W bufecie dzisiaj podawali wegetariańskie danie, czyli pieczone ziemniaki z marchewką. Mimo, iż nie byłem fanem warzyw, ten obiad bardzo mi posmakował, nawet na tyle, że przestałem się martwić wydarzeń sprzed kilkudziesięciu minut. Te zwierzęta... chociaż chłopak zapewniał, że są spokojne, jedno z nich było zainteresowane swoim panem, a drugie chyba kwiatkiem, wyrastającycm z ziemi, nie wierzyłem mu. Każdy tak mówi o swoim pupilku. Ile razy spotkałem się z sytuacją, jak właściciel zapewniał, że jego słodka, futrzana kuleczka miłości nie jest w stanie nikogo ugryźć, a potem ktoś, najczęściej ja, padałem ofiarą tego ugryzienia? Będzie chyba z pięć razy. I żeby nie było, niczego im nie zrobiłem. Dwa na prawdę były agresywne, pozostałe trzy były przypadkami. Jeden gryzł się z innym psem i kiedy słabszy zaczął uciekać, wpadł na mnie i ze strachu udziabał mnie w rękę. Drugi własnie wychodził od weterynarza po kastracji i chyba był świadomy, co mu zrobili i chcąc wyładował na kimś swoją złość, ugryzł mnie w kostkę (chociaż tak na prawdę jakaś kobieta popchnęła mnie na niego). Trzeciego psa już nie pamiętałem, bo byłem mały, ale do dziś mam ślad zębów na udzie. A tygrysy są gorsze od psów...
Po obiedzie postanowiłem poćwiczyć. Jak zawsze poszedłem w swoje ulubionego miejsce, czyli nad jezioro, gdzie był stały dostęp do wody, która ugasi pożar, jaki wywołam. Znalazłem się tak po jakichś dwudziestu minutach. Cisza i spokój - idealne warunki dla kogoś tak płochliwego, jak ja. Wyciągnąłem ręcę i zacząłem ćwiczyć.
Musiałęm to sobie przyznać, każdego dnia szło mi coraz lepiej. Jednak to nie oznaczało, że chociaż raz w tygodniu nie traciłem kontroli. Akurat dzisiejszy dzień był tym, w którym straciłem. Często nie potrafiłem wyjaśnić, co powodowało nagłe trzęsienie się rąk, które były pierwszym objawem utraty kontroli. Nie chcąc niczego podpalić, szybko odrzuciłem latające płomienie na ziemię, w kierunku wody, jednak los znowu zrobił ze mnie osła.
Niech ktoś mi powie, jakim cudem można nie zauważyć wielkiego tygrysa, pijącego wodę z jeziora? Niech ktoś mi powie, jakim trzeba być półmózgiem, aby takiemu zwierzęciu przypadkowo podpalić ogon?
Nigdy tak szybko nie uciekałem przed niczym, jak dzisiaj. Rozzłoszczony tygrys, zaraz po ugaszeniu ogona w wodzie, zaczął mnie gonić. Chociaż uciekałem ile sił miałem w nogach, zwierzę szybko mnie dopadło, a ja zacząłem krzyczeć. Tygrys wbił zeby w moją łydkę, a ja mimowolnie rozsiałem wokół siebie ogień, który ufmorował sie w ścianę. Zwierzę było ode mnie odcięte, ale nie wiedziałem, na jak długo. Stworzyłem ogniste ściany wokół siebie, znajdujać się wtedy w czyms, na wzór zamkniętej bariery. Zwierzę krążyło wokół ognia i czekało, aż jakiś płomieć go przepuści.
- Pomocy!
Na ratunek przyszła mi Layla. Potem się okazało, że miejsce, w jakim się zanjdowałem, miała przeznaczyć na nowe zabawy dla najmłodszych, a widząc ogień, szybko pognała w jego stronę. Uspokoiła zwierzę i zapewniła mnie, że nic mi już nie grozi. Nie wierzyłem jej, ale nie byłem już w stanie kontrolować ognia. Zabrałem płomienne ściany, a tygrys posłał mi mordercze spojrzenie.
- Jak to się stało?
- Przypadkowo podpaliłem mu ogon. Ale to był stuprocentowy przypadek! Nie widziałem go jak stał przy brzegu, jego jasne futro jakoś się zlało z wodą i... - zabrakło mi tchu. Dziewczyna kucnęła obok mnie i kazała głęboko oddychać. Potem spojrzała na ranę i skrzywiła się.
- Chodźmy stąd - pomogła mi wstać. Trzymając mnie pod pachą, ruszyliśmy w kierunku cyrku. Zwierzę szło po jej stronie, nadal bacznie mnie obserwując.
- Layla, Ozyrys, co się stało? - pierwszą osoba, jaką spotkaliśmy po drodze, była Gatta. Popatrzyła na nas, potem na moją nogę we krwi, a na koniec na zwierze. - Zabije Arche... jak do tego doszło? - dziewczyna stanęła po mojej drugiej stronie i również wzięła mnie pod pachę. Wyjaśniłem jej, co się stało.
Poszliśmy do lekarza. Vivi mnie wyśmiał, że nie zauważyłem ogromnego kota przy brzegu, a Layla poszła po Pika.
Pielęgniarz opatrzył moja ranę i twierdząc, że jeśli nie zrobię niczego podobnego, nie będzie potrzeby mi niczego amputować, owinął ranę w bandaż i dał leki przecibólowe. Od razu je wziąłem. Gdy zjawił się Pik, ruszyliśmy do namiotu właściciela tego tygrysa.
- Czemu tutaj jesteście? Szukacie czegoś? - zapytał zaspany chłopak. Pik podszedł do niego, potem kazał mi podciągnąć nogawkę spodni.
- Twój tygrys ugryzł go w nogę - wskazał na moje bandaże.
- Ale przypadkiem - dodałem szybko, ale Pik nie był tym zainteresowany.
- Arche, nie możesz wypuszczać swoich zwierząt samopas, nawet, jeśli są niegroźne, miłe i nam pomagają, bo może zdarzyć się wypadek - jasnowłosy spojrzał na moją nogę, a potem na mnie.
- A co się stało, że cię ugryzł? To do niego niepodobne.
- Przypadkiem podpaliłem mu ogon - wypaliłem cicho, praktycznie pod nosem. Czułem, że tabletki zaczęły działać i ból stopniowo słabł.
<Arche?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz