Przeraził się tego, co powiedziała. "Skacz". Tylko jedno słowo, a zawiera tyle prawdy, tyle sensu, tyle grozy. Jego mięśnie zareagowały błyskawicznie, niczym automat pozwoliły mu unieść się w górę i złapać dłoń Rue, która nieco zniżyła się pod jego ciężarem. Nie był w stanie trzeźwo myśleć, chyba w ogóle tak nie było. Następne ruchy wykonywał jak przez mglę - nie komunikował się z przyjaciółką, nie zwracał uwagi na otoczenie ( po części ), tylko po prostu chwycił drugą dłonią gałęzi, potem puścił rękę dziewczyny, ją również położył na suchym drewnie. Skrzypiało, miał obraz suwających się korzeni przed oczyma. Oczy mu łzawiły od wysokiej temperatury, ale miał wrażenie, jakby dopiero teraz zaczął oddychać. Jakby powietrze dopiero teraz zaczęło zawierać tlen, a nie parzące cały organizm od środka, jak i na zewnątrz, gazy. Podciągnął się, przewiesił nogę przez pień i usiadł, dopiero po paru sekundach spoglądając w dół. Czuł strach, tremę niczym na scenie, galopujące dziko serce. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, nie myślał o niczym. Ani o tym, co robi, ani o tym, co go czeka. Zupełnie, jakby posiadał jakąś niemożliwą do przebicia blokadę w umyśle.
- Akuma! - usłyszał głos Rue. Powoli, jakby od niechcenia, podniósł głowę i spojrzał przed siebie. Obraz był niewyraźny, otarł więc dłonią wilgotne oczy. Na chwilę szczypały, gdyż jego ręce pokryte były prochem, ale pomogło. Ujrzał w szczegółach jej twarz obróconą do niego przodem, spiętą i stanowczą. Reszta ciała była ustawiona do niego tyłem, na czworakach. Nie robiła nic do momentu, aż nie odwróciła się przed siebie, ruszając ostrożnie w kierunku bezpiecznego ( chyba ) gruntu, na którym mieściła się reszta zbawczej gałęzi.
- Rusz się! - usłyszał polecenie, wykonał je natychmiast. Szybko, ze spiętymi nadal mięśniami. Trudno było mu postąpić inaczej, sytuacja wprawiła go w istne odrętwienie, z którego trudno było mu wyjść. Krzyknął cicho, gdy gałąź szarpnęła nim w dół, usłyszał syczący ogień i pluski - gałąź rozorała nieco ziemi, która wpadła do lawy i... spaliła się, jakby już się zdążył domyślić. Przylgnął do szorstkiej powierzchni, zaczynając odzyskiwać pełnię świadomości. Otworzył szczelnie zamknięte oczy, każda chwila jest na wagę złota. Nawet ja większą, bo przecież od niej zależy jego życie. Podniysł się powoli, Rue gramoliła już się na ziemię. Zaczął z sercem w gardle i ściśniętym żołądku zbliżać się do niej. Niepewna droga ucieczki coraz bardziej go zmartwiała, ale w końcu nadszedł moment, w którym od właśnie prostującej się na skalistej, jakby się mogło wydawać, powierzchni, dzielił go zaledwie metr. Ukucnął, stawiając małe i ostrożne kroczki. Zdawało mu się, że z każdą sekundą traci równowagę i zaraz runie w dół. Ostatnie pół metra pokonał skokiem. Zdezorientowany usłyszał krzyk Rue.
- Nie! - nie wiedział, o co jej chodzi. Wylądował ne ziemi, wykonując coś na wzór obrotu w przód, tyle że bokiem. Cud natury normalnie. Zaśmiał się na głos, ciesząc się że żyje i jego przyjaciółce nic nie jest. Nie mógł się skupić na jej wcześniejszym zawołaniu, dopiero po chwili przestał się cieszyć i wstał, otrzepując z siebie piach o nienaturalnej barwie. Może są na innej planecie? Ale w takim razie skąd tutaj powietrze?
- O co chodzi? -spytał w końcu, bacznie się jej przyglądając. Czuł taką ogromną ulgę, że nie widzi żadnych odznaczających się poparzeń, zadrapań, czy śladów krwi na stojącej przed nim osobie.
- Gałąź spadła - powiedziała, pocierając oboma dłońmi twarz. Spojrzał w miejsce, gdzie powinien znajdować się pień. Rzeczywiście, nie było go tam. Otworzył usta, starając się odpowiednio dobrać słowa. Rozłożył w końcu bezradnie ręce.
- Nie wiedziałem - odpowiedział cicho, ale w tym samym momencie usłyszeli trzask. Pod ich stopami. Instynktownie jego wzrok padł na ziemię. Rozszerzył powieki, już rzucając się do biegu. - Biegnij! - teraz to on wykrzyczał polecenie. Nierówny grunt wcale nie ułatwiał im ucieczki, dziewczyna zdążyła nieco go wyprzedzić. Miał wrażenie, że za jeden krok jego kolana wygną się w drugim kierunku, gdyż ból w nich był nie tyle duży, co odczuwalny i stały. Usłyszał bardzo głośne chlupnięcie, oglądnął się za siebie, zatrzymując się, by nie upaść. Ogromna powierzchnia ziemi osunęła się , po prostu znikając i wpadając do lawy. Przeraził się, widząc, że istoty wcześniej ich goniące, skaczą na skałę z zamiarem dostania się na stronę rzeki, na której aktualnie znajduje się on i Rue. Jeden się poślizgnął i spadł, drugi nie trafił na odłamek, trzeci również nie, czwarty nie doskoczył do wciąż stojącej na swoim miejscu ziemi, pod piątym po prostu się ona zawaliła. Odwrócił się, z powrotem biegnąc, Rue, jak się okazało, również stanęła w miejscu i przyglądała się ze strachem, nadzieję, zmęczeniem i determinacją wypisanymi na twarzy,
< Rue? Meh, gówno z tego wyszło... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz