Uchyliłem kuchenne okno i spojrzałem na Yuki'ego, który stał na drodze obserwując co dzieje się wewnątrz domu. Lis siedział spokojnie, więc wsunąłem się cichaczem do środka.
Buty zostawiłem na zewnątrz, uznałem że na starpetkach będę poruszał się znacznie ciszej i nie zostawię przy tym śladów. Okrążyłem stół i zacząłem zastanawiać się co dalej.
Z salonu słychać było głosy dwóch mężczyzn. Mogłem więc tylko udać się na korytarz.
- Czemu oddałeś jej kurtkę? -usłyszałem
Drugi facet odchrząknął.
- Jak się pochoruje, to rozniesie tu zarazki -mruknął niewyraźnie
Ten pierwszy roześmiał się i usłyszałem brzdęk szklanek.
- Przypomina mi to trochę zabawę w dobrego i złego glinę. Za nasze zdrowie -zawołał zadowolony.
Przeknąłem cicho na korytarz i rozejrzałem się.
Schody na górę, schowek pod schodami, drzwi wyjściowe, oraz trzy inne drzwi. Jedne były otwarte i widać było zza nich sypialnię. Tam na pewno nie trzyma Smiley. Na górze też bym się jej nie spodziewał.
Schowek lub któreś z zamkniętych drzwi.
Niestety pod schody nie mogłem się dostać z racji, że drzwi do kanciapy znajdowały się na wprost salonu.
Przesunąłem się wzdłuż ściany do pierwszych drzwi, za którymi nie wiedziałem czego się spodziewać. Złapałem za klamkę modląc się by przy naciśnięciu nie zaskrzypiała. Bóg postawił mnie wysłuchać, bo chwilę później pomieszczenie stało otworem.
Łazienka.
Zamknąłem ją i przesunąłem się kilka kroków dalej ku następnym drzwiom. Powtórzyłem te same czynności co wcześniej ale niestety bez skutku. Pokój pozostawał zakmnięty co wzbudziło we mnie podejrzenia.
- Dałeś temu kundlowi żreć? -w salonie dalej ciągnęła się rozmowa.
- Miałem tam skoczyć jak już wrócę z piwinicy -padła odpowiedź- Gdzie masz to mięso?
Kroki powędrowały w stronę kuchni ale zatrzymały się gdy drugi mężczyzna się odezwał.
- Stój, nie ma co marnować tego steku, daj mu jedzenie tej suki. Nie chciała zjeść tego co jej przygotowałeś.
Nieznajomy, najwyraźniej chłopiec do wręczania, zawrócił się i jego kroku stały się coraz wyraźniejsze. Szybko cofnąłem się i zamknąłem w łazience.
Stałem nieruchomo po drugiej stronie drzwi. Słyszałem jak facet je mija po czym do uszu dotarły dwa znaczące dźwięki: brzdęk kluczy i odgłos odkluczanego zamka.
A więc to tam trzymają dziewczynę. Czułem, że zaraz wyskoczę z siebie. Smiley znajduje się zaledwie pięć metrów dalej.
Buty zostawiłem na zewnątrz, uznałem że na starpetkach będę poruszał się znacznie ciszej i nie zostawię przy tym śladów. Okrążyłem stół i zacząłem zastanawiać się co dalej.
Z salonu słychać było głosy dwóch mężczyzn. Mogłem więc tylko udać się na korytarz.
- Czemu oddałeś jej kurtkę? -usłyszałem
Drugi facet odchrząknął.
- Jak się pochoruje, to rozniesie tu zarazki -mruknął niewyraźnie
Ten pierwszy roześmiał się i usłyszałem brzdęk szklanek.
- Przypomina mi to trochę zabawę w dobrego i złego glinę. Za nasze zdrowie -zawołał zadowolony.
Przeknąłem cicho na korytarz i rozejrzałem się.
Schody na górę, schowek pod schodami, drzwi wyjściowe, oraz trzy inne drzwi. Jedne były otwarte i widać było zza nich sypialnię. Tam na pewno nie trzyma Smiley. Na górze też bym się jej nie spodziewał.
Schowek lub któreś z zamkniętych drzwi.
Niestety pod schody nie mogłem się dostać z racji, że drzwi do kanciapy znajdowały się na wprost salonu.
Przesunąłem się wzdłuż ściany do pierwszych drzwi, za którymi nie wiedziałem czego się spodziewać. Złapałem za klamkę modląc się by przy naciśnięciu nie zaskrzypiała. Bóg postawił mnie wysłuchać, bo chwilę później pomieszczenie stało otworem.
Łazienka.
Zamknąłem ją i przesunąłem się kilka kroków dalej ku następnym drzwiom. Powtórzyłem te same czynności co wcześniej ale niestety bez skutku. Pokój pozostawał zakmnięty co wzbudziło we mnie podejrzenia.
- Dałeś temu kundlowi żreć? -w salonie dalej ciągnęła się rozmowa.
- Miałem tam skoczyć jak już wrócę z piwinicy -padła odpowiedź- Gdzie masz to mięso?
Kroki powędrowały w stronę kuchni ale zatrzymały się gdy drugi mężczyzna się odezwał.
- Stój, nie ma co marnować tego steku, daj mu jedzenie tej suki. Nie chciała zjeść tego co jej przygotowałeś.
Nieznajomy, najwyraźniej chłopiec do wręczania, zawrócił się i jego kroku stały się coraz wyraźniejsze. Szybko cofnąłem się i zamknąłem w łazience.
Stałem nieruchomo po drugiej stronie drzwi. Słyszałem jak facet je mija po czym do uszu dotarły dwa znaczące dźwięki: brzdęk kluczy i odgłos odkluczanego zamka.
A więc to tam trzymają dziewczynę. Czułem, że zaraz wyskoczę z siebie. Smiley znajduje się zaledwie pięć metrów dalej.
Odczekałem chwilę nasłuchując czy na korytarzu już nikogo nie ma. Uchyliłem delikatnie drzwi i spojrzałem na prawo po czym skierowałem się w stronę pomieszczenia tak cicho jak to tylko możliwe. Gdy już wszedłem za drzwi, bez większego zdziwienia stwierdziłem iż znajduję się w piwnicy. A właściwie na schodach do niej prowadzących.
- Musisz coś jeść mała -usłyszałem z dołu- Lucas kazał mi to oddać psu ale wolałbym żebyś ty to zjadła.
Chwyciłem miotłę, która stała oparta o ścianę po mojej lewej stronie. W rękach kogoś obytego z bronią białą mogłaby stanowić niebezpiecznie narzędzie, trzymana przeze mnie sprawiała wrażenie niegroźnego kija. Ale obiecałem sobie, że noży użyję tylko w ostateczności. Wolałbym nie mieć nikogo ma sumieniu, a konfrontacja z tymi psycholami z pewnością zakończyłaby się jakimś wypadkiem.
Mężczyzna westchnął nie doczekawszy się reakcji ze strony Smiley. Pokonałem kilka pierwszych stopni ostrożnie ale potem przeskoczyłem szybko te ostatnie by jak najprędzej dać porywaczowi nauczkę.
Zamachnąłem się ale pomimo zaskoczenia mój przeciwnik zdołał uskoczyć na bok.
- Przestań! Co ty wyprawiasz? -krzyknęła dziewczyna
Uderzyłem ponownie, tym razem celnie. Mężczyzna oberwał w skroń i przewrócił się do tyłu.
Rzuciłem miotłę i podbiegłem do Smiley.
- Mischa! -dziewczyna patrzyła na nieprzytomnego chłopaka
- Nic mu nie będzie. Chodź, wracamy do domu -wziąłem koleżankę na ręce widząc, że nie ma wystarczająco sił by szybko się poruszać.
- Nie możemy go zostawić -jęknęła gdy wbiegałem po schodach na górę
- Od teraz każdy radzi sobie sam -wiedziałem, że brzmi to trochę bezdusznie ale nie miałem żadnego powodu by pomagać temu facetowi.
Wybiegłem na korytarz i nie starając się już zachowywać cicho wypadłem przed drzwi na podwórko.
- Boni -krzyknąłem- Uciekajcie!
Klacz prasknęła i pokłusowała na przód. Jednak Yuki i Bisca nie ruszyły za nią. Rzuciły się w moim kierunku by znaleźć się jak najbliżej swojej pani.
Z domu dobiegły nas krzyki. Wiedząc, że mam zbyt wiele czasu wrzuciłem Smiley na tylne siedzenie. Miałem szczęście, że Lucas należał do osób, które zostawiają kluczyk w stacyjce nie bojąc się o kradzież.
- Ta suka należy do mnie! -w drzwiach budynku stanął wściekły mężczyzna.
Jego twarz przybrała czerwony odcień od gniewu, dłoń kurczowo ściskał na spuście pistoletu.
W popłochu wskoczyłem za kierownicę i z piskiem opon wyjechałem na drogę. Pięć minut później minąłem galopującą Boni. Niestety nie było sposobu bym zabrał ją ze sobą, musiałem mieć nadzieję, że sama sobie poradzi.
Jak na złość tuż po tym jak wypowiedziałem te słowa okolicę przeszył huk wystrzału.
Zatrzymałem samochód uderzając wkurzony dłonią o kierownicę.
Skurwol wie gdzie uderzyć.
Wie, że nie zostawimy rannego konia ryzykując, że go zabije.
- Smiley? -spojrzałem na śpiącą na tylnym siedzeniu dziewczynę
Nie mogłem zostawić Boni.
Nie mogłem też biec do niej zostawiając Smiley jak oczekuje ten koleś. Spojrzałem na kluczyk tkwiący w stacyjce.
Potem zerknąłem na teren przed nami czując jak w głowie rodzi mi się plan.
Droga właśnie opadała w dół, na dole rozciągała się polana z rosnącymi gdzieniegdzie pokaźnymi drzewami. Jeśli będzie miała pecha to rozbije się o jedno z nich.
Wiedząc, że nie mam zbyt wiele czasu wysiadłem z samochodu celowo nie zaciągając hamulca. Szybko obiegłem go i zacząłem pchać od strony bagaznika. Auto ruszyło drogą w dół nabierając rozpędu.
Nie patrzyłem co dalej się stanie, popędziłem w drogę powrotną do Boni. Z daleka było widać strumień krwi spływający z jej uda. Uklękłem przy niej sprawdzając w jakim jest stanie.
- Ta suka należała do mnie -usłyszałem wściekły syk za placami.
Nim zdążyłem pojąć co się dzieje, jedna dłoń mężczyzny oparła się o moje lewe ramię, z kolei drugą przykładał mi lufę do skroni.
Skurwol wie gdzie uderzyć.
Wie, że nie zostawimy rannego konia ryzykując, że go zabije.
- Smiley? -spojrzałem na śpiącą na tylnym siedzeniu dziewczynę
Nie mogłem zostawić Boni.
Nie mogłem też biec do niej zostawiając Smiley jak oczekuje ten koleś. Spojrzałem na kluczyk tkwiący w stacyjce.
Potem zerknąłem na teren przed nami czując jak w głowie rodzi mi się plan.
Droga właśnie opadała w dół, na dole rozciągała się polana z rosnącymi gdzieniegdzie pokaźnymi drzewami. Jeśli będzie miała pecha to rozbije się o jedno z nich.
Wiedząc, że nie mam zbyt wiele czasu wysiadłem z samochodu celowo nie zaciągając hamulca. Szybko obiegłem go i zacząłem pchać od strony bagaznika. Auto ruszyło drogą w dół nabierając rozpędu.
Nie patrzyłem co dalej się stanie, popędziłem w drogę powrotną do Boni. Z daleka było widać strumień krwi spływający z jej uda. Uklękłem przy niej sprawdzając w jakim jest stanie.
- Ta suka należała do mnie -usłyszałem wściekły syk za placami.
Nim zdążyłem pojąć co się dzieje, jedna dłoń mężczyzny oparła się o moje lewe ramię, z kolei drugą przykładał mi lufę do skroni.
(Przepraszam, że takie sobie ale odtwarzanie trzeci raz tego samego mocno mnie zniechciło xd)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz