To ten dzień.
Dziś jest ten dzień.
Właśnie jeden z tych dni, które diametralnie zmienią moje życie nie do poznania. W zasadzie za dużo się nie zmieni, ale na tym tu serdecznym palcu pojawi się dzisiaj obrączka, a moje usta wypowiedzą uroczystą przysięgę.
Ja i Lennie będziemy małżeństwem.
Odkąd wstałem, moje ciało przepełniała mieszanka ekscytacji i dziwnego stresu. Z jednej strony chciałem skakać z radości, a z drugiej byłem ździebko przerażony tym, co ma się zaraz wydarzyć. Postanowiłem już dawno, że to właśnie z Lenniem chce spędzić resztę mojego życia i nie dopuszczałem w związku z tym do siebie żadnych wątpliwości. Grosza była ta cała ceremonia. Wszyscy goście, co jeśli coś pójdzie nie tak? Nie chciałem mieć w pamięci tego dnia, jako największego ślubnego niewypału. Już tragedią będzie, gdy się przewrócę na oczach wszystkich. Nawet nie chce myśleć, co gorszego mogłoby się stać, ale niestety Lennie po powrocie z miasta podsunął mi pomysł. Widząc jego minę, trudno było uwierzyć, że naprawdę ma ze sobą obrączki, a gdy mnie tak zostawił pod pretekstem sprawdzenia, jak się sprawy mają z przygotowaniami na polanie, byłem pewien, że raczej idzie szukać obrączek. Jednak mimo wszystko nie chciałem się martwić na zapas. Z obrączką czy bez Lennie zawsze będzie dla mnie najważniejszy na świecie. No może za parę miesięcy będzie musiał się podzielić tym byciem "najważniejszym na świecie" z naszym dzieckiem, ale na razie za bardzo wybiegam w przyszłość.
*
Czas mknął nieubłaganie, a mi zostało coraz mniej czasu na przygotowanie się. Chociaż co to było, przebranie się i dojście na polane. Gdybym chciał, to mógłbym się nawet z klasą spóźnić na własny ślub. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Lennie ciągle chodził coś sprawdzić albo w czymś pomóc, a ja nawet głupiego krzesła nie mogłem bezkarnie podnieść, ale co ja będę dyskutować z lekarzem. Nic mi to nie da, tylko niepotrzebnie się zdenerwuje. Nie pozostało mi nic innego, jak stosować się do jego zaleceń — odpoczywać i ograniczać stres do minimum. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Nie mogłem się doczekać całej ceremonii. Tak bardzo chciałem już wypowiedzieć przysięgę małżeńską, poczuć obrączkę na serdecznym palcu. Już oczyma wyobraźni widziałem, jak idę w stronę ołtarza pomiędzy oczarowanymi gośćmi, niczym najprawdziwszy król, ewentualnie jakaś zniewalająco piękna księżniczka. Widziałem też Lenniego, który na mnie czekał w tym pięknym garniturze, jaki miałem okazję mu zrobić. Uśmiechał się i gdy byłem już wystarczająco blisko, wyciągnął w moją stronę rękę. Za nim jednak zdążyłem za nią złapać, czyjś głos wyrwał mnie z mojej własnej wyimaginowanej ceremonii. Od razu otworzyłem oczy, dźwigając się w górę.
- Nie śpię. - oznajmiłem trochę niepotrzebnie i tak czułem się, jakby ktoś gwałtownie przerwał mi sen. Lennie akurat wrócił i z uśmiechem usiadł koło mnie. - Cześć, kochanie. - od razu się do niego przytuliłem, zaczynając merdać ogonem. - Jak się sprawy mają? - spytałem z czystej ciekawości.
- Wszystko gotowe. - skinąłem głową, zadowolony tą odpowiedzią. To była wręcz cudowna wiadomość i również wielka ulga. Wszystko idzie zgodnie z planem. Nie miałem się czym denerwować. - Goście też już się zaczynają powoli zbierać. - dodał, na co postawiłem uszy lekko zdziwiony. Chyba się pospieszyłem z tym niedenerwowaniem się.
- Ale... Jak to? - puściłem go. - Czemu teraz?
- Przecież została godzina do ceremonii. - wyjaśnił trochę rozbawiony. Pewnie moja mina była bezcenna. - Przyszedłem po garnitur.
- Chwila... To ile ja leżałem? - spytałem na głos w zasadzie samego siebie, wstając na równe nogi, jedynie słysząc za sobą śmiech Lenniego. Przecież to niemożliwe, żeby moja wyobraźnia pochłonęła mi tyle czasu... "Może serio spałem, zamiast tylko leżeć?" Zaczynałem się zastanawiać, ale nie miałem na to za dużo czasu. Naprawdę za bardzo się pospieszyłem z tym niedenerwowaniem się. To już zaraz nastąpi, a ja jestem w proszku i bezkarnie zasnąłem. Normalnie hit sezonu. Rozejrzałem się po namiocie, dostając nagłego zastrzyku energii.
- Hej, ale nie przejmuj się tak. Kotek, jeszcze jest czas. - zapewnił mnie Lennie, a ja, zamiast odpowiedzieć, po prostu wręczyłem mu garnitur, koszule, krawat, buty. Wszystko, co potrzebował i wskazałem na wyjście z namiotu. - Shu, proszę cię, tylko bez żadnych nerwów. - powiedział, wstając z łóżka. Wtedy już zacząłem go pchać w stronę wyjścia, a gdy już przy nim stanął, jeszcze raz na mnie spojrzał. Wtedy się do niego uśmiechnąłem, kładąc mu ręce na ramionach.
- Nerwy? Kochanie... Przecież to najpiękniejszy dzień w moim życiu. - odpowiedziałem o dziwo łagodnym i przepełnionym spokojem tonem, na końcu się z nim całując. Później już spokój odszedł. Tak samo, jak Lennie, mój już zaraz kochany mężuś. Musiałem wyskoczyć z tego szlafroku, zająć się swoją kreacją, wcześniej jeszcze uczesać jakoś tę czarną szopę na mojej głowie i dodatkowo się pomalować. Ja dalej nie mogę uwierzyć, że przespałem połowę czasu, jaką bym spożytkował na przygotowanie się.
Po prostu nie wierzę.
Pierwsze co zrobiłem, to złapałem za szczotkę, stając przed lustrem. Gładkie szybkie ruchy i w sumie tyle. Postanowiłem zrezygnować z welonu i miałem ku temu dwa powody: Po pierwsze nie chciałem z siebie robić jeszcze większej kobiety, niż powinienem (w końcu nic tego nie zmieni, że jestem facetem i nawet nie chciałbym tego zmieniać). A po drugie mój strój był na tyle inny, trochę krzykliwy (oraz zastanawiałbym się nad określeniem go słowem "awangardowy"), że welon wprowadziłby jedynie dodatkowy i niepotrzebny chaos. Wracając do tematu włosów, to nie miałem co z nimi zrobić. Nie były jakieś bardzo krótkie, ale też nie na tyle długie, żeby jakoś ładnie je spiąć. Poza tym były czarne. Bardziej pasowały mi na jakiś pogrzeb niż na takie pozytywne wydarzenie, jakim był ślub z facetem mojego życia, ale musiałem jakoś ten fakt przecierpieć. Chcąc nie chcąc nic z nimi teraz nie zrobię. Może i, tak czy siak, po tym wszystkim przefarbuje je na blond? Automatycznie zacząłem się zastanawiać, jakby zareagował Lennie na taką zmianę. W końcu to dzięki niemu mam teraz takie, a nie inne włosy. Jednak to również jest temat, na który nie miałem czasu. Po czesaniu przyszła pora na eyeliner, a potem już mogłem się zacząć przebierać.
Na końcu, gdy już miałem wychodzić obejrzałem się jeszcze raz dla pewności w lustrze. W zasadzie nie miałem już czasu. Powinienem już wychodzić, ale chciałem jakoś dodać samemu sobie otuchy. Przede wszystkim się uspokoić. Serce waliło mi jak oszalałe, a ręce aż drżały z podekscytowania. Szkoda, że nie mogę się podzielić swoim szczęściem z bliskimi... Choćby braćmi. O niczym nie wiedzą, a ja też nie wiem, co u nich słychać. Trochę to smutne, że mimo wszystko najbliższą mi tutaj osobą jest właśnie tylko przystojniak, z którym biorę ślub. Znów nawiedziło mnie to dziwne poczucie samotności... A pomyśleć, że i tak to moja wina. Kto wszystkich cały czas odtrącał i się od nich wszystkich odgradzał?
Cóż. Tak to czasem bywa, nie?
Jednak żadne takie myśli nie popsuły mi nastroju. Uśmiechnąłem się sam do siebie, poklepałem po ramieniu.
- Już zaraz twoje życie się zmieni, Shu. - trochę dziwne, że zacząłem mówić sam do siebie, ale wydawało mi się to lepsze niż nic. Jednak nie sprawiło to, że zacząłem się mniej stresować czy ekscytować. - Nie mogę się doczekać. - westchnąłem z uśmiechem na twarzy, a później wyszedłem z namiotu. Po drodze spotkałem Robina. Zgodził się, żeby odprowadzić mnie do ołtarza i chyba właśnie po mnie szedł. Z pewnością już wszyscy czekają tylko na mnie. Zacząłem się śmiać w duchu. Mam swoje spóźnienie z klasą, choć równie dobrze można to odebrać jako coś żałosnego. W końcu... Spóźnić się na własny ślub? Serio?
- Wszyscy już czekają. - odezwał się Robin. - Pięknie wyglądasz. - dodał jeszcze z uśmiechem.
- Dziękuję. - odpowiedziałem praktycznie od razu, łapiąc go za rękę. - W takim razie musimy się pospieszyć.
(Lennie~? W końcu nadeszła ta chwila <3)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz