojawiły się łzy. Przysunąłem jego głowę do swojego torsu i przytuliłem.
- Nie myśl o tym, poradzimy sobie. Lekarz powiedział, że żadnego wysiłku i przemęczania się. W szyciu chyba nie przenosić ciężkich rzeczy, co nie? - Shu pociągnął nosem i pokręcił głową.
- Co to ma do rzeczy? - mruknął.
- To, że nie musisz rezygnować ze swojej pracy, którą wiem, jak bardzo uwielbiasz. Będziesz miał zajęcie, zajmiesz czymś umysł i wszystko będzie dobrze – zacząłem głaskać go po włosach. - Tylko obiecaj mi, że kiedy poczujesz się zmęczony, odpoczniesz – Shuzo bez marudzenia pokiwał twierdząco głową. - Kocham cię – pochyliłem się i ucałowałem jego czoło. - A teraz się połóż – puściłem go. Czarnowłosy popatrzył na mnie spokojnym wzrokiem i tylko pokiwał głową. Położył się na łóżku.
- Ale kładziesz się ze mną – dodał jeszcze. Lekko się uśmiechnąłem, po czym wykonałem jego polecenie. Chwyciłem go za rękę i złożyłem na niej lekki pocałunek. - Lennie... - Shu zamknął oczy. - Nie chce go albo jej stracić – powiedział łamiącym się głosem.
- I nie stracisz – przysunąłem się do niego. - Obiecuje ci, że tak się nie stanie. Za nim się obejrzysz, będzie go trzymał na rękach. Zobaczysz – chłopak już nic nie odpowiedział, pokręcił niezauważalnie głową i zasnął. Leżałem przy nim z dobre pół godziny, chciałem być pewny, że na pewno spał. Ja sam nie zmrużyłem oka, czułem się dziwnie wypoczęty, chociaż byłem strasznie zmęczony tymi wszystkimi emocjami, jakie mi dzisiaj towarzyszyły. Byłem wypruty z sił, chciałem płakać, wypuścić z siebie jakoś uczucia, ale tego nie zrobiłem. Zamiast tego zmusiłem się do wstania. Przetarłem zmęczoną twarz.
Jak tak dalej pójdzie, na prawdę może stać się coś złego.
Sam nie wiem, co by było gorsze – stracić dziecko, czy patrzeć, jak mój narzeczony się załamuje psychicznie. Nie mogłem do tego dopuścić. Wstałem i podszedłem do stolika. Wziąłem kawałek papieru i długopis, po czym napisałem "Wyszedłem do miasta, zaraz wracam". Położyłem ją przy maszynie do szycia i wyszedłem z namiotu.
Gdy byłem na miejscu, znalazłem jakąś księgarnie. W niej poprosiłem o książkę dla przyszłego rodzica; kobieta pogratulowała mi, po czym zaczęła przeszukiwać zawartość półek. Koniec końców podarowała mi książkę w jasnoniebieskich odcieniach z tytułem "W oczekiwaniu na dziecko". Kupiłem ją i wyszedłem, chowając do torby. To była tylko kwestia czasu, kiedy zakupię podobny egzemplarz; mimo wszystko moja wiedza na temat dzieci była okropna (w końcu nie sądziłem, że w tak młodym wieku zostanę ojcem będąc gejem).
Nim wróciłem do cyrku, zaszedłem jeszcze w parę miejsc; do kwiaciarni, do cukierni i do salonu dekoracyjnego. Z każdego miejsca wziąłem mini gazetki, które przedstawiały oferty na ślub. W końcu należało się wziąć za przygotowania. Miałem nadzieję, że to chodź trochę poprawi mu humor.
<Shu? Bądź silny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz