Byłem już cały mokry. Dlaczego żaden z nas się nie domyślił, że coś nie gra z tą pogodą? Cisza przed burzą... pięknie nas złapała. Mokrzy i jeszcze zagubieni. To, że nie miałem pojęcia jak wrócić do cyrku, to jedno, gorszy był fakt, że nie miałem pojęcia gdzie był mój mąż. A jak wpadł do rzeki? Albo połamał nogę? Albo łapkę w tej postaci. Krzyczałem jego imię, mrużąc oczy, chcąc coś dostrzec w tej ulewie, ale prawda była taka, że nic nie widziałem. Wszystko było przesłonięte przez deszcz, a niemiłosiernie wiejący wiatr tylko pogarszał sytuację. Ale nie mogłem się poddać, musiałem go jakoś znaleźć. Przecież daleko nie mógł zajść!
W końcu zauważyłem kolorowe ubranie, jedyne, które wyróżniało się w terenie. Od razu wiedziałem, że to Shuzo, nie wiele osób nosiło tak kolorowe, jasne i ozdobione falbankami ubrania. Szybko do niego podszedłem i złapałem za ramionami. Podskoczył.
- Nareszcie cię znalazłem - krzyknąłem, aby usłyszał mnie w tej burzy.
- Co robimy? - przytulił się do mnie, a ja go mocno objąłem. Martwiłem się, że może się pochorować. - Którędy do domu?
- Nie wiem, ale już cię nie puszcze - zdjąłem z głowy kapelusz i wsadziłem do niego rękę. Po chwili wyciągnąłem coś na wzór folii. - Kurtka przeciwdeszczowa.
- Przecież i tak jesteśmy mokrzy.
- Ale nie będzie tak zimno od wiatru - zarzuciłem na niego ubranie. Od razu założył kaptur na głowę. Po chwili dla siebie także taki skombinowałem i założyłem. Potem złapawszy go za rękę, ruszyliśmy przed siebie w poszukiwaniu schronienia. Przecież nie będziemy spali w lesie na gołej ziemi w czasie ulewy.
Długo błądziliśmy po lesie, nie wiedząc którędy pójść i czy przypadkiem nie chodziliśmy w kółko. Wszystko wyglądało tak samo, a deszcz zamiast słabnąć, przybierał na sile z każdą minutą. Niebo co jakiś czas przeszywała biała wstęga albo poświata, w pewnym momencie zastanowiłem się, co by było, gdyby piorun trafił w drzewo. Pożar, a z nami co? Shuzo wyglądał na coraz bardziej zmęczonego, musiałem go za sobą ciągnąć. Ja sam nie traciłem siły, a raczej tak mi się wydawało, bo myślałem tylko o nim i o dziecku. W końcu ujrzałem jakieś nikłe światło. Od razu przyspieszyłem, okazało się, że nareszcie wyszliśmy z lasu, tylko stroną, której żaden z nas nie znał. Chociaż deszcz przesłaniał cały teren, widziałem kilka świateł palących się w jednorodzinnych domkach. Poprowadziłem Shuzo w ich kierunku. Chłopak, kiedy zobaczył, że nareszcie znajdziemy suche miejsce, nabrał trochę sił. Podeszliśmy do pierwszego domku i zapukaliśmy w drzwi. Długo nie czekaliśmy, już po chwili drzwi się otworzyły, a w progu pojawił się wysoki mężczyzna o siwych już włosach.
- Słucham? - zapytał niskim głosem.
- Dzień dobry, w lesie złapała nas burza i się zgubiliśmy. Czy moglibyśmy u pana się zatrzymać i trochę ogrzać? - popatrzył na nas zdziwiony, pierwszy raz spotykając się z podobną sytuację. Widząc, jak Shuzo zaczyna się trząść z zimna, pokiwał głową, po czym nas wpuścił do środka.
- Julien! Mamy gości! - krzyknął, zamykając drzwi. Zdjęliśmy kurtki i buty, wtedy na korytarzu pojawiła się starsza kobieta trzymająca bodajże pięcioletnią dziewczynkę. - Burza ich złapała, niech się ogrzeją - podszedłem do kobiety.
- Nazywam się Lennie - uśmiechnąłem jej dłoń. - A to Shuzo - wskazałem na trzęsącego się chłopaka, któremu włosy przykryły oczy.
- Julien. Zaraz przygotuje wam coś na rozgrzanie - odwróciłem się do mężczyzny, który przedstawił się jako Fabian. Weszliśmy do salonu, w którym siedziała jeszcze trójka osób.
- To nasze dzieci - odezwał się mężczyzna. - Christian - wskazał na najstarszego, ubranego w czarne ubrania. - Bellami - chłopiec siedział na kanapie i jak zahipnotyzowany oglądał telewizję. - Olivier - wyglądający na siedem lat chłopiec właśnie chował się za starszym bratem. - I Maddie - wskazał na dziewczynkę, którą trzymałą kobieta, a która teraz stała na środku pokoju i nam się przyglądała.
Rodzina była bardzo miła, aczkolwiek najstarsze rodzeństwo zniknęło w pokoju, więc ich już nie widziałem. Mniejsze za to od razu przyczepiły się do Shuzo, który miał rękę do dzieci. Ich matka przygotowała nam grzańca oraz gorącą wodę, aby wymoczyć stopy. Mężczyzna dał nam ubrania na przebranie, więc w ciągu pół godziny siedzieliśmy na kanapie, z gorącymi stopami w wodzie, ubrani w nieswoje rzeczy i owinięci kocem.
<Shuzo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz