12 lut 2017

Akuma CD Rue

Zapomniał o bólu dłoni i poczuł, jak jego ciało zamiera, a myśli związują się w jeden wielki supeł na parę chwil. Wszystko działo się tak szybko- najpierw prawie został postrzelony, a potem zjawiła się Rue, która uratowała mu życie, ale jednocześnie odebrała je jakiemuś człowiekowi. A teraz klęczy na kolanach, ze spuszczoną głową i walczy z łzami, przynajmniej tak mu się wydawało. Puszczając swoją dłoń, wreszcie otworzył usta, by coś powiedzieć. Tyle, że żadne słowa nie przychodziły. Zamiast tego zauważył czerwoną plamę na prawym ramieniu dziewczyny. Czyli oberwała? Natychmiastowo do niej podbiegł, przebywając parę, może paręnaście metrów. Nie był dobry w pocieszaniu, więc nawet nie miał zamiaru się za to zabierać, przynajmniej nie w tej chwili.
- Pokaż.- Jego głos był łagodny, ale nadal roztrzęsiony. Nie mógł uwierzyć, że zabiła dla niego człowieka. A może wcześniej już to robiła, zabijała? A teraz nie ubolewa nad tym, tylko umiera z powodu zadanej rany? Wykrwawia się? Gdy podniosła na niego wzrok, przygryzł nerwowo wargę. Z nią było na prawdę źle. Przez moment patrzyli sobie w oczy, ale Akuma wreszcie opamiętał się i nie czekając na pozwolenie, naciągnął rękaw rozpiętej kurtki oraz bluzki tak, by móc zobaczyć ranę. Mimowolnie spojrzał na obojczyki dziewczyny, ale szybko się na tym przyłapał. Przecież ona została postrzelona, musi się ogarnąć.
-Cholera...-Mruknął cicho, gdy uświadomił sobie, że nie ma ze sobą plecaka z bandażami. Przeklął jeszcze raz, czy on zawsze musi wszystko zepsuć? Zacisnął pięść zdrowej dłoni, po czym ponownie spojrzał na ranę.
- Nie jest za ciekawie.- Jego głos coraz bardziej przepełniała obojętność, jakby mówił do zupełnie obcej osoby o sprawach biznesu.- Musimy wracać. Później zajmiemy się tym wszystkim.- Miał nadzieję, że go posłucha i wstanie. Jednak nic takiego się nie stało, ona nadal klęczała na ziemi, jakby go tam w ogóle nie było. Nie wiedział, co powiedzieć. Nigdy nie widział jej załamanej. A do tego okropnie pociesza. Nie wiedział, co zrobić. Zaciągnąć ją w stronę cyrku? Powtórzyć swoje wcześniejsze słowa? A może zrobić małą terapię? I wszystko przy okazji spieprzyć jeszcze bardziej?
- Dziękuję ci.- Powiedział w końcu, obracając się i siadając obok niej, opierając łokcie na zgiętych kolanach. Patrzył na nią cały czas mówiąc te słowa. Ku jego zdziwieniu, odwróciła głowę w jego stronę, spoglądając tymi niegdyś pełnymi radości i zapału oczami, a teraz wyrażającymi własną bezsilność oraz emocje związane z popełnionymi zbrodniami. Gdzieś tam w oddali widać było, jak bardzo cierpi, chociaż starała się to kryć. I tutaj nie chodziło tylko o ranę.
- Za co?- Wybełkotała tak cicho... Wiedział, że to byłą wina załamania psychicznego oraz ściśniętego gardła. Nadal a nią patrząc, odpowiedział beztrosko:
- Za to, że mnie uratowałaś. Bo dyby nie ty, leżałbym teraz na ziemi z kulką w głowie.- Powiedział, wykonując nieznaczne ruchy brwi, jak to już miał w zwyczaju robić.
- Dziękujesz mi za zabicie człowieka?- Niemal by się rozpłakała, a przynajmniej tak mu się wydawało. Na moment przeniósł wzrok na otaczający ich las. Wszystko była tak cicho, tak spokojnie, jakby nic właśnie się nie wydarzyło.
- Nie. Za takie rzeczy się nie dziękuje.- I tutaj pożałował, że to powiedział, gdyż ponownie spuściła głowę, tym razem chowając ją w dłoniach.- Ale to nie jest koniec świata. Zabiłaś, by mnie uratować. Zrobiłaś to instynktownie. Chciałaś tylko uratować życie. To prawda, ktoś na tym ucierpiał, ale z tej sytuacji nie było innego wyjścia. Ktoś musiał paść trupem, a wypadło na niego. Jednak pomyśl- gdybyś ni pociągnęła za spust i patrzyła, jak umieram, czułabyś się lepiej? Nie twierdzę, że musisz mnie lubić. Tak na prawdę, to sztuką jest znosić moje towarzystwo. Chodzi mi o to, że patrzenie na umieranie znajomej osoby, gdyż bało się zgrzeszyć, potrafi boleć jeszcze bardziej, niż to drugie. Zabiłaś, gdyż nie miałaś wyboru. A Bóg wybacza.- Powiedział na sam koniec, ujawniając jednocześnie swoją religię. W końcu zawsze trzeba w coś wierzyć, prawda? Chociażby w nadzieję. A w jego przypadku, był to sam Bóg.
- Ale ja nie zabiłam tylko jego!- Wybuchła, z zamkniętymi szczelnie oczyma. Położył dłoń na jej niezranionym ramieniu.
- Ile ludzi byś nie zabiła, jeśli będziesz żałować, on ci pomoże. Ja też ci pomogę. Trudno pogodzić się z zabiciem kogoś, ale ty jesteś silna. Ja cię znam, a przynajmniej na tyle by móc stwierdzić, iż nie zabiłabyś bez powodu. Musiało grozić tobie lub komuś śmiertelne niebezpieczeństwo.
-Jestem mordercą.- Powtórzyła.
- Nie, nie jesteś. Zabiłaś, ale nie jesteś mordercą W żadnym stopniu. Morderca powinien gnić za kratkami. Morderca lubi zabijać, morderca zabija z zimną krwią. A ty siedzisz na zimnej ziemi, obwiniając się za ich śmierć. Ale czy oni robiliby to samo, gdyby zabili ciebie? Nie. Oni są mordercami, a nie ty. Ty nigdy nie będziesz mordercą. Ty zawsze pozostaniesz sobą. A teraz, otwórz oczy, proszę.- Teraz jego głos brzmiał pewnie i opanowanie. Tak jak myślał, pocieszanie szło mu drastycznie źle.
<Rue?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz