- O, matko, dlaczego ja? – jęknęłam, czując, jak oblewają mnie zimne poty. Absolutnie niczego nie zrobiłam Gatcie, dlaczego miałaby mnie posądzać o czary? Otuliłam się mocniej moim ciepłym kocykiem, sama nie wiem, czy z nerwów, czy też nadchodzącej fali niechęci do świata wokół. Dlaczego w ogóle White mi o tym mówił? Przez głowę przemknęło mi, że to na pewno jakaś pułapka; co, jeśli są w zmowie? Co, jeżeli powiem mu, że jest naprawdę fajny i mi się podoba (czego, rzecz naturalna, nie zrobię), a do namiotu wbije cała trupa, śmiejąc się i mówiąc, że to nagrali?
White spojrzał z powrotem na swój portret. Na sto procent myślał teraz, że jestem dziwna. Albo, że jestem jego psychofanką (bynajmniej póki co NIE byłam, tak mi się zdawało). Albo, że jest taki interesujący – i piękny jak z obrazka (co w sumie było prawdą, ale NIGDY, przenigdy bym mu tego nie powiedziała), że aż randomowe osoby chcą mieć jego facjatę na tablicy korkowej w swoich czterech ścianach.
Wtem naszło mnie pytanie – niepozorne, a jednak tak trudne do zadania. Właściwie nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ale właśnie w tym – najgorszym, tak na marginesie – momencie zaczęłam potrzebować odpowiedzi. Wynurzyłam się więc zza mego ciepłego kocyka i, odliczywszy od trzech, wzięłam oddech i spytałam:
- White…?
- Tak? – odparł, przenosząc wzrok na mnie, widocznie trochę zdziwiony, że odezwałam się tak sama z siebie. W sumie to nie dziwiłam mu się, zapewne postrzegał mnie jako jakąś niemowę. Dziwaczkę. Aspołecznego naleśnika.
- … ile ty w ogóle masz lat? – dokończyłam, wypuszczając nagromadzone w płucach powietrze. Chłopak uśmiechnął się wesoło, zapewne spodziewając się jakiegoś bardziej niesamowitego.
- Dziewiętnaście. A ty? – zapytał.
O, Boże. Rozmawiam z d z i e w i ę t n a s t o l a t k i e m. Jest pełnoletni. Starszy. I rozmawia ZE MNĄ. Dlaczego nie znajdzie sobie przedmiotu śmieszków w swoim wieku? Dlaczego W OGÓLE się ze mną zadaje? Jest starszy, przystojny i charyzmatyczny – mógł mieć KAŻDĄ dziewczynę. Całą trupę cyrkową (o wieku zbliżonym do jego), wszystkich, dosłownie. Ale mnie? Mógł, rzecz jasna, mieć, ale na pewno nie chciałby. Automatycznie stałby się człowiekiem, któremu inni bardzo współczują i składają wyrazy żalu.
- Lottie…? – moje przemyślenia/obawy (niepotrzebne skreślić) przerwał lekko rozbawiony głos White’a.
- Ja…? – och, nie, to było najgłupsze pytanie, jakie mogłam zadać – … Ja mam szesnaście lat.
To zdawało się go nie ruszyć. Dlaczego?
A może tak sprytnie ukrywa swe emocje?
Mam przekichane. „Miłość mojego życia” już się do mnie nie odezwie. Trzeba szybko zmienić temat – albo wymazać mu pamięć.
- Eeee… - to MUSIAŁO brzmieć okropnie sztucznie - … co powiesz na… mały… spacer… gdzieś?
- Spacer?
- Mhm… - o, nie, pogrążam się - … w jakieś miejsce. Do miasta, albo coś… Nie wiem. Pewnie nie chcesz. Znaczy, mam nadzieję, że chcesz, ale pewnie nie. Byłoby miło, jakbyś chciał, albo chociaż udawał, że chcesz. Znaczy no, nie musisz… Tylko pytam…
Zakryłam znowu całą dolną część twarzy kocem, chcąc ukryć się przed spojrzeniem jego cudnych oczu. Spuściłam wzrok, intensywnie gapiąc się na papierek po czekoladowym batoniku, którego nie zdążyłam sprzątnąć.
White spojrzał z powrotem na swój portret. Na sto procent myślał teraz, że jestem dziwna. Albo, że jestem jego psychofanką (bynajmniej póki co NIE byłam, tak mi się zdawało). Albo, że jest taki interesujący – i piękny jak z obrazka (co w sumie było prawdą, ale NIGDY, przenigdy bym mu tego nie powiedziała), że aż randomowe osoby chcą mieć jego facjatę na tablicy korkowej w swoich czterech ścianach.
Wtem naszło mnie pytanie – niepozorne, a jednak tak trudne do zadania. Właściwie nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ale właśnie w tym – najgorszym, tak na marginesie – momencie zaczęłam potrzebować odpowiedzi. Wynurzyłam się więc zza mego ciepłego kocyka i, odliczywszy od trzech, wzięłam oddech i spytałam:
- White…?
- Tak? – odparł, przenosząc wzrok na mnie, widocznie trochę zdziwiony, że odezwałam się tak sama z siebie. W sumie to nie dziwiłam mu się, zapewne postrzegał mnie jako jakąś niemowę. Dziwaczkę. Aspołecznego naleśnika.
- … ile ty w ogóle masz lat? – dokończyłam, wypuszczając nagromadzone w płucach powietrze. Chłopak uśmiechnął się wesoło, zapewne spodziewając się jakiegoś bardziej niesamowitego.
- Dziewiętnaście. A ty? – zapytał.
O, Boże. Rozmawiam z d z i e w i ę t n a s t o l a t k i e m. Jest pełnoletni. Starszy. I rozmawia ZE MNĄ. Dlaczego nie znajdzie sobie przedmiotu śmieszków w swoim wieku? Dlaczego W OGÓLE się ze mną zadaje? Jest starszy, przystojny i charyzmatyczny – mógł mieć KAŻDĄ dziewczynę. Całą trupę cyrkową (o wieku zbliżonym do jego), wszystkich, dosłownie. Ale mnie? Mógł, rzecz jasna, mieć, ale na pewno nie chciałby. Automatycznie stałby się człowiekiem, któremu inni bardzo współczują i składają wyrazy żalu.
- Lottie…? – moje przemyślenia/obawy (niepotrzebne skreślić) przerwał lekko rozbawiony głos White’a.
- Ja…? – och, nie, to było najgłupsze pytanie, jakie mogłam zadać – … Ja mam szesnaście lat.
To zdawało się go nie ruszyć. Dlaczego?
A może tak sprytnie ukrywa swe emocje?
Mam przekichane. „Miłość mojego życia” już się do mnie nie odezwie. Trzeba szybko zmienić temat – albo wymazać mu pamięć.
- Eeee… - to MUSIAŁO brzmieć okropnie sztucznie - … co powiesz na… mały… spacer… gdzieś?
- Spacer?
- Mhm… - o, nie, pogrążam się - … w jakieś miejsce. Do miasta, albo coś… Nie wiem. Pewnie nie chcesz. Znaczy, mam nadzieję, że chcesz, ale pewnie nie. Byłoby miło, jakbyś chciał, albo chociaż udawał, że chcesz. Znaczy no, nie musisz… Tylko pytam…
Zakryłam znowu całą dolną część twarzy kocem, chcąc ukryć się przed spojrzeniem jego cudnych oczu. Spuściłam wzrok, intensywnie gapiąc się na papierek po czekoladowym batoniku, którego nie zdążyłam sprzątnąć.
<White?> :v
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz