- Jedz szybko, bo spadamy na spacer - oznajmiłam siadając obok kotki, która otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Wstała, rozciągnęła się i z powrotem się położyła, ale na drugim boku. Mój mały heroiczny terrorysta, który wywala ludzi z łóżka i każe im spać na ziemi. Czyż nie mogłam znaleźć sobie cudniejszego kociaka?
- Chce ci się? - usłyszałam powolny głos chłopaka, który powoli wstał. Spojrzał na jabłko i je ugryzł. wyjęłam drugie i sama zaczęłam się nim zajadać.
- Yhym - mruknęłam mając usta pełne owocu.
- Dopiero co wstałem - mruknął opierając głowę o rękę, a łokieć stawiając na udzie. Zamknął oczy i jakby przez sen jadł kolację. Przełknęłam swój kęs.
- To dobrze. Spacer po świeżym powietrzu ci się rpzyda - mruknął tylko coś pod nosem i w ciszy zjedliśmy swoje porcje. Przez ten czas głaskałam Mike po boku, a ta głośno mruczała, przerywając panującą w namiocie ciszę.
Wyszliśmy z namiotu chłopaka, ja oczywiście użyłam do pomocy tych cholernych kul, do których powoli się przyzwyczajałam. Zimne powietrze owiało przyjemnie moje ciało, chłopak za to potarł rękoma ramionami twierdząc, ze jest mu zimno. Kazałam mu wziąć jakąś bluzę i nie marudzić. Po paru sekundach wrócił z naburmuszoną miną, że go wyciągnęłam z ciepełka.
- Gorzej jak dziecko - powiedziałam idąc w kierunku drogi, która prowadziła w stronę miasta. Przejść się nie zaszkodzi, a na zwiedzanie lasu nie mam już ochoty.
- To ty chciałam iść - mruknął zapinając się. Zauważyłam, że na plecach znowu ma ten swój ukochany plecaczek. Ciekawe co zrobi, jeśli nagle zniknie...
- A ty się zgodziłeś. No chodź - pociągnęłam go za rękę, kiedy zostawał z tyłu. Chwile się opierał, ale w końcu wyrównał ze mną krok i razem szliśmy po piaskowej dróżce. Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, ale jeszcze przez najbliższą godzinę oświetli nam w pełni drogę. W oddali zauważyłam domy oraz inne budynki, w większości sklepy, bary i kawiarnie. Lampy przy chodnikach zostały już włączone, mimo, iż nic nie dawały o tej porze. Do moich uszu dochodziły dźwięki samochodów, a nawet śmiech jakichś dzieci, który po chwili ustał. Weszliśmy do miasta, na mały wąski szary chodniczek. Chłopak w milczeniu rozglądał się po mieście tak samo jak ja, ale czyżby dalej był na mnie obrażony? Przejdzie mu, musi, nie ma innego wyboru. Ludzie nie zwracali na siebie uwagi, może niektórzy, ale większość szła w swoim kierunku. Usłyszeliśmy szczekanie psa, nie zainteresowałyby nas to, gdyby nie fakt, że nie duży owczarek amerykański pojawił się przed nami i zaczął szczekać. Machał ogonem na boki i nie spokojne ruszał łapami, jakby się paliło.
- Chciałeś psa - zauważyłam.
- Ale też jest już zajęty. Ma obrożę - rzeczywiście, na czarnej sierści mieściła się czerwona obroża, a na niej jakiś złoty wisior, za pewne brożka z imieniem i możliwe, że z numerem telefonu albo adresem właściciela.
- Maki! - usłyszeliśmy kobiecy głos, a pies jak na zawołanie się odwrócił i zamilkł. Przestał przebierać łapami, ale ogonem dalej machał na wszystkie strony. Podbiegła do niego nie wysoka kobieta, nieco mniejsza ode mnie, ze związaną na głowie łososiową chustą. Nosiła koszulkę na krótki rękaw, dlatego mogłam zobaczyć jej liczne rany na rękach. - Przepraszam was, nigdy tak nie ucieka - głos był dziwnie znany, ale odległy jakby... coś mi szumiało w głowie, ale nic sobie nie przypomniałam. Dopiero gdy podniosła głowę, wlepiłam wzrok w bladą, wręcz trupią twarz o brązowych oczach i milionach piegów.
- To ty - powiedziałam bardziej sama do siebie. To ta dziewczyna z piwnicy, która miała świeczkę. To ta... Loria, Lara, Lorien... Ona także wlepiła w nas wzrok, uśmiechnęła się.
- Widzę, że wy też przeżyliście - odparła jakby z ulgą.
<Akuma? To nie koniec niespodzianek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz