Gdy usłyszałem, jak jedna struna pękła, uśmiechnąłem się rozbawiony. Nie wychodziło mu to najgorzej, wręcz przeciwnie.
- Chyba jeszcze kawałek… - wzruszyłem ramionami i opadłem się o skrzynie. Podkuliłem nogi i znowu zamknąłem oczy. - Jeśli pozwolisz, zdrzemnę się – powiedziałem lekko przechylając głowę w bok i marszcząc czoło, gdy znowu poczułem ukłucie bólu w czole.
- Jasne, śpij – powiedział, a ja po chwili to zrobiłem.
*
Stałem na środku ruchliwej ulicy, samochody o dziwo mnie omijały, jakbym był policjantem i kierował ruchem. Masa ludzi pogrążonych we własnych myślach kierowali się we wszystkie strony, a ja czułem niepokój i nadchodzący strach. Coś nie grało, coś musiało się za chwilę zdarzyć. Parę razy okręciłem się wokół własnej osi i cały teren opustoszał. Auta i ludzie zniknęli, lampy zgasły, zostałem sam na środku ulicy. Coś się zbliżało, czułem, że jeśli zaraz nie ucieknę, coś się stanie ze mną złego. Ale nie mogłem ruszyć chociażby palcem u stóp, gdy próbowałem zmienić swoje położenie. Mogłem tylko obracać się w kółko i czekać. Bać się i czekać.
Wyprostowałem się i spojrzałem w żółte reflektory czerwonego forda, który wyrósł spod ziemi. Stał z włączonym silnikiem i raził mnie blaskiem świateł. Czułem, jak blednę, a serce podchodzi mi do gardła. Spojrzałem na miejsce kierowcy sądząc, że zobaczę w nim Harry’ego, ale siedzenie było puste. Chciałem krzyknąć, ale z mojego gardła wydobył się tylko cichuteńki pisk, który zakończyłem, gdy zdałem sobie sprawę, że reflektory to oczy. Zielone oczy Harry’ego, którego zabiłem, a teraz ma zamiar się na mnie odegrać. Silnik warkotał, był gotowy.
Gdy próbowałem machnąłem dłonią i zrobić cokolwiek, okazało się, że strach mnie sparaliżował. Samochód wcisnął gazu, koła zapiszczały, auto ruszyło prosto na mnie, a zielone oczy pożarły moje ciało i dusze.
*
Otworzyłem szybko oczy, czując pot na czole i coś zimnego. Leżałem na materacu, okryty kocem. Zamrugałem parę razy, by przyzwyczaić się do światła dziennego. Nagle poderwałem się do góry, głośno dysząc. Rozejrzałem się po bokach, a zimny materiał leżący na moim czole spadł na okryte kolana. Gdy zdałem sobie sprawę, że znajduje się w namiocie, a nie na ulicy sam na sam z czerwonym fordem, poczułem ból w głowie. Wtem do namiotu wszedł Shuzo.
- Lennie, połóż się, masz wysoką gorączkę – spojrzałem na niego z początku nic nie rozumiejąc, ale po chwili wykonując jego rozkaz.
<Shuzo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz