- Twoje ubrania są tutaj – z zamyślenia wyrwał mnie łagodny głos Vola. Był zupełnie rozluźniony, jakby nic się nie stało albo... jakby zdarzenie zupełnie nie sprawiło, że zaczął o mnie myśleć w negatywny sposób – Spokojnie – uśmiechnął się szczerze – Naprawdę nic sobie o Tobie nie myślę ani nikomu nie powiem ani nic nie zaszło... nie wiem, co jeszcze mogłoby Ci wejść do głowy, ale cokolwiek by to nie było to wiedz, że nie stało się nic złego. I nie stanie – dodał z radością. Zastanawiałem się skąd on ją brał. Odetchnąłem głęboko, wstałem i ściągnąwszy z siebie koc podszedłem do wskazanego przez chłopaka miejsca. Było to krzesełko zaraz obok góry ubrań. Oczywiście jak zawsze idealnie poskładane. Sięgnąłem po swoją koszulę, zarzuciłem ją na siebie i zacząłem zapinać guziki.
- Swoją drogą... masz dobrze wyrzeźbione ciało. Widać, że nie dawali Ci wytchnienia w wojsku – przyznał zarzucając na siebie pierwszą lepszą wyłowioną koszulkę, która wtedy wydawała się na nim wisieć nie wciśnięta w spodnie.
- Tak – przyznałem – Bywało ciężko – dodałem po czym zrozumiałem, że wypowiedź ta była po części komplementem, a za komplement wypada podziękować – Dziękuję – dopowiedziałem już nieco ciszej. Nagle poczułem, że atmosfera nieco się rozluźniła... tak po prostu to poczułem.
- Nie chciałbyś się może odświeżyć? - zaproponował.
- O tej porze sporo ludzi jest w łaźni. Na dodatek obawiam się, że jest tam wielu ludzi, których znam. Na razie wolałbym się zupełnie odciąć od przeszłości... w miarę możliwości, oczywiście – dodałem. Volante zaśmiał się.
- Nie mówiłem o łaźni – oznajmił – Kilka minut stąd jest jezioro. Bardzo przyjemne miejsce. Trupa cyrkowa częściej korzysta z jego uroków – wyjaśnił. Ta propozycja nie wydała mi się podejrzana... tym bardziej, że obdarzyłem chłopaka zaufaniem. Jego oczy mówiły wszystko. Sam miałem również takie przeczucie, że w jego towarzystwie nic złego mi nie grozi. Czułem po prostu wiejącą od niego gwarancję bezpieczeństwa.
- Możemy się tam wybrać. Nie mam nic przeciwko – odpowiedziałem zakładając spodnie i zapinając pasek.
- Cudownie! - uśmiechnął się, cały w skowronkach. Ubraliśmy się i wyszliśmy z namiotu. Słońce od razu poraziło mnie w oczy. Świeciło bardzo jasno, co mogło oznaczać zapowiedź pogodnego i ciepłego dnia.
- Zapowiada się piękna pogoda – powiedział ciemnowłosy nastawiając twarz do słońca.
- Nie miałbyś nic przeciwko, żebyśmy wcześniej zajrzeli do Abla? Muszę się nim zająć z rana... i może pojechalibyśmy konno? Macie chyba więcej koni, prawda? - chłopak troszkę się zmieszał.
- Tak, oczywiście. Twój wierzchowiec wymaga porannej opieki, ale co to jazdy konnej... nie jestem w tym szczególnie dobry... nadal się uczę i mam obawy – przyznał z lekkim zakłopotaniem.
- Myślę, że możemy jechać wspólnie na Ablu – zaproponowałem - To bardzo silny koń... no i raczej nie ma nic przeciwko Tobie, więc myślę, że nie będzie miał nic przeciwko.
- No, dobrze. Jeśli tak mówisz, to musisz mieć rację. Jeździec sam zna swojego konia najlepiej – uśmiechnął się lekko – To co? Ruszamy do stajni, nie?
- Dokładnie – przyznałem i wspólnie ruszyliśmy w stronę mieszkania cyrkowych koni, w tym mojego kochanego Abelka.
O tej porze stajenni już zajmowali się cyrkowymi końmi. Dwóch udało mi się zauważyć przy czyszczeniu i jednego przy karmieniu. Mój wierzchowiec swoje miejsce znalazł na skraju, sąsiadując z jedną z klaczy. Było to dobre miejsce i przyjazna sąsiadka, więc mój czworonożny przyjaciel był bardzo zadowolony ze swojego nowego lokum. Co prawda stajnia była ciasna, bo była przecież dużym stalowym wozem na kółkach, ale było bardzo znośnie... tak myślę. Przywitałem mojego wierzchowca lekkim ruchem głowy, na co on odpowiedział tym samym. Otworzyłem boks, podszedłem do niego i pogłaskałem go po szyi. Spojrzałem na towarzysza i wskazałem na konia. Ciemnowłosy podszedł do zwierzęcia spokojnym krokiem.
- Hej, wielki – powiedział przyciszonym tonem i położył dłoń na chrapach Abla. Ten zaakceptował dotyk i już bez żadnych oporów pozwalał się głaskać i klepać. Ja w tym czasie, kiedy Vol dotrzymywał towarzystwa Ablowi, poszedłem po paszę, wodę i szczotkę. Nasypałem paszy, nalałem wody i zabrałem się za szczotkowanie. Trwała pomiędzy nami cisza, ale to nie była jakaś nie dająca spokoju cisza. To raczej był stan wyciszenia. Przynajmniej ja mogłem sobie poukładać w głowie pewne sprawy. Nadal coś nie dawało mi spokoju i nadal czułem się z pewnym faktem źle, ale co się stało, to się nie odstanie i nie miałem na to wpływu.
Sięgnąłem po uzdę i siodło. Kiedy Abel był już gotowy wyprowadziłem go z wozu robiącego za stajnię. Stwierdziłem też, że taka poranna przejażdżka dobrze mu zrobi. Volante również opuścił pomieszczenie. Wskoczyłem na grzbiet wierzchowca jako pierwszy i pozwoliłem, aby chłopak wskoczył na miejsce za mną.
- Prowadź – powiedziałem – Wskazuj mi, jak mam jechać.
< Volante? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz