Czas mijał nam bardzo szybko na rozmawianiu, jedzeniu pyszności i oczywiście oglądaniu filmu. Nie wiem dokładnie, czy dziewczynie spodobał się film, ale nie zasnęła, a to już coś. Ja za każdym razem przeżywam ten film tak, jak za pierwszym razem, ale rozumiem, że nie każdy musi go lubić, a zwłaszcza osobnik płci pięknej, jakkolwiek stereotypowo to zabrzmiało. Z drugiej strony, dwóch umięśnionych facetów bez koszulek… nieco zakrwawionych, spoconych, posiniaczonych… No dobrze, rozumiem, że nie podzielała mojego entuzjazmu. Jednak mi, główny bohater z ksywką „Włoskiego ogiera” przypadł do gustu już za pierwszym razem, gdy go widziałem, czyli dawno temu.
Sama natomiast wolała oglądać filmy animowane. Również je lubiłem. Były przyjemne, mądre i zabawne.
- Jak mogłaś wskoczyć do dziupli? – zapytałem ledwo łapiąc oddech.
- Ty przez cały dzień siedziałeś w kurniku! – odgryzła się również ze śmiechem.
Wyglądaliśmy pewnie dziwnie. Oboje rzucaliśmy się na łóżku mówiąc na zmianę jakieś śmieszne teksty, albo przypominając sobie głupie sytuacje, a potem wybuchając śmiechem.
- Albo… albo… albo… - nie mogłem wydusić z siebie dużo patrząc jak kawałek ciastka, który Rue wzięła do buzi prawie jej wyleciał. – „Jesteś mój milordzie” – powiedziałem udając poważny głos.
- Gdzie masz tą koszulkę? – szybko zorientowała się o co chodzi.
- Poczekaj tu chwilę… - nakazałem i podbiegłem szybko to szafki z ubraniami i znalazłem w niej koszulkę, po czym ją założyłem, tamtą rzucając byle gdzie. – Tadam! – krzyknąłem pokazując się jej w t-shircie.
- No, czyż ona nie jest idealna? – spytała wskazując na ciuch.
- No oczywiście, przecież sama ją wybierałaś – przypomniałem znowu siadając obok.
- Pamiętam to! – krzyknęła i znowu zaczęliśmy się śmiać.
Potem było jeszcze gorzej, jeśli to w ogóle możliwe. Brechtaliśmy z byle powodu. Wtedy nawet mucha była zabawna. Bolał mnie brzuch, ale ponoć mówią, że śmiech to zdrowie. Jeśli to prawda, to ja już chyba jestem nieśmiertelny.
Chwilowo się opanowałem i spojrzałem na zegar. Było już dość późno. To znaczy, nie, żeby dwudziesta druga to dla mnie ciemna noc, jednak ja mógłbym siedzieć tak razem jeszcze długie godziny, a ona pewnie niedługo będzie chciała iść.
- Masz jakieś płyty z muzyką? – zapytała już dość spokojnie. Ruchem głowy wskazałem jej półkę z płytami, a ona podeszła do niej.
Chwilę później stało się to, czego nie przemyślałem, a czego powinienem się obawiać. Rue stała z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami trzymając w ręku płytę One Direction.
Nieco się przeraziłem i sekundę później znalazłem się obok, żeby jej ją zabrać, oczywiście na marne.
- O mój Boże – powiedziała powoli robiąc duże przerwy między słowami. – Azucar słucha One Direction! – zapiszczała
- Wcale nie! Kupiłem ją dla siostry! – próbowałem się bronić, ale na marne. Ona już wiedziała. Podskakując i nucąc jedną z ich piosenek włożyła płytę do radia.
Tak, słucham ich, ale nie tylko. Nie jestem ich wielkim fanem, po prostu mają spoko piosenki... Oprócz nich uwielbiam Bastille, ale oczywiście Rue musiała zwrócić uwagę na tą jedną płytę, spośród dwudziestu innych.
Usłyszałem pierwsze dźwięki piosenki „What makes you beautiful”. Dziewczyna zaczęła tańczyć i śpiewać, a ja pokręciłem przecząco głową.
W końcu wzięła mnie za rękę i nuciła piosenkę dalej.
Spojrzałem w jej rozbawione oczy i uśmiechnąłem się.
- Baby you light up my world like nobody else, the way that you flip your hair gets me overwhelmed,
but when you smile at the ground it ain't hard to tell – zacząłem śpiewać coraz głośniej tekst, który doskonale znałem.
- You don't know, oh oh, You don't know you're beautiful – wykrzyczeliśmy wspólnie skacząc.
Potem krzyczeliśmy tekst i skakaliśmy poruszając głowami w rytm piosenki.
Skończyliśmy, gdy ktoś zapukał do drzwi i uświadomił nam, że jest cisza nocna, więc musimy siedzieć cicho.
Gdy zamknąłem drzwi wybuchliśmy śmiechem, ale zmieniłem płytę na spokojniejszą i rozłożyliśmy się na łóżku podjadając żelki.
Nawet nie zauważyłem, gdy zrobiliśmy się coraz bardziej senni, aż w końcu oboje zasnęliśmy poddając się spokojnej melodii.
< Rue? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz