- Dwudziesta trzecia czterdzieści siedem -powiedziałem do siebie lekko ochrypniętym głosem.
Szybko odchrząknąłem kulę mieszczącą się w moim gardle, po czym wstałem z miejsca, mając zamiar pójść po szklankę wody. Podchodząc do prowizorycznej szafki, wyciągnąłem z niej przezroczystą szklankę, a następnie trzymając ją w dłoni, napełniłem ją wodą z kranu. Miałem już zacząć sączyć napój, lecz wtedy do moich uszu dobiegł zgłuszony odgłos, jakby wołanie czy krzyk. Odwróciłem głowę w kierunku drzwi, lecz kiedy niczego więcej nie usłyszałem, powróciłem do poprzedniej czynności. Zanurzyłem górną wargę w zimnej cieczy, która delikatnie łaskotała moje podniebienie, kiedy przelatywała przez jamę ustną. Będąc już w połowie, ponownie usłyszałem dziwny głos, tym razem na pewno o czymś świadczył. Zacisnąłem zęby i zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno mam wychodzić na zewnątrz, w końcu nie wiedziałem, co może czaić się za zamkniętymi drzwiami. Przymknąłem oczy i nie myśląc już więcej, szybkim krokiem podszedłem do szafy, która swoim uchwytem podtrzymywała kaptur od mojego płaszczu. Założyłem go na siebie, gdy tylko znalazłem się na dworze, gdzie od razu napotkałem zimne, choć bardzo orzeźwiające powietrze. Spojrzałem na telefon, sprawdzając raz jeszcze godzinę, po czym włączając w nim lampkę, poszedłem przed siebie. Zacząłem rozglądać się po okolicy, lecz niczego nie zauważyłem, więc chciałem już wrócić, lecz wtedy dostrzegłem w lesie jarzące się światło. Przystanąłem na chwilę, upewniając się, czy aby na pewno wzrok mnie nie myli. Rozejrzałem się dookoła siebie, próbując odnaleźć jakąś osobę, nikogo jednak ze mną nie było. Nie mając innego wyjścia, musiałem sprawdzić co się tam dzieje, wszedłem więc do lasu i idąc w kierunku powoli przybliżającego się światła, zacząłem się zastanawiać, czy może ma to związek z ostatnimi "kradzieżami".
Po kilku minutach w końcu doszedłem do miejsca zdarzenia. Zobaczyłem tam dwie osoby, jedną leżącą na ziemi, drugą klękającą przy drzewie. Wyglądały, jakby uciekały przed czymś. Wyszedłem z krzaków i już miałem zacząć się odzywać, lecz wtedy księżyc, który wyłonił się zza rozrzedzonych koron drzew, i ukazał mi niepokojącą prawdę. Na zimnej powierzchni leżał trup, a dwa metry dalej kucała dobrze znana mi osoba, Rose. Zmarszczyłem brwi, zaciskając w dłoni telefon. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Czy ona...? Mogłaby zabić? Zacisnąłem nerwowo wargi, pochylając delikatnie do przodu głowy, by wyjść na poważniejszego, niż zazwyczaj. W tym momencie dziewczyna spojrzała na mnie zapłakanymi oczami, trzymając przy tym dłonie przy ustach. Trzęsła się, lecz nie było to spowodowane tylko zimnem. Odwróciłem od niej wzrok, ponownie spoglądając na leżące truchło. Był to mężczyzna, leżał na wznak z powyrywanymi organami, które wyłaniały się z rozciętego brzucha, a przynajmniej z tego, co z niego pozostało. Przytkałem prawą dłoń do ust, zastanawiając się, co tutaj zaszło.
- Vogel... -usłyszałem załamujący się głos, wydobywający się spod szlochu.
Spojrzałem w jej kierunku, choć tak naprawdę nie chciałem tego robić. Czy naprawdę ją za to obwiniam? Zapewne to właśnie robię, choć z drugiej strony moja podświadomość mówi mi coraz głośniej, że to nie może być ona, po prostu nie.
- Proszę... -usłyszałem ponownie jej głos. Opuściłem dłoń i spojrzałem się w kierunku, gdzie znajdywał się cyrk.
- To ty? -wychrypiałem, nawet na nią nie spojrzawszy.
- Co? -odezwała się, z widocznym zaskoczeniem.
W tym momencie w końcu na nią spojrzałem. Chciałem jej uwierzyć, lecz to, co tutaj widzę, wcale w tym nie pomaga. Wszystko świadczy o tym, że zrobiła to ona. A przynajmniej świadczyło, dopóki nie spojrzałem na jej zabrudzone ubrania. Jej sweter nie był splamiony krwią.
- To nie ja... -wyszeptała, po czym podpierając się ręką o drzewo, zaczęła powoli wstawać, na trzęsących się nogach -To nie ja to zrobiłam, naprawdę! Uwierz mi Vogel, to nie ja! Przyszłam tutaj niedawno i już tutaj leżał! Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam biec po pomoc... po prostu... -jej oczy ponownie zrobiły się szklane.
Wtedy przypomniałem sobie swoje własne słowa, że tracąc zaufanie do bliskiej osoby, przypisuje się jej wszystko, co złe, nawet jeżeli tego nie zrobiła. Przymknąłem oczy, po czym podszedłem do niej, przezwyciężając swoje myśli, które ciągle mówiły o jej winie. Ściągnąłem płaszcz i zarzuciłem jej na ramiona, gdyż nie miała na sobie żadnej kurtki, a wyglądała na wymarzniętą. Po tym czynie spojrzała na mnie pytająco, a ja ją zbyłem tylko cichym pomrukiem. Zwróciłem się w kierunku mężczyzny. Jeżeli to nie ona, to kto? Trup wyglądał świeżo, więc sprawca nadal mógł gdzieś tu być, co mnie martwiło.
<Rose? Oj dzieje się... od razu jakoś tak inaczej się pisze haha>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz