Pobiegłem ile sił w nogach, w nie wiadomo jaką stronę. Wbiegłem do lasu i nie patrzyłem, gdzie się kierowałem. Nie szukałem drogi, nie szukałem dusz, nie szukałem studni. Moim jedynym celem była ucieczka – jak najszybsza i jak najdalsza od tego wszystkiego. Tatuaże nie chciały zgasnąć, ciągle świeciły się jasnym promieniem, tworząc ze mnie uciekającą latarkę. Pomimo tego określenia, które pojawiło się w moich myślach, wcale nie było mi do śmiechu. Bałem się i dokładnie tak, jak kiedyś. Ten strach był dla mnie nie zrozumiały, odczuwałem go i uciekałem, niczym spłoszone zwierzę. Zachowywałem się jak one, nie panowałem nad emocjami i właśnie tak samo było teraz. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć, dopiero kiedy zabrakło mi tchu, a niedotleniony mózg zmusił mnie do postoju, ze zmęczenia zaczynałem się uspokajać.
Nie miałem pojęcia, dokąd dobiegłem. Wszędzie rosły drzewa, żadnej drogi, żadnych dusz. Jakby wszystko zgubił gdzieś w tyle. Byłem tutaj sam. To była bardzo głęboka samotność, nie było wiatru, żadnego szumu liści, żadnych drgań. Jakbym znajdował się w pustym lesie.
Oparłem się o drzewo i osunąłem się na dół, aby usiąść na ziemi. Schowałem twarz między kolana i zacząłem rozmyślać. Musiałem się stąd wydostać, bardzo chciałem wrócić do Viviego, schować się jakoś w jego kimonie, który lubił tak nosić i nie opuszczać go, aż do śmierci. Jednak, żeby to zrobić, musiałem się stąd wydostać. Ten chłopczyk mówił, ze muszę znaleźć miejsce, do którego chce wrócić. Ale w jakim sensie? Jeśli znajdę o miejsce, to znaczy, ze do niego wróciłem, czyż nie? A może znowu miałem szukać studni? Nie chciałem tego robić. Studnia aktualnie była jedną z tych gorszych miejsc, w których chciałbym przebywać. To dziwne uczucie, niczym z koszmaru, że ktoś na ciebie patrzy, obserwuje, jest za tobą, ty go nie widzisz, a on tylko czeka i patrzy. Wyobrażając to sobie, poczułem ciarki na plecach.
– O co im chodzi z tym światłem? – zapytałem samego siebie, zmieniając temat.
Nagle usłyszałem ćwierkot. Było to ciche i krótkie, ale wyraźne i bliskie. Podniosłem głowę i ujrzałem na gałęzi białego ptaszka. Obserwował mnie z lekko przechyloną głową. Był taki… blady. Zaćwierkałem, pytając go, czy może mi pomóc. On zaćwierkał i…
– Nie rozumiem cię – o dziwo nie byłem zdziwiony. Fakt, że nie rozumiałem tutaj zwierzęcej mowy, był zwyczajny. To miejsce należało do Riddle’a, to, że znajdowało się przede mną zwierzę, to już było coś. – Szkoda, może mógłbyś mi pomóc. Nie mam pojęcia co robić – powiedziałem cichutko. Ptaszek znowu wydał głos, przeskoczył z nóżki na nóżkę, po czym do mnie podleciał. – Rozumiesz mnie? – zapytałem z nadzieją. Białe zwierzątko zaćwierkało. – Nic nie rozumiem, ale wezmę to za tak. Mógłbyś mi pokazać wyjście? – zwierzę w tej chwili zdawało się mnie nie rozumieć, ponieważ zeskoczyło na ziemię i zaczęło dziobać trawę. Westchnąłem. – Dziwne to miejsce – wyciągnąłem przed siebie nogi, jakimś cudem trochę się relaksując. Pomogło mi w tym oglądanie ptaszka, skaczącego po ziemi i dziobającego trawę.
Zauważyłem również, że tatuaże przestały świecić. Zaczynałem mieć wrażenie, że tutaj działały inaczej. Świeciły, kiedy okrążyły mnie dusze, a one mnie nie skrzywdziły. Coraz mocniej świeciły, kiedy działo się coś strasznego, a ja chciałem uciekać. Zgasły, kiedy się zrelaksowałem.
- To naprawdę dziwne miejsce.
- Prawda – usłyszałem czyjś głos. Podniosłem głowę i w pierwszej chwili nikogo nie zauważyłem. – Nie rozumiesz go, bo jest tu już zbyt długo – śledząc głos, spojrzałem w górę. Na gałęzi, nade mną, siedział kolejny, biały ptaszek. Patrzył na mnie mądrymi oczkami.
- A ty? – zapytałem cicho, myśląc, że to jakiś podstęp.
- Za krótko, aby nie móc się z tobą porozumieć – wyjaśnił, po czym zeskoczył z gałęzi i rozkładając skrzydła, opadł powoli na moje kolano. – A ty nie przypominasz tych wszystkich ludzi – przekrzywił główkę w bok.
- Bo nie jestem stąd. Riddle mnie tu sprowadził.
- Król? – przez moment milczałem, aż w końcu wzruszyłem ramionami. Nie byłem pewny, czy on nim był, może w tym świecie owszem.
- Król czego?
- Tego świata. Inne ptaki powiedziały, że stworzył ten świat, by chować w nim swoje skarby.
- Jakie skarby.
- Wszystkie. Uczucia, ofiary, wspomnienia.
- Przecież to jest bezsensu, po co robić coś takiego – zmarszczyłem brwi. Ptaszek przeskoczył na drugie kolano i tylko mi się przeglądał, pewnie nie znając odpowiedzi. – A ci ludzie? Te dusze?
- To jego ofiary. Większość jest pogrążona w ciemności – słysząc to, zdałem sobie z czegoś sprawę.
- Potrzebują światła – stwierdziłem.
- Raczej pragną – skwitował ptaszek. To było wyjaśnienie, dlaczego te wszystkie dusze do mnie lgnęły. Byłem dla nich światłem.
- Myślisz, że można je stąd jakoś wyciągnąć? – ptak nie odpowiedział, tylko znowu przeskoczył na drugie kolano. – Eh, nawet jeśli, to teraz to bez znaczenia. Jestem w pułapce, nie mogę wrócić do swojego świata – stwierdziłem, odchylając głowę bardziej do tyłu i opierając ją o drzewo. – Chyba powinienem znaleźć studnie, ale gdzie, którą, jaką… one są przerażające.
- Studnie to zły wybór. To pułapki – przez moment mi zabrakło powietrza.
- Czyli nie ma stąd wyjścia? – ptak rozłożył skrzydła i wzniósł się w górę. Przez moment myślałem, że mnie zostawi, odleci i nie wróci. Nie wiem, czy poradziłbym sobie bez jego obecności, która dodawała mi otuchy.
- Wyjście jest w namiocie. Chodź, pokaże ci – słysząc tą informacje, na nowo we mnie pojawiła się nadzieja. Szybko wstałem i popatrzyłem, jak ptak leci między drzewa. Nim zacząłem biec, spojrzałem za siebie, na pierwszego ptaka, z którym nie mogłem rozmawiać. Nie było go już tam. – Nie zostawaj w tyle – mój przewodnik wrócił. – Jeśli Król wróci, nie będę mógł ci pomóc – oznajmił.
- Dlaczego? – nie dostałem odpowiedzi. Ptak poleciał znowu między drzewa, a ja pobiegłem za nim. Musiałem się dostać do namiotu, nim Riddle mnie znajdzie.
| trochę wcześniej |
Rozzłoszczony Shuzo wyszedł z namiotu lekarza, trzymając dziecko mocno w ramionach. Nie mógł w to uwierzyć; z Robinem ewidentnie było coś nie tak, a Vivi zdawał się nawet tego nie zauważyć! Mały Yuki odczuwając negatywne emocje swojego ojca, zaczął cichutko płakać. Dopiero po usłyszeniu szlochu czarnowłosy się uspokoił, przestał wyzywać Vivi’ego pod nosem i skupił się na synu, próbując go uspokoić.
- No już już… - bujał lekko wystraszonym synkiem, zaczynając z nim rozmawiać o tym, co będą robić po powrocie do namiotu. Rozmowę tą przerwał czyjś głos.
- Cześć Shu – chłopak podniósł głowę do góry i spojrzał na Robina. Przytulił do siebie dziecko.
- O, cześć Robin. Wiesz co, trochę się spieszę, Lennie zaraz wróci z próby – chciał go wyminąć, ale białowłosy zagrodził mu drogę. Sporo czasu minęło, odkąd pierwszy raz się poznali, po tym czasie Robina wyciągnęło trochę w górę.
- Wracasz od Vivi’ego – bardziej stwierdził, niż zapytał. – Coś dolega małemu? – zapytał, a Shu pokręcił głową. Po chwili jednak zmienił zdanie.
- Tak, zaczął kaszleć. Na szczęście to nic poważnego – Robin się uśmiechnął, a Shuzo pomyślał, że to był inny uśmiech, ten nie należał do Robina.
- To dobrze. Miłego dnia – białowłosy puścił ojca z dzieckiem. – Chociaż czekaj – zatrzymał go. – Właśnie mi się przypomniało, że Pik miał dla ciebie ważną wiadomość i prosił, abym cię sprowadził do jego namiotu – wyjaśnił.
- Dobrze, zaraz do niego pójdę.
- Zaprowadzę cię, ostatnio zmienił sobie namiot. Pewnie przez małego o tym nie wiedziałeś – zaproponował, kładąc mu dłoń na ramieniu, a następnie wskazując kierunek.
- Rzeczywiście coś mnie ominęło – stwierdził niepewnie i oboje ruszyli do namiotu.
<Vivi? Riddle? Wciągam w to jeszcze drugą rodzinkę>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz