- ... puściła się z listonoszem. - Dokończył cicho, głosem, który już ledwo się trzymał. Mnie natomiast do oczu napłynęły łzy, czując smutek, a dodatkowo zdenerwowanie spowodowane czynami kobiety. Kim trzeba być, by tak ranić innych, by zdradzać je i jeszcza kłamać w żywe oczy. Było mi żal towarzysza, a zarazem nieco dobrze z powodu ich rozstania. Przynajmniej już więcej nie będzie raniony i oszukiwany.
Przełknąłem zalegającą w gardle ślinę i uniosłem się z miejsca, by odejść kawałek.
- Czyli wydusiłeś to ze mnie, a teraz po prostu mnie zostawisz tak? - Warknął gardłowo. Dalej nic nie odpowiadałem, jedynie usiadłem na trawie i po chwili położyłem się, wbijając wzrok w pasy gwiazd i wstęgi galaktyk, które rozlewały się na niebie, tworząc jeden z najpiękniejszych widoków na świecie. Między nami zapadła cisza, przerywana dźwiękami świerszczy, które właśnie dawały swój koncert, mimo, że inne stworzenia już spały. Trwałą długo i była nieprzyjemna. Atmosfera była gęsta, tak gęsta, że człowiek mógł zacząć się dusić.
- Dlaczego ludzie posyłają życzenia do spadających gwiazd? - Spytałem się, nie zwracając uwagi na to, co chłopak powiedział kilka chwil temu. Odparł krótkim "Co?". - Dlaczego posyła się życzenia do spadających gwiazd? Przecież spadają. Są jak samobójcy. Tyle, że one lecą w nieskończoność, prawda? Czy liczymy na to, że poślą nasze prośby do innej galaktyki, gdzie jest coś, co je spełni? Czy może to po prostu bajka dla dzieci, które były tego tak bardzo ciekawe. - Nie odpowiadał. Nie wiem, czy nie chciał, czy nie wiedział. Zamiast tego znowu zapadła martwa cisza.
Usłyszałem pociągnięcie nosem i szelest materiału. Po chwili to samo.
Płakał?
Raczej nie.
- Lóng? - Uniosłem się nieco, by ujrzeć zarys jego sylwetki, przy ognisku, które dalej delikatnie się tliło. - Lóng... przepraszam, ja... nie wiem co powiedzieć, jak zareagować. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, nigdy nikt mnie nie zranił w ten sposób... albo przynajmniej nie wiem, że to zrobił. To trudny temat, jedyne, co mogę ci doradzić w tym momencie, to zamknąć za sobą ten rozdział. Całkowicie odciąć się od tego i zacząć od nowa.
- To raczej oczywiste, ale trudne. - Powiedział, już normalnym głosem. Podniósł się i ruszył w stronę przeciwną do tej, gdzie leżałem.
- Gdzie idziesz? - Spytałem, dalej oglądając galaktyki i drogi mleczne wymalowane na czarnym niebie. Nie odpowiedział. Spytałem się więc ponownie.
- Nie wiem. - Znowu był oschły i bez wyrazu.
- Masz zamiar się tak błąkać bez celu?
- Może. - Jakże zajmująca konwersacja, czyż nie drodzy towarzysze?
- Masz gdzie spać?
- Nie. - Kocham z nim rozmawiać, jest taki wylewny! Moje serce zadrżało i nim zdążyłem jakkolwiek zastanowić się nad zaistniałą sytuacją, wypaliłem.
- Śpij ze mną. - Powiedziałem szybko i dopiero po chwili dotarł do mnie sens wypowiedzianych słów. Zasłoniłem usta dłonią i uniosłem się do pozycji siedzącej. Kroki ucichły. Zatrzymał się niedaleko ode mnie. Myśli bębniły w moim umyśle, wrzeszczały na mnie i przyprawiały mnie o osłabienie ciała i ból głowy. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to jakieś wyślizgnięcie się z zaistniałej sytuacji, albo przynajmniej wyjście na mniejszego dziwaka. - To znaczy... bo jest późno, nie masz gdzie spać, a nie masz swojego namiotu, no i... - Spojrzałem w jego kierunku. Jego lewa strona była oświetlona. Odwrócił się do mnie przodem. Nie widziałem wyrazu jego twarzy, musiałem domyślać się jak wygląda i co teraz myśli. Pewnie uważa mnie za całkowitego świra z obsesją na jego punkcie albo za przewrażliwioną, ciepłą kluchę. - Nie chcę, żeby coś ci się stało, nawet jakieś głupie przeziębienie... - Zamrugałem kilka razy.
- Możesz się odsunąć?
- Nie starczy wtedy koca. - Burknąłem, przyciskając czoło do karku chłopaka i kolana do jego łydek. Leżeliśmy ściśnięci na jednoosobowym łóżku, które jak sama nazwa wskazuje, mnie wystarczało, jednakże gdy znajdowały się w nim dwie osoby to robiło się nieco... ciasno.
- To weź drugi? Naruszasz moją przestrzeń osobistą! - Nie starał się szeptać, nie mieliśmy za bardzo sąsiadów, namioty były od siebie wystarczająco odsunięte, by nie było słychać co robią osoby obok.
- Nie mam drugiego... - Na to tylko westchnął.
Zamrugałem sennie. Ló odsunął się ode mnie delikatnie i wtedy właśnie, będąc całkowicie zrezygnowanym, odkryłem się, odwróciłem do niego plecami i przesunąłem się na skraj łóżka, mając nadzieję, że starczy dla niego miejsca. Ze względu na porę roku było zimno, szczególnie nocą, ale zawsze uczony byłem, że to gość jest na pierwszym miejscu, więc nie przejmowałem się faktem, że po chwili cały drżałem, kurczyłem się i zaciskałem pięści, które były już nieco odmrożone. Przynajmniej próbowałem się nie przejmować i chociaż udawać, że śpię.
- Volante? - Usłyszałem szept towarzysza, a po chwili poczułem ciało, które przewala się na drugi bok. - Vol...? - Jego głos zadrżał. - Śpisz? Vol? - Dotyk ciepłej dłoni, na zmarzniętym ramieniu odprężył mnie nieco. - Vol, przecież ty jesteś zimny jak lód... - Przesunął mnie delikatnie bardziej na środek łóżka, przytulił się do moich pleców i okrył nas obu grubym kocem. Miał wręcz gorący oddech, który powoli omiatał mój kark z każdym jego wydechem. Było to bardzo przyjemne i sprawiało, że czułem się bezpieczniej niż zwykle.
Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Ló należy do wiercipięt i w śnie udało mu się wdrapać na moją pierś, gdzie zastałem go tak, gdy poranne promienie słońca wdarły się przez poły namiotu. Leżeliśmy tak do czasu, gdzie chłopak nie zaczął się budzić, przy czym powoli mrugał zaspanymi ślepkami. Ziewnął przeciągle i oparł czoło o mój obojczyk, nie zadając sobie chyba sprawy, gdzie się znajduje. Był przykryty kocem po uszy, a jedyne co było widać, to burza czarnych jak noc włosów.
- Dzień dobry. - Powiedziałem niskim, mrukliwym głosem, układając przy tym dłonie na plecach mniejszego, ale za to starszego chłopaka. Spojrzał na mnie, nie dokońca rozumiejąc co się dzieje. Jego wzrok opadł w dół, znowu na moją twarz i znowu w dół, a kiedy zrozumiał co się dzieje, otworzył szeroko oczy i wręcz ze mnie spadł.
- Najmocniej za to przepraszam! - Pisnął. Tak. Pisnął.
Zaśmiałem się i uniosłem do pozycji siedzącej, spoglądając na chłopaka, który z kolei zachowywał się jak spłoszona sarenka. Odparłem radośnie "Nie ma sprawy!" i zwlokłem się z łóżka, w celu pójścia do prowizorycznej garderoby, czyli do rozwalonych przy ścianie namiotu ubrań. Zacząłem wertować je wzrokiem, całkowicie ignorując przy tym naszą Śpiącą Królewnę.
<Lulu? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz