Wszystko działo się w przyśpieszonym tempie, ledwo zdążał ogarniać, co działo się wokół. Pierw rozległ się strzał. Bardzo głośny, przez którego kiepsko słyszał, a uszy go bolały od wewnątrz. Potem usłyszał kolejny huk - pociągnął za spust, posyłając, jak miał nadzieję, śmiercionośną kulę Tobiasowi. Trafił w brzuch, wdrapując się na parapet poczuł na sobie kolejny ciężar, kolejne brzemię umierającego przez niego człowieka. Życie z czyjąś krwią na dłoniach nie będzie łatwe, ale to była samoobrona... Starał się usprawiedliwić i pocieszać tym, że jeśli pocisk ominął najważniejsze narządy, to jeśli się nie wykrwawi, może przeżyć. Ale słysząc desperację w głosie Rue, która wręcz pragnęła, by bydlak zdechł, oznajmił, że tak będzie. Wiedział, że to nie do końca prawda. Miał szansę na przeżycie. Chociaż nikłe, posiadał je. Jednak czy pójście do szpitala nie byłoby zbytnio dużym ryzykiem? Rozpoznano i złapano by go, chyba, że ma jakąś zaufaną osobę. Albo też sam potrafi sobie poradzić. Dłużej o tym nie myśląc, nagle doszło do niego, że podczas swojego zamyślenia rozmawiał o czymś z Rue. Właśnie, o czymś, ale o czym?
- Tu są jakieś! - zawołała, gdy zbiegli po schodach na parter. skazała dłonią stolik, natychmiast zrozumiał, o co jej chodziło. Srebrne kluczyki połączone okręgiem z drutu pobrzękiwały dręcząco dla jego obolałych bębenków usznych, gdy wrócił z nimi w dłoni do dziewczyny, biorąc ją pod ramię i pomagając iść szybkim tempem. Przyjmował część jej ciężaru na siebie, ale praktycznie nie zwracał na to uwagi. Mają kluczyki. A więc musi być i samochód. Jednak które są właściwe? Jest ich z siedem, bez narażenia się na atak pozostałych członków grupy Tobiasa znalezienie właściwego może okazać się niemożliwe. Mimo tego, gdy wyszli z budynku, przestał tym zawracać sobie głowy.
- Bądź cicho - poradził, rozglądając się na boki i łapiąc pewniej metalowe przedmioty, by nie wydawały już żadnego szkodzącego im hałasu. Jego wzrok padał na każdy możliwy punkt, wytężył maksymalnie swoje zmysły. Dostrzegł niewielki ruch po prawej, jednak nie skupiał na nim wzroku, to tylko pogorszyłoby sprawę. Kątem oka ponownie go zarejestrował, przyśpieszył kroku, teraz już truchtając i mocniej podtrzymując desperacko skaczącą Rue. Zastanawiał się, czy by jej nie ponieść i stwierdził, że tak będzie szybciej.
- Ile ważysz? - spytał w biegu, zatrzymując się na ułamek sekundy, by skręcić w prawo. Najwidoczniej zdziwiona tym pytaniem wydała z siebie cichy pomruk, normalnie pewnie mający brzmieć jak "Hmmm?".
- Poniosę cię, będzie szybciej. Ale silny nie jestem - wyznał. Jej mina wyrażała wahanie, ale ostatecznie skinęła głową.
- Nie jestem pewna, gdy będę za ciężka, po prostu pójść, pobiegniemy alej - oznajmiła, nie tracąc czasu na niepotrzebne słowa. I tak wysławiała się w niezwykle szybki sposób, z resztą on też. Powierzył jej kluczyki, które przyjęła i ustawiła się w ten sposób, by mógł łatwiej ją chwycić. Kładąc jedno ramię pod jej ręce, a drugie pod zgięcie w kolanie, po czym wykorzystując swoje wszystkie siły, podniósł ją i wyprostował się. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest to łatwiejsze, niż przypuszczał, po czym ruszył przed siebie szybkim biegiem. Podejrzewał, że trzyma jakieś pięćdziesiąt kilogramów, ale nie był pewien. Zadanie jednak z każdą chwilą stawało się trudniejsze do wykonania i coraz mniejszą uwagę skupiał na terenie. Szybko jednak ich oczom ukazał się granatowy Jeep. "Boski" - pomyślał z uznaniem i podziwem, mógłby takim jeździć na co dzień. Podbiegł do niego i powoli postawił Rue na ziemię uważając, by nie zrobił niczego za szybko i by nie upadła na wciąż krwawiącą nogę. Pojazd okazał się otwarty, więc bez problemu wsiadł za kierownicę i już zaczął wypróbowywać poszczególne klucze w stacyjce. Pierwszy nie, drugi też nie, trzeci też...
- Ktoś idzie!- wyszeptała Rue, zaczął się pośpieszać. Ostatecznie szósty klucz wywołał ciche brzęczenie silnika - odpalił i z piskiem opon ruszył przed siebie, patrząc w lusterko. Faktycznie ktoś się zbliżał, jakiś mężczyzna dzierżący karabin maszynowy. Już zdążył go użyć - jak się mógł założyć, nowiutki lakier samochodu został szpecony z tyłu. Mieli szczęście, że nie trafił ani w opony, ani w szyby.
- Obserwuj teren - odezwał się - i trzymaj się, czego tylko możesz - powiedział i nie czekając na jej reakcję, zawrócił w miejscu o trzysta sześćdziesiąt stopni, kierując się wprost na człowieka, który do nich strzelał. I na bramę, która stała za nim. Oczywiście zamknięta, ale niezbyt dobrze zbudowana - dzięki rozpędowi powinni ją bez problemu rozwalić. Dodał gazu, ponownie pędząc po nierównej powierzchni, przez co cały samochodem wręcz trzepało na boki. Ale nie maił zamiaru zwalniać i tym bardziej ustępować miejsca mężczyźnie ponownie strzelającym w Jeepa. Trafiał w , jak się okazało, kuloodporne szyby, które uratowały ich życie. Gdy ten zrozumiał, że zaraz zostanie rozjechany, rzucił się na bok. Po niecałej sekundzie powietrze przeszył prawdziwy grad pocisków, głownie wypuszczanych pojedynczo. Ani jeden nie uszkodził poważnie pojazdu, który już po chwili z impetem naparł na bramę, która bez wahania puściła i wyleciała w powietrze. "Biedny samochód", pomyślał. To na prawdę bardzo ładny model, teraz cały w dziurach, porysowany, pewnie zgnieciony z przodu...
- Nic ci nie jest? - spytała Rue. Nieco go to zdziwiło, ale natychmiast ponownie skupił się na jeździe. Nie miał zamiaru oddawać życia, bo wjedzie w drzewo. Tak, drzewo. Droga była otoczona tymi wielkimi roślinami. Bukami, o ile się nie mylił.
- Nic, a tobie? Jedziemy do szpitala z tą nogą? - spytał, wjeżdżając na właściwy pas i ponownie przyśpieszając. - Walić to, że jedziemy w pizdu... - szepnął niemalże niedosłyszalnie, nadal oszołomiony całą akcją.
- Tu są jakieś! - zawołała, gdy zbiegli po schodach na parter. skazała dłonią stolik, natychmiast zrozumiał, o co jej chodziło. Srebrne kluczyki połączone okręgiem z drutu pobrzękiwały dręcząco dla jego obolałych bębenków usznych, gdy wrócił z nimi w dłoni do dziewczyny, biorąc ją pod ramię i pomagając iść szybkim tempem. Przyjmował część jej ciężaru na siebie, ale praktycznie nie zwracał na to uwagi. Mają kluczyki. A więc musi być i samochód. Jednak które są właściwe? Jest ich z siedem, bez narażenia się na atak pozostałych członków grupy Tobiasa znalezienie właściwego może okazać się niemożliwe. Mimo tego, gdy wyszli z budynku, przestał tym zawracać sobie głowy.
- Bądź cicho - poradził, rozglądając się na boki i łapiąc pewniej metalowe przedmioty, by nie wydawały już żadnego szkodzącego im hałasu. Jego wzrok padał na każdy możliwy punkt, wytężył maksymalnie swoje zmysły. Dostrzegł niewielki ruch po prawej, jednak nie skupiał na nim wzroku, to tylko pogorszyłoby sprawę. Kątem oka ponownie go zarejestrował, przyśpieszył kroku, teraz już truchtając i mocniej podtrzymując desperacko skaczącą Rue. Zastanawiał się, czy by jej nie ponieść i stwierdził, że tak będzie szybciej.
- Ile ważysz? - spytał w biegu, zatrzymując się na ułamek sekundy, by skręcić w prawo. Najwidoczniej zdziwiona tym pytaniem wydała z siebie cichy pomruk, normalnie pewnie mający brzmieć jak "Hmmm?".
- Poniosę cię, będzie szybciej. Ale silny nie jestem - wyznał. Jej mina wyrażała wahanie, ale ostatecznie skinęła głową.
- Nie jestem pewna, gdy będę za ciężka, po prostu pójść, pobiegniemy alej - oznajmiła, nie tracąc czasu na niepotrzebne słowa. I tak wysławiała się w niezwykle szybki sposób, z resztą on też. Powierzył jej kluczyki, które przyjęła i ustawiła się w ten sposób, by mógł łatwiej ją chwycić. Kładąc jedno ramię pod jej ręce, a drugie pod zgięcie w kolanie, po czym wykorzystując swoje wszystkie siły, podniósł ją i wyprostował się. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest to łatwiejsze, niż przypuszczał, po czym ruszył przed siebie szybkim biegiem. Podejrzewał, że trzyma jakieś pięćdziesiąt kilogramów, ale nie był pewien. Zadanie jednak z każdą chwilą stawało się trudniejsze do wykonania i coraz mniejszą uwagę skupiał na terenie. Szybko jednak ich oczom ukazał się granatowy Jeep. "Boski" - pomyślał z uznaniem i podziwem, mógłby takim jeździć na co dzień. Podbiegł do niego i powoli postawił Rue na ziemię uważając, by nie zrobił niczego za szybko i by nie upadła na wciąż krwawiącą nogę. Pojazd okazał się otwarty, więc bez problemu wsiadł za kierownicę i już zaczął wypróbowywać poszczególne klucze w stacyjce. Pierwszy nie, drugi też nie, trzeci też...
- Ktoś idzie!- wyszeptała Rue, zaczął się pośpieszać. Ostatecznie szósty klucz wywołał ciche brzęczenie silnika - odpalił i z piskiem opon ruszył przed siebie, patrząc w lusterko. Faktycznie ktoś się zbliżał, jakiś mężczyzna dzierżący karabin maszynowy. Już zdążył go użyć - jak się mógł założyć, nowiutki lakier samochodu został szpecony z tyłu. Mieli szczęście, że nie trafił ani w opony, ani w szyby.
- Obserwuj teren - odezwał się - i trzymaj się, czego tylko możesz - powiedział i nie czekając na jej reakcję, zawrócił w miejscu o trzysta sześćdziesiąt stopni, kierując się wprost na człowieka, który do nich strzelał. I na bramę, która stała za nim. Oczywiście zamknięta, ale niezbyt dobrze zbudowana - dzięki rozpędowi powinni ją bez problemu rozwalić. Dodał gazu, ponownie pędząc po nierównej powierzchni, przez co cały samochodem wręcz trzepało na boki. Ale nie maił zamiaru zwalniać i tym bardziej ustępować miejsca mężczyźnie ponownie strzelającym w Jeepa. Trafiał w , jak się okazało, kuloodporne szyby, które uratowały ich życie. Gdy ten zrozumiał, że zaraz zostanie rozjechany, rzucił się na bok. Po niecałej sekundzie powietrze przeszył prawdziwy grad pocisków, głownie wypuszczanych pojedynczo. Ani jeden nie uszkodził poważnie pojazdu, który już po chwili z impetem naparł na bramę, która bez wahania puściła i wyleciała w powietrze. "Biedny samochód", pomyślał. To na prawdę bardzo ładny model, teraz cały w dziurach, porysowany, pewnie zgnieciony z przodu...
- Nic ci nie jest? - spytała Rue. Nieco go to zdziwiło, ale natychmiast ponownie skupił się na jeździe. Nie miał zamiaru oddawać życia, bo wjedzie w drzewo. Tak, drzewo. Droga była otoczona tymi wielkimi roślinami. Bukami, o ile się nie mylił.
- Nic, a tobie? Jedziemy do szpitala z tą nogą? - spytał, wjeżdżając na właściwy pas i ponownie przyśpieszając. - Walić to, że jedziemy w pizdu... - szepnął niemalże niedosłyszalnie, nadal oszołomiony całą akcją.
< Rue? Kocham jeepy <3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz