31 sie 2017

Vogel Do Smiley

Obudziły mnie głośne skrzeczenia dzikich ptaków. Otwarłem leniwie powieki, automatycznie wpatrując się w sufit. Przez chwilę leżałem w tej samej pozycji bezczynnie, aż w końcu po chwili przewróciłem się na bok, aby spojrzeć na swój zagracony pokój. Westchnąłem przeciągle, jeszcze bardziej przygniatając swoją głowę do poduszki. Ostatnimi czasy tylko bym leżał i nic nie robił. Może było to spowodowane moją chorobą, którą nabyłem po spotkaniu z jednym smarkaczem, który nie dość, że kichnął mi prosto w twarz, to jeszcze zaczął wydzierać się na całą ulicę, że chcę go okraść. Podniosłem kołdrę i spojrzałem na swoją prawą stopę. Opuchlizna już zeszła, tyle dobrze. Że też przyszło mi do głowy uciekanie po uliczkach, aniżeli pozostanie i wytłumaczenie wszystkim, że jest to tylko kłamstwo. Przyłożyłem dłoń wierzchem do czoła, przymykając przy tym z powrotem oczy.
- Może nikt nie zauważy, że mnie nie ma... -Powiedziałem zachrypniętym głosem, na jednym wdechu.
Otworzyłem jedno oko i spojrzałem na elektryczny zegarek, który wskazywał godzinę siódmą siedemnaście. Już miałem odwrócić się na drugi bok, lecz te przeklęte ptaszyska znowu mi przeszkodziły, a przynajmniej jeden, który wleciał przez delikatnie uchylaną kotarę namiotu. Spojrzałem w jego kierunku, rozmyślając nad tym, czy aby go czasem nie rzucić poduszką, lecz zrezygnowałem z tego powodu, bo by mi jeszcze ją zniszczył czy coś podobnego, dlatego schowałem się cały pod kołdrę, lecz długo nie wytrzymałem w tym cieple, dlatego w końcu wstałem, czym prędzej przepędzając ptaka na zewnątrz. Zamykając całkowicie wejście między moim namiotem a światem zewnętrznym, zrobiłem szybki piruet i wlazłem do łazienki. Oparłem się rękoma o umywalkę i spojrzałem się na swoje odbicie w lustrze. Ciemne wory pod oczami, wymęczona twarz, małe ranki przy ramionach i na szyi. Przeczesałem włosy dłonią, spuszczając twarz. Dłużej nie myśląc, wszedłem pod prysznic, bym móc szybko załatwić wszystkie poranne czynności. Po niecałych piętnastu minutach byłem już ubrany. Przywdziałem beżową koszulę i ciemnobrązowe spodnie. Poprawiłem trochę swój strój, podciągając nogawki, jak i rękawy, po czym założyłem już widocznie zużyte, czarne trampki. Wciągnąłem powietrze ze świstem i wyszedłem na zewnątrz. Pomimo wczesnej pory, słońce już mocno grzało. Przysłoniłem dłonią swoje oczy i rozejrzałem się dookoła. Stwierdziłem, że pójdę do lasu. Włożyłem jedną rękę do kieszeni, drugą zaś przejechałem po już zaschniętych ranach po niedawnej ucieczce. Syknąłem przeciągle i spojrzałem w niebo. Właśnie wtedy zorientowałem się, że zgubiłem wtedy okulary. Trzasnąłem się dłonią w czoło, zatrzymując się w miejscu. Co mam teraz zrobić, jeżeli nie mam żadnych pieniędzy? W końcu przez długi czas nie występowałem. Zacisnąłem zęby i usiadłem na ogromnym głazie niedaleko. Pojutrze podobno jest jakiś występ, więc mógłbym w sumie, wręcz powinienem się na nim zjawić. Musiałbym też porozmawiać z Pikiem, w końcu prosił mnie o coś od paru dni. Kopnąłem kamień przed sobą, a ten spotkał się z drzewem i odbił się w lewo. Odchyliłem się do tyłu, powoli sobie wszystko układając. Czy jak coś ma się psuć, to od razu wszystko? Najwyraźniej tak musi być. Po chwili usłyszałem jakiś szelest przed sobą, a następnie cichutkie warczenie. Podniosłem głowę i spojrzałem w tamtym kierunku. Przekrzywiłem delikatnie głowę i przysłuchiwałem się tym dziwnym dźwiękom. Minęła niecała chwila, kiedy z krzaków wyszedł młody pies. Zatrzymał się i bacznie mnie obserwował, tak ja go. Dopiero wtedy spostrzegłem, że znam tego psa.
- Bisca? -Zapytałem niemało zdumiony.
Czyżby uciekła? Nie, to niemożliwe, ona by na to nie pozwoliła... to może gdzieś tu jest? Od razu wstałem i spojrzałem po drzewach. Pełno było tu ścieżek, więc którą by tu iść, żeby coś znaleźć? Podszedłem do suczki i wyciągnąłem do niej dłoń. Chyba mnie rozpoznała, bo szczeknęła wesoło, przybliżając się do mnie. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- No to -Zacząłem, wciąż oglądając suczkę - Gdzie masz swoją panią?
Bisca od razu wiedziała, o co mi chodzi. Odwróciła się i zaczęła biec przed siebie. Dłużej nie czekając, pognałem za nią, niekiedy gubiąc ją prawie z oczu. W końcu dotarliśmy do jakieś leśnej łączki. Wziąłem suczkę na ręce i zacząłem iść, wypatrując Smiley. Długo nie musiałem się nadwyrężać, gdyż po ujrzeniu białego lisa, ujrzałem też różowowłosą. Uśmiechnąłem się sam do siebie, unosząc przy tym rękę do góry. Dziewczyna po zauważeniu mnie zaczęła biec truchtem w moją stronę. Im bardziej się zbliżała, tym bardziej Bisca się wyrywała, aż w końcu odstawiłem szczenie na ziemię, aby mogła spotkać się ze swoją właścicielką, która od razu ją przytuliła. Skrzyżowałem ręce na klatce i spokojnie czekałem, kiedy skończą.
<Smiley?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz