W chwili, gdy cała konstrukcja legła w gruzach, myślał, że dostał zawału. Chociaż sam był sobie winien, był zły, ale nie na siebie. Nawet nie wiedział na co, po prostu takie uczucie go opętało. Możliwe, że na to, iż faktycznie musi wyglądać jak małpa, jak to stwierdził przed chwilą Vogel. Zacisnął szczęki, dłonie już zaczynały go boleć. Wtedy usłyszał od Vogela, że musi po prostu przedostać się na brzeg za pomocą wcześniejszej poręczy, teraz pojedynczej belki. Zgromił go spojrzeniem. Przecież to oczywiste, chyba, że wybudują tratwę. Problem w tym, że wysportowany to on nie jest. Może i szybki oraz zwinny, ale w żadnym stopniu silny. Gdy puszczał jedną dłonią chwiejną belkę, dostawał mini zawału myśląc, że sobie nie poradzi. Później szło mu o wiele łatwiej, ale nadal musiał się nieźle trudzić Trudno mu się oddychało, dłonie ślizgały mu się przez wilgotne od płynącej wody drewno oraz od własnego potu, całe ramiona miał zesztywniałe, ręce niemiłosiernie go bolały, do tego zbierało mu się na kaszel. Co prawda nie bał się zmoknąć, ale własna duma mu na to nie pozwalała. Nie miał zamiaru bardziej się upokorzyć. Tyle, że zaczynał z wolna panikować. Dopiero, gdy ujrzał przed sobą dłoń chłopaka, poczuł niewielką ulgę. Czyli jest już niemal na brzegu. Tylko trochę... Jednak teraz naszły go wątpliwości. Chociaż jego starania poszłyby na marne, odczuwał ogromną chęć wciągnięcia go do wody. Tym samym zamoczyłby i siebie, ale właśnie na to go korciło. Ale przecież właśnie doszedł do brzegu... W dodatku już raz dzisiaj byli mokrzy i na pewno jego kompan nie ma ochoty na ponowne przebieranie się. Podjął szybką decyzję - dał sobie pomóc. Z wdzięcznością, choć ledwie rozpoznawalną, chwycił za jego dłoń i dał się pociągnąć na pewny grunt. Odsapnął głęboko, czując, jak pieką go płuca. Jakim cudem ludzie lubią coś takiego? Przecież tam się człowiek po prostu dusi! Po paru głębokich oddechach, z dłońmi na kolanach, uśmiechnął się krzywo i wypowiedział niewyraźne słowa podzięki.
- Mówiłem, że tak będzie. Ale warto było zobaczyć cię udającego dzikie małpy. Wyglądałeś, jakbyś szukał bananów - śmiał się z niego.
- Ha, ha. Bardzo śmieszne, doprawdy. Następnym razem wciągnę i ciebie i mnie do tej lodowatej wody. Wtedy to ja będę miał okazję zobaczyć mokrego psa walczącego o życie z nurtem rzeki - odpowiedział, ale mimo wszystko czuł się pokonany. I w grze na słowa, i jeśli chodzi o tę całą akcje z zawiśnięciem pośrodku rzeki.
- Wolę być mokrym psem, niż małpą - po tych słowach zapanowała cisza. O ile tak można określić śpiew pierwszych ptaków, głośny, aczkolwiek uspokajający się oddech Akumy, szum wody w rzece oraz szelest gałęzi, trawy oraz pozostałości liści na ziemi. Przyjemne dla ucha, aczkolwiek muzyki nie zastąpi. Rozglądnął się na boki. A więc gdzie teraz? Był pewien, że jego towarzysz zadawał sobie to samo pytanie. Druga strona rzeki podpada, chyba, że by ją przepłynęli, jakimś cudem przeskoczyli lub najzwyczajniej obeszli, co było chyba niemożliwe.
- Masz coś?- spytał w końcu, nie mogąc dłużej wytrzymać tej "ciszy". Czarnowłosy chłopak wykonał nieznaczny ruch ramionami dając tym samym znak, że nie jest pewny tego, co mówi.
- Podobno jest tu gdzieś jakieś jezioro. Nigdy tam nie byłem, więc nie wiem, jak tam dotrzeć. Podobno przy lesie, tylko tyle wiem - streścił swoją całą wiedzę dotyczącą owego jeziora w paru zdaniach. Akuma udał, że się zastanawia, ale odpowiedź była oczywista.
- Brzmi ciekawie - powiedział tylko tyle, zastanawiając się w którą stronę powinni iść. Końcem końców poszli wzdłuż rzeki. To pewnie niezbyt mądre, gdyż ta nadal nie prowadziła na skraj lasu, a raczej wydawała się ich prowadzić bardziej w głąb niego, jednak nie zmieniali kierunku.
< Vogel? Brak weny doskwiera ;-; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz