- Trzeba go wyczyścić - powiedziałam siadając na murku. Obok mnie zaraz pojawił się chłopak, który wyglądał, jakby nie spał parę dni. - Wyglądasz jak trup - powiedziałam sięgając po jabłko. Leżały one w wiaderku dla koni, ale niektóre były czyste i świeże.
- I tak się czuje - mruknął opierając o belkę z tyłu. Obserwowałam jak koń spokojnie zajadał się paszą, a Pik po chwili wyszedł z boksu z koszem pełnym szczotek i innych drapaczek do czyszczenia koni.
- Teraz wy, ja skończyłam. Dobranoc i pilnujcie się - pożegnał się z uśmiechem stawiając kosz obok nas i wyszedł ze stajni. Podążyliśmy za nim wzrokiem w milczeniu, aż zniknął za drzwiami. Przełknęłam gryza jabłka.
- Dawaj - sięgnął po moje i odgryzł kawałek, nim zdążyłam powiedziałam coś więcej niż "ej!". Po chwili znowu się wyciągnął i kładąc mi się po prostu na kolana, sięgnął po trzy jabłka (jedno zielone).
- O, ożyłeś - mruknęłam mając ochotę go zwalić na ziemię, ale stwierdziłam, ze betonowa podłoga nie jest najlepszym miejscem do tego.
- Jabłka to moje życie - powiedział dumnie zatapiając zęby w moim ogryzku. Zabrałam jedno jego i także to zrobiłam.
- To dobrze, bo musisz wyczyścić konia - wskazałam na zwierzę, które nie przejmując się tu czyjąkolwiek obecnością, jadło siano, popijało wodą i co jakiś czas próbowało dosięgnąć wiaderka z owocami, które niestety było zbyt daleko.
- Dlaczego ja? Ty tez na nim jechałaś - oburzył się marszcząc czoło.
- Bo to ja kierowałam i gdyby nie ja, biegł byś za nami pieszo - chłopak prychnął.
- Wolałbym to. Tyłek chociaż by mnie tak nie bolał - zaśmiałam się.
- Ty narzekasz? Mnie ciągle szturchałeś i parę razy byłam bliska spadnięcia z konia.
- Chyba ja - po kolejnym paru(nastu) minutach jedzenia jabłek i kłócenia się o jazdę konną i o to, kto będzie czyścił zwierzaka, oboje sięgnęliśmy po szczotki i zaczęliśmy czyścić zwierzaka po obu stronach. Ja wyczyściłam kopyta, a chłopak rozczesał ogon i grzywę. Co jakiś czas marudził, że koń go obślinia, ale w rzeczywistości to ja mogłam zostać poszkodowana. Gdybym dostałam kopytem prosto w łeb, znowu bym mogła stracić wspomnienia. I tym razem nie z winy jakiegoś demona, ale z głupoty chłopaka, który ciągle odtrącał od siebie konia, kiedy ja czyściłam. W końcu zostawiliśmy czystego zwierzaka w boksie i wyszliśmy ze stajni. Była noc, okropnie zimna, dlatego szybko ruszyliśmy do namiotów. Tak jakby, wzięłam tylko kotkę i poszłam do niego. Heddo leżał sobie w swoim kartonowym domku.
- Wiesz co? Mam dość już tych wszystkich przygód - powiedziałam siadając na jego łóżko po turecku, między nogami osadzając białe stworzonko, które mruczało i ocierało główkę o moją łydkę. Akuma nadal żarł te swoje ukochane jabłka, które zwinął ze stajni. Nie zdziwiłabym się, gdyby nagle zapragnął zostać sadownikiem i mieć swoje własne jabłonie.
- Ja też - westchnął rzucając się na łóżko obok mnie i kładąc. Po chwili się wyprostował i wziął Mike na ręce. - Podziel się nią.
- Ej no, prawie o niej na zawsze zapomniałam - powiedziałam nie przerywając głaskania. Kotka za to chyba była w siódmym niebie, tyle uwagi, tyle miłości... - Masz Heddo - mruknęłam.
- Śpi, nie będę go budzić - spojrzał w kierunku psa. Rzeczywiście, schował pyszczek w ogonie i zasnął, w ogóle się nie ruszając (nie licząc unoszącej się i opadającej powoli klatki piersiowej).
- Niech ci będzie - nadymałam policzki. - Ej, co może nas jeszcze zaatakować? - zapytałam ciekawa, bardziej sama do siebie. Najpierw ludzie, przestępcy, mordercy, policja i FBI, potem potwory, jakieś Mortusy, król Mortusów... - Może krwiożercze stado dzikich małp z zielonymi włosami? - zaproponowałam.
- Albo szybkie i ciche lamparty, które jednym machnięciem odkroją głowę od reszty ciała?
- Lub niedźwiedzio-szczury z czerwonymi oczami, jedzące ludzkie mięso?
- A może niebieskie pelikany o wielkich smoczych skrzydłach i wiewiórczym ogonie? - i tak zaczęliśmy sobie wymieniać propozycje, nie przestając się śmiać.
Nie żałuje wyboru.
<Akuma?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz