- Wysiadajcie, zmieniamy pojazd, by ich zmylić i zmniejszyć prawdopodobieństwo na ostrzał - wytłumaczył agent siedzący z przodu, wyłączający właśnie silnik i przeprowadzający "ewakuację". Wysiedli posłusznie, jednak gdy tylko Rue znalazła się bliżej, mrugnęła porozumiewawczo do Akumy. Przez moment nie rozumiał, o co jej chodzi, ale błysk w jej oczach, ten drapieżny, pełen zdeterminowania błysk sprawił, że ponownie rozkwitła w nim energia, coś planowała. Już nie potrzebował jej dłoni, by utrzymać przytomność. Teraz kontaktował dzięki temu, iż na kulę trzymaną w prawej dłoni postawiła cały swój ciężar ciała, podskoczyła i kopnęła od tyłu wcześniejszego kierowcę w plecy. Teraz to on leżał bezwładnie na ziemi. Ukucnęła lekko, chcąc złapać równowagę, gdyż wyskok tylko na jednej sprawnej nodze, w dodatku kopnięcie tą samą rosłego faceta, to trudna sprawa. Postanowił pomóc, bo co innego mógł uczynić? Miął nadzieję, że ma jakiś plan. Jakiś inny, niż rzucenie się na agentów FBI i polegnięcie w bitwie - czy z ich rąk, czy z rąk drugiego wroga. Bo można ich chyba teraz nazywać jako wrogów, prawda? Uderzył z pięści kobietę w podbródek. Nieczysta gra, kobiet się nie bije. Ale gdy złapał w powietrzu pistolet, który upuściła z dłoni i strzelił w jej przerażoną towarzyszkę, poczuł do siebie jeszcze większe obrzydzenie. Powinien za to siedzieć. Chociaż trafił ją w ramię, paskudnie postąpił. Starał się tłumaczyć przed samym sobą tym, że przecież gdyby tego nie zrobił, obezwładniłaby go. A teraz leży bez przytomności na ziemi. Obie leżą. Psychopata. Krwiożerczy farmer bez wideł. Akuma, innymi słowy.
- Pójdę za to do piekła - wymamrotał na ucho Rue, gdy do niej dobiegł. Obezwładniła dwójkę mężczyzn. Czy na prawdę atakowali tylko przeciwną płeć? To chyba nienormalne.
- Las niedaleko - powiedziała niby szyfrem, ale dokładnie zrozumiał. Uciekają do lasu pieszo, gdyż samochód robi za dużo szumu. Skinął głową, rozejrzał się jeszcze raz by sprawdzić, czy nikt na nich nie czyha. I tak było. Srebrne Ferrari zatrzymało się paręnaście metrów od nich.
- Mają nas, biegiem - powiedział na przekór spokojnie, starał się jednak opanować emocje. Zdołał zauważyć, że jego przyjaciółka także posiada pistolet, nawet dwa. Pokręciła stanowczo głową. Mimo to jej wargi drżały.
- Rozegramy to inaczej - oznajmiła, nie spuszczając wzroku z wysiadających mężczyzn. Każdy miał co najmniej dwa metry. Każdy oprócz TOBIASA. Z wyrazem furii i satysfakcji jednocześnie wypisującej mu się na twarzy, gestem dłoni zaprosił swoich ludzi, by szli za nim. Albo ćwiczyli wejście, albo zawsze im się tak udawało, ale odstępy między każdym z nich były identyczne i nienaganne, krok mieli taki sam, ubranie podobnie. Jedynie Tobias, ich szef, pozostał w przodzie, pośrodku i posiadał nieco inny ubiór. Zdusił w sobie ochotę na ucieczkę, dlaczego z niej nie skorzystali? Czy ma jakiś plan???
- Witam - na moment się zatrzymał, jakby oczekiwał jakiejś reakcji z ich strony. Ale nic, zaczął więc mówić dalej - nie myślałem, że pójdzie tak łatwo. W wyznaczonym na transakcję miejscu są już same zwłoki waszych przyjaciół, małych i dzielnych federalnych wojowników. - wszyscy wydali z siebie cichy pomruk. Skrywali śmiech, wszyscy na raz. Czy to także ćwiczyli? Musiałby się nauczyć tekstu na pamięć. Szarowłosy przestąpił z nogi na nogę, strach władał całym nim, starał się go opanować i trzymać własne ciało w ryzach. Zacisnął szczęki z gniewu. Jeszcze jedno słowo, i nie wytrzyma. A będzie musiał. Podziwiał pewnie stojącą Rue, jej dumną postawę i niezrażoną minę, choć oczy targała wściekłość. Miał wrażenie, że zaraz stanie przed nim, jakby chciała go osłonić i zakończyć wszystko sama. Ale nie pozwoli na to. Prędzej sam wykona coś podobnego.
- Nie zrobimy wam krzywdy. Chcemy jeszcze porozmawiać. Z tobą - wbił swój krwiożerczy wzrok w twarz Rue. Nie poruszyła się ani o milimetr, nadal zgrywała twardzielkę Albo i nią była. I chociaż spluwy wymierzone w ich kierunku, goszczące w dłoni każdego z piątki mężczyzn stanowczo przeczyły jego słowom, nadal stałą nieustraszenie. I za to był jej wdzięczny. Nim się obejrzał, usłyszał strzał. Również strzelił. Za poległych agentów, za ich samych, za wszystko, co im się przytrafiło.
< Rue? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz