Połowa z nas ma jakiś życiowy cel: dorobić się majątku, poślubić sławnego piosenkarza, polecieć na Hawaje, kupić sobie złoty tron, być psią mamą, utopić w rzece rybę. Większa część drugiej połowy skupia się na tym, aby przeżyć dzień tak, jakby to był ich ostatni: są żywi, czasem narwani, można by powiedzieć, że głupio-odważni, ale starają się być szczęśliwymi. W tej pozostałej garstce ludzi znajdują się ja i jeszcze wielu innych, którzy tak naprawdę nie mają ani celu życiowego, ani celów dniowych. Nie posiadając celu, co mi pozostało? Podążanie za nim. Tym bardziej, że jeśli złapanie sprawcy tego całego żartu było moim celem, potrzebowałem jego pomocy – nawet, jeśli się sam do tego nie zamierzałem przyznać.
Ruszyłem za nim, trzymając w rękach watę cukrową. Kiedy ją ostatnio jadłem? Nie pamiętam, może jak byłem mały. Na pewno ją jadłem, gdy mieszkaniem z wujami, oni robili wszystko, aby mnie uszczęśliwić przez pewien okres. Przykre jest, że z czasów, które z nimi spędziłem, w głowie najbardziej utrwalił mi się ich głos, wymawiający te kilka słów: Ciesz się, póki jesteś z nami. Jutro możesz już tu nie przyjść. Jak się dzisiaj czujesz? Ludzie mówią, że przed ostatnim dniem zawsze jest lepiej. Teraz, gdy to wspominam, uśmiecham się. Czuje małą satysfakcję, że ich przeżyłem; prawie. W rzeczywistości wujowie jeszcze żyli i mieli się dobrze, ale ze świadomością, że zwalczyłam chorobę, czułam się tak, jakbym miała przeżyć jeszcze sto lat i zatańczyć na ich grobach.
- Co dalej będziesz robił? – zapytałem, z policzkami wypchanymi watą, która zaraz się rozpuściła. Uśmiechnąłem się sam do siebie, gdy poczułem tę słodycz.
- Mam jeszcze kilka maszyn – wyjaśnił. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Aż tyle się ich tutaj psuje? Chyba lepiej kupić nowe – stwierdziłem z lekkim rozbawieniem, sądząc, że ma na myśli zepsute przedmioty.
- Stare nie są takie złe, do wyrzucenia nie nadaje się nic, gdzie trzeba wymienić śrubę, a połowa jest nowa i trzeba ją skręcić – sprostował wszystko, zerkając na mnie, na co tylko odwróciłem wzrok i mruknąłem coś pod nosem, kontynuując się zajadanie słodyczą. Gdy został ostatni kawałek, Vogel sięgną ręką i go zabrał. Zmarszczyłem brwi i groźnie obserwowałem jego dłoń, gdybym mógł, samym wzrokiem bym ją odciął. Mimo tego nie odezwałem się.
Cały nasz dzisiejszy czas został poświęcony na ustrojstwa, jakie Vogel miał za zadanie naprawić, złożyć, sprawdzić i przenieść. Można powiedzieć, że mu pomagałem; w miarę swoich możliwości. Czy ja nie miałem swoich obowiązków? Może i miałem, ale w tej chwili czułem się jak najgorszy śmieć, gdy wchodziłem do głównego namiotu, by poćwiczyć rzucanie nożami, a wszyscy spoglądali na mnie jak na podpalacza. Ponad to, wątpiłem, aby Pik był „zadowolony”, że ćwiczę z pozostałymi członkami trupy (a w szczególności z Diane). Więc co mi pozostało? Łażenie i gnębienie Vogela – chociaż ja bym nie nazwał tego tak, ponieważ dostarczałem mu sporo rozrywki swoim marudzącym na wszystko monologiem oraz pomagałem mu, gdy byłem w stanie. Czy to nie wystarcza, aby stwierdzić, że nie byłem taki zły?
W ciągu tego krótkiego dnia, dwie maszyny zostały na nowo skręcone, a trzy naprawione. Gdy Vogel naprawiał przedostatni przedmiot, poczułem ogromny głód, ale nie zamierzałem sam iść do bufetu. Za długo już mu się naprzykrzam, aby go teraz zostawić. Czekając cierpliwie, aż ukończy swoje dzieła, a małe dzieci będą mogły cieszyć się maszyną do popcornu i lodów, zastanawiałem się, co my tak naprawdę zamierzamy zrobić. Złapać złodzieja – tylko jak? Istniało wiele scenariuszy, podpalacz mógł się dzisiaj nie zjawić, a my niepotrzebnie zmarnujemy noc na czekanie, zamiast na spanie, podpalacz może być od nas sprytniejszy i tym razem nas weźmie za ofiary, podpalacz może być silniejszy lub szybszy i ucieknie nam, podpalacz…
- Jumper, podaj mi klucz – Vogel wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na niego pustym wzrokiem, potem na jego dłoń i palec, który wskazywał jakiś przedmiot przy moich nogach. Szybko zorientowałem się, czego chce, dlatego po chwili kucnąłem, chwyciłem przedmiot i mu go podałem. – Zgaduje, że myślałeś o nadchodzącej nocy – powiedział, przykręcając śrubę. Usiadłem na ziemi i przytaknąłem.
- Co, jeśli go nie złapiemy, a on już tu nie wróci? – wypowiedziałem swoje wątpliwości na głos.
- To wtedy musimy chociaż zobaczyć jego twarz, aby wiedzieć, kogo szukać – powiedział to spokojnie, nie przerywając swojej pracy. Zobaczyć jego twarz… a następnie zmusić siłą do gadania. Tak, to jest plan.
Trzymając się tego pomysłu, dotrwałem z pustym brzuchem do bufetu, gdy Vogel skończył pracę na dziś.
– Wiesz, że mogłeś wcześniej przyjść tu zjeść? – spojrzałem na niego, gdy byliśmy już przez bufetem. W tym momencie odezwał się również mój brzuch i zdałem sobie sprawę, że złota rączka cały czas go słyszała.
- Przecież wiem – nie wiedziałem co odpowiedzieć, dlatego uderzyłem go lekko w ramię, po czym wszedłem do środka. W powietrzu unosił się pyszny zapach kolacji. Jakiej? Jeszcze jej nie dostrzegłem, ale nie ważne co to by było i tak to zjem. Może oprócz wątróbki.
<Vogel? Czas się przygotować>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz