Kiedyś, jeszcze nim poznałem Shuzo, miałam okropne sny, przez które się nie wysypiałem. Walące mi się na głowę budynki, szukanie schronienia przed niebezpiecznymi zwierzętami, czasami dziwne przerażające postacie o niezidentyfikowanych kształtach, chcące mojej długiej i bolesnej śmierci – to tylko niewielka część tego, co mój umysł potrafił wykreować. Często miałem za sobą nieprzespane noce, które były powodem mojej złości i roztargnienia. Potem gdy obok mnie pojawiła się taka osoba jak czarnowłosy, czasami blondyn, z dwoma osobami w jednym ciele, polepszyło mi się. Koszmary zniknęły, pojawiały się o wiele rzadziej, co pozwoliło mi na lepszy sen, a co za tym idzie – lepsze samopoczucie i życie. Ćwiczenia były prostsze, występy bardziej spektakularne, a ja nie byłem już tak zmęczony i podirytowany każdą najmniejszą błahostką. Mogłem swobodnie żyć.
Przynajmniej przez jakiś czas. Gdy na świat przyszło małe dziecko, znowu borykałem się z brakiem snu. Wstawaliśmy do małego na zmianę, a jednak to wystarczało, abym odczuwał poranne zmęczenie. Mówię o tym, ponieważ od tego wszystko mi nawróciło. Koszmary ponownie odwiedziły mój umysł, z tą różnicą, że nie zrywałem się w środku nocy z krzykiem, ponieważ znałem przebieg tych snów. Zamiast tego po prostu co jakiś czas budziłem się z głębokiego snu, by leżeć obok męża z zamkniętymi oczami i czekać albo na sen, albo na świt.
Było lepiej, niż kiedyś. Nie pałałem złością do każdego i wszystkiego, ale moja koncentracja osłabła. Moje własne sztuczki zaczynały mnie nudzić i nie miałem pojęcia jak mam zaciekawić widownie. Moja głowa nie rodziła żadnych pomysłów, a ja przestałem czerpać przyjemność z prób. W końcu zamiast na próby, zaczynałem odwiedzać miasto albo spacerowałem po lesie, w nadziei, że spokój jakoś mi pomoże.
Jednak spokoju nie było. Cały czas ten osiłek krążył wokół czarnowłosego. Shuzo zapewnił mnie, że nie mam się o co martwić, ale im częściej widziałem siłacza, tym łatwiej się denerwowałem, a im częściej byłem wkurzony, tym rzadziej pojawiałem się na próbach.
Nie okłamywałem Shuzo, że opuszczałem teren cyrku, w końcu każdy, kogo by spotkał przyznałby, że zniknąłem, nie oznaczało to jednak, że nie miałem problemów. Czarnowłosemu z czasem przestało się to podobać, więc zacząłem brać ze sobą syna, aby go trochę odciążyć, ale nie o to chodziło. W końcu zapytał mnie, co się ze mną dzieje, ale ja nie potrafiłem odpowiedzieć.
I w tym momencie do naszego namiotu wszedł ten znienawidzony przeze mnie osiłek. Gdy zobaczył nas razem siedzących obok siebie na skraju łóżka, ja trzymający głowę na rękach, a Shuzo mnie obejmujący, przystanął i na moment wyglądał na skołowanego, ale szybko wyciągnął przed siebie kolorowy strój.
- Smiley prosi, żeby zaszyć – uśmiechnął się do Shuzo.
- Nie mogła ona go przynieść? – zapytałem ostro. Osiłek wzruszył ramionami.
- Chciałem być pomocny – przekręciłem oczami, a Shuzo wstał, aby wziąć od mężczyzny strój. Gdy widziałem, jak większy subtelnie dotyka dłoni mojego męża i perfidnie patrzy mu się w oczy, by po chwili spojrzeć na mnie z chamskim uśmieszkiem, dając mi do zrozumienia, że nie jestem dla niego żadna przeszkodą, nie wytrzymałem.
Bądźmy szczerzy, ale nie miałem szans z tym kolosem. Jego biceps był wielkości mojej głowy, więc nie zamierzałem z nim walczyć. Pozbyłem się go jednak w inny sposób.
- Gabe, chcesz zobaczyć świetną sztuczkę? – zapytałem. Koleś spojrzał na mnie z lekka zdziwiony, ale zaraz podszedł do mnie i stanął naprzeciwko. Zadarłem głowę do góry, miałem wrażenie, jakbym stał pod jakimś ogromnym posągiem. Jestem pewny, że dla zrobienia lepszego efektu (na moim mężu) napiął jeszcze mięśnie.
- Jaki czarodziejko? – naprawdę go nie lubiłem i coraz bardziej działał mi na nerwy.
- Spodoba ci się – zdjąłem z siebie kapelusz. – Mogę ci go nałożyć? – Gabe się zaśmiał, ale się zgodził.
Prawdę mówią, że silni bywają bardzo głupi.
Tłumaczyłem, jak działa mój kapelusz; myślę i wyciągam. A jak to działa w drugą stronę? Tak samo. Myślę i wsadzam, a to znika. Nie ma wyjątków, dlatego gdy wsadziłem na głowę Gabe’a mój kapelusz, który swoją drogą był na niego za mały, szybkim ruchem wciągnąłem olbrzyma do środka, przesuwając kapelusz w dół, aż zniknął po same stopy.
- On był moim problemem – przyznałem w końcu.
<Shu? Na chwilę pozbyliśmy się go>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz