Czuł chorą satysfakcję, gdy wiedział, że wzrok wszystkich był skupiony na nim. Uśmiechał się sam do siebie, lecąc tak, wydając się łamać prawa fizyki, chociaż tak naprawdę z nimi współpracował. Potrzebował świadomości, że wygląda pięknie, że ludzie się nim zachwycają, podziwiają. Gdy ta świadomość do niego docierała, jego ego rosło, napawając go dumą i zadowoleniem z tego, co robi, a jednocześnie pchało go do dalszego działania. Do dalszego doskonalenia się i dążenia do perfekcji, której nigdy nie osiągnie. To bolało najbardziej. Wiedział, że to niemożliwe, a mimo wszystko ślepo w to brnął.
Widownia zaczęła klaskać, po tym jak z gracją wylądował ponownie na podeście. W czasie występu zachowywali ciszę, momentami gwizdali, albo wciągali powietrze z cichym westchnięciem. Na ich ciele wystąpiła gęsia skórka spowodowana emocjami, które zdawały się przelewać z jego ciała na ich, razem z kolejnymi kropelkami potu, które odrywały się od jego torsu.
Wdzięcznie opuścił scenę, zdzierając nieco głowę. Żegnali go okrzykami podziwu, gwizdaniem, oklaskami. Jego ego rosło i rosło i rosło...
Do momentu, gdy nie znalazł się poza areną. Wtedy wszystko pękło jak bańka z mydlin. Jakby ktoś drasnął go ostrym narzędziem, szpilką, czy nożem i zniszczył tą całą powłokę. Zadufany w sobie i swoich wyczynach Volante zniknął, ustępując miejsca temu właściwemu chłopakowi. Feliksowi, który dbał o wszystko i wszystkich. Lubił fakt, że umie jakoś rozdzielić karierę od swojego życia, że kiedy trzeba być pewnym siebie i nieco aroganckim to taki jest, ale potrafi stać się też wrażliwym chłopaczkiem z sąsiedztwa, który zawsze przychodził pomóc twoim rodzicom z pracami w ogrodzie.
Sięgnął po jeden z ręczników i z delikatnym uśmiechem na twarzy, zaczął wycierać zmarnowane i spocone dłonie. Pewne było, że na starość będzie miał problem ze zginaniem i otwieraniem palców, o ile w ogóle będzie w stanie to robić. Jednak nie przejmował się tym faktem, bo wiedział, że jego stara osoba nigdy tego nie pożałuje. Tego, co robił tam na górze, co to były za wyczyny, co za sztuka.
Stał tak spokojnie, oglądając otoczenie. Jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył obok tego chłopca, albinosa, którego kojarzył jedynie z widowni, gdy sprzedawał przekąski. Feliks wiedział o nim dość mało, jedynie, że nosi przydomek Pistachio i nie rozmawia zbyt często z innymi. Często widział jak przemyka się pomiędzy ludźmi z cyrku. Był jak cień, nie zauważano go, jednakże on istniał i jednak każdy zdawał sobie sprawę z jego obecności. Feliksa przerażała najbardziej jedna wiadomość, którą kiedyś od kogoś usłyszał. Chłopak wiedział podobno wszystko o każdym. Lubił śledzić ludzi, sam to doskonale zauważał.
Był ciekawy drobnego białowłosego Pistachio.
Rzeczy i istoty nieznane zawsze przykuwają uwagę i sprawiają, że chcemy rozwikłać ich tajemniczość.
- Em, szukasz kogoś, czegoś? -Spytał pogodnie, uśmiechając się delikatnie. Postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i zagadać jako pierwszy. Zauważył, że dłonie, które chciał wsadzić do kieszeni ostatecznie wylądowały na tym śmiesznym trzymadełku na przekąski. Wyglądał jakby był nieco zestresowany, onieśmielony widokiem czarnowłosego. Przez chwilę milczał, po prostu się na niego patrząc.
- Właściwie, to ciebie. - Mruknął suchym, obdartym z emocji głosem. Polak uniósł brwi i obserwował młodszego, który to właśnie postanowił zdjąć swój przenośny stoliczek i odłożył je obok siebie. Nagle, niespodziewanie, wystawił przed siebie drobne, urocze kwiatuszki, wręcz wpychając je w twarz Volante. Na policzkach albinosa wystąpiły rumieńce, które było jeszcze lepiej widać, przez odcień jego skóry. Nieco oszołomiony chłopak przyjął podarek, nie ukrywając zdziwienia.
- Uznaj to za prezent od fana, czy coś. Byłeś niesamowity. W sensie, każdy twój występ jest świetny, niesamowicie mi się podoba i... - Urwał momentalnie, jakby próbował dobrać odpowiednie słowa, albo popełnił jakiś błąd, którego Feliksowi nie udało się odkryć. Zamiast skupiać się na takich rzeczach, podziwiał mimikę chłopaka, który krótko po tym posłał mu nieśmiały uśmiech. - Chciałbym tak potrafić, to co robisz jest magiczne. Może kiedyś... Em... Mógłbyś mnie nauczyć...? Wiem, to wymaga wielu lat praktyki, i... - Odwrócił głowę, a białe włosy delikatnie zafalowały, pociągnięte wraz z ruchem. Jego zawstydzenie wprawiło dwudziestoczterolatka w lekkie rozczulenie. Jednocześnie coś przyjemnie połechtało jego ego. No bo hej! Ten młodzieniec przyszedł do niego z prośbą o naukę. Nie poszedł do mistrzów tej sztuki, do osób kształconych, zdolnych, utalentowanych. Poszedł do Polaczka, który wcale nie był tak dobry w te klocki, bo sam niedawno nauczył się robić to wszystko w sposób poprawny. Poszedł do osoby z o wiele mniejszym doświadczeniem niż niektórzy tutaj. Znaczyło to, że Volante wprawiał ludzi w zachwyt, a to przecież miał na celu.
Roześmiał się wesoło, drapiąc przy tym po swędzącym go policzku, który już jakiś czas się tego domagał, ale dopiero teraz sobie o nim przypomniał. Poczuł lekką ulgę. Jednak przestał, gdy zobaczył, jak chłopak patrzy na niego z rozczarowaniem.
- Nie, nie, nie! Nie śmieję się z ciebie, spokojnie! - Zareagował prawie od razu, posyłając mu ciepły uśmiech. - Po prostu... to miłe, że mnie o to prosisz. Chyba mogę to traktować jako pewnego rodzaju komplement, prawda? - Przechylił głowę, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Dostał odpowiedź w postaci nieśmiałego kiwnięcia. - A co do pytania. Oczywiście, jeśli będziesz tylko chciał i miał czas, wpadaj kiedy wola! A co do tych lat praktyki, nie przesadzaj. Jak się uweźmiesz, to chwila i będziesz robił na tym drążku czego tylko dusza zapragnie. Potrzeba tylko treningu i trwania w postanowienia. - Mówił, a uśmiech nie schodził mu z ust. Cieszył się, że może nawiązać rozmowę z albinosem. Jego niebieskie oczy lśniły zachwycone tym, co mówił Feliks, jakby coś na nowo tchnęło w niego nadzieję i szczęście. Uśmiechał się nieśmiało, a na jego widok, Volante zrobiło się cieplej na sercu.
- Naprawdę? - Spytał się, a jego głos drżał czystym podekscytowaniem. Kiwnął głową. - Dziękuję, na wszystkie orzeszki solone w kraju, dziękuję! - Powiedział nieco głośniej niż zwykle. Ułożył dłoń na jego głowie i rozczochrał jego włosy, sam do końca nie wiedząc czemu to robi. Chciał dodać mu otuchy? Pokazać, że w niego wierzy? Czy po prostu, że nie wiedział jak ma skwitować tę wymianę zdań. Prawdopodobnie była to ostatnia z tych trzech opcji.
- A teraz pozwól, że oddalę się w celu dokładnego umycia i odświeżenia. - Uśmiechnął się już setny raz tego dnia i po krótkim kiwnięciu głowy, ruszył w stronę swojego namiotu, skąd miał wziąć ubrania na przebranie i ręcznik. Żwawym krokiem kierował się w stronę łaźni, gdzie zamierzał spędzić kilka zasłużonych godzin. Lubił odpoczywać w ten sposób, był on drugim, zaraz po skakaniu po drzewach, najulubieńszym zajęciem Polaka.
Pachnący, umyty, odświeżony, a przede wszystkim odprężony jak nigdy, siedział sobie właśnie przy wspólnym ognisku, zajadając przy tym kromki chleba upieczone nad ogniem. Pomyślał sobie, że byłyby o wiele smaczniejsze, gdyby dodać do nich cukru, albo chociaż masełka, tak jak robił to w rodzinnym domu. Tutaj jednak tego nie spotkał, sam nie wiedział dokładnie dlaczego. Mimo wszystko, obeszło się i bez dodatków, a chrupka skórka wynagradzała to wszystko. Skórki bowiem były według Feliksa najlepszą częścią chleba, szczególnie, gdy były chrupkie. Idealnie kontrastowały z miękkim miąższem, który z kolei najlepszy był w bułeczkach.
Zjadał już czwartą kromeczkę, lekko przypieczonego, gdzieniegdzie zwęglonego chlebka pełnoziarnistego. Przegryzał go na zmianę z surową kiełbasą. Nie lubił bowiem ten upieczonej, czy usmażonej.
Aktywnie udzielał się w rozmowie, którą zawiązał z grupką artystów. Wymieniali światopoglądy, opowiadali często nieśmieszne żarty i zachwycali nocnym niebem. Znad ogniska unosił się dym i płomyczki, które leciały wysoko w górę, by w pewnym momencie zniknąć. Czarna kopuła upstrzona była różnokolorowymi światełkami, małymi, dużymi, czasem nawet i spadającymi. Cóż tu dużo mówić, widok był oszałamiający. Nic dziwnego więc, że nawet nie zauważył, kiedy jego towarzysze go opuścili, a on został sam, dziubiąc powolutku chleb i podziwiając gwiazdy. Wyszukiwał konstelacji, chociaż nie znał ich nazw, doszukiwał się śladu jakiś dróg mlecznych, obserwował księżyc, który trwał w sierpie i powoli przesuwał się po niebie, zmierzając ku zachodowi.
Poczuł, że ktoś go obserwuje, więc na chwilę oderwał wzrok od nieba i rozglądnął się wokół siebie. W ciemności, która mimo wszystko nie była taka gęsta, jak się wydawało, dostrzegł nikogo innego, jak Pistachio'a, który spoglądał na niego z małej odległości. Posłał mu delikatny uśmiech, który widoczny był dzięki światłu, jakie dawało ognisko i poklepał dłonią miejsce obok siebie, zachęcając albinosa do dołączenia się.
< Kill me. Pistacjo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz