Wszystko w 22 sekundy. 39 kroków. 27 oddechów.
Łapię oddech. Jest mi cudownie.
Kocham czuć ten lekki ścisk w nogach, nieporównywalnie delikatniejszy od bólu, który rozrywa mięśnie po wytańczeniu całego układu.
Zacząłem chodzić tyłem dookoła, żeby rozchodzić łydki i unormować oddech. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Sięgnąłem po leżącą na podłodze butelkę wody.
Znam ten układ na pamięć, mógłbym powtórzyć go nawet bez muzyki, choć miałbym z tego mniej frajdy. Rytm mam w sobie, nie potrzebuję go słyszeć. Podczas numeru nie myślę praktycznie o niczym. Nie myślę nawet o krokach, wryły mi się w pamięć tak mocno, że dałbym radę powtórzyć je za 30 lat bez wcześniejszego układania ich sobie w głowie. Za to po skończeniu... Czuję się jak w niebie. Po tylu latach ćwiczeń nie czuję już drapania w gardle, nie jestem zmęczony. Mam tylko świadomość, że to co właśnie zrobiłem, było pieprzoną ekstazą.
Mój trening skończył się pół godziny temu. Chciałem tylko spróbować pobić swój rekord w wykonaniu tych kroków. Od ostatniej próby poprawiłem się o sekundę. Ego zadowolone.
Skierowałem się do wyjścia z namiotu, z zadartą głową trzymając przy ustach butelkę z wodą i pijąc łapczywie. Dosłownie w chwili, gdy wystawiłem stopę na światło południowego słońca, poczułem, że na coś wpadam. Czy też na kogoś.
Zatrzymałem się gwałtownie, z zaskoczenia wypluwając przed siebie wodę z ust. Przeszkoda sięgała mi zaledwie do klatki piersiowej, potrafiła wydawać dźwięk bólu i z pewnością upadłaby pod wpływem mojego natarcia, gdybym odruchowo jej nie złapał. Spojrzałem w dół i ujrzałem patrzące na mnie duże, brązowe oczęta, otoczone szuwarami czarnych rzęs. Chol*era, zdeptałem jakieś Bogu ducha winne dziewczę.
- Rany, przepraszam – wydusiłem z siebie.
Dziewczyna była niska, przynajmniej jak dla mnie. Mała, niepozorna. Wyglądała jak zbita, smutna mysz. Długie, brązowe włosy, mały, zadarty nosek, drobniutkie wargi, ciemne, gęste brwi. Spuściła nieśmiało wzrok. Zdjąłem dłoń, którą ją przytrzymałem, z jej łopatek. Nie muszę jej już utrzymywać i pewnie nie życzy sobie tego, bym ją dotykał.
- Naprawdę, wybacz, nie zauważyłem cię – przepraszałem, zagryzając z zażenowaniem dolną wargę. - Zrobiłem ci krzywdę?
- Nie... nic się nie stało – usłyszałem w odpowiedzi.
Przyjrzałem się jej. Dziewczyna wydawała się zestresowana. Najchętniej chyba uciekłaby ode mnie gdzie pieprz rośnie. Dopiero teraz zauważyłem w jej ramionach białego, puchatego królika.
- To... ja... ja już pójdę – szepnęła brązowowłosa i już postawiła krok w tył, gdy wyciągnąłem królika z jej dłoni. Zrobiłem to delikatnie i ostrożnie, jednak na tyle szybko, by nie zdążyła mi przeszkodzić. Podniosłem go sobie na wysokość wzroku.
- Och. Jakie... to... śliczne – wyszeptałem, wpatrzony w czerwone oczy zwierzątka. Królik poruszał niepewnie nosem i trzepotał wąsami, ale nie próbował się wyrywać. Nawet nie drżał. Posadziłem go na swojej dłoni, w której zmienił się prawie cały i zacząłem głaskać delikatnie po uszach. Spojrzałem na dziewczynę. - Przepraszam. - Uśmiechnąłem się do niej lekko. - Słabość do małych, futerkowych stworzeń. Występujesz z nim w przestawieniach? - zapytałem wprost.
<Loooottie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz