–– Ma, owszem,
jak każde dzikie zwierzę... I w ogóle każde –– Odparłam,
stukając obcasami moich wysokich, czarnych butów. –– Dlatego,
choć niechętnie, zawsze noszę przy sobie bat –– Wskazałam na
owy przedmiot przypięty u pasa mojej szarej spódniczki.
–– Użyłaś go
kiedyś? –– Zapytał, patrząc sceptycznie to na bat, to na lwa.
Westchnęłam.
–– Niestety
tak. Na szczęście potem nigdy nie zdarzyła się już sytuacja, w
której... Leon stał się agresywny. –– Wyjaśniłam.
–– No tak, bo
kto by się spodziewał po takim bydlaku... –– Sarknął.
Wywróciłam tylko
oczami i uniosłam skrzydło namiotu ćwiczebnego. Przywitał nas
widok dość dużej areny ze sztuczną widownią. Tu i ówdzie walały
się różnorakie sprzęty, najwidoczniej nikt ich nie posprzątał.
–– Skaranie
boskie z niektórymi cyrkowcami... –– Mruknęłam, czując, jak
na usta cisną mi się niecenzuralne słowa.
Mefoda zerknął w
bok, zakołysał się na palcach i wydusił:
–– Ja to
posprzątam... –– Podszedł do najbliższej ogromnej piłki.
–– Zrobimy to
razem, szybciej zacznę trening –– Zaoferowałam się.
Praca minęła nam
dość szybko. Zostawiliśmy kilka rzeczy, które również ja
wykorzystywałam, i wnieśliśmy nowe. Mefoda usiadł w pierwszym
rzędzie widowni i zaczął się przypatrywać.
Na początek
wykonałam kilka ćwiczeń rozgrzewających i przyszykowałam nagrody
dla Leona, znajdujące się w małej lodóweczce w kantorku, razem z
innymi smakołykami dla innych zwierząt.
–– Dobra,
najpierw podstawy –– Powiedziałam i zawołałam Leona. Ten
posłusznie podszedł. –– Bardzo ważną rzeczą przed
jakimikolwiek pokazami czy ćwiczeniami ze zwierzęciem jest
nawiązanie z nim kontaktu –– Zwróciłam się do siedzącego
pięć metrów dalej Mefody. –– Wiem, że to brzmi dziwnie, ale
to podstawowy element każdej tresury. Zwierzę musi wiedzieć, kto
tutaj rządzi, ale też to, że ja też go szanuję.
Uklęknęłam
naprzeciw Leona, mając jego olbrzymi pysk na wysokości mojej
twarzy.
–– Przede
wszystkim trzeba mówić spokojnie. Chyba wiesz, że zwierzęta
wyczuwają ludzkie emocje, prawda? –– Zapytałam, a Mefoda coś
tam pomamrotał, że coś o tym słyszał. –– To co, Leo?
Zaczynamy? Wiem, że dasz radę. I ja też. Dalej, Leon!
Zaklaskałam, lew
się naprężył i już siedziałam na jego grzbiecie.
–– Te, a teraz
przyszło mi do głowy pewne pytanie –– Odezwał się nagle
Mefoda. –– Jak ty zamierzasz tym sterować? Jak koniem? Cyk w
poślady i jazda?
Zaśmiałam się
głośno.
–– Coś w tym
stylu... On wie, kiedy ma ruszać i tyle –– Objaśniłam. ––
Leon, obręcz!
Ścisnęłam łydki
na jego bokach, a ten ruszył w stronę ogromnego koła. Na początku
szedł, ale dwa metry przed przeszedł w trucht i wykonał potężny
skok w przód. Odgięłam się do tyłu, by złapać równowagę.
Leon wylądował, a ja tym razem się schyliłam, by skontrolować
siłę bezwładności.
–– Huff,
nieźle! –– Poklepałam lwa po głowie, wyjmując małą
paczuszkę z surowym mięsem. Wyjęłam je i rzuciłam nim przed
siebie, a Leon złapał je w locie i połknął jednym chapnięciem.
<Mefoda?> Wybacz, że cholernie długo, ale coś się stało ze mną paskudnego i no... :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz