Tak
wiele emocji sprawiło, że opadły ze mnie siły i stałem się
niezwykle senny. Wcale nie odwodził mnie od snu fakt, że Midas
pozwolił mi tak wygodnie ułożyć się na jego ramieniu.
Otumanienie tym, co działo się chwilę temu również zamazało mi
obraz realiów. Zapomniałem więc, że ludzie z reguły nie
akceptuja tego, co inne i często z innością należy się kryć...
tak jak ja to robiłem dotychczas. Wobec tego wcale nie zwróciłem
uwagi na to, że przed Diabelskim Młynem stoi grupka ludzi, która
doskonale widzi to, co dzieje się za szklanymi kopułami. Maszyna
zatrzymała się kilka mterów nad ziemią, by wypuścić ludzi z
poprzedniej kopuły, a zaraz również i nas. Lekko nieprzytomny
podniosłem się i chwiejnym krokiem wyszedłem ze szklanej kuli. Nie
czułem nawet tego, że kilka ciekawskich spojrzeń mierzyło mnie
oraz mojego długowłosego partnera. Nie wiem czy nie miało to dla
mnie znaczenia czy po prostu byłem zbyt wypompowany. Nadal
trzymaliśmy się z Midasem ze ręce, mimo że nie powinniśmy,
ale... czemu miałbym się ukrywać z taką rzeczą? Przecież nie
robiłem nikomu nic złego, a sam byłem bardzo szczęśliwy, wobec
tego każdy, kto nie chciał widzieć czegoś takiego mógł odwrócić
wzrok, czyż nie? Ech... psychika ludzka to szerokie pojęcie... zbyt
szerokie, by jakkolwiek starać się je określać. Sam byłem jedną
wielką zagadką.
Złotookiemu
wydawało się nic nie przeszkadzać. Szedł ze mną za rękę, mając
zupełnie gdzieś wszelakie krzywe spojrzenia, które ja kątem oka
zauważałem. Czasami nawet wydawało mi się, że patrzy na tych
ludzi z pogardą i nie minie chwila, a zacznie się z nimi kłócić
lub bić. Nie byłem zwolennikiem przemocy, jednak... fakt, że w
naszej obronie był w stanie nawet wyrażać emocje obrzydzenia i
niesmaku w stosunku do innych ludzi, schlebiała mi. Czułem, że
naprawdę jestem dla niego ważny, bo... gdyby tak nie było z
pewnością nikomu by się nie narażał odpowiedziami na krzywe
spojrzenie. Oczywiście, nie chciałem jego krzywdy, ale... wiadomo o
co chodzi!
-
Źle się czujesz? - z lekkiego zamyślenia wybił mnie przyciszony
głos przyjaciela, a... wtedy już kogoś więcej niż przyjaciela.
-
Ehm... nie do końca... no... może troszkę – uśmiechnąłem się
blado – Troszkę dużo się działo. Zaraz wrócę do siebie –
zapewniłem.
-
To może usiądźmy gdzieś? Odpoczniemy chwilę – zaproponował.
-
Nie, no co ty? - zaśmiałem się – Będziemy tracić czas na
siedzenie na ławce? Połowy miasteczka jeszcze nie obeszliśmy –
stwierdziłem, na co Midas wesoło wykręcił oczami, udając
oburzonego.
-
To może pójdziemy na kramy? Tam jeszcze nie byliśmy, ale... to
chyba po drugiej stronie. Będziemy musieli chwilkę iść –
oznajmił.
-
Nic nie szkodzi. Poradzę sobie – ścisnąłem rękę mężczyzny
mocniej, jakbym mu posyłał iskierkę, na co jasnowłosy uśmiechnął
się nonszalancko i przybliżył swoją twarz do mojej. Jego włosy
skryły naszą tożsamość. Ugryzł mnie lekko w ucho z przyjemnym
kocim mruknięciem i pocałował mnie w policzek. Czułem jak na moją
twarz znów wypływają ciepłe rumieńce i jak cały się szczerzę,
ukazując swoją szczerbę między jedynkami. I... coś jeszcze
przykuło moją uwagę, ale zignorowałem TO. Razem z magikiem
ruszyliśmy w stronę stoisk. Z każdym kolejnym krokiem wszystko
wracało do normy... przynajmniej w kwestii mojej świadomości
rzeczywistości. Przestałem już być tak bardzo senny i zmęczony,
a i pewna rzecz zaczęła dawać o sobie znać. Można się domyślić,
że skoro nigdy w życiu tak naprawdę nikogo nie miałem i... nie
doświadczyłem zbyt wielu cielesnych doznań, moje pierwsze takie
doświadczenia będą znaczące. Otumanienie na kole było zbyt
silne, abym myślał trzeźwo i dopiero wtedy, kiedy w drodze na
kramy zacząłem trzeźwieć, zrozumiałem że mój mały przyjaciel,
brat, kumpel, junior... jak zwał, tak zwał, zaczął dawać o sobie
znać. Poczułem ucisk i nieprzyjemne uczucie w spodniach. Zaczęło
mi to naprawdę mocno doskwierać i zupełnie nie wiedziałem, co mam
zrobić. Kiedy próbowałem to jakoś ignorować to z każdą chwilą
problem narastał. Coś podobnego do uczucia, kiedy bardzo pilnie
musisz skorzystać z toalety, ale nie masz jak ani gdzie.
-
Wszystko w porządku? - usłyszałem troskliwe pytanie ze strony
Midasa, które wybiło mnie z toku poszukiwań zacisznego i odludnego
miejsca. Spojrzałem na niego... zupełnie normalnie, ale zapewne
wcale to tak nie wyglądało. Zagryzłem wargę, a moje knowania były
na najwyższych obrotach.
-
Myśl, Ed... myśl! - krzyczałem na siebie w myślach – Ja... -
zacząłem – Ja muszę do łazienki – dokończyłem przyciszonym
głosem. Na te słowa złotooki jedynie uśmiechnął się do siebie
i pokręcił głową.
-
Och... ty mnie nigdy nie przestaniesz zadziwiać – westchnął –
Nie baw się w nastolatkę. Nie bój się przy mnie jeść, pić,
bawić czy załatwiać swoich podstawowych potrzeb. To ludzkie i
takie jest życie – zapewnił – Jesteś człowiekiem takim samym
jak ja. Oddychasz, jesz, wydalasz i wiele innych rzeczy, których
potrzebuje Twój organizm – wyjaśnił i uśmiechnął się
pokrzepiająco – Wydawało mi się, że toalety były gdzieś... -
rozejrzał się - ... gdzieś tam, w centrum – wskazał zupełnie
odmienny kierunek. Skrzywiłem się lekko na jego słowa. Łazienka
była zbyt publiczna. Nie było opcji.
-
No cóż... czas na małe kłamstewko – pomyślałem – Głupoty
pleciesz – zacząłem – Drogowskaz do łazienek widziałem gdzieś
tam – wskazałem w kierunku lasu. Midas nie wydawał się zbyt
przekonany – Łazienki muszą być gdzieś na obrzeżach, żeby nie
psuć swoim zapachem atmosfery wesołego miasteczka. Poza tym...
myślę, że nawet jeśli są toalety w centrum to są nieźle
przeludnione.
-
Hmm... to bardzo możliwe – zgodził się – Chodźmy więc na
obrzeża... - już mieliśmy ruszać w drogę, kiedy do głowy wpadł
mi pomysł na ulepszenie mojego małego przekrętu.
-
Mam lepszy pomysł! - powiedziałem radosny, niczym jak ucieszony
zbawieniem z nieba – Poczekaj tu na mnie. Nie ma sensu, żebyś
szedł ze mną. Ja się nie zgubię. Poza tym... widzę tu dużo
ciekawych rzeczy – objąłem wzrokiem uliczkę, na której wtedy
staliśmy – Myślę, że zajęcie na pięć minutek będziesz miał.
Zaraz wrócę! - krzyknąłem i pobiegłem uliczką w stronę
domniemanych łazienek zaraz przy granicy z lasem. Nie oglądałem
się za siebie. Miałem cichą nadzieję, że Midas nie wpadnie na
świetny plan pójścia w moje ślady. To, co działo się z moim
organizmem było zbyt osobiste... nawet bardziej niż załatwianie w
publicznej toalecie. Poza tym... nie chciałem zniechęcić Midasa. W
miarę możliwości zachowywałem się dojrzale i poważnie, dlatego
też nie chciałem zniszczyć o sobie tej opinii, że jestem na tyle
dorosły, aby powstrzymać dzikie zapędy mojego organizmu.
Dotychczas nie miałem z tym problemu, aby się blokować. Nie miałem
szczególnego obiektu westchnień, a i pracy nie mało, więc nawet o
tym nie myślałem, ale kiedy do mojego życia wtargnął magik,
wszystko zaczęło się zmieniać.
Czułem
się coraz gorzej. Zaciskałem pięści i wargę. Potrzeba
rozładowania energii i emocji narastała coraz bardziej. Czułem ją
w każdej części mojego ciała i już nie mogłem tego długo
znieść. Zbawieniem dla mojego honoru była ciemność, która
zaczęła mnie ogarniać wraz ze stopniowym opuszczaniem terenu
wesołego miasteczka. Niebawem minąłem ostatnią atrakcję, jaka
znajdowała się na uboczu i wybiegłem na polanę porośniętą
polną trawą, która sięgała mi do kolan. Widziałem w oddali las,
ale nie mogłem pzyspieszyć, bo zaczęła doskwierać mi noga.
Zwolniłem więc lekko. Ból, podniecenie i zażenowanie to naprawdę
tragiczna trójka. Trójka, która właśnie bawiła się mną, jak
szmacianą lalką. Chciałem się ich pozbyć, żebym znów mógł z
Midasem normalnie spędzać czas na zabawie. Poczułem ulgę, gdy
mrok lasu okrył mnie swoim płaszczem. Zapach kory i ściółki od
razu podrażnił moje zmysły. Tak, zdecydowanie las to było moje
miejsce i w jego otoczeniu czułem się pewnie, bezpiecznie. Ruszyłem
już wolniej w głąb, nasłuchując czy nikogo nie ma w pobliżu.
Mój wzrok szybko przyzwyczaił się do półmroku. Jedynie księżyc
oświetlał ziemię, ale przez liście drzew nie było to mocne
światło. Biegłem jeszcze chwilkę, aby być pewnym, że jestem
poza zasięgiem cudzych oczu i uszu. Po chwili zacząłem zwalniać
krok, aż się zatrzymałem. Zdyszany, zmęczony i zupełnie
rozsypany emocjonalnie oparłem się plecami o drzewo z gładką
korą. Stałem tak bardzo niedługo, by złapać oddech. Cisza lasu
nastroiła mnie... nieco erotycznie. Wziąłem ostatni głęboki
wdech. Drżącą dłonią sięgnąłem do mojego krocza. Zaledwie
lekki dotyk spowodował u mnie westchnienie. Czułem, jak mój penis
ciasno opina się na moich spodniach, mimo że nie były tak bardzo
przylegające do ciała. Zacząłem coraz częściej i intensywniej
przejeżdżać po wypukleniu, aż w końcu odpiąłem guzik spodni,
rozpiąłem zamek i wsunąłem dłoń pod bokserki. Odchyliłem
głowę, gdy poczułem lekką, ale niezwykle przyjemną falę
przyjemności, która przejechała po moim kręgosłupie. Zamknąłem
oczy i zaraz zobaczyłem obraz Midasa.
-
O Boże... ja naprawdę go pragnę – pomyślałem. Było mi tak
gorąco. Westchnąłem cicho, gdy przyspieszyłem nieco ruchy. Mimo,
że nie było to jakieś szczególnie wyrafinowane doznanie, ja już
odpływałem. Naprawdę... w tych kwestiach byłem słaby. Szybko się
podniecałem, a szczytowałem jeszcze szybciej. Osunąłem się po
pniu powoli na ziemię. Usiadłem na miękkiej ziemi. Moja dłoń
rytmicznie jeździła w górę i w dół. Z ust coraz częściej
wymykały mi się westchnienia i jęki, które starałem się
zagłuszać, ale... moje staranie w takich przypadkach nie wiele
dają.
Sprawiałem
sobie rozkosz myśląc o Midasie. O jego pieknym, wyrzeźbionym
ciele, długich jasnych włosach łaskoczących moją skórę,
delikatnych i ciepłych dłoniach obejmujących mnie w całości oraz
o... jego pięknych złotych oczach, które patrzą na mnie z
miłością i pożądaniem. O tym, jak szepcze mi od ucha czułe
słówka, przygryza delikatnie moją skórę i delikatnie mizia tam,
gdzie mam mnóstwo łaskotek. Och, ile miałem wspaniałych
erotycznych marzeń, których nigdy nie byłem w stanie ziścić...
one wszystkie nagle wróciły, kiedy wyczuły, że w moim życiu
pojawił sie ktoś, kto będzie w stanie mnie zaspokoić i kogo ja
będę miał za cel zaspokajać za każdym razem. Zupełnie
przeniosłem się w świat rozkoszy. Nie przejmowałem się już tak
bardzo, kto mnie usłyszy lub zobaczy. Przyjemność przejęła nade
mną kontrolę i szczytowałbym, ale zupełnie przeraził mnie głos,
który usłyszałem zza drzewa, o które się opierałem. Zaraz
otworzyłem oczy i otrzeźwiałem.
-
Ed... - cichy, łagodny głos poniósł się echem po lesie. Otaczała
nas wyłącznie cisza. Siedziałem jak wryty. Zaprzestałem
jakichkolwiek ruchów. Jedynie twarz funkcjonowała, jak należy.
Oczy mrugały, usta drżały, gardło przesuwało głośno ślinę.
Po policzkach zaczęły mi spływać łzy... łzy upokorzenia i
wstydu. Nic nie odpowiedziałem. Jedyne, co zrobiłem to podsunąłem
kolana do głowy, objąłem je rękami i schowałem w nich twarz.
Zapłakaną twarz i duszę, która pragnęła zniknąć raz na zawsze
gdzieś pod ziemią. Było mi tak wstyd.
-
Ed... skarbie – westchnął magik. Słyszałem szelest liści.
Zbliżał się do mnie. Przykucnął przy mnie. Czułem na szyi jego
oddech. Praktycznie w ogóle się nie ruszałem. Nie wiedziałem, co
mam robić – Czemu mi nie powiedziałeś? - zapytał bez cienia
pretensji. Bardziej wyczułem... zawód? Zawód, że mu nie ufam, że
się go wstydzę. Ale... to przecież nie było tak. Uniosłem głową
do góry i spojrzałem mu w oczy.
-
A co Ci miałem powiedzieć? - spytałem żałośnie – Że
podnieciłeś mnie samymi pocałunkami? - głos zaczął mi się
łamać. Zbliżała się moja faza szlochu. Powoli zaczynało mi
brakować tchu.
-
Tak – odpowiedział. Byłem w szoku. Na chwilę przestałem
oddychać – Mogłeś powiedzieć, że mnie pragniesz... pragniesz
tu i teraz – uśmiechnął się i obdarował krótkim całusem, ale
za chwilę go poprawił czułym, namiętnym pocałunkiem. Pieścił
wnętrz moich ust tak jak wtedy, w młyńskim kole. Powoli badał
teren przyprawiając mnie o dreszcze i motyle w brzuchu. To było
cudowne, kiedy drażnił moje podniebienie. Znów wymsknęło mi się
kilka westchnień. Po chwili przerwał, spojrzał na mnie i
przybliżył jeszcze bardziej. Odsłoniłem jego kolejną skrywaną
cechę... cechę wspaniałego kochanka, o jakim zawsze marzyłem.
Uśmiechnąłem się, uspokojony i mniej zestresowany. Musnąłem
zachęcająco jego usta, ale on już nie pozwolił mi się odsunąć.
Wpił się w moje usta drapieżnie. Z przyjemnością przymknąłem
oczy. Poczułem zaraz, jak jasnowłosy mnie podnosi i sadza na swoich
kolanach. Opierałem się plecami o pień drzewa, a on przylegał
blisko mojego ciała. Z chęcią wplotłem palce w jego długie
aksamitne włosy, na co mężczyzna zachęcająco mruknął. Znalazł
dla nas wygodną pozycję. Jedną ręką obejmował mnie nisko w
pasie tak, że prawie zjeżdżał na moje pośladki, zaś drugą
zaczął odpinać guziki mojej koszuli. Szybko się z tym uporał.
Odsunął oba rąbki i przejechał drugą ręką po mojej klatce
piersiowej. Jęknąłem w jego usta i oderwałem się od niego.
Czułem jak zaczyna mnie dopadać lęk i niepewność. Twarz oblaną
rumieńcem ukryłem w ramionach Midasa.
-
Słodki jesteś – szepnął mi czule do ucha. Westchnąłem z
aprobatą na ten komplement. Niedługo potem jego dłoń zjechała o
wiele niżej niż wcześniej, czyli do mojego krocza. Zapowietrzyłem
się, kiedy jego ciepła dłoń znalazła się na moim penisie.
Zacząłem się bać, ale... tak bardzo tego chciałem... chciałem
tego zbliżenia, że postanowiłem zaryzykować. Zaryzykować?
Nieprawda. Nie miałem czego. Kochałem Midasa i wiedziałem, że
mnie nie skrzywdzi i nie uczyni niczego wbrew mojej woli. To było
cudowne, że jednak mnie nie posłuchał i poszedł za mną, że mnie
nie zostawił z moim małym problemem.
Zaczął
powoli poruszać dłonią. Przytuliłem się mocniej do mężczyzny
czując, jak spełnienie jest coraz bliżej mnie, ale... spędzenie
tego momentu z kimś, na kim bardzo mi zależało, było o wiele
bardziej pociągające. Z każdą chwilą złotooki przyspieszał.
-
Uroczy ten Twój Skarbeniek – szepnął. Czułem, jak uśmiecha się
pod nosem – I wcale nie taki mały – dodał i zaczął pieścić
moją szyję. Znowu głośno wziąłem oddech i z każdym kolejnych
ruchem jęczałem coraz bardziej. Oparłem się i rozluźniłem całym
ciałem oddając się rozkoszy.
-
Ed...? Wszystko w porządku? - spytał szeptem jasnowłosy.
-
T-tak – odpowiedziałem lekko ochrypniętym i zaspanym głosem –
Cudownie – dodałem i ponownie znalazłem się w krainie
przyjemności.
-
Szepnij moje imię – poprosił. Lekko uchyliłem oczy i podniosłem
głowę. Cały drżałem z przyjemności, ale chciałem mu spojrzeć
w oczy.
-
Mo-mont-montgomery – szepnąłem patrząc mu prosto w oczy – Ja
zaraz... - dodałem, ale było już za późno. Z rozkosznym jękiem
doszedłem w jego dłoni.
<
Monty? <3 Tutaj już skończyła mi się wena... nie jesteś
zła...? ;-; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz