Znowu zapadła cisza. Przekrzywiłem głowę, przyglądając się mu. Na zawsze? To była tak piękna wizja. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Szkoda tylko... Że niemożliwa...
- Tak... Oczywiście, że tak. Z największą chęcią przyjmę tę ofertę. - otarłem się o niego głową jak kot. - Wiesz, jak mnie ucieszyłeś...? Jednak... Nie wiem, czy to tak zadziała. - czule ogarnąłem włosy z jego twarzy. - Wiesz, chyba że ja jestem nieśmiertelną istotą... - wymamrotałem, kładąc po sobie uszy. - Na to chyba nie mogę nic poradzić. - pocałowałem jego czoło. - Słuchaj... To, co ci się przytrafiło, jest potworne... Żeby tak własny ojciec. - wymamrotałem. - Ale rodziny się przecież nie wybiera czyż nie, jeślibym go kiedyś znalazł... Nie ręczę za siebie. - zamruczałem, ocierając się policzkiem o czubek jego główki.
- Ale... Wiesz, że ja bym tego nie chciał prawda? - spojrzał na mnie jakoś tak smutno.
Odwróciłem wzrok i westchnąłem.
- No wiem... Ale nie mogę tego zrozumieć. Dlaczego nie, przecież on ciebie i twoją rodzinę skrzywdził w tak okropny sposób...
- Po prostu nie chcę, żeby ktoś cierpiał... Nawet jeśli sobie na to w jakiś sposób zasłużył...
- Jesteś za dobry dla tego świata, wiesz o tym? - westchnąłem, gładząc go po włosach. Po czym delikatnie przycisnąłem usta do jego czoła już po raz kolejny tego wieczora, a Robin zaśmiał się, słysząc moje słowa. - Mówię szczerze... Ale ponieważ cię kocham — mruknąłem, już się poddając. - To będę respektować twoje życzenie... A teraz chodź, nie stójmy tu zbyt długo, bo nas zima zastanie. - złapałem go za rękę, ciągnąc za sobą.
Noc zawsze była moją ulubioną porą, może to dlatego, że lisy raczej były nocnymi zwierzętami, może nie. Jednak sama noc była jak moja najlepsza przyjaciółka. Była w stanie ukryć wszystkie troski, otulając człowieka jak mroczny kwiat róży, swoimi aksamitnymi płatkami. Zdążyłem zapomnieć, o wszystkim złym co się zdarzyło, korzystając z chłodu nocy, towarzystwa białowłosego. Mogłoby tak zostać na zawsze. Wszystko się mogło ułożyć i od tego momentu trwać w jednej harmonijnej całości. Nawet ten drugi demon się nie wtrącał, nie widziałem go od jakiegoś czasu... Można by nawet powiedzieć, że zapomniałem o jego istnieniu tej nocy. Nawet zwierzęta jakby zapomniały o strachu, nie uciekały w popłochu jak w dzień. To zerkały, to znów wracały do swoich zajęć. Jakoś żadna rozmowa nie była potrzebna, starczyła nam widać nasza własna obecność. Jednak podczas tego spaceru, dopłynąłem chyba za daleko. Może nawet coś mówił, jednak umysłem byłem całkiem gdzie indziej. Nie, żebym robił to celowo... Lecz zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby tak... Faktycznie zostać we dwoje na zawsze? Ja i on... Była to doprawdy wspaniała wizja, która aż wyczarowała mi uśmiech na twarzy. Nawet zacząłem się zastanawiać, jakby to miało wyglądać. Może by chciał dom... Z dużym ogrodem... Na pewno jakieś zwierzęta... Ale nie psy... Byleby nie psy...
* * * * * *
Minęło parę tygodni, może miesiąc i wszystko było przez ten cały czas spokojne, wręcz błogie. Dni mijały leniwie, jednak nie przeszkadzało mi to ani trochę. Może nawet było zbyt miło. Nie przywykłem w sumie do tego. Samo wrażenie, że jest nam jakoś za dobrze, pod sam koniec zaczęło mnie wręcz wprowadzać w paranoję. Można by nawet powiedzieć, że byłem jakiś nieobecny przez ostatnie parę dni. Ciągle się rozglądając, słuchając, sprawdzając, z której strony może nadejść owe wyczekiwane zagrożenie. Faktycznie się w końcu zjawiło... Albo może nie... Może jednak poparłem w kompletną paranoję... Jednak przyniesiono do mnie chorego... Stwierdzili, że go nie znają, jednak że ludzie są, jacy są, chcieli pomóc. Oni go może nie znali, ale mi wystarczyło parę minut, by go poznać.
Nachyliłem się nad kozetką, mierząc demona wzrokiem. Skąd on się tu wziął...?
- Yukito... Powiedz mi, co ty tu robisz. - oparłem się łokciem o kozetkę, tak żeby móc podtrzymywać na dłoni głowę.
Przeniósł na mnie wzrok, Naprawdę wyglądał, jakby nie bardzo kontaktował, czy też nie bardzo wiedział, gdzie się w tym momencie znajduje.
- F...Fiodor — wyszeptał jedynie, tak cicho, iż sam przez moment nie miałem pewności, co powiedział.
Gdy znaczenie tego imienia do mnie dotarło... Zmroziło mnie. Chłodny dreszcz przeszedł mi po karku. Cała sierść się zjeżyła. A jednak... Miałem dobre przeczucie. Czyli wrócił, czy to wszystko to była pułapka. Od razu przeskanowałem drugiego demona wzrokiem, nie widziałem na nim nic niepokojącego, to niestety niczemu nie dowodziło. I co teraz? Stwarza zagrożenie dla wszystkich, lecz wyrzucić go nie mogę... Byłoby to nieetyczne dla innych. Zacząłem się powoli przechadzać po gabinecie, już czując wzrastające poirytowanie. Nagle usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi i och jak znajomy dla moich uszu głos. Przeważnie bym się ucieszył, ale w tej sytuacji... To było potworne, co on tu robił. Odwróciłem się zaniepokojony.
- Heeeej, przyniosłem ci coś dobrego, bo wiem, że pewnie jak zawsze nic od rana nie jadłeś. - mówiąc to, białowłosy się uśmiechnął, pokazując torbę najwyraźniej z zamówieniem z jakiejś restauracji.
Aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Niestety wpuścić go tu nie mogłem, ryzyko, że ten demoniczny pomiot szatana coś uknuł, była zbyt duża.
- Hej skarbie... - podszedłem do niego, nie dając mu zajrzeć dalej do środka, nerwowo przy tym machając ogonem. Szybko pocałowałem go w czoło. - Bardzo ci dziękuję, ale w tym momencie mam ręce peeełne roboty. - westchnąłem, kładąc po sobie uszy. - Możesz to, proszę rozłożyć u siebie, tooo przyjdę i potem razem zjemy, co ty na to. - spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem.
Widać było, że trochę go zdziwiła taka reakcja, jednak pokiwał koniec z końców głową.
- To do zobaczenia. - cmoknął mnie w usta i w końcu poszedł.
Chwilę za nim patrzyłem, po czym wróciłem do mojego pacjenta. Nie wyglądał, jakby miał powiedzieć cokolwiek więcej. Znów zacząłem go uważnie oglądać, tym razem wreszcie łapiąc go za rękę, żeby dokładnie się przyjrzeć skórze. Cóż był jakoś nienaturalnie blady. Jednak nie było żadnych oznak, z jakiego powodu by miał tak wyglądać. Trochę ruszał ręką, coś tam mamrotał, aż tu nastąpiła cisza. Zastygł w bezruchu. Zdziwiony przeniosłem wzrok na pacjenta.
Co jest, umarł czy ja-
Aż mi własną myśl przerwało, gdy zobaczyłem jego wzrok. Tak jakby zwierzęcy, głodny...? Wpatrywał się we mnie, nie mrugając i nagle się zerwał. Za nim zorientowałem się, co się dzieje, poczułem nieprzyjemny ból w ręce, którą instynktownie się zasłoniłem. Ugryzł mnie... Ch*lera mnie ugryzła... Faktycznie było z nim coś cholernie nie tak. Wyrwałem mu rękę z zębów, sam sycząc na demona. Od razu też zdrową ręką przycisnąłem go za szyję go posłania. Na moje szczęście akurat miało pasy, w razie jakbym musiał przeprowadzić operację na żywej istotce. Trochę miałem problem z zapięciem go tę jedną poszkodowaną ręką, ale że jestem sprawną istotą, to poradziłem sobie całkiem nieźle. Pstryknąłem palcami, żeby jeszcze nałożyć runy, na skórzane paski, tak żeby będąc oczywiście demonicznym bytem, nie mógł się wyrwać. Po tym wyszedłem cały poirytowany, wręcz trzaskając za sobą drzwiami.
Zacząłem oglądać ranę, sam nie wiedząc, dokąd idę. Nie wyglądała za dobrze i nie chciała się goić... Co już samo w sobie było dziwne. Z tego wszystkiego nie zauważyłem, że tak właściwie to nogi mnie do Robina poniosły. Skoro już tu byłem... Uprzejmie zapukałem do drzwi i zajrzałem do środka.
- Czeeeść słońce ty moje, szybko się uwinąłem, więc jestem? - zaśmiałem się, zaciągając rękaw kimono, żeby ukryć ranę.
( Robin ? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz