Wiedziałem, że pech był nieodłączną częścią mojego życia, ale nie nazywałem tego „pechem”, tylko „brakiem szczęścia”, ponieważ było to za słabe, by móc nazywać pierwszym określeniem. Od tygodnia jednak twierdziłem, że pech mnie w krótce zniszczy. Zaczęło się od czegoś prostego, porwałem nowe buty, zgubiłem klucze do przyczepy, które znalazły się na drugi dzień, wylądowałem w kałuży głębszej, niż się wydawało. Kiedy wpadłem do studni, wiedziałam już, że ktoś tam na górze zaczyna się mną bawić. Czułem się jak szmaciana laleczka, której życiorys pisze naznaczony ponurymi śladami życia sześćdziesięcioletni człowiek. Tak jakby sądził, że przywołanie burzy podczas spaceru po lesie i zrzuceniu mi na głowę gałęzi sprawi, że jego zdradliwa żona rzuci kochasia i do niego wróci. Był z błędzie, tak samo jak ja, myślący, że zaraz to się skończy.
Równie dobrze mógłbym nie wychodzić z przyczepy, jeśli chciałem przeżyć, ale pech nie mógł się ciągnąć całe życie, a nawet dłużej, niż tydzień. Musiałem ćwiczyć, aby nie wyjść z wprawy i nie stracić mojego cudownego przydomka „Nożownik”, które znali nieliczni – czyli ci, którzy chcą się mnie pozbyć.
- Uważaj jak rzucasz! – z zamyślenia wyrwał mnie damski głos. Diane spojrzała na mnie jednocześnie wkurzonym i wystraszonym wzrokiem. Znowu straciłem kontakt z rzeczywistością, zamykając się w swoim małym świecie, przez co następny nóż nie poleciał w tarczę, ale w jej różowe buciki, które trzymała w rękach. Podobne różowe baletki miała siedmiolatka leżąca ze mną w szpitalu po wypadku. Przy jej łóżku leżało obuwie. Mówiła, że jak wyzdrowieje z białaczki, zostanie słynną baletnicą. I z tego co pamiętam, raz się nie obudziła. Lekarze powiedzieli, że przenieśli ją do innej sali, ale ja wiedziałem, że tak ciężką i zimną dłoń ma tylko trup.
- Przepraszam – wymamrotałem i schowałem noże. Poszedłem po resztę wbite w tarczę, aby schować je pod płaszcz. Jeden nóż, drugi, trzeci… jak na złość czwartego nie mogłem wyciągnąć. Siłowałem się z nim dobre kilka sekund, a kiedy w końcu go wyrwałem, poczułem, jak ostrze przejeżdża mi po policzku. Przez moment to ignorowałem, krew poleci i przestanie, niestety kiedy czerwona ciecz poplamiła moją bluzę, przyłożyłem dłoń do policzka. Dobrze wiedziałem, jak ciężko jest się pozbyć krwi z ubrania. Ruszyłem w kierunku przyczepy, ignorując spojrzenia cyrkowców. Krew spływała mi między palcami i dalej lądowała na ramieniu. Przeklinając dotarłem do mieszkania, gdzie szybko zdjąłem ubranie i wrzuciłem do zlewu, odkręcając wodę. Następnie przegrzebałem szafki i wyciągnąłem szeroki plaster. Podchodząc do lustra, wytarłem dłoń i przygotowałem wodę utlenioną. Po szybkim zdezynfekowaniu szerokiej, ale płytkiej rany na twarzy, zakleiłem ją plastrem i wróciłem do zlewu, zakręcając wodę. Zasypałem krew proszkiem do prania i zostawiłam, mając zamiar zmyć to wieczorem. Ubrałem nową bluzę i wyszedłem z przyczepy. Głód odzywał się już w drodze do pola namiotowego, ucieszyłem się więc, kiedy w stołówce pokazały się naleśniki z bitą śmietaną. Nałożyłem sobie dwie porcje na talerz i przygotowałem herbatę. Stojąc przy gorącym kubku i wdychając aromatyczny zapach pomarańczy, odsunąłem się do tyłu, aby podnieść leżącą na ziemi chusteczkę. Szanujmy się i nie bądźmy syfiarzami, prawda? Okazało się jednak, że czasami lepiej ignorować takie rzeczy, ponieważ gdy odsunąłem się do tyłu, potrąciłem kogoś, jednocześnie tracąc naleśniki z talerza, które po wygięciu łokcia ześlizgnęły się z talerza. Spojrzałem z ponurą miną na mój obiad, a następnie odwróciłem się do jegomościa.
- Mam co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony czego tu lazłeś, nie mogłeś kawałek dalej? No kilka centymetrów. Z drugiej mogłem zignorować tego śmiecia przy stole – tak czy siak podniosłem chusteczkę na stół. – I po obiedzie. Dobrze, że nie wyliczają każdemu z nas porcji, prawda? Chociaż nie wiem, jak tak będzie, to chyba ich pozabijam – ścisnąłem dłonie w pięść. – A ty? Czego się gapisz? Nie możesz się ode mnie odsunąć? – zadarłem głowę do góry, patrząc na wyższego ode mnie chłopaka.
Vogel? Daj trochę przestrzeni xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz